64. Saki
- Muszę ci coś wyznać - Jego głos był cichy i spokojny, lecz stabilny. Patrzył na mnie tymi zabójczymi oczami, od których przechodziły mnie dreszcze. Miałem wrażenie, że przeszywa mnie na wskroś, czytając moje myśli, rozszyfrowując każde z uczuć. Paraliżując każdą komórkę. Były tak piękne i głębokie, niczym ocean, a blask w nich sprawiał, że moje serce przyspieszało.
Chłodny wiatr z otwartego okna, mierzwił jego czarne jak noc włosy. Powiewały tak delikatnie, kontrastując z jego bladą cerą. " Muszę ci coś wyznać " te słowa, w jego ustach brzmiały tak... Nienaturalnie. Ta powaga, która go postarzała. Pierwszy raz naprawdę było po nim widać, jak bardzo coś go zżera od środka. Więc, jak straszna to musi być rzecz?
A potem, w mojej głowie, powstała ta durna myśl.
Tak głupia, tak samolubna.
Paraliżująca od środka.
" A co jeśli wie?
Co jeśli się domyślił? "
Moje serce zabiło szybciej.
Nie...
Może wręcz przeciwnie.
Stanęło, przestało bić.
Ta chwila ciszy, zatrzymanie.
Bicie mojego serca...
A może jego?
Chłopak delikatnie przygryzał wargę, był to uroczy, lecz niepokojący gest z jego strony. Wiedziałem, że pęka, chce spuścić wzrok.
A ja?
Pragnąłem pogładzić go po policzku. Powiedzieć, że nam się nie śpieszy. Jednak z drugiej strony chciałem, by wreszcie to z siebie wydusił, byśmy oboje mieli to za sobą.
- Nie noszę ich, bo... - Zaczął tak szybko, że z moich ust wyrwało się niechciane
" łał ".
Nie no, serio, nie spodziewałem się tego. Chociaż powinienem to wiedzieć....
Ja pierniczę, jestem debilem.
- Znaczy... - Speszyłem się, widząc jak ten, odwraca wzrok. Był tak smutny, tak przybity. Cholera, jest niedobrze
- Chciałem się zapytać... - No dalej, myśl Saki. Sam do tego doprowadziłeś, teraz z tego wyjdź - Czego nie nosisz... Czego... - Zaśmiałem się nerwowo, co chyba pogorszyło sprawę. Pewnie ogarnąłbym z kontekstu, o czym mówi, nie jestem, aż tak głupi....
....
Nie jestem, prawda?
Znowu zapadła chwila ciszy, w której on zadziwiająco interesował się swoimi bosymi stopami, na jaskrawo niebieskim dywaniku, a ja nie mogłem oderwać od niego wzroku.
- Chodzi o okulary - Odpowiedział wreszcie, znowu kierując swój wzrok na mnie.
- Okulary? - Zdziwiłem się. Właściwie byłem świadomy tego, jak bardzo słaby ma wzrok, ale do czego to prowadziło?
Okej, jednak jestem skończonym kretynem. Zupełnie nie ogarniam gdzie, prowadzi ta rozmowa.
Odwrócił się do mnie plecami, myślałem, że to koniec, że spieprzyłem.
To koniec tej rozmowy, już nigdy mi tego nie powie.
Jednak moja panika nie miała uzasadnienia, gdyż ten po chwili znów zaczął snuć konwersację.
- Saki, mogę mieć prośbę? - Zapytał cicho.
Teraz stał zwrócony w stronę okna. Byłem pewien, że w tym momencie gwieździste niebo tak pięknie lśni w jego oczach. Odbija się w nich cały świat... Uśmiechnąłem się na tą myśl, a po chwili ogarnąłem, że przydałaby się odpowiedź na rzucone pytanie.
- No ba - Serio? " No ba " ? Czy ktokolwiek jeszcze tak mówi? Czy JA tak mówię? O co mi dzisiaj chodzi... - Znaczy... Proś, o co chcesz - Poprawiłem się szybko.
- Słuchaj mnie, dobrze? Po prostu... Chcę, byś mnie wysłuchał. - Tym razem jego głos drżał. Zmartwiło mnie to. Miałem ochotę go przytulić, lecz odnosiłem niezbite wrażenie, że on nie tego obecnie potrzebuje. To jeszcze nie ten moment...
Pokiwałem głową, lecz po chwili doszło do mnie, że on przecież mnie nie widzi.
- Oczywiście. Mów, będę słuchał - Mimowolnie usiadłem na łóżku, wlepiając wzrok w jego profil.
Czekałem.
Może nie widziałem dokładnie jego twarzy. Tylko delikatne odbicie w szybie, jakby jego cień, czarne włosy, zlewające się z nocą, blada cera, promieniująca, jakby nie był człowiekiem. Byłem pewien, że ma przymknięte oczy. Myśli nad tym, co tak go wykańczało, przez ten cały czas. Możliwe, że przywołuje najczarniejsze wspomnienia. To bolało, nie lubiłem patrzeć, jak cierpi.
- Gdy byłem w podstawówce - Zaczął swój monolog. - Poznałem pewnego niesamowitego chłopaka, był on dla mnie słońcem i gwiazdami. Całym, głupim światem. Jednak przez rodzinne problemy musiałem wyjechać z miasta, nigdy nie mówiąc mu, jak bardzo był dla mnie ważny. - " Brzmi znajomo ", pomyślałem, marszcząc brwi. - Zawsze miałem problem z poznawaniem ludzi, ale po tym.... - Zapadła chwila ciszy, lecz już mu się nie wtrącałem. Nie chciałem wybijać go z jakiegoś transu. Wyglądał, jakby był pogrążony we własnym świecie. - Nie chciałem już poznać nikogo nowego. On był moim jedynym przyjacielem, jedyną iskierką w czarnym świecie - Dlaczego to brzmi tak smutno? Czy to jest ten Kou, którego znam,
czy...
Może ten, którego poznałem.
Tak...
To było właściwe określenie. Chłopak bardzo się zmienił od tamtego dnia i przyznam, byłem z niego taki dumny. Ten blask, który pojawił się w jego oczach. Uśmiech, melodyczny śmiech. Gdy na początku bał się, wycofywał, chował twarz. - W gimnazjum nie potrafiłem się do kogokolwiek zbliżyć. - Mówił dalej, a ja zaczynałem mieć te sceny przed oczami. Jego wspomnienia, moim światem wyobraźni. Czy to jest właśnie nadmierna empatia? Rodzaj telepatii. Jezu, trochę straszne -... Może podświadomie nie chciałem. Bałem się tej bliskości. Przerażała mnie, paraliżowała sama myśl, stracrnia kogokolwiek. Zatapiałem się w książkach, próbując ukryć w nich stres, żal i smutek. Byłem sam tak jak często bohaterowie powieści. Mogłem się z nimi utożsamiać, a to dawało mi złudne, lecz bezpieczeństwo. - Znowu przerwał. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak dużo mówił. Pomijając fakt tego jak serce mi się krajało, a żal łapał każdą komórkę, to jego głos... Był niczym piękna melodia, najsłodszy nektar. Tak piękny i niezwykły. Cichy, melodyczny. Jak śpiew słowika. - Szybko zostałem odludkiem, dziwakiem. Zaczęło się od... - Zająknął się, co oznaczało, że zaczyna się łamać, a ja czułem, jak rośnie we mnie coraz większy żal, strach o niego. Tak bardzo chciałem się wtrącić, lecz nie mogłem. Jeszcze nie... - Od niewinnych tekstów
" Hej, patrz, to ten wariat. Ponoć nie potrafi mówić " lub " Hah, pewnie jakiś cofnięty społecznie. Nie ma z nim żadnego kontaktu " , a potem... - Nie byłem pewien, czy chciałem słuchać więcej. Z każdą chwilą coraz bardziej robiło mi się niedobrze. Gula rosła w gardle. Zabierała oddech. - A potem się zaczęło... - Tak bardzo miałem ochotę zapytać " Co, co się zaczęło? ", lecz wiedziałem, że zaraz dostanę odpowiedź. - Moje książki wylatywały przez okno, okulary topiły się w kiblu. Spychali mnie ze schodów, zatrzaskiwali w składziku dla woźnych. Pisali na mojej ławce... - Przerwał, a ja zdałem sobie sprawę z tego, że cały się trzęsie. Drży, lecz stara się to pokonać. - ławce - Zająknął się, głos mu się załamał. Wiedziałem, że nie da rady dalej tego ciągnąć. Jeśli to mnie tak bolało, jak bardzo on musiał cierpieć? Jak wielki ciężar niósł? Przez ten cały czas, ukrywając swoją ciemność przede mną. Chronił mnie? Dlaczego?
- Oh... Nie... - Szepnąłem. Za bardzo wsłuchałem się w historię i się w niej zatraciłem. On sobie na to nie zasłużył. Nikt nie powinien być tak traktowany... Przepierał mnie jednocześnie ogromny smutek, a z drugiej strony wielka złość. Nikt nie miał prawa krzywdzić Kou. JEGO Kou. Był sam, nie miał kto go bronić, a każdemu w końcu kończą się na to siły. Jednak to również nie miało teraz znaczenia. Teraz liczył się tylko on.
Z małym opóźnieniem poderwałem się na równe nogi i podbiegłem do niego, przytulając go. Czułem, jak powstrzymuje łkanie.
- Hej, w porządku - Szepnąłem mu do ucha. - Już w porządku - Odwrócił się w moją stronę. Przez chwilę patrzyłem mu w oczy, a następnie zacząłem ocierać jego łzy. Chciałbym móc skrzywdzić ludzi, przez których on płacze. Żeby jak najbardziej cierpieli...
Kou nic nie mówi, tylko wtulił się we mnie. Zacząłem gładzić go po włosach. Najpierw trochę niepewnie, potem zdając sobie sprawę z tego, że jego oddech się uspokaja, kontynuowałem
- Dziękuję, że mi powiedziałeś - Czułem, jak chowa twarz w moje ramię. - Serio - Dodałem jeszcze, lecz nie oczekiwałem odpowiedzi. Chciałem, tylko by wiedział.
Tak...
Jeszcze jedno...
- Nie pozwolę, by ktokolwiek, lub cokolwiek cię skrzywdziło. Rozumiesz? - Przytuliłem go mocniej, jakbym chciał ukryć go przed całym światem. Właściwie, tak właśnie było. - Nie pozwolę, by stała ci się krzywda, Kou. - Dodałem.
To była moja obietnica. Chronić jego uśmiech za wszelką cenę. Ten śmiech, warty wszystkiego.
To nie tylko słowa...
Lecz prawdziwe uczucie, grające w moim sercu. Melodia prawie tak słodka jak jego głos, którego tak pragnąłem słuchać.
" Nie pozwolę, by ktokolwiek cię skrzywdził, ukochany " pomyślałem, gdy tak staliśmy, a minuty mijały.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top