15

"Nie wiedział wtedy, że utrata zmysłów bywa czasami najwłaściwszą reakcją na rzeczywistość."

P.K. Dick "Valis" 

~~~

Opatrzyłam rany Alexowi, każąc mu od razu iść spać. Leżałam obok niego na boku, obserwując jak jego klatka piersiowa równomiernie się podnosi i opada. Na sam widok siniaków do moich oczu napływały łzy. 

-Nie będę już go bił- mruknął Enzo. 

Prychnęłam. Powtarzał to już kilka razy, odkąd znaleźliśmy się na drugim piętrze. Nie obchodziło mnie to. Nie miał prawa w ogóle go bić. 

-No, Gwen, nie obrażaj się o to- poprosił, kiedy podszedł do łóżka. 

Wstrzymałam powietrze i gwałtowanie wstałam z posłania. Zakręciło mi się w głowie, ale zignorowałam to. 

-Powiedziałam ci już coś- warknęłam. - I nie chcę się powtarzać. 

Ruszyłam do łazienki. Czułam na sobie wzrok Enza. Odwróciłam się do niego i podparłam się rękoma na biodrach. 

-Może jednak pójdę się poszwendać dalej. Może kiedyś zmądrzejesz. 

-Gwen- jęknął chłopak, podchodząc do mnie.- Przecież wiesz... 

Położył dłoń na moim ramieniu. Spojrzałam mu w oczy. Wokół wszystko się rozlało, a my siedzieliśmy obok siebie, trzymając się za dłonie. Nagle zaczęliśmy się całować. Głęboko odetchnęłam i pokręciłam głową. 

Wszystko wróciło do "normalności". Staliśmy naprzeciw siebie. Ja tyłem do łazienki, a on tyłem do pokoju. On trzymał dłoń na moim ramieniu, a ja patrzyłam jak głupia w jego oczy. 

-Co to było?- warknęłam. 

Może to jakieś nowe eksperymenty? Może chciał czegoś spróbować? A może narzucił mi to pod wpływem swoich myśli? 

-Może ty mi powiedz- powiedział cicho, a nawet rzekłabym, że słabo. 

Wziął dłoń z mojej górnej partii ciała. 

-A może po prostu o tym zapomnijmy- warknęłam i skierowałam się do łazienki. 

Spojrzałam na swoje odbicie. Zdecydowanie to były jakieś zwidy. Zwidy naszej wyobraźni. A co jeżeli ja tak naprawdę tego chcę? Szybko pozbyłam się tej myśli. Przemyłam swoją twarz wodą i wyszłam z łazienki. 

Pisnęłam, kiedy zostałam przygwożdżona do ściany przez Wrighta. 

-To musi zostać pomiędzy nami- szepnął mi do ucha. Poczułam dreszcz rozchodzący się wzdłuż karku.- Nikt nie może o tym wiedzieć. 

-O czym?- Odepchnęłam Enza ode mnie.- O tym, że bijesz biednego Alexa czy o tym, że mnie kochasz, czy o tym co się właśnie wydarzyło? 

-O wszystkim- szepnął.- Gwen, proszę, porozmawiajmy o tym- poprosił. 

-Porozmawiamy rano- warknęłam i wróciłam do łóżka. 

~~~

Joshua

~~~

Kiedy wyszedłem z domku, skierowałem się na północ. Kilometr dalej mieszkała Sophia May. Nie śpieszyło mi się zbytnio, więc szedłem okrężną drogą i wolnym krokiem. Więc z piętnastominutowej drogi, ociągnąłem się aż na trzy godziny spaceru. Po drodze zerwałem kilka patyków, nożem wystrugałem je i rzucałem w inne drzewa, żeby sprawdzić czy są wystarczająco ostre. No i zrobiłem sobie przerwę prawie godzinną. 

Kiedyś było to bardzo zaludnione miejsce. Dokładnie było to Las Vegas. Jednak przez "chorobę", a może lepiej- przez zarazę, wszystko zostało zburzone, wywiezione. Przetrwały tylko te najdroższe domy, które zostały osiedlone przez nas, opiekunów. Kilka zostało przejętych przez zombie, ale nic nie mogliśmy już na to poradzić. Z czasem więcej ludzi do nas przychodziło, a nam brakowało już miejsca. Prąd był, ale trzeba było go oszczędzać, tak samo wodę. Władze wcześniej robiły takie "zapasy" na wszelki wypadek. 

Sama Sophia ma kilkoro ludzi- jakieś trzy dziewczyny i dwóch chłopaków. Nigdy ich nie poznałem. I chyba nawet nie chciałbym ich poznać. Skoro byli na tyle głupi, żeby iść do May, to gratulacje. 

Nie mam nic do Sophii. Tylko po prostu nie umie się zajmować ludźmi. Nigdy nie umiała ich trenować czy szkolić, ale no... Ich jakoś umiała. I są całkiem dobrzy. 

Kiedy zacznę wojnę z Wrightem to będę chciał ich wykorzystać, by nam pomogli. 

Albo po prostu mógłbym wyjechać z Gwen. I jej chłopakami, niech już będzie. Do wolnych krajów. Do Austrii, Szwajcarii, Ukrainy i Nowej Zelandii. Kiedy rozniosła się wieść, że wybuchła epidemia wirusa, tamte kraje pozamykały granice. Przyjmowali tylko wybrane osoby- te odporne, czyli między innymi mnie- opiekunów. 

Nawet nie zauważyłem, kiedy zatrzymałem się przed rezydencją Sophii. A raczej kiedy zrobiło się już dość ciemno. Wszedłem, nie pukając czy też nie dzwoniąc do niej. Na same "dzień dobry" wybiegł mi jeden z jej zabójców. Pokiwałem tylko niedowierzająco głową, kiedy tylko spróbował mnie dotknąć. 

-Nie chcesz tego.- Uśmiechnąłem się i przeszedłem do salonu.- Gdzie May?- spytałem owego chłopaka, który wpatrywał się we mnie tępo. 

-Wyszła- burknął oburzony.- A kim ty jesteś? 

-Nie chcesz wiedzieć kim jestem. Dla ciebie mógłbym być zwykłym śmieciem, ale nawet wtedy nie chciałbyś wiedzieć...- Uśmiechnąłem się, patrząc na niego z przechyloną w prawą stronę głową.- Gdzie wyszła? I kiedy? 

-Powiem ci, kiedy powiesz mi kim jesteś- powiedział pewnie, zakładając skrzyżowane ramiona na klatkę piersiową. 

Prychnąłem pod nosem. Zadziorny chłopak z niego. Tylko wątły. To chyba ten dobrze gotował, jak opowiadała mi moja, fuj, przyjaciółka. 

-Wystarczy ci imię. Joshua- wycedziłem z satysfakcją. 

Momentalnie chłopak zbladł i zaczął się rozglądać speszonym wzrokiem po ścianach. Prychnąłem z nieudawaną kpiną. Najwidoczniej jestem dość znany u Sophii. 

-Wyszła do lasu. Zaraz powinna wrócić- powiedział cicho, wychodząc z pomieszczenia.

Pokręciłem niedowierzająco głową i ruszyłem w stronę chłopaka. Chciałem go jeszcze trochę pomęczyć. 

-To ty tak dobrze gotujesz?- spytałem, kiedy ten stanął przed oknem, wypatrując, najprawdopodobniej, May. 

Ten się wzdrygnął i odwrócił w moją stronę. Czułem z jego strony strach. I podobało mi się to. 

-Skąd wiesz? 

-Od twojej przywódczyni?- spytałem pełny sarkazmu. 

-Opowiadała o mnie?- spytał z błyskiem w oku. 

Westchnąłem. Nie wiedziałem co ten błysk w oku miał oznaczać, ale najwidoczniej chłopak mało wiedział o tym, jaki, przeważnie, los spotyka zabójców. Szczególnie takich chuderlawych. 

-Słuchaj, zaświeciły ci się oczka. Także nie wiem co to ma oznaczać, ale jeśli... 

-Nie, Soph mi się nie podoba- szybko zaprzeczył. Jak dla mnie zbyt szybko. 

-Nie o to mi chodziło. Ale no jeśli tak myślisz, to okej. Jakie jest twoje popisowe danie?- smarknąłem. 

-Kanapki z dżemem- warknął, a ja się zaśmiałem. Następnie spojrzałem prosto w jego oczy. 

Wszystko dookoła się rozmazało. Staliśmy obok siebie, patrząc jak Wright całuje się z Gwen. Nagle chłopak podniósł jeden z pistoletów przy drzwiach i wycelował w dziewczynę... 

-Hej chłopaki. 

Do pomieszczenia weszła Sophia cała we krwi. Uśmiechała się lekko. 

-Zabiłam trzech. Rzucali się do mnie. A ja chciałam tylko trochę igliwia. No cóż, ich problem- zaśmiała się lekko. 

Dawno nie widziałem jej w takim humorze. Chciałem się z nią tym cieszyć, ale stojący obok mnie chłopak i to, co przed chwilą się wydarzyło- nie pozwalało mi na to. 

-May, zaraz porozmawiamy, ale najpierw muszę porozmawiać z tym oto chłopcem.- Skinąłem głową w stronę wymienionego. 

-Idź Nathan- poleciła Sophia, a ja ruszyłem w stronę schodów. 

Kiedy znalazłem się na półpiętrze, spojrzałem gniewnie na chłopaka. 

-Co to miało być?- warknąłem na niego. 

-Fajnie by było jakbym sam wiedział- odwarknął na mnie. 

-Nie warcz na mnie. Chyba nie muszę przypominać, kto jest teraz wyżej w hierarchii.- Zacisnąłem dłonie w pięści. 

Miałem ochotę uderzyć tego gnojka. Irytował mnie niesamowicie. 

-Jebać hierarchię w tym momencie. Jeśli coś takiego nam się przytrafiło, to znaczy, że coś takiego się musi wydarzyć. Skoro zabójczyni połykała się nawzajem z tym maniakiem to coś to znaczy, jasne? To znaczy, że to... 

-Nic nie znaczy!- podniosłem głos. Targały mną negatywne emocje.- Nie wiem kim czy czym ty tam jesteś. Może podsyłasz mi takie wizje. Cholera cię wie, ale się dowiem, jasne? Dowiem się kim ty jesteś- warknąłem. -I sobie zapamiętaj... 

W tym momencie przerwał mi mój wibrujący telefon w kieszeni spodni. Wyciągnąłem go i spojrzałem na wyświetlacz. Nie miałem tego numeru zapisanego, ale mimo wszystko odebrałem. 

-Tutaj Gwen- usłyszałem niewyraźny szept.- Dotarłam. Gnój bije Alexa. Stało się coś dziwnego. Powiem ci resztę jak się obudzę. 

-Gwen...- zacząłem, ale przerwała połączenie.- Kurwa. Sophia!- krzyknąłem, zbiegając po schodach. 

~~~

uch no nie wiem 

nie wiem skąd mi się wziął pomysł na wizję, ale trzeba urozmaicić akcję huh 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top