34
„Jestem jak człowiek porzucony na bankiecie wśród zagasłych lamp i uwiędłych kwiatów."
Edward Bulwer-Lytton
~~~
Nie wiem ile minęło od straty Adama. Może parę godzin, dni, tygodni. Nie miałam poczucia czasu, straciłam je całkowicie jak chęci do życia. Alex siedział cały czas pod moją salą, nie opuszczał swojego stałego miejsca na ani chwilę. Enzo przychodził, pytał się czy wszystko w porządku, odpowiadałam jedynie głuche i ciche "tak". Joshua, podobnie jak Alex, siedział cały czas pod izolatką i z niepewnością wpatrywał się w szybę od moich czterech ścian. A co ja robiłam? Siedziałam i wspominałam moje stare czasy z przyjacielem, który już nie żył.
-Mała, idziemy na polowanie?- spytał Adam, trzymając blanta między palcami.- Zabiłbym któregoś. Nudzi mi się.
Przewróciłam oczami.
-Dopiero co wróciłeś z patrolu- zaśmiałam się, patrząc na niego. Chłopak zaciągnął się i po paru sekundach wypuścił dym z płuc.- Dodatkowo jarasz, więc nie widzę sensu, żebyśmy szli teraz, bo nie będę cię ratować. Enzo by chyba mnie zabił, jakbym wróciła zarażona.
-Enzo to, Enzo tamto. Nie jest twoim właścicielem- warknął.- Umiesz decydować sama za siebie.
Temat Enza zdecydowanie na niego źle wpływał. Obserwowałam jak jego tęczówki stają się lekko ciemniejsze. Nieobecne. Zaciągnął się ponownie.
-Co tu tak jebie?- spytał Aaron, wchodząc do środka pokoju Adama.- Hej Gwen.- Uśmiechnął się do mnie, gdy tylko mnie zobaczył.
-Hej Aaron.- Również uśmiechnęłam się do blondyna.- Przetłumacz Adamowi, że gdy jara to nie może chodzić na polowanie i zabijanie zombie.
-Gdy jarasz to nie możesz chodzić na polowanie i zabijanie zombie.- Powtórzył chłopak, patrząc na kolegę.- Dobrze?- spytał ciszej, patrząc na mnie.
Zaśmiałam się cicho, robiąc miejsce dla Aarona koło siebie. Usiadł i spojrzał z politowaniem na Adama.
-Mordo, nie możesz palić tego non stop.
-Jebie mnie twoja opinia, tak jak Wright jebie umiejętności naszej Gwen- prychnął Adam, kończąc blanta.- Dobra, poróbmy coś ciekawego zanim gastro mi wjedzie- powiedział, wstając z łóżka. -Dawaj Gwen, zaśpiewaj coś i zatańczmy do tego- powiedział, podając mi dłoń, którą chwyciłam ze śmiechem i zrobiłam to, o co mnie prosił.
Objęłam się ramionami, wpatrując w pustą ścianę. Ile bym teraz dała, żeby taka sytuacja się znowu powtórzyła. Ile bym teraz dała, aby znowu zaśpiewać piosenkę Queen "Somebody to love". Ile bym teraz dała, żeby pośmiać się ze zjaranych opowieści Adama. Zaczęłam krzyczeć i płakać. Od razu do sali wparował Joshua z Alexem.
-Już wszystko dobrze, już dobrze- powiedział Joshua, obejmując mnie ramionami.
-Nic nie jest dobrze!- krzyknęłam, próbując się wyrwać Blackowi. -Straciłam Benjamina, Jerome'a i Adama, nie dam rady, gdy ktoś jeszcze umrze!
-Nikt już nie umrze, dopilnujemy tego- powiedział Alex.
-Gówna nie da się upilnować w tym świecie, a co dopiero tego, żeby nikt nie umarł. Odchodzę stąd. Wracam do wolnych. Nie dam rady. Nie daję tutaj rady. Nie chcę tutaj siedzieć.
-A co z planem?- szepnął Joshua, gładząc mnie po głowie, gdy się uspokoiłam.
-Jebie mnie ten plan. To nie wyjdzie. Za słabo go przygotowaliśmy.
Nikt się więcej nie odezwał.
-Zrobiliście to o co prosiłam?
-A o co prosiłaś?- spytał Joshua, patrząc z szokiem na Alexa.
-Żebyście spalili Adama i przekazali jego prochy wolnym zabójcom- powiedziałam cicho, zamykając oczy.
-Nie przekazaliśmy jeszcze. Czekamy na ciebie- powiedział Alex.
Otworzyłam oczy szeroko i odepchnęłam Joshuę. Chwyciłam Alexa za rękę i pociągnęłam za sobą ku wyjściu z pokoju.
-A ty dokąd?- warknął Joshua, wstając za mną.
-Idę zanieść prochy mojego przyjaciela do jego rodziny- powiedziałam.- Gdzie są jego prochy?- skierowałam pytanie do Alexa.
Chwilę później trzymałam w rękach urnę z pozostałościami Adama. Kurczowo przyciskałam metal do klatki piersiowej, idąc na miękkich nogach ze wszystkimi opiekunami ku chaty wolnych zabójców. Co ja im powiem? Jak na ich spojrzę? Nie zauważyłam nawet, kiedy staliśmy pod domkiem. Opiekunowie stanęli pod drzewami, pozwalając mi iść samej do środka. Niepewnie zapukałam do drzwi i czekałam aż któryś z zabójców mi otworzy.
-Gwen, stało się coś?- spytał Aaron, otwierając drzwi. Dopiero później spojrzał na to, co trzymam w rękach.- Nie. Nie. To nie może być...- Kręcił niedowierzająco głową.
-Przepraszam- szepnęłam.- Nie dałam rady go obronić. Wyszłam za późno.
-Chodź, opowiesz o tym wszystkim- powiedział cicho, wpuszczając mnie do środka.
Weszłam, siadając w fotelu Adama. Trzymałam go na kolanach i czekałam aż na dół zejdzie reszta zawołana przez Aarona. Kiedy już wszyscy byli w pomieszczeniu nie mogłam wydusić żadnego sensownego zdania.
-Przepraszam- powiedziałam. - Wiem, że... To wszystko... Byłam za późno. Nie dałam rady go obronić. Jak mnie wypuścili, to już prawdopodobnie... Nie wiem. Przepraszam was tak mocno- mówiłam, dławiąc się łzami.
-Nie myślałem, że to z Adamem będziemy zmuszeni pożegnać się jako pierwszy- powiedział głucho Fred, wpatrując się w urnę.
-Z tego co wiem, to walczył do samego końca. Więcej nie wiem- mruknęłam. -Wiem, że był tutaj ważny, więc go tutaj przyniosłam. Pewnie wam powiedział gdzie chce być rozsypany.
-Na plantacji maryśki- zaśmiał się cicho Aaron, ocierając pojedynczą łzę. - Zawsze mówił, że jak umrze to mamy zrobić plantację i go rozsypać, aby go spalić- powiedział, a każdy widział jak trzęsie mu się broda. Był bliski płaczu. - Nie sądziłem, że umrze przede mną. Zawsze uważałem, że mimo że to ja jestem bardziej doświadczony, to pierwszy umrę.
Aaron i Adam traktowali się jak bracia. Zresztą byli bardzo do siebie podobni. Można było przypuszczać, że któryś z nich był adoptowany, jak byli młodsi.
-Żegnaj, bracie- powiedział Aaron, patrząc na urnę pustym wzrokiem.
-Kochałam go najmocniej na świecie, a nigdy nie było mi dane mu tego powiedzieć. Ale nawet jeśli moje słowa by do niego dotarły, to miałby je gdzieś. Dla niego liczyłaś się tylko ty. Był w stanie się poświęcić dla wszystkich i teraz widzimy rezultat- powiedziała Izma.- Mam nadzieję, że za to, że straciliśmy Adama przez ciebie, to umrzesz w takich męczarniach, że zanim umrzesz będziesz wiedziała, widziała, słyszała i czuła wszystko dookoła siebie- warknęła, patrząc na mnie z nienawiścią.
-Nie. Adam miałby to w dupie, bo po prostu jesteś suką- odparowałam. -Nigdy cię nie lubił.- Uśmiechnęłam się sztucznie. -Jeszcze raz przepraszam. Na chwilę obecną plan jest zawieszony. Jak coś się zmieni to dam znać.
Podałam urnę Aaronowi, spoglądając na wszystkich. Nikt nie był w stanie zareagować.
-Jak się z tym czujesz?- spytał szef wolnych zabójców.
-Nie czuję się w ogóle i nie wiem czy kiedykolwiek przetrawię tę informację, że Adama nie ma już koło mnie.
~~~
cięzki rozdział
cięzki moment
musiałam poskładać myśli
dalej boli mnie serce z powodu Adama i przeżywam go bardziej niż Gwen
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top