19

"- To w porządku - mówi - jeśli zechcesz odejść. Wszyscy pragną, byś została. Ja też tego chcę bardziej niż czegokolwiek w życiu. - Głos załamuje mu się z emocji. Urywa, odkasłuje, nabiera oddechu i mówi dalej. - Ale to moje życzenie i możesz się ze mną nie zgadzać. Więc chciałem tylko powiedzieć, że zrozumiem, jeżeli odejdziesz. To w porządku, jeśli musisz nas opuścić. To w porządku, jeśli chcesz przestać walczyć." 

G.Forman "Zostań, jeśli kochasz"


~~~

Joshua 

~~~

Poczułem ból w klatce piersiowej tuż przy sercu. Zawał? W wieku dziestu lat? Halo, to jakieś nieporozumienie. Jednak ból szybko przeszedł. Dopiero zrozumiałem- coś z Gwen. Zacząłem panikować. Co jeżeli ugryźli ją i moja podopieczna właśnie umiera na rękach gnoja? Co jeżeli gnój ją uderzył? 

-Sophia, musimy tam iść, natychmiast!- krzyknąłem rozpaczliwie. 

Co się ze mną do cholery działo? Serio przejmowałem się jakimś dzieciakiem? I to jeszcze w taki, wręcz rozpaczliwy, sposób? 

-Nie wiesz do czego służą telefony?- warknęła, wywracając oczami. 

No tak, mogłem zadzwonić do tamtych kretynów, by któryś z nich tam poszedł i sprawdził, co się z nią dzieje. Szybko wyciągnąłem telefon z kieszeni spodni i wybrałem numer do Adama. Odebrał po trzech sygnałach.

-Co się tam dzieje?- spytałem na wstępie. 

-O co chodzi?- odpowiedział mi chłopak pytaniem. 

-Dlaczego poczułem, że coś się dzieje Gwen?- warknąłem. 

-Debil wysłał ją na zwiad, idę tam zaraz- powiedział po chwili namysłu.- On ją wysyła na pewną śmierć. Może stracili kogoś, nic nam jeszcze nie wiadomo, zaraz Fred wraca ze zwiadu to będę wiedział więcej- przerwał. W tle było słychać trzaskanie drzwiami. 

-Jerome martwy- usłyszałem w oddali, a następnie Adam to powtórzył. 

-Pakuję się i tam idę. Nie ma, że nie. Będziemy w kontakcie- powiedział twardo mężczyzna i się rozłączył. 

Ja mogłem słuchać o tym ze złożonymi rękoma. Nie mogłem nic na to poradzić. To był plan Gwen i tylko ona wiedziała, jaki następny krok wykona. 

~~~

Gwen 

~~~

Nie wiedziałam co robić. Nie wiedziałam co mówić ani jak się zachowywać. Chłopak umarł mi na rękach. Nikt się nie odzywał i każdy, podobnie jak ja, przeżywał wewnętrzną żałobę. A ja? Zapomniałam o sabotażu, o moim planie. Chciałam tylko jakoś przeżyć i przestać się tym zadręczać. 

-Gwen, mogłabyś porozmawiać z Enzo? Chce się dowiedzieć, co się stało na zwiadzie.- Harper weszła do salonu, gdzie siedzieliśmy wszyscy oprócz jej i wymienionego faceta. 

Skinęłam lekko głową i wstałam z fotelu, który zaraz ona zajęła. Ruszyłam w stronę kuchni, gdzie Wright siedział. Usiadłam obok niego i położyłam dłoń na jego dłoni. 

-Kogo to była wina?- spytał słabo. 

-Zombie. Ja walczyłam z innymi i wtedy musieli go otoczyć... Nawet nie sprawdzałam jak mu idzie, byłam pewna, że daje sobie doskonale radę, nie wiem co się stało, naprawdę- zaczęłam mówić łamiącym się głosem. 

-Już, cicho, cicho. 

Chłopak przytulił mnie, a ja dosłownie się rozpadłam. 

Uwielbiałam Jerome'a. Dwudziestolatek zawsze wiedział jak mnie pocieszyć, zawsze wiedział o co mi chodzi. Jako jeden z nielicznych mnie rozumiał. Jak wspominał, był wspaniałym obserwatorem. Ale był lękliwym chłopakiem. Przyjechał do Ameryki spełnić wielkie marzenia, a tymczasem musiał walczyć z wirusem. Wytrzymał prawie dwa lata. I przez nieuwagę zginął. Przez nieuwagę moją. Mogłam mu pomóc do cholery! 

-Nie zadręczaj się tym- wyszeptał Enzo, głaszcząc mnie po włosach. -Taki był jego los- westchnął, lekko całując mnie w czubek głowy. 

Zawsze tak robił, jak czuł się czegoś winny. Całował mnie w czubek głowy. W sumie to się nie dziwię, bo jeśli to była prawda, co Joshua mówił, to on to na nas sprowadził. 

-Trzeba go spalić, prawda?- spytałam, ocierając łzy.- Bo jak go zakopiemy to odżyje- szepnęłam. 

-Skarbie, to nie bajka o zombie. Skoro nie odżył od razu jako zarażony, to już nie żyje. To nie działa na takiej zasadzie, że ludzie wstają zza grobu, a ręce rozkopują swoje doły. On już nie żyje- powiedział dobitnie.- Zrobimy mu taki pogrzeb na jaki zasłużył. Mała, nie ma co płakać- mruknął, ocierając moje kolejne łzy.

-A co jeżeli to byłabym ja? Co jeżeli by mnie ugryźli?- zaczęłam panikować, przypominając sobie o grze. Ale nie potrafiłam. 

-Wtedy zabiłbym każdego. Każdą żywą istotę na świecie, nie pozwoliłbym ciebie skrzywdzić- warknął. 

-A Jerome'a mogli?- szepnęłam, patrząc z napięciem na jego twarz. 

-Nie mogli. Zemścimy się wszyscy- westchnął, puszczając mnie ze swoich objęć, a następnie wstał.- Powiedz reszcie, że poszedłem kopać dół- mruknął i wyszedł drzwiami kuchennymi, które prowadziły na zewnątrz. 

Patrzyłam tępo w ścianę. Mogłabym pójść teraz za Wrightem, uderzyć go łopatą w tył głowy i zaciągnąć między drzewa. Ale było kilka "ale"- wszystko było widoczne z salonu, gdzie siedziała reszta, nie wiem czy dałabym radę przeciągnąć Enzo sama, jego zgraja by nas znalazła, a sam Enzo nie jest na tyle głupi, żeby nie słyszeć jak ktoś do niego podchodzi. 

Wstałam i poszłam w stronę salonu. Usiadłam koło Alexa, a ten położył głowę na moim ramieniu, ciężko wzdychając. Przymknęłam oczy. 

Nie wiem czy zasnęłam, ale z amoku wyrwało mnie pukanie do drzwi. Enzo siedział po mojej drugiej stronie, obejmując mnie w talii. Zerwałam się z miejsca równocześnie z Harper i Wrightem. Kiedy oni na mnie spojrzeli, wzruszyłam ramionami i podeszłam pod ścianę. 

Enz podszedł do drzwi i złowrogim tonem głosu, spytał "kto tam?". 

-Adam Franco, wolny zabójca, chcę odnaleźć swój chwilowy spokój. Zombie otoczyło domek wolnych zabójców, a było ich za dużo, żebym sam się przez nich przebrnął- powiedział towarzysz, a uśmiech momentalnie zaistniał na mojej twarzy, co nie umknęło uwadze Harper. 

-Znasz go?- spytała. 

-Mój mały Adam. Jest swój. Wpuście go, będę za niego odpowiadać- powiedziałam, podchodząc do Enza, a następnie chwyciłam go za dłoń.- Proszę Enzo. Przy nim czułam się bardzo bezpiecznie, kiedy do nich chodziłam. Oni zawsze mnie przygarnęli, chyba możemy zrobić to samo choć dla niego, co?- spytałam, patrząc mu prosto w oczy. 

Widziałam na jego twarzy zachwianie. Nie wiedział, co powinien zrobić. Spojrzał na pozostałych, a gdy ci wzruszyli ramionami, otworzył drzwi. 

-Jeśli coś lub ktoś zginie, to będę wiedział na kogo wydać wyrok. Zapraszam ciebie do mojej rezydencji- powiedział, a brunet z brodą wszedł do środka. 

Uśmiechnął się do mnie, a ja rzuciłam się swoim ciałem na niego. Wyszeptał mi do ucha, że Joshua się boi, dlatego tak wcześnie przyszedł. 

Kolejny szpieg wśród Wrighta i spółki. 


~~~

no i jak oceniacie ten rozdział? 

pisałam go chyba miesiąc, nie miałam pojęcia co mam napisać

śmierć Jerome'a... 

ale powrót Adasia!!! 

Adaś to zdecydowanie mój fav jak na razie 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top