33

"Śmierć to wyzwanie. Mówi nam, żebyśmy nie tracili czasu., Mówi nam, żebyśmy powiedzieli sobie teraz, że się kochamy."

Leo Buscaglia

~~~

Joshua

~~~

Wystarczyło, że wjechaliśmy windą na parter. Wystarczyło na tyle, żeby wiedzieć, że sytuacja nie jest ciekawa. Była wręcz masakryczna. Wystarczyło jedno spojrzenie na scenę przed nami, żeby wiedzieć, że jesteśmy w dupie. 

-Alex, idziesz ze mną na tyły- rzuciłem, patrząc na resztę. -Enzo i Sophia idźcie od przodu. 

-Trzeba wypuścić Gwen- powiedział Enzo z przerażeniem.- Wiemy, że jest najsilniejsza z nas wszystkich i jakiekolwiek ugryzienie... Kurwa!- krzyknął, przerywając swoją wypowiedź, gdy jeden z zombie skoczył ku otwartych drzwi windy. 

Alex szybkim ruchem, przeciął mu krtań i kopniakiem odrzucił jego ciało od windy. Wright w tym samym momencie nacisnął przycisk zamykający windę. 

-Jakiekolwiek ugryzienie jest w stanie przeżyć. Doskonale o tym wiesz, Black- dokończył Enzo, patrząc wprost na mnie. 

-Jest osłabiona- powiedziałem. 

-Jedna kroplówka i da radę. Jest jebanym terminatorem. Da radę- drążył Wright. 

-Chcesz ją zajechać? 

-Nie, ale to jest Gwen. Nie znasz jej od tej strony. Ćwiczyłem z nią. Wiem do czego jest zdolna. Gdybym się tak o nią nie bał wcześniej, to byłaby już dawno najlepszym zabójcą tutaj. Jest lepsza ode mnie. Jednym ruchem jest w stanie... 

-Skoro byłaby dawno najlepszym zabójcą, to dlaczego dała się ugryźć?- warknąłem, przerywając mu. -To nie podlega dyskusji. Uwolnimy ją, gdy sytuacja będzie naprawdę wymagająca. I mówię to jako jej pieprzony opiekun. 

Nacisnąłem przycisk otwierający drzwi windy i wyskoczyłem z niej, biegnąc w stronę pobojowiska. Harper nie dawała rady, otoczyła ją gromada zombie. Doskoczyłem do kilku z zewnątrz, rozcinając im krtanie nożami w obu dłoniach. Połowa przerzuciła się na mnie, a druga połowa została przy niej. Szybko uporałem się z nimi i pomogłem dziewczynie z jej gromadą. 

-Jesteśmy w dupie- charknęła dziewczyna, strzelając do jednego. -Ktoś od nas już nie żyje. Nie wiem kto- dodała, odbiegając w drugą stronę. 

Cholera. Znalazłem wzrokiem Alexa, który pomagał Jamesowi z jego zombie. Nie mogłem pozwolić na to, żeby ktoś jeszcze umarł. Nie wiedziałem kto to był, ale wiedziałem, że to niedobrze. Im mniej zabójców, tym więcej zombie. Nie mogliśmy do tego dopuszczać. Nie miałem czasu, żeby się rozglądać i liczyć zabójców. Podjąłem szybką decyzję. Uśmierciłem ponownie paru zarażonych w drodze do windy. Zjechałem na sam dół, biegnąc ku izolatki, po drodze zatrzymując się koło pomieszczenia z kroplówkami. Otworzyłem drzwi i doskoczyłem do dziewczyny. 

-Podwijaj rękaw i dawaj żyłę. Jesteś potrzebna- rzuciłem szybko, przygotowując płyny dla dziewczyny. 

-Jak bardzo jest źle?- spytała, czekając z odsłoniętym ramieniem. 

-Jest chujowo. Potrzebujemy kogoś mocnego. A według Enza taka jesteś. Ale potrzebujesz kroplówki, bo jesteś jeszcze osłabiona. 

-Nie pytam o stan mojego zdrowia, ale reszty. Kto umarł? 

Nie odpowiedziałem. Nie chciałem jej kłamać, ale też nie chciałem mówić jej prawdy. 

-Czy z Alexem wszystko w porządku?

-Tak. 

-A z resztą? 

-Nie wiem. Zostawiłem ich, jak pomogłem Harper i przybiegłem po ciebie. Sytuacja jest tragiczna. Działaj rozsądnie- mówiłem rzeczowo, podając jej nóż i pistolet. -Wiem, że jesteś na nas wkurwiona, ale postaraj się nie strzelać do nas, tylko do tych co już nie żyją. 

Gwen się uśmiechnęła, puściła mi oczko i biegiem skierowała się w stronę windy, a ja zaraz za nią. 

-Kocham cię jako mojego jedynego zabójcę- powiedziałem w windzie.

-Jeszcze nie czas na pożegnania, złotko.- Ponownie puściła mi oczko, gdy winda się otwierała.- Chodźcie skurwiele do mamusi!- krzyknęła, strzelając do pierwszych swoich ofiar. 

~~~

Gwen 

~~~

Może byłam szalona, gdy wpakowywałam kolejną salwę pocisków w następnych zmarłych. Może byłam szalona, gdy z uśmiechem przecinałam następnym gardła. Może byłam szalona. Ale gdy się słyszy od aktualnego opiekuna, że według byłego opiekuna jesteś mocna, a później mówi, że cię kocha jako swojego jedynego zabójcę, to aż chce się zabijać tych nieżyjących. To daje potężnego kopa do działań. 

Raz po raz osłaniałam plecy kogoś innego, potem ktoś osłaniał mnie. Zarażonych było o wiele za dużo na naszą grupę. Byliśmy skazani na porażkę, ale dopóki żyję i mam siłę walczyć, nie zamierzałam się poddawać. 

Dopóki nie stanęłam nad ciałem Adama. Dopóki nie zauważyłam jego uśmieszku, który zastygł. Dopóki nie zobaczyłam jego pustych oczu. Dopóki nie zdałam sobie sprawy, że Adam Franco nie żyje i już nie wejdzie z uśmiechem do domku wolnych zabójców, chwaląc się ile zabił, bo to właśnie jego zabito. 

Musiałam go pomścić. Musiałam zabić wszystkich tych gnoi, nieważne, który go zabił. Wszyscy są winni. Wszystkie słabe jednostki, które zaraziły się wirusem są słabe. Bo nie walczyli. Nie chcieli walczyć. 

-Chodźcie tu kurwa wszyscy do mnie! Jeden po drugim! Rozjebie te wasze zjebane mordy!- krzyczałam, zwracając na siebie uwagę. 

Stojąc nad ciałem Adama, zabijałam kolejne zombie. Coraz to innymi metodami. Strzał w głowę. Przecięcie nożem. Kolejny strzał. Ktoś stanął za mną i robił to samo z drugiej strony. Nie wiem ile trwałam w takim amoku, ale gdy przede mną ukazała się twarz Enzo, zdałam sobie sprawę, że już po wszystkim. Nie miałam już kogo zabijać. 

Bałam się spojrzeć pod siebie. Wiedziałam doskonale, że leży tam nadal ciało Adama. Nie miałam odwagi, aby ponownie na niego spojrzeć. Nie po tym, jak cała energia i szaleńcza doza zabójstwa ze mnie wyparowały. 

-Gwen- powiedział Enzo, podając mi dłoń. 

Pokręciłam przecząco głową. Czułam jak łzy napływają mi do oczu. 

-Gwen- powtórzył brunet, patrząc na mnie zmęczonym wzrokiem. 

-Zostaw mnie- szepnęłam, wycierając łzy. - Daj mi się z nim pożegnać. 

-Musimy stąd iść. 

-Zostaw mnie kurwa, mówię niewyraźnie?!- krzyknęłam.- Pode mną leży mój Adam, do cholery, a ty mi mówisz, że musimy stąd iść!? Nigdzie nie idę, póki się z nim nie pożegnam!  

-To nie jest koncert życzeń!- pisnął Wright. 

-Dokładnie, dlatego nigdzie nie idę! 

Spojrzałam w dół. Znowu zobaczyłam Adama z uśmiechem. Rozpłakałam się na dobre, upadając na kolana. Przytuliłam się do martwego ciała, rycząc jak ostatnia krowa na świecie i bez pokarmu. Byłam pewna, że mój skowyt było słychać w odległości przynajmniej pięciu kilometrów. 

-Gwen- usłyszałam nad sobą ponownie. 

Nie byłam w stanie odpyskować. Byłam sztywno przyczepiona do Adama, że nie mogłam wykonać żadnego ruchu. 

-Zostaw ją. 

-Przepraszam, Adam. Przepraszam, że zawiniłam. Przepraszam, że nie zdążyłam cię obronić. Przepraszam, że nie zdążyłam z tobą nigdy zapalić. Przepraszam, Adam. Wróć do mnie, błagam. Przebudź się i powiedz, że to był żart. Że żyjesz. Proszę, Adam, proszę. Kochanie, przepraszam. Kochanie, wracaj, błagam- mówiłam, dławiąc się łzami. 

Byłam pewna, że cała rezydencja stoi wokół nas, patrząc z politowaniem na scenę. Ale miałam to głęboko w dupie. 

-Pomszczę cię tak, jak na to zasługujesz. Kocham cię, Adam i przepraszam jeszcze raz.

Zamknęłam oczy chłopakowi, pocałowałam go w czoło i wstałam.

-Spalcie jego ciało i przekażcie jego prochy wolnym zabójcom. 

Nie spojrzałam na nikogo, gdy odchodziłam w stronę rezydencji. Weszłam do windy i zjechałam do piwnicy, a następnie skierowałam się do swojej izolatki, zostawiając przed drzwiami wcześniej dostaną broń od Blacka. Zamknęłam drzwi i położyłam się na łóżku, tworząc w głowie strategię na to, jak się stąd uwolnić. 


~~~ 

adam franco to był kozak przetotalny, ale jego czas nadszedł zdecydowanie za szybko 

ciekawe co zrobi gwen 

psycho 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top