26

"Kiedy usiłujemy ukryć nasze najskrytsze uczucia, zdradzamy się całym sobą." 

F. Herbert "Diuna" 

~~~ 

Otworzyłam oczy. Gwałtownie usiadłam do pozycji siedzącej. Jak na mój stan zbyt gwałtowanie. Rozejrzałam się po ciemnym pokoju. Chyba była noc. Obok mnie leżał Enzo, który miał dzisiaj wyjątkowo spokojny sen. Po cichu wyszłam z łóżka i skierowałam się w stronę windy. Otworzyłam ją, ponieważ była na naszym piętrze. Enzo zawsze ostatni szedł spać. Weszłam do klatki i zjechałam do piwnicy. Wiedziałam, że Joshua przesiaduje na dole. Ale chwila, przecież Joshua jeszcze nie wrócił. Westchnęłam, a następnie wyszłam z windy, gołymi stopami dotykając zimnego betonu. Ruszyłam wzdłuż korytarza. Kiedy znalazłam się pod ostatnimi drzwiami, nacisnęłam klamkę i weszłam do pomieszczenia. Podeszłam do regału i znalazłam segregator z napisem "GC". Otworzyłam go i zaczęłam czytać "fakty o mojej chorobie". 

-Co robisz? 

Podskoczyłam w miejscu, a dokumenty wypadły mi z ręki. Zaspany Enzo stał w drzwiach z filiżanką kawy. 

-Ja... Chciałam się czegoś dowiedzieć o sobie. W sensie co się ze mną dzieje. Nic mi nie chcesz mówić- mruknęłam, zbierając papiery, które rozsypały się, ponieważ zostawiłam odpięte kółka. 

-Kochanie, mówiłem ci już. Poczekajmy, aż Black wróci, dobrze? Będziesz pierwszą osobą, która się dowie, obiecuję- powiedział, kucając koło mnie. Dotknął mojego policzka. 

Spojrzałam prosto w jego niebieskie oczy i odpłynęłam. 

-Enzo, kocham cię- wyszeptałam prosto w usta chłopaka. Leżał sztywno, trzymając się za miejsce, gdzie chwilę wcześniej postrzelono go.- Przepraszam, że nigdy wcześniej ci tego nie powiedziałam. 

-Nic się nie stało, Collins- wychrypiał, tracąc siły. Zaczął się dusić krwią.- Pamiętaj, że cię zawsze kochałem, nie zapomnij o mnie, dobrze? - powiedział, a następnie zamknął oczy. 

-Enzo, kochanie, Enzo.- Zaczęłam klepać go po policzku.- Nie opuszczaj mnie, błagam.- Zaczęłam płakać, kiedy jego dłoń, którą wcześniej mnie trzymał, zwolniła uścisk. 

Pokręciłam przecząco głową i wstałam, odkładając segregator na miejsce, gdzie wcześniej stał. 

-To ja byłam wcześniej postrzelona- wydukałam, patrząc na chłopaka. 

Tylko tyle byłam w stanie powiedzieć. 

-Kochasz mnie?- spytał, patrząc na mnie z nadzieją. 

Nie wiem. Nie wiem, czy go kocham czy nie. Z myślą, że muszę w końcu wykonać mój plan... 

-Gwen?- Enzo do mnie podszedł. 

Spojrzał prosto w moje oczy. Miałam nadzieję, że nie widział tego jak biję się z myślami. Biłam się z uczuciami. Bo naprawdę nie wiem. 

-Chodźmy spać- wyszeptałam, czując jak serce bije mi niemiłosiernie szybko, a oddech staje się płytszy. 

-Najpierw mi odpowiedz- powiedział władczo, odkładając filiżankę na wolne miejsce na regale. 

Objęłam go za szyję i przyciągnęłam do siebie. Złączyłam nasze usta w pocałunek, który z czasem zaczął być coraz zachłanniejszy i agresywny. Wylewałam wszystkie uczucie, które mi towarzyszyły od "końca" Benjamina. Westchnęłam cicho, kiedy dłonie Enzo znalazły się pod moją bluzką. Brunet ściągnął ze mnie wspomnianą odzież, a następnie zrobiłam mu to samo. Całował mnie po szyi, zostawiając, zapewne, kilka malinek. Ściągnęłam mu dresy. Czułam, i nawet widziałam, że się podniecił. Nie powiem, również byłam niezwykle podniecona. Nie przejmowałam się bólem, który świdrował moje udo. Oddałam się chwili. Chłopak ściągnął ze mnie spodnie, a następnie pozbył się moich majtek. Chwycił mnie za tył ud, a ja wskoczyłam na niego, obejmując go nogami w pasie. Przeniósł mnie do stołu, gdzie mnie posadził. Poczułam, jak jego palce wsuwają się we mnie, a następnie wysuwają w wolnym tempie. Zdjęłam jego bokserki i łapczywie łapiąc powietrze, wychrypiałam: 

-Wejdź we mnie. 

Enzo posłuchał się mnie. Uprawialiśmy seks w spokojnym tempie. Było mi bardzo dobrze. Nie czułam się tak z Benjaminem. Enzo był... lepszy. 

Kiedy zakończyliśmy naszą czynność, leżałam na stole, oparta o ramię Enza. Obejmował mnie w talii. Pocałował mnie w czoło i ciężko westchnął. 

-Nie pozwolę ci odejść. 

-Dlaczego?- zapytałam jak idiotka. 

Niestety, Enzo, sama cię wygnam. Ewentualnie umrzesz według naszych wizji, a ja wcześniej zostanę postrzelona przez Joshuę, ale mniejsza z tym. To on mi nie pozwoli odejść. 

-Jesteś dla mnie za ważna, Gwen. Nawet nie wiesz z jakim bólem spotykam się dzień w dzień, gdy patrzę na otaczający nas świat. W alternatywnym świecie, bez wirusa, spotkalibyśmy się na pewno na ulicy przy jakimś stoisku z hot-dogami. Pewnie byś kupowała z sosem tysiąca wysp, a ja stałbym za tobą jak cieć. Wpadłabyś na mnie przypadkowo i zaczęłabyś przepraszać, a ja bym odpowiedział, że nic się nie stało. Zaprosiłbym cię na kawę albo poprosiłbym o numer. Może byśmy teraz byli na wakacjach na Hawajach. Może bym planował, kiedy ci się oświadczyć- czy na święta czy w sylwestra. Zabrałbym cię na koncert jakiegoś twojego ukochanego zespołu. Podejrzewam Metallicę. Płakalibyśmy razem na "Gwiazd naszych wina". Kupilibyśmy wspólnego psa i dalibyśmy mu na imię Steven albo Gloria. Chodziłbym z tobą na zakupy, po godzinie płacząc, że chcę do domu.- Uśmiechnął się lekko.- Życie byłoby inne, Gwen- wyszeptał. 

-To wyjedźmy- rzuciłam niby od niechcenia. 

-To niemożliwe. Narobiłem za dużego bałaganu, nie mogę uciec. 

Splótł nasze dłonie i złożył lekki pocałunek na wierzchu mojej. 

-Naprawimy to- szepnęłam. 

-Nie damy rady. To jest jak dżuma. 

-Dżumę udaremniono, to HvEvR też możemy. Enzo, proszę, spróbujmy. 

-Próbowałem, skarbie. Wszystkie nauki poszły w dupę. Miałem pilnować, żeby nikt więcej nie zginął, a prawie straciłem ciebie. Z resztą, sama widzisz jak to wszystko wygląda- westchnął. -Damy radę. Musimy tylko przeżyć. 

-Musimy tylko przeżyć- głucho powtórzyłam jego słowa, wtulając się w niego coraz mocniej. 

~~~

Joshua

~~~

Szedłem z wolnymi zabójcami w stronę mojego starego miejsca pobytu. Wracałem znowu do laboratorium w słusznym celu. Od początku wiedziałem, że Gwen jest innym zabójcą niż inni. Miała w sobie coś z opiekuna, ale też coś z zabójcy. Budziła grozę, jak i bezpieczeństwo dla innych. Jakby była mieszanką tych wszystkich gatunków z wirusa. Jakby była opiekunem, to ja nie byłbym jej opiekunem, tak samo Wright. Jakby była zwykłym zabójcą, to jej ciało nie odrzuciłoby wirusa. 

-Black, to tutaj?- spytał Fred. 

Wyrwany z amoku moich myśli spojrzałem przed siebie i zauważyłem ciemny budynek, który całą swoją budową schodził w dół. Laboratorium było zbudowane głównie pod ziemią, by w razie czego ludzie mieli swój schron. Weszliśmy do środka i już wiedziałem, że nie powiódł się pomysł ze schronu dla ludzi. Została tylko grupka opiekunów- były to głównie przerażone dzieciaki i jeden starszy facet, który chyba zbliżał się nieuchronnie do śmierci naturalnej. 

-Josh!- krzyknęły dzieciaki i wpadły na mnie. 

Rozpoznałem tylko małą Annie. Miała blond włosy i szeroki uśmiech. Reszty dzieciaków nie pamiętałem, ale nie przeszkodziło mi to, jak się do mnie zwróciły. 

-Cześć.- Uśmiechnąłem się.- Wpadłem tylko coś zbadać- poinformowałem faceta.- Nie zabawię tutaj długo z wolnymi zabójcami. 

-Nie ma sprawy. Póki nic nie zrobicie głupiego, to możecie zostać.- Facet wzruszył ramionami i zaprowadził nas do głównego laboratorium. 

Wyłożyłem fiolki z krwią Gwen, następnie moją krew, a później z krwią Adama. Rozdałem zadania zabójcom i sam zająłem się swoim zadaniem. W międzyczasie rozmawiałem z Annie, z którą wymienialiśmy się spostrzeżeniami na nasze doświadczenia. 

-Musi ci zależeć na tej dziewczynie, że przyszedłeś aż tutaj, by zbadać jej krew- zauważyła. 

-Widzisz, mała, dla niektórych jest się w stanie przejść prawie cały stan, by udowodnić, że wszystko będzie w porządku.- Uśmiechnąłem się.- A dla Gwen Collins jestem w stanie przejść nawet cały kontynent. 


~~~

urocze 

nadal mam dylemat czy dla Gwenny będzie Enzo czy Josh 

chociaż nieskromnie powiem, że Enzo to mój crush tutaj 

kocham was x 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top