28
"Wielkie obsesje silniejsze są niż śmierć."
G.G. Marquez Sto lat samotności
~~~
Siedziałam przy kamieniu, zanosząc się łzami, aż usłyszałam śmiechy, wydobywające się od strony rezydencji. Podniosłam głowę i zauważyłam Enzo z Harper, którzy palili papierosa. Otarłam łzy i starałam się uspokoić oddech, by wyłapać pojedyncze słowa z ich rozmowy.
-Nie boisz się jej?- spytała blondynka.
-Nie muszę. Jest nieszkodliwa. Sama nie wie co robi- powiedział Enzo.
-A co jeżeli się okaże, że jest, no wiesz...
-Nie bój się mówić o mutantach. Wtedy już nie będzie nieszkodliwa, Harpi. Wtedy będę sobie musiał sam sobie z nią poradzić. Poczekajmy, aż Black wróci...
Spuściłam głowę w dół. Nie chciałam już słuchać. Mówili o mnie. Enzo tak naprawdę... Sama nie wiem, jaki ma zamiar w stosunku do mnie. Chce mnie zabić?
-Hej, Gwen, co się dzieje?
Podniosłam głowę do góry i zauważyłam Alexa.
-Nie wiem- powiedziałam słabo.
-Jeśli chodzi o Wrighta, to spokojnie. Ufam ci, że to jest twój plan.- Uśmiechnął się, klęcząc przede mną. -Ale nie o to chodzi, prawda?
-Och, Alex, jaki ty jesteś mądry- mruknęłam ze słabym uśmiechem. Westchnęłam i przetarłam dłonie.- Chodzi o to, że Riley mi wytknął wszystkie moje błędy. Zarzucił mi, że nie robię tego dla was, tylko w akcie zemsty za Bena.
-Pieprzenie- zaśmiał się.- Nie przejmuj się nim. On przeżywa Jerome'a, więc...
-Też przeżywam Jerome'a. Przypomnę tylko, że to mi umarł na rękach, kurwa- warknęłam, wstając z kamienia. -Chcesz jeszcze mi dopiec? Dawaj, rzuć jakimś tekstem, który zniszczy mnie do końca, dawaj- warknęłam.
-To, że Riley ci coś powiedział, nie oznacza, że masz się na mnie wyżywać- odwarknął, patrząc na mnie z zniewagą. -Przed okresem jesteś?- prychnął, odchodząc ode mnie.
-Gnojek!- krzyknęłam za nim, zwracając tym samym na siebie uwagę dwójki opiekunów.
Enzo spojrzał na mnie świdrującym wzrokiem. Pokręciłam z niedowierzaniem głową i rzuciłam się biegiem w stronę lasu. Po kilkunastu metrach chłopak mnie dogonił i złapał za ramię, zatrzymując mnie i zmuszając, abym na niego spojrzała.
-Co się stało, Gwenny?- spytał miękko, muskając moje ramię.
-Czym jestem?- spytałam cicho. Enzo spuścił głowę.- Słyszałam waszą rozmowę!- krzyknęłam.- Nie oszukuj mnie, Wright! Powiedz mi, do jasnej cholery, czym jestem!
-Tego jeszcze nie wiemy- odpowiedział, nie patrząc mi w oczy. Puścił moje ramię i odszedł kawałek.- Na pewno nie jesteś kimś normalnym.
-Bo jestem, kurwa, psychopatką!- krzyknęłam ze śmiechem.
-Ciszej, Gwenny- szepnął.
-Nie nazywaj mnie Gwenny- warknęłam, patrząc na niego zimno.- Frajer. Chociaż byś na mnie spojrzał. Stoję tu przed tobą, a ty masz to gdzieś! Jestem tutaj!
-Ciężko cię nie usłyszeć- prychnął ze śmiechem. -Czekam na Josha i zobaczymy czym jesteś, Collins- zaśmiał się i spojrzał na mnie. -Boję się, że będziesz tym o czym myślę. Wtedy... Będzie źle.
-Po pierwsze to Joshua- warknęłam. -Po drugie... Czemu źle?
-Bo będziesz zlepkiem opiekuna i zabójcy. Wymieszane geny. Niestabilna odporność. Niesamowite umiejętności, o których nie mamy pojęcia. Nie wiadomo, kiedy będziesz mogła się zarazić, bo raz dasz radę się sama wyleczyć, a na następny raz możesz umrzeć. Te wizje, które mamy ze sobą mogą mieć coś z tym wspólnego. Będziesz musiała przejść miliony badań, testów, które są ściśle tajne. Nawet sam ich nie przeglądałem. To nie będzie bajka, Collins. To będzie prawdziwa walka o przetrwanie.
-A teraz nie mamy walki o przetrwanie?
-Na miłość, nie rozumiesz?- Chwycił się za głowę.- Będziesz musiała z nami walczyć, aby przetrwać. Zabić nas, pozbyć. Z taką siłą, o której nie masz pojęcia, nie dasz rady.
Spojrzałam na niego wielkimi oczami. Ja mam zabić żywych ludzi? Którzy nie są zarażeni? Nie ma takiej opcji. Pokręciłam przecząco głową z kpiącym śmiechem. Jednak powaga Enzo nakazała mi się ogarnąć.
-Nie żartuję. Tak będzie.
-Skąd wiesz? Mówiłeś, że nie miałeś do czynienia z takimi osobami.
-To nie są osoby. To mutanty.
-Czyli jeśli się okażę, że jestem tym o czym mówisz, to będę dla ciebie jakimś tam mutantem?
-Nie. Dla mnie będziesz Gwenny. Nie zostawię cię w takich trudnych momentach.- Podszedł do mnie i chwycił za oba ramiona.
-Hipokryzja- prychnęłam i odeszłam od niego.
-Miłość- westchnął i ruszył za mną.
Wróciliśmy do rezydencji, nie odzywając się do siebie. Wróciłam do "swojego pokoju", gdzie przebrałam się w legginsy i sportowy biustonosz, a następnie zjechałam windą do piwnicy, gdzie poszłam do sali treningowej. Zaczęłam uderzać w worek bokserski, przypominając sobie moje "nadzwyczajne" momenty, jednak nie miałam ich za dużo. Jedynie te wizje. Nie chcieli mnie zabierać na walki czy jakieś dłuższe przebieżki, bym nie musiała walczyć. Co prawda, na treningach byłam jedną z najlepszych osób fizycznie, byłam dobrym medykiem, ale to nic nie oznacza. Przed czasami epidemii należałam do sportowców, a także zamierzałam zostać ratownikiem medycznym lub pielęgniarką. To były tylko moje własne nauki oraz doświadczenia. Półobrotem uderzyłam w worek bokserski i przez ból w lewym udzie, upadłam ciężko na prawy bok, uderzając miednicą w twardy beton. Czułam jak wszystko się we mnie rozdziera. Jak wszystko zaczyna mnie palić. Był to ból nie do opisania.
-Enzo!- krzyknęłam rozpaczliwie.
Wątpiłam w to, że chłopak mnie usłyszy, bo piwnica była zdecydowanie trudno "słyszalnym" miejscem. Szczególnie, jeśli wszyscy są na zewnątrz.
Czułam świdrujący ból w prawej stronie, a także ból nasilony ostatnim postrzeleniem w lewym udzie. Czułam, jak się palę od środka, jak każdy mój oddech zostaje poddany szybkiemu spalaniu. Krzyczałam, ile mogłam, wołałam Wrighta, połykałam słone łzy bólu i karciłam samą siebie za bezmyślność.
-Gwen!
Słyszałam, że ktoś mnie woła. Opadałam z sił, krzyczałam coraz ciszej, aż krzyk przemienił się w szept. Czułam, jak przez mgłę, że ktoś mnie podnosi i gorączkowo przenosi w inne miejsce. Poczułam, że jestem kłuta igłą. Środek uspokajający czy przeciwbólowy?
-Gdzie cię boli?- spytał Alex, gładząc mnie po głowie.
-Prawa, lewa- westchnęłam ciężko. Z trudem wymawiałam jakiekolwiek słowa.
Nagle wszyscy się zatrzymali. Każdy spoglądał w stronę wejścia.
-Kurwa, czego wy jej nie pilnujecie?
Joshua. Joshua przyszedł mnie uratować.
-Josh- szepnęłam, prawie niesłyszalnie.- Ratuj mnie, błagam- szepnęłam błagalnie, a następnie straciłam przytomność.
~~~
nie wierzę, ale Collins jest głupia, nie mam nic do niej, nawet szacunku
Josh zawsze na koniec przychodzi, a Enzo który ją ratował został zignorowany X-DD
miłej kwarantanny (która nie jest typowo kwarantanną, tylko nakazem zostania w domu)
#zostańwdomu i czytaj moje książki heheh
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top