25
"- A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? - spytał Krzyś, ściskając Misiową łapkę. - Co wtedy?
- Nic wielkiego. - zapewnił go Puchatek. - Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika."
A.A. Milne "Kubuś Puchatek"
~~~
Co się ze mną stało? Gdzie ja jestem? Czemu ja, do jasnej cholery, jestem przypięta do jakichś urządzeń i czemu wszyscy nade mną stoją? To były moje ciągłe pytania odkąd odzyskałam przytomność. Byłam na zwiadzie. Ktoś we mnie celował, ale nie wiem kto- Riley, jakieś zombie czy inny zabójca? Ktoś we mnie strzelił, a następnie zombie mnie ugryzło.
-Co...?- wykrztusiłam, starając się podnieść z miejsca, ale Enzo przytrzymał mnie za ramię.
-Leż, kochanie- powiedział, głaszcząc moje włosy.- Będziesz czuła się trochę otępiała przez jakiś czas, ale damy ci leki, które pomogą ci zwalczyć wirusa HvEvR, wszystko będzie dobrze- mówił nerwowo, nie patrząc na mnie. Unikał mojego wzroku.
-Enzo... Spójrz na mnie- powiedziałam, czując suchość w gardle, co skutecznie ignorowałam.
-Nie mogę, Gwen- szepnął.- To ja ci to zrobiłem- szepnął. -To przeze mnie- szeptał, a wszyscy patrzyli na niego z niezrozumieniem.
-Ty nasłałeś na nią zarażonych?- warknął Alex.
-W życiu!- pisnął Enzo.
Nagle usłyszeliśmy trzask i krzyki z góry. Chyba z góry. Wydawało mi się, że byłam w piwnicy. To było znajome miejsce.
-Gwen!?
To był Joshua. Mój Josh. Przyszedł po mnie. Przyszedł mnie ratować. Ale przed kim? On też był winny tego zajścia.
-Joshua?- spytałam, starając się znowu podnieść, ale Enzo przytrzymywał mnie całą siłą do blatu stołu operacyjnego.- Puść mnie kurwa- warknęłam, a chłopak na szczęście mnie posłuchał.
Wstałam ze stołu i lekko mną zachwiało. Czułam dosłownie ogień w lewej nodze. Dostałam w udo. Miałam je obwinięte bandażem. Ruszyłam w stronę drzwi, które otworzyłam z lekkim mrowieniem głowy.
-Joshua!- krzyknęłam, kiedy zobaczyłam czarnowłosego, kroczącego korytarzem.
-Gwen- powiedział i podbiegł do mnie.
Wtulił się we mnie, a ja oddałam uścisk. Staliśmy objęci w progu. Nagle zaczęłam płakać.
-Boję się, Joshua- wyszeptałam. -Cholernie się boję. Umrę, prawda?
-Nie umrzesz, mała, nie pozwolę na to- powiedział, głaszcząc mnie po włosach.- Nie dam ci umrzeć.
-Ja też nie- rzucił za nami Enzo.
Black puścił mnie, a następnie podszedł do chłopaka. Straciłam równowagę i upadłam. Riley pomógł mi wstać i przytrzymał mnie w talii, kiedy obserwowaliśmy scenę, która toczyła się na naszych oczach. Mierzyli się wzajemnie wzrokiem, a następnie uścisnęli sobie dłonie. Nie rozmawiali. Czy oni się właśnie pogodzili? A może to tylko wirus zaczyna działać figle w mojej głowie? Obraz mi się zatarł i poczułam jak moje powieki samowolnie opuszczają się. Nie widziałam już Enza, Joshua, Alexa, Riley'a, Harper, Cartera i reszty, tylko zniewalającą ciemność.
-Mamo! Mamo, gdzie jesteś?- krzyczałam w stronę pustego salonu, biegając po całym domu.- Mamo! Tata leży przed domem! Mamo, boję się!
-Idź stąd, Gwen. Będziesz następna. Uciekaj- powiedziała kobieta, trzymając się sztywno blatu w kuchni.- Wyjedź, uciekaj- mówiła coraz ciszej. Spojrzała się na mnie.
Jej oczy były całe czarne. Z nosa płynęła jej czarno-czerwona krew. W dłoni trzymała nóż i kierowała swoje kroki w moją stronę.
-Mamo, co ty robisz?- spytałam, cofając się.
-Uciekaj. Zanim coś ci zrobię. Nie jestem już twoją mamą- powiedziała i rzuciła w moją stronę nożem, ale zdążyłam się schylić tak, że ostrze przeleciało nad moją głową i odbiło się od ściany, padając głucho na podłogę.
Spojrzałam na kobietę ze strachem. Miała rację. Nie była moją mamą. Moja rodzicielka w życiu by nie rzuciła we mnie nożem. Pobiegłam do swojego pokoju i zapakowałam do plecaka najpotrzebniejsze rzeczy. Wyszłam przez okno i zaczęłam biec w stronę najbliższego miasta.
Po jakimś czasie zatrzymałam się i zmęczona usiadłam na kamieniu. Łzy ciekły po moim policzku. Nawet już ich nie wycierałam. Nagle usłyszałam kroki, a gdy spojrzałam w tamtą stronę, ujrzałam niskiego bruneta, który patrzył nieśmiało w moją stronę.
-Cześć, jestem Enzo. Pomogę ci przeżyć- powiedział. Miał wysoki głos, ale brzmiał on ufnie. -Chodź, nie bój się- powiedział, podając mi dłoń.
-Nie jesteś jednym z nich?- spytałam, ocierając łzy, patrząc nieufnie na wyciągniętą dłoń.
-Nie jestem- powiedział.
Dotknęłam jego dłoni, czując tym samym przechodzący przez nas prąd. Spojrzałam na Enzo z przerażaniem.
-Właśnie zostałem twoim opiekunem. Będę się tobą zajmować. Resztę ci jeszcze wytłumaczę w czasie. Ze mną nic ci się złego nie stanie.- Uśmiechnął się.
-Jestem Gwen- wydusiłam i wstałam. Czułam się przy nim bezpiecznie.
Otworzyłam oczy i biorąc głęboki haust powietrza, podniosłam się do pozycji siedzącej. Enzo ode mnie odskoczył. Musieli mnie reanimować. Nie oddychałam. Teoretycznie może już nie żyłam.
-Ty dupku! Nic złego z tobą miało mi się nie stać!- krzyknęłam ze łzami w oczach.
Nie wiedziałam skąd miałam tyle siły, by krzyczeć i funkcjonować, nie czując najpierw bólu.
-A teraz nawet nie chcesz na mnie spojrzeć, dupku!- krzyczałam.
-Gwen, spokojnie- powiedział, dotykając mnie w ramię. -Już jest dobrze- powiedział, obejmując mnie.- Kocham cię, nie chcę ciebie stracić- szepnął.
-Ale i tak stracisz- warknęłam, odpychając go.
Egoistka.
-Nie chcę- powiedział.
-Stracisz mnie, rozumiesz? Jestem już martwa! MAM W SOBIE WIRUSA!- darłam się wniebogłosy.- Nie będę nikogo! Zabij mnie, zanim to zabije mnie- powiedziałam ze łzami w oczach.
Wright spojrzał na mnie i wtedy dostrzegłam jego przerażenie. Chyba bał się bardziej ode mnie. Tracił właśnie kolejną osobę, którą kocha. Wyciągnęłam, ze specjalnego uchwytu przy pasku, nóż i podałam go brunetowi.
-Zabij mnie- szepnęłam.
-Nie- powiedział stanowczo, odrzucając narzędzie w kąt pokoju. Przeniósł mnie do swojego pokoju?- Po pierwsze, dalej jesteś Gwen Collins. Po drugie, nie dam ci się skrzywdzić. Po trzecie, nie zabiję cię ani nikt z rezydencji też cię nie zabije. Po czwarte, przeżyjesz wirusa. Po piąte, jesteś wyjątkowa i nie pozwolę na to, żebyś się teraz poddała.
-Sam mówiłeś, że jak ktoś się zarazi to jest już nikim- przypomniałam mu.- Jestem nikim, Enz- mruknęłam.
-Nie dla mnie, słońce- powiedział, pocierając kciukiem mój policzek.- Będę z tobą aż do końca- obiecał.
-A gdzie Black?- spytałam. -Gdzie reszta? Już się mnie boją?
-Skarbie, ciebie bał się każdy zaraz po tym, jak cię zobaczyli w rezydencji. Bo zobacz... Nie jesteś zwykłym zabójcą. Masz w sobie coś nadzwyczajnego. Nie wiemy jeszcze co. Robimy razem z Blackiem badania, ale nie wiemy co to jest. W każdym bądź razie nie jesteś zarażona w takim stopniu, aby umrzeć albo komuś co zrobić. Wyjdziesz z tego, obiecuję.
-Gdzie Black?- ponowiłam pytanie.
-Razem z wolnymi zabójcami wybrali się do naszego starego laboratorium, by poszukać więcej informacji na temat twoich wyników. Są nadzwyczajne. Jesteś nadzwyczajna- mówił z zamiłowaniem, patrząc prosto w moje oczy.
W jego oczach dostrzegałam iskierki szaleństwa. Ale podobały mi się. Był moim maniakiem. A ja byłam cholernie głupia.
~~~
miłej nocy, miłego dnia.
miała być dłuższa przerwa, ale coś mi strzeliło do głowy i to napisałam
przejściówka, aleee
GWEN JEST NADZWYCZAJNYM ZOMBIE YAY
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top