22
"Obietnica - kłamstwo, którego ma się zamiar dotrzymać."
N.Yoon "Ponad wszystko"
~~~
Nie spodziewałam się Joshua akurat tego dnia, akurat o tej godzinie, akurat w tym miejscu. Nie wiedziałam jak mam zareagować, kiedy spytał się czy możemy porozmawiać. Czy grać dalej? Czy wyładować na nim moją złość, która była spowodowana przez Enza? Czy mam być sobą? Za cholerę nie wiedziałam.
Kiedy się zgodziłam, chwyciłam go za koszulkę i pociągnęłam w stronę lasu, aby uciec od ciekawskich spojrzeń.
-Co ty tutaj robisz?- warknęłam, siadając na jednym z dużych kamieni.
-Tak się witasz ze swoim opiekunem?- prychnął, rozbawiony całą sytuacją.
No tak, szok wszystkich dookoła, wyczuwalny strach Wrighta przed ponowną stratą mojej osoby, jednak były dość śmieszne.
-Ta, cześć. Co tutaj robisz?
-Przyszedłem porozmawiać. Widzę, że bez bolca dostajesz pierdolca- zaśmiał się.
-Kurwa, Joshua ogarnij się. Zachowuj się jak przystało na ciebie. Nikt tutaj cię nie słyszy. No chyba, że Franco, który przesiaduje tutaj jakieś czternaście godzin dziennie. Ciągle tu siedzi. Ale nieważne.
Zirytował mnie. Nie dawał takich komentarzy wcześniej. Ale... Ja tak naprawdę go nie znałam, to skąd mogłam wiedzieć, jaki był?
Joshua spuścił wzrok i zaczął grzebać butem w mchu.
-Miewasz koszmary?- zapytał ni stąd, ni zowąd, co zbiło mnie z tropu.
Czasami śniły mi się sceny, gdzie Joshua popełnia samobójstwo, a przed tym wyznajemy sobie miłość i za każdym razem kończy się tak samo. Śmiercią.
-Mam czasami. Jak... Ktoś się zabija.
-Czy tym ktoś jestem ja?- zapytał poważnie.
-Nie jesteś pępkiem świata, czaisz? Nie śnisz mi się po nocach- wybuchnęłam, wstając z kamienia.
-Nie pytam cię o to, by podwyższyć swoje ego, jasne? Też mam koszmary, gdzie, ble, kochamy się, a na końcu to ty się zabijasz. Nie wiem o co chodzi, ale mam tak od tygodnia. Gwen, to nie jest normalne, że tak nagle widzimy swoje wzajemne samobójstwa.
-Mam też wizje- przerwałam mu. Czułam, że muszę mu to powiedzieć.- Znaczy miałam. Z Wrightem. Nie miałam jak ci tego opisać w smsie. Ale miałam wizje. Raz się całowaliśmy, a drugi raz oglądaliśmy jak wszystko dookoła płonie i na końcu dostałam kulkę. To jest chore.
-Dostałaś kulkę ode mnie- powiedział niepewnie. -Kurwa, Collins, jesteśmy połączeni nawet tak. Co za ironia. Żadne z nas nie chciało być razem, a tu zobacz- wspólne koszmary, wspólne wizje, o i zobacz, nie zdziwię się jak przypadkiem zostaniesz moją dziewczyną, bo, uwaga, już cię pocałowałem- zaśmiał się gorzko.
Boże, jeżeli istniejesz, zabij mnie, jak to jest najszybciej możliwe. Nie chodzi mi o to, żeby to było bezbolesne. Byle było.
Poczułam zażenowanie. Myślałam, że nie będzie wracał do tego dnia. W ogóle.
-Co tu się dzieje?- spytałam.- Poważnie, nic z tego nie rozumiem. To... To jest chore. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że te koszmary i wizje, no nie wiem, są bardzo realistyczne. I to mnie przeraża.
-No wiesz, mnie najbardziej przeraża fakt, że mielibyśmy być razem- prychnął, a ja wywróciłam oczami.
Co za niedojrzały dupek.
-Czy mógłbyś, chociaż teraz, przejąć się czymś innym niż tym, że ja i ty możemy być parą?- warknęłam.- Jeden. Pieprzony. Raz.- Wycedziłam.- Benjamin nie żyje. Jerome nie żyje. Kto ma być następny twoim zdaniem? Carter? Riley? Kurwa, nie zniosę więcej śmierci moich przyjaciół. Nie wiem co mam robić- mówiłam szybko.
Bałam się. Zdecydowanie tego, że nie zdążę ocalić chłopaków i że Enzo najzwyczajniej w świecie ich wykończy. Widziałam jak za te drobne kradzieże używek dostają kary. Typowe- wcześniejsze wstanie czy bieganie, co u Wrighta bieganie jest rzeczywiście karą. Bo, uch, u niego się nigdy nie biegało.
-Przede wszystkim wyluzuj. Nie przejmuj się i rób, to co do ciebie należy. Denerwuj go, tak jak denerwujesz mnie. A uwierz mi, super ci to wychodzi.- Puścił mi oczko.
Wywróciłam oczami i kopnęłam kamień.
-Świetne rady, nie ma co. Nie wpadłabym na to- prychnęłam.
-Collins, jesteś niesamowicie dziwną istotą. Człowiek chce dla ciebie zrobić jak najlepiej, a ty narzekasz.
-Wybacz, ale to ja muszę żyć tutaj z Enzo, nie ty- warknęłam.- Swoją drogą... Jest całkiem spoko. Jak się zapomni, że wypuścił wirus i w ogóle.
Wzruszyłam ramionami i zaczęłam się oddalać od Josha. Po prostu lubiłam, chociaż w myślach, nazywać go Joshem. Widziałam go jako, właśnie, Josha, a nie jako Joshua. Joshua kojarzyło mi się z Hawajczykami, którzy chodzili w koszulach z kwiatami i w japonkach. A on zdecydowanie nie wyglądał mi na Hawajczyka.
Miał kruczoczarne włosy, jasne, niebieskie oczy i uśmiech, schodzący w dół. Był dość blady, ale może przez to, że odkąd wirus zaczął się rozprzestrzeniać, słońce było równie rzadkie, co deszcz. Jego żuchwa, a także kości policzkowe były niesamowicie podkreślone, co dodawało mu męskości. Oczywiście, sam w sobie był bardzo męski, ale... Po prostu, brakowało mu tylko brody do "typowego faceta".
-Muszę iść. Zaczną coś podejrzewać. A raczej tego nie chcemy.
Ciężko wypuściłam powietrze, odwracając się do niego. Wpadłam wprost w jego klatkę piersiową.
Musiałam zadrzeć lekko głowę, bo był dość wysoki. Ja sama miałam metr siedemdziesiąt, a przewyższał mnie o głowę, więc mógł mieć coś koło metra osiemdziesiąt pięć wzrostu. Do tego był dość szeroki w barkach, przez co czułam się bezpieczniej przy nim niżby przy niskim, chuderlawym Enzie.
-Powiedz, że przyszedłem wytłumaczyć ci, dlaczego zostawiłem cię wtedy w lesie. Że się pokłóciliśmy i że jesteś wolnym zabójcą. Wyrzeknij się mnie na każde możliwe sposoby. I nie, uprzedzając twoje pytanie, nie będziesz wolnym zabójcą, bo tak mówisz. Mów, że mnie nienawidzisz i nie chcesz mnie znać. Idź prosto do pokoju i poczekaj, aż Wright do ciebie przyjdzie. Wypłacz mu się. Owiń go sobie bardziej wokół palca. Puszczaj zalotne oczka, uśmiechaj się i nie odrywaj od niego wzroku. Nie zakochuj się, ee, nie przerywaj mi.- Powiedział szybko, kiedy zauważył, że chcę coś powiedzieć.- Wyślę niedługo tutaj któregoś z wolnych zabójców. Musisz dać mi czas na przemyślenie tego. Jak będzie konieczność, to bądź dziewczyną gnoja, ale błagam, nie idź z nim do łóżka. I nie pisz mi, że mam się trzymać, bo to ty musisz się trzymać, moja silna dziewczynko.- Uśmiechnął się do mnie, kiedy skończył wygłaszać swoje rady.
-Tak jest- mruknęłam.
Sama nie wiedząc czemu, przytuliłam się do niego i zaczęłam płakać. Te wszystkie emocje zaczęły puszczać. Śmierć Benjamina została zaćmiona moją zemstą, strata Jerome'a - przyjściem Adama, bicie Alexa- moją misją. Musiałam w końcu dać temu upust.
-Z miłą chęcią pobawiłbym się w opiekuna, ale łzy zostaw dla Wrighta- zaśmiał się cicho, jakby sam był zaskoczony moim zachowaniem.- Mogę cię pocałować w głowę?- spytał dość głupio, ale wiedziałam, że jako opiekun nie mógł tak o, robić sobie ze mną co chciał. Skinęłam lekko głową, a on ucałował mnie w czubek głowy.- Trzymaj się, Collins- powiedział, a następnie odszedł ode mnie kawałek. -Jesteś już dużą dziewczynką- powtórzył.
-Wiem, Black. I będę się trzymać.- Uśmiechnęłam się, patrząc na niego.
Staliśmy chwilę w ciszy, aż on odwrócił się i odbiegł. Wpatrywałam się w niego, aż zniknął mi z pola widzenia.
Cholera, Joshua, jesteś niemożliwy.
~~~
ale za to jaki uroczy
no ja nie wiem
Enzo, Joshua, Enzo, Joshua
toczę w sobie taką walkę, że sama w to nie wierzę
Joshua, ale Enzo
Enzo, ale Joshua
nawet sobie ich rozpisałam o nie
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top