62. Saki

Gdy skończyłem kolację, siedziałem jeszcze chwilę, czekając na.... W sumie to sam nie wiem. Nie chciałem wrócić do pokoju w złym momencie. Więc dalej gapiłem się na ścianę w stołówce, czekając na jakiś znak od siły wyższej i zastanawiając się nad tym, co takiego ta dwójka tam robi. Byli tam sami. Tak...
Czy byłem zazdrosny?
Pft.
Ja?
Zazdrosny?
Od kiedy?
Ja nic nie wiem.
Haha...
Haaaa...
Taak...
No właśnie...
Bardzo,
Ale to  bardzo, bardzo zazdrosny.
Gdybym tylko powiedział o tym Mii...
Już wiedział, jak ta patrzy się na niego ze złośliwym uśmieszkiem i mówi "Saki, ty skończony kretynie. Co ty sobie wyobrażasz?". Po czym zaczyna się śmiać. Nabijać się z niego i wyzywać. Przecież nie od dzisiaj Mia była zakochana w Hagim. Nie miał powodu do zazdrości.
Chwilę później rzeczywiście zobaczył ten wyraz twarzy. Tylko zamiast usłyszenia, jakim jest debilem, dziewczyna rzuciła:
- A ty dalej tu siedzisz, żarłoku? - Patrząc się na nią, moje serce przyśpieszyło, Narastająca zazdrość i niepewność nagle wybuchła.
- Łapy precz od mojego Kou - wymknęło mi się. Serio nie planowałem tego. Jedyna zaleta? Wyraz twarzy Mii BEZCENNY. Zapadła chwila ciszy, aż dziewczyna bardzo powoli zaczęła mówić.
- Zdążyłam wymyślić tysiąc sposobów, na jakie mogę ci teraz przywalić, ale o dziwo odpuszczę sobie. - Usiadła przy stole. - Wszystko okej? - zapytała dość łagodnie, jak na nią, tonem. Zwiesiłem wzrok, by na nią nie patrzeć i pokręciłem głową.
- Nic nie jest dobrze, Mia - głos mu się załamał i dopiero po chwili doszły do mnie moje słowa.
Dlaczego mówię coś, czego nie planuję? Boże, Saki debilu.
- Znaczny... - Zaczęłam bawić się palcami. - Jestem tak cholernie zazdrosny... - Przyznałem się - Tak bardzo chciałbym być dla niego kimś ważniejszym, by spojrzał na mnie tak, jak ja na niego. Kou jest niesamowity, tak utalentowany, pomocny i uroczy. Ja też... - Zacisnąłem powieki, by powstrzymać łzy. Narastała we mnie frustracja i wstyd. Ogromne zażenowanie.
- Saki... - Nie byłem przyzwyczajony do takiego tonu u Mii. Jej głos był taki łagodny, delikatny i spokojny. Z jakiegoś powodu mnie uspokajał. Był tak znajomym... Jego ciepło przypominało trochę ten Suki. Ona też gdy, starała się go pocieszyć, mówiła właśnie takim tonem. Poczułem, jak bierze moją dłoń w swoją. - Kou kocha cię najbardziej na świecie. - Spojrzałem się na nią wzrokiem pełnym zdziwienia i niepewności. Nie bardzo rozumiałem
- Co? - Zapytałem.
W normalniej sytuacji spojrzałaby się na mnie z irytacją i odburknęła coś w stylu: Mówi się: słucham, a nie CO.  Po czym uśmiechnęłaby się dość złośliwe. Jednak ona zamiast tego kontynuowała.
- Jesteście blisko, prawda? - 
- Hm... Jak dla mnie? Tak - Pokiwałem głową dla potwierdzenia mojego stanowiska. Jednak co to miało do rzeczy?
- Jesteście dla siebie bardzo ważni Saki. Nawet może nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak on nas potrzebuje, a w szczególności ciebie, Saki - Ścisnęła moją dłońm - Kou tak długo, tak bardzo cierpiał - jej głos się załamał, a mnie przeszedł jakiś dreszcz. Jak wcześniej unikałem jej wzroku, teraz nie mogłem przestać patrzeć jej w oczy. - Gdy tego słuchałam... - Spodziewałem się tego po wszystkich, ale nie po Mii. Łzy spływały jej po policzkach, a ja zacząłem się zastanawiać, co takiego spotkało chłopaka, jeśli ona tak zareagowała. Przerażało go to.
- Mia... - Zaczął, ale nie umiał więcej z siebie wydusić. 
- Po prostu bądź przy nim Saki. Nie możesz pozwolić, by przeszłość ci go zabrała - znowu się zdziwiłem. Nie mogłem zrozumieć co do tego ma przeszłość. Jednak nie miałem zamiaru pytać. Mia była w takim stanie, że wszelkie odpowiedzi na pytania byłyby trudne. - Chroń go -
Dziewczyna płakała długo, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Za to ja siedziałem, patrząc się na nią i myśląc. Kou rzeczywiście, gdy go poznali, wyglądał jak cień człowieka. Ten smutny blask w jego fiołkowych oczach. Uśmiech pełen bólu.  Dlaczego wcześniej tego nie widziałem?

To nie tak, że ja wbiegłem do pokoju. Ja tam wleciałem (Saki samolot robi brum, brum).
- Kou! - Wrzasnąłem i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nie było go, zamiast tego z łazienki dobiegał szum, który ustał gdy krzyknąłem. Po chwili świetnie słyszanego rozgardiaszu w z łazienki  wyłoniła się lekko zarumieniona twarz przyjaciela. 
- Dlaczego krzyczałeś? - Zapytał się, od razu odwracając ode mnie wzrok i ruszając prawdopodobnie w stronę szczotki.
- Chciałem cię o coś zpytać - Zapytałem już łagodniej, jednak ten w ciągu dalszym unikał mojego spojrzenia. Podszedłem do niego i złapałem  go za nadgarstek. 
- Kou, spójrz na mnie. Proszę - Serce zabiło mi mocniej. Tak bardzo chciałem dodać:

" patrz na mnie,
   już zawsze.
  Tylko na mnie "

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top