10
"A potem stało się teraz. "
T. Pratchett "Kosiarz"
~~~
Kiedy wdrapałam się pod most, rozejrzałam się. Nic nie wskazywało na to, że ktoś tutaj przebywał w ostatnich tygodniach. Nie rozczarowałam się, wręcz przeciwnie. Nie musiałam żyć w obawie, że ktoś się tutaj pojawi.
Czekałam na Joshuę. Mimo wszystko chciałam, żeby on się tutaj pojawił. Przy nim czułam się bezpieczniej. Wiedziałam, że bez broni nie poradzę sobie. No chyba że bronią jest przełamany na pół kij. A na zombie ciężko z tym wyruszyć, nie zarażając się tym świństwem.
Trzymałam w dłoni telefon z nadzieją, że ktoś do mnie napisze lub zadzwoni. Musiałam się pogodzić z faktem, że nikt z tamtych przyjaciół nie napisze. Założyłam na siebie bluzę, gdy poczułam chłodny wiatr. Usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Zdziwiona wyciągnęłam go z kieszeni bluzy.
Alex: Enzo jest zrozpaczony. Mówi, że za tobą tęskni. Przyjdź chociaż na chwilę, pokaż mu się, że żyjesz, proszę.
Odpisałam.
Ja: Alex, mówiłam ci. To nie ten czas. Wrócę. Ale nie teraz. Czekam na Joshuę. Będę z nim o tym gadać. Obiecuję, że wrócę. Sama do niego napiszę.
Gdy Alex Thomas nie odpisał mi, znalazłam numer Enza i napisałam do niego.
Ja: Enz, ja... Żyję. Nie było mnie u Joshua. I nie znajdziesz mnie. Nie teraz. Może wrócę. Może wpadnę się tylko przywitać. Nie wiem. Nie jestem w stanie określić. Tylko błagam, nie szukaj mnie. Ja żyję. Pamiętaj, że ja za tobą też tęsknię i nie była to łatwa decyzja do podjęcia. Zawsze będziesz w moim sercu, jednak nie mogę tak żyć. Żyć ze świadomością, że byłabym dla was ciężarem. Po stracie Bena nie mogę się odnaleźć. Proszę, zrozum mnie. Kiedyś wrócę.
Trochę kłamałam, a trochę nie. Wiedziałam, że nie był w stanie odczytać aluzji. Wiedziałam po prostu, że nie zrozumie wszystkiego. Będzie analizował każde słowo, każde zdanie. Taki właśnie był Enzo.
Nie odpisał. Ale zadzwonił. Przestraszona spojrzałam się na urządzenie. Musiałam z nim porozmawiać na tyle aktorsko, żeby nie usłyszał strachu czy niepewności. Żeby nie dowiedział się, gdzie jestem. Odebrałam.
-Gwen, proszę, wróć, skarbie, proszę. Wiem, że źle zrobiłem nie wydając ciebie na bitwy, ale musisz zrozumieć, że...- zaczął na dzień dobry. Musiałam grać.
-Tak Enzo, miło cię słyszeć. I hej, czy ty powiedziałeś skarbie?- zaśmiałam się sztucznie. Przez telefon i tak wszystko brzmi sztucznie.
-Gwen- westchnął uradowany.- Twój sarkazm jak zwykle na miejscu- zaśmiał się radośnie.
Enzo i radość. A to nowość. Też musiał grać.
-Czego chcesz?- warknęłam.
Nie mogłam mu pokazać, że jestem gotowa do powrotu czy do rozmowy z nim.
-Wróć do nas, proszę.
-Nie mogę. Napisałam ci dlaczego. Myślę, że powinieneś to zrozumieć jako mój były opiekun, także proszę, daj mi spokój i czas- mruknęłam i się rozłączyłam.
Musiałam wytrzymać. Dla samej siebie i dla Joshua. A w szczególności dla Alexa, bo to on był na pierwszym miejscu w moim sercu. Dla mojego niedoszłego brata.
Zaczęło się robić ciemno. Stwierdziłam, że się zdrzemnę. Nie było to zbyt mądrym posunięciem. Wkoło było pewnie pełno zombie.
Zasnęłam.
Obudziłam się, kiedy ktoś zaczął mnie szturchać w ramię. Otworzyłam oczy i zobaczyłam jakiegoś człowieka. Nie człowieka, a zombie. Patrzył się na mnie obłąkanym spojrzeniem. Był cały od krwi. Momentalnie zerwałam się ze swojego miejsca i zaczęłam uciekać. Jednak wszędzie były zombie.
Było jasno, musiałam długo spać. Joshua (nawet mi nie powiedział jak ma na nazwisko!) wciąż nie było. Bałam się. Cofałam się, aż uderzyłam o betonową ścianę mostu. Któryś z nich zaczął do mnie podchodzić.
-Ładna jest- wymruczał.
-Zostaw ją- usłyszałam gdzieś z boku.
Nie wiedziałam co się dzieje. Przełknęłam głośno ślinę. A może mi się tylko wydawało, że to było głośno.
Ten ktoś, kto się za mną wstawił, wyszedł z tłumu. To był Benjamin. Co prawda nie przypominał siebie z wyglądu, ale to był on. Wszędzie poznałabym ten uśmiech.
-Dlaczego?- spytał jeden.
-Po co ci ona?- warknął.
Okej, to już nie Ben. Nigdy na nikogo nie warknął. Spojrzałam na niego. W jego oczach znajdował się gniew i coś, czego nigdy nie widziałam.
Usłyszałam przeładowywanie broni. Każdy spojrzał w lewo. Mimowolnie się uśmiechnęłam, kiedy zauważyłam, że to Josh (nie kazał tak na siebie mówić, ale w myślach chyba mogę tak o nim myśleć, prawda?).
-Niech ktoś ją tylko dotknie, a umrze- warknął, przedzierając się przez postacie zarażone.
Podszedł do mnie, stając przed moją osobą. Szepnęłam ciche "dzięki".
-Na co się gapicie, rozchodzić się- warknął, wystrzeliwując z broni w powietrze.
Ostrzeżenie.
Zombie zaczęło się rozchodzić, ale nie jeden. Benjamin pozostał na swoim miejscu, przyglądając mi się badawczo.
Spojrzałam na niego. Joshua odszedł kawałek. Chyba wiedział, że to White.
-Benjamin- szepnęłam, podchodząc do niego o krok bliżej.
Wiedziałam, że głupie by było, gdybym do niego podeszła na tyle blisko, by spokojnie mógł mnie uderzyć czy nawet ugryźć.
-Gwen- powiedział z uśmiechem.- Przekraczam granicę, ja... Nie mogę, muszę się zabić, przepraszam- powiedział ze spokojem.
Dopiero po chwili dotarły do mnie jego słowa. Łzy zaczęły napływać mi do oczu.
-Nie płacz, kochanie. Pamiętaj mnie jako zabójcę, nie jako zombie. To zupełny przypadek, że mnie tu spotkałaś. Obiecuję ci, że mnie już nie znajdziesz nigdzie. Kochanie, spójrz na mnie- poprosił łagodnie.
Musiałam podnieść wzrok, który celowo opuściłam. Nienawidził moich łez.
-Nie płacz. Proszę. Mam coś dla ciebie. Nie dam ci tego do ręki, bo nie chcę, byś podzieliła mój los, ale to dla ciebie- powiedział, wyciągając z kieszeni swój zegarek, kładąc go na ziemię.- Nie mogę pozwolić, by się zatopił. Kocham cię- powiedział, przechodząc obok mnie.
Musiałam grać na czas. Musiałam. On nie mógł popełnić samobójstwa. Nie mój Benjamin.
-White, cholero pierdolnięta, nie możesz tego zrobić!- krzyknęłam za nim, podnosząc zegarek. Schowałam go do kieszeni bluzy. Chłopak się do mnie odwrócił. -Tak nie działają zasady. Pamiętasz? Co zrobisz, to ja też- powiedziałam przerażona.
On nie chciał mojej krzywdy. Nienawidził gdy coś mnie bolało czy załamywało. Nigdy.
-Zasady są po to, żeby je łamać, kochanie.- Uśmiechnął się do mnie.
To był jego uśmiech. Jego prawdziwy uśmiech. Uśmiech, który kochałam i śnił mi się po nocach.
-Ben, nie możesz. Nie możesz ot tak sobie iść i skoczyć z mostu. Nie możesz, no kurwa mać.
Płakałam. Nawet nie przejmowałam się tym, że Joshua patrzył. To był mój White.
-Kochanie, muszę. Muszę cię pamiętać jako spółka Wright, a nie jako spółka Black. Kochanie, proszę, zrozum mnie. Na moim miejscu zrobiłabyś tak samo- powiedział z lekkim uśmiechem i zaczął się wspinać na most.
Co prawda most nie był zbyt wysoki, a wejście na niego umożliwiały pagórki, ale czułam, że część mnie odchodzi razem z brunetem.
-Kocham cię- powiedziałam głośno.
-Wiem. Ja ciebie też kocham. -Uśmiechnął się do mnie ostatni prawdziwy raz.- Ale nie chcę, żebyś mnie widziała, nie po przekroczeniu granicy.
Patrzyłam na niego. Poczułam, że Joshua staje obok mnie. Straciłam Benjamina z oczu, by po chwili znowu go odnaleźć, jak przechodzi przez barierkę na środku rzeki.
Płakałam. Nie, to za mało powiedziane. Wyłam, ryczałam. Kiedy widziałam, jak mój chłopak spada w dół, wydałam okrzyk rozpaczy. Mój Benjamin. Mój White. Nie chciałam widzieć, jak wpada do wody, nie chciałam słyszeć jego krzyku bólu. Nie chciałam, po prostu nie mogłam.
Joshua mnie przytulił, a ja wtuliłam się w niego. Nie mogłam tego przeżyć ponownie. Nie mogłam przeżyć kolejnego stracenia Benjamina.
~~~
uwierzcie mi, że ryczę
serio, szkoda mi małego a, kochanego chłopaczyka
co prawda pojawił się raz czy dwa razy, ale jednak to był chłopak Gwen i no
sami rozumiecie
kocham
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top