35
"Kłamstwa i złamane przysięgi to broń w rękach twoich wrogów"
E.Bull "Wojna o dąb"
~~~
Po powrocie z chaty wolnych zabójców nie mogłam pozbierać myśli. To, że Izma była na mnie wściekła- było do przewidzenia. Nie dziwię się jej. Kiedy się zorientowałam, że Benjamin nie żyje- też byłam wściekła. Z tego wszystkiego najbardziej było mi żal Aarona. Stracił brata, z którym był od początku powstawania wolnych zabójców. Poznali się, gdy oboje stracili swoich opiekunów. To właśnie Adam wpadł na założenie grupki, wyznaczając Aarona na przywódcę. Adam zawsze twierdził, że nie nadaje się na tego najważniejszego, że może doradzać, być prawą ręką, ale nie będzie na celowniku wszystkich. Tak było też z moim planem. Pomógł mi go złożyć, lecz to mi zostawił go wykonanie. Adam był... każdym i nikim.
-Kurwa- mruknęłam, gdy usłyszałam pukanie w szybę.
Niechętnie podniosłam się do pozycji siedzącej i zerknęłam w kierunku dźwięku. Przed szybą stał Enzo. Świetnie, tylko jego mi brakowało. Wszedł do środka, kierując się w moją stronę. Usiadł na krzesełku obok łóżka.
-Czego?- warknęłam, patrząc na niego.
-Chcesz porozmawiać?- zapytał.
-Nie. I nie będę chciała.
-Ale...
-Tak wiem, strata bliskiej osoby, bla, bla bla. Przerabiałam to wcześniej.
-Wcześniej jak straciłaś Benjamina to spierdoliłaś- warknął, patrząc na mnie. Wprost w moje oczy. Odwróciłam wzrok.
-Teraz ciężko o to, zważywszy na to, że jestem w jebanym pokoju dźwiękoszczelnym pod kluczem, który posiadasz ty i Joshua.
Chłopak westchnął i zaczął rozglądać się po pokoju.
-Potrzebujesz czegoś? Kogoś?
-Adama. Tylko jego potrzebuję z powrotem. Dasz radę to załatwić?- spytałam, patrząc na niego ponownie, ale tym razem ze łzami w oczach. -Nie dasz rady tego załatwić. A wiesz czemu? Bo za późno mnie kurwa wyciągnęliście. Mogłam go uratować! Sam widziałeś, że uratowałam wam wtedy dupy. Czemu mnie nie wypuściliście wcześniej!
-Kurwa, Gwen- westchnął, przecierając sobie twarz dłońmi.- Nie rozumiesz tego, że on zginął pierwszy? Cała fala zombie spłynęła na niego. Był sam na zewnątrz. Rozumiesz? Nie mogłabyś go uratować, bo już nie żył w ciągu pięciu minut.
-Mogłabym...- szepnęłam, obejmując się ramionami.- Mogłabym zrobić wiele, gdybym nie była w zamknięciu.
-Wiesz, że to ryzykowne. Żeby cię wypuścić.
-Moje życie jest ryzykowne, to może pozwolicie mi w końcu się spotkać z Benjaminem, Jeromem i Adamem, co?
-Gwen...- westchnął chłopak, siadając koło mnie.
Spojrzałam na niego, nie zwracając uwagi na to, że jestem cała we łzach. Że mój wygląd nie jest niesamowity. Że jestem wrakiem człowieka. Ten bez wahania mnie przytulił, lecz wyrwałam mu się, odskakując na równe nogi.
-Nie potrzebuję jebanych pocieszanek, rozumiesz? Nie dla mnie są te całe bullshity o tym, że będzie lepiej, że wszystko się ułoży. Nie potrzebuję, aby się każdy nade mną litował. Kochałam go. Rozumiesz to czy nie? Nie straciłeś ukochanej osoby w walce z zombie, nadal tu jestem! Potrzebuję tylko jebanego zrozumienia, treningu, wyjścia. Nie potrzebuję, aby ktokolwiek się nade mną użalał.
-Nie jesteś robotem, Gwen, masz przecież uczucia i musisz się wyzbyć emocji.
-Straciłam jakiekolwiek dobre uczucia, gdy zobaczyłam, że stoję nad zwłokami Adama, dlatego proszę, nie wspominaj przy mnie o uczuciach miłości czy przyjaźni, bo wszystko odeszło z nim.
Między nami zapanowała cisza. Na szczęście dla mnie, bo mogłam trochę ochłonąć. Enzo wstał z łóżka i skierował się w stronę drzwi. Gdy nacisnął klamkę, spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął. Wyszedł, zamykając drzwi, zapominając o zakluczeniu ich. Pomachał do mnie przez szybę i zniknął mi z pola widzenia.
-Jebany dupek- warknęłam, podchodząc do drzwi.
Nacisnęłam klamkę i wyszłam na korytarz. Widziałam jak winda się zamyka i leniwie rusza do góry. Wow, jestem wolna. Chyba całe moje gadanie o straceniu ukochanej osoby na niego zadziałały. Poczekałam aż winda zatrzyma się, a następnie sama ją zawołałam. Kiedy się otworzyła, weszłam i nacisnęłam przycisk "0". Może będę miała trochę tej swobody, żeby zawinąć listek mięty i wsadzić sobie między zęby, aby sobie trochę pożuć. Wyszłam, kierując swoje kroki do kuchni. Na parapecie stały trzy doniczki- mięta i jakieś inne zioła. Zerwałam listek mięty i zaczęłam ją mielić w ustach. Przymknęłam oczy, delektując się w końcu czymś innym niż proszkowana zupa.
-Gwen?- usłyszałam zza siebie.
-Hej, Riley- powiedziałam cicho, nie odwracając się.
-Jak się trzymasz?
-Nie tak jakbym sama chciała. Ale nie jest źle- skłamałam.
Nigdy nie ufałam Riley'owi w stu procentach. Oskarżał mnie o śmierć Jerome'a. Oskarżał mnie praktycznie o wszystko.
-Mhm... Rozumiem to doskonale- westchnął.
Usłyszałam skrzypnięcie i poczułam, że chłopak stanął dosłownie za mną.
-Mam nadzieję, że teraz ogarniesz dupsko i przestaniesz się pieprzyć z Wrightem. Straciliśmy zbyt wiele ludzi, żebyś ty sobie robiła burdel ze swojego pokoju- warknął mi wprost do ucha.
-To czy ja robię sobie burdel to jest moja sprawa, a nie twoja, gnojku- odwarknęłam, odwracając się do niego. Stykaliśmy się klatkami piersiowymi.- A jeszcze za taki jeden tekst to nie zawaham się odrąbać ci jebany jęzor, którym kłapiesz na wszystkie strony świata jakieś gówniane rzeczy, które nie powinny cię obchodzić, rozumiesz?- syknęłam.
Chłopak zacisnął usta w wąską linię oraz zacisnął dłonie w pięści.
-No dawaj, uderz mnie. Zapewniam ci, że oddam ci sto razy mocniej, a Jerome tam na górze zrobi mi napis gratulacyjny z chmur.
Riley spojrzał na mnie z szokiem, uderzył w parapet obok mnie i odszedł, klnąc pod nosem. Nie powinnam wspominać o Jerome, ale wiedziałam, że w taki sposób blondyn da mi święty spokój.
To nie tak, że nie byłam w dobrych relacjach z Rileyem. Po prostu nie byliśmy przyjaciółmi, a jedynie ludźmi, mającymi tego samego przyjaciela. Szkoda tylko, że jeden z nas zaklepał sobie tego drugiego jako swojego najlepszego i myślał, że ma do niego jakieś prawa autorskie. Dlatego za każdym razem jak próbowałam porozmawiać z Jeromem, to starałam się go złapać w pojedynkę. Nie ufałam Riley'owi, ale przez to, że w planie uwzględniłam chłopaków, to musiałam uwzględnić też jego.
-Gwen, hej.
Przed moimi oczami zjawiła się Harper. Zdziwiłam się, ponieważ miała opuścić rezydencję z tego co mi było wiadomo. Uśmiechała się, zadowolona usiadła na krześle. Tuż za nią, niczego nieświadomy, wyszedł Joshua, śmiejąc się.
-Zapomniałaś czegoś.
-Witaj mój opiekunie- powiedziałam, uśmiechając się sztucznie.
Black zamarł na środku wejścia, trzymając koronkowy biustonosz w lewej dłoni. Jednak gdy tylko spojrzał na mnie, upuścił go i zaczął do mnie podchodzić.
-Ja sobie przeżywam żałobę, a ty uprawiasz seks z laską, która miała się stąd ewakuować? No nie powiem, zaskoczyłeś mnie, Joshuo Black- warknęłam, wymijając go.
Wyszłam na zewnątrz, siadając na schodach.
-O proszę, w końcu cię wypuścili?- spytała Sophia, podchodząc do mnie.
-Długo to trwa?- ominęłam jej pytanie, zadając jej swoje. Dziewczyna spojrzała na mnie niezrozumiale.- Długo Black pieprzy się z Harper?
Sophia May jest cudowną osobą, gdy się wkurwi.
-Jebany Joshua Black- warknęła, wbiegając do środka. -JOSHUA TY GNOJU PIEPRZONY!
Przysięgam, Sophia May jest cudowną osobą, gdy się wkurwi.
~~~
oj Joshua przejebałeś sobie
ciekawe gdzie jest Enzo co?
buziaki
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top