18

"Bo utrata życia nie jest wcale najgorszą rzeczą, jaka może spotkać człowieka. Najgorsza jest utrata tego, po co się żyje." 

J.Nesbo "Trzeci klucz"


~~~

Siedziałam za krzakiem, obok mnie siedział Jerome. Obserwowaliśmy grupkę zombie. Zadanie było łatwe- siedzieć cicho, obserwować, w odpowiedniej chwili zabić najwięcej jak się dało i nie dać się zarazić. Proste. 

-Boisz się?- szepnął czerwonowłosy. 

Spojrzałam na niego. Był wykończony. I zdecydowanie wychudzony. Coś złego się działo w rezydencji, ale jeszcze nie wiedziałam co. Musiałam się pilnie dowiedzieć. 

-Ani trochę- odpowiedziałam pewnie.- Jesteśmy tutaj tylko we dwoje? - spytałam cicho. Chłopak przytaknął.- Mam kilka pytań. 

-Gwen, to nie jest odpowiednia pora. Zabijemy tych skurwieli do końca i będziemy mogli porozmawiać, nie teraz- przerwał mi chłopak.- Wiem, że przyszłaś tutaj nas uratować, ale... To nie wyjdzie. Dla nas już nie ma ratunku... 

-Chcę wysłać gnoja za most. Sama go tam zaprowadzę- warknęłam. -Nie wiem co tutaj się dzieje, chcę was stąd wybawić. 

-A co? Chcesz się bawić, kurwa, w Mojżesza?- zaśmiał się cicho.- Pogódź się z tym, Collins, to nie przejdzie. Chodź. Idziemy się pobawić w morderców. Nie daj się ugryźć!- powiedział, szybko wstając. 

Ruszył biegiem w stronę zarażonych, po drodze odbezpieczył pistolet. W międzyczasie chwyciłam za dwa noże i upewniłam się, że przy biodrze czeka zabezpieczony M1911. Kiedy usłyszałam pierwsze strzały broni Jerome'a, wybiegłam. Po drodze raniłam jedną kobietę, która rzuciła się w moją stronę. Przecięłam jej odsłonięty brzuch. 

-Uważaj, z lewej!- krzyknął chłopak, a ja odwróciłam się w tamtą stronę. 

Nadchodziło pięć zombie- dwie kobiety i trzech mężczyzn. Raczej nadbiegało. Chwyciłam mocniej za rączki noży i czekałam. Pierwszy nadbiegł facet, który zbliżał się do czterdziestki. Przecięłam mu szyję, a jego krew trysnęła na moje ubranie. No trudno, wypierze się. Następnie przyszła kolej na blondynkę z brzuszkiem. Czy była ciężarna? Na to wyglądało. Ale już nie żyła, więc dziecko w niej także było martwe. Wbiłam jej jeden nóż w ramię, a następnie kopniakiem obaliłam ją na ziemię, gdzie uderzyła głową w wystający korzeń. Przez chwilę ruszała się, a potem zamarła już na dobre. Kiedy obserwowałam konającą ciężarną, dobiegła do mnie pozostała trójka. Chwyciłam się za biodro i wyciągnęłam pistolet. Szybko odbezpieczyłam go, a drugą ręką wymierzałam puste ciosy w powietrze, by kupić sobie trochę czasu. Gdy broń była gotowa do użytku, wycelowałam w głowę ostatniej kobiety i wystrzeliłam. Przecięłam jednego mężczyznę na udzie, gdy podbiegł, kłapiąc na mnie zębami. Drugiego również postrzeliłam, ale tym razem w klatkę piersiową. Zraniony w udo podbiegł do mnie ponownie, ale tym razem zadałam mu kilka ciosów w brzuch. Upadł na kolana, a następnie wpadł twarzą w kałużę krwi swoich "przyjaciół". 

Rozejrzałam się. Wokół było z dziesięciu trupów. Gdzie jest Jerome? 

-Jerome?- spytałam głośniej. 

Usłyszałam jęk i zobaczyłam rękę, która słabo uniosła się. 

Chwyciłam mocniej za nóż i pistolet. Ruszyłam w tamtą stronę. Jerome leżał na plecach, trzymając się za ramię. 

-Jerome, kurwa- jęknęłam.- Dałeś się?- spytałam. 

-Tak, czekałem aż ktoś mnie ugryzie- warknął. -Pomożesz mi wstać czy będziesz stała jak na tureckim kazaniu? 

Westchnęłam. Podałam dłoń Murphy'emu i pomogłam mu wstać. Gdy stanął na własnych nogach, zachwiał się. Chwyciłam go w pasie i ruszyłam w drogę powrotną. 

Nie rozmawialiśmy. Jakim cudem doświadczony chłopak dał się zranić, a ja nic- nawet zadrapania? Był osłabiony, nie powinien iść na patrol w takim stanie. 

-Czy... 

-Tak, to koniec Gwen Collins. Chcę tylko iść się pożegnać z moją rodziną- powiedział słabo. -Słuchaj, nieważne co powiedziałem wcześniej. Twoja misja ma sens dla nich. Nie miała dla mnie, bo wiedziałem, że to moja, kurwa auć, ostatnia misja. I dlatego chciałem ciebie na partnera- mówił coraz słabiej. -Wiem, że Wright bije Alexa, jest zakochany w tobie. Jestem dobrym obserwatorem.- Kaszlnął.- Ale słabym przyjacielem, nigdy nie potrafiłem odpowiednio pomóc. 

Doszliśmy do rezydencji. 

-Jerome Murphy, przykro mi, że nie dożyłeś do ratunku- szepnęłam, kiedy zapukałam do drzwi. 

-Nawet nie chciałem ratunku, bo dla mnie już go nie było- powiedział, ocierając wolną dłonią policzki z łez. -Zależy mi tylko na chłopakach. Ratuj ich, dla nich jest jeszcze szansa- wykrztusił. 

Z jego ust zaczęła płynąć krew. Jerome umierał mi na rękach. 

-Enzo, kurwa mać!- krzyknęłam płaczliwie.- Otwieraj te jebnięte drzwi!- krzyczałam.- Jerome, hej, spokojnie, zaraz się spotkasz się z rodziną, nie umieraj jeszcze- prosiłam chłopaka, któremu powieki jeszcze bardziej ciążyły. 

-Mi verdadera familia Olivia y Estera*- powiedział po hiszpańsku. 

W swoim ojczystym języku. Jerome był Hiszpanem, a Olivia i Estera były jego młodszymi siostrami, które nie zdołały przeżyć epidemii. 

-Nie Olivia i Estera, nie Jerome! Kaede, co z Kaede? Zostawisz ją?- próbowałam wszelkich sposobów, by utrzymać go przy życiu, jednocześnie co chwilę waląc w drzwi. 

-Te amo, Gwen Collins y mi familia. Estoy feliz de poder morir a tu lado.* - Powiedział ostatnie zdanie i wydał ostatni wydech. 

Na wieki. 

Trzymałam martwego Jerome'a Murphy'ego. Po moich policzkach ciekły strumienie łez. Nie zdołałam go uratować. Byłam z nim na misji, dlaczego nie pomogłam mu z jego zombie? Dlaczego nie odwróciłam się, by zobaczyć jak mu idzie? 

Przytuliłam do siebie czerwonowłosego chłopaka i nie mogłam go puścić. Po prostu nie mogłam. Nie potrafiłam. 

-Co tu... 

Za moimi plecami pojawił się Enzo razem z Alexem. 

Odwróciłam się do nich i ponownie się rozpłakałam. 

-On... On odszedł... Powiedział, że nas kocha... I...- Przytuliłam się jeszcze mocniej do zwłok.- Gdybyś mnie wcześniej usłyszał, to by zdążył wam to powiedzieć!- krzyknęłam płaczliwie. -Jerome- powiedziałam.- Też cię kocham- szepnęłam. -Nie zdążyłam mu nawet odpowiedzieć! 

Zamknęłam oczy i położyłam głowę na głowie Jerome'a. Nie obchodziło mnie nic. Nie czułam dosłownie nic. Nawet tego, że Alex usiadł obok mnie, a Enzo przytulał mnie od tyłu, że przyszła reszta i zaczęły się lamenty. Nie potrafiłam nic powiedzieć, nie potrafiłam spojrzeć im w twarze, nie potrafiłam słuchać płaczu reszty. Chciałam zniknąć. 

-Umarł ktoś?- usłyszałam zaspanego Riley'ego. 

Dopiero wtedy pękło mi serce. Jego najlepszy przyjaciel. Zawsze śmialiśmy się, że zostali braćmi, nawet o tym nie wiedząc. Jerome był (bladym) Hiszpanem, a Riley czystym Amerykaninem. Jerome do Ameryki przyjechał w wieku osiemnastu lat, a Riley mieszkał tu od urodzenia. 

-Jerome?- Riley podszedł do nas bliżej. -Nie, kurwa, nie. Wstawaj gnoju, wstawaj kurwa!- zaczął krzyczeć i potrząsać ciałem martwego chłopaka.- Kurwa, czemu nic nie robicie? Zróbcie coś!- krzyknął na nas wszystkich. 

-On odszedł- powiedziałam głucho. Możliwe, że nawet nie powiedziałam tych słów. 

Było nam wszystkim cholernie ciężko. Straciliśmy drugiego brata. 

~~~

*moja prawdziwa rodzina, Olivia i Estera 

*Kocham cię Gwen Collins i moja rodzino. Jestem szczęśliwy, że mogłem przy tobie umrzeć. 

a ja jestem wręcz załamana 

nie wiem co ja właśnie zrobiłam, ale 

płaczę 

kocham was 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top