50. Saki

Spojrzałem na przyjaciela. Gdy oddychał, z jego ust unosiła się para, a policzki i nos pokrył rumieniec wywołany zimnem. Przyłożył dłonie do twarzy i chuchnął, prawdopodobnie chcąc je ogrzać.
-Hej? Zimno ci?- zapytałem zmartwiony.
-W porządku- uśmiechnął się.
-Schowaj dłonie do kieszeni-
-Nie mogę, mam w prawej telefon i pieniądze. Raczej nie widzimisię ich zgubienie...- westchnął.
-No to dajesz lewą,przecież masz wolną. Ręka do kieszeni, już- posłusznie wykonał czynność- No i teraz daj mi drugą rękę- wziąłem jego dłoń w swoją, była delikatna i lodowata.
-Na pewno nie jest ci zimno?-
-Może trochę- przyznał się.
-Cholerna Mia, jak będziesz chory, to nie wiem,co jej zrobię- warknąłem.
-Hej... W porządku- poczułem, jak ściska moją dłoń. Spojrzałem na niego. Przyglądał mi się, uśmiechając się łagodnie.

Wtedy przed oczami przeleciało mi coś białego. Nie minęła chwila, gdy kolejny płatek spadł z nieba.
-Oh, śnieg pada- rozpromieniłem się.
-Lubisz śnieg?- zapytał.
-Yhm! Dobrze mi się kojarzy- podniosłem głowę i spojrzałem w niebo.
-Z czym?- zapytał.
-Wiesz, z moim najlepszym przyjęciem...- wypaliłem, ale przypomniałem sobie o pewnym fakcie- Wiesz... Mówiłem ci- mój entuzjazm opadł.
-O tym starym przyjacielu z dzieciństwa?- oh, pamięta. Na nowo nabrałem zapału. -Saki... Opowiedz mi coś jeszcze o nim. Jaki... Był- Zwiesił głowę.
-Cóż... Dość nieśmiały i strachliwy. Jednak tak naprawdę był dużo silniejszy ode mnie. Gdy zobaczyłem go po raz pierwszy, to jego światło sprawiło, że od razu stał się dla mnie ważny. Chciałem być blisko. Jak najbliżej. Widzieć jak się uśmiecha, śmieje czy czyta. Oh, właśnie. Ponad wszystko kochał czytać. Godzinami siedział pod drzewem i pochłaniał książki. Dlatego był meega mądry. Na pewno teraz, też to robi- zaśmiałem się.
-Naprawdę... Tak go widziałeś?- powiedział Kou jakby z powątpiewaniem.
-Jasne. Może zniknął z mojego życia, ale wiesz... Powiem ci coś w sekrecie- spojrzałem na swoją dłoń- Zawsze, gdy czuje się samotny czy dobity...- zacisnąłem ją w pięść-... przypominam sobie ciepło jego dłoni- wróciłem do jednego z moich ulubionych wspomnień. Dnia, w którym się w nim zakochałem.

Wieczór był chłodny. Jarmark świąteczny zakończył się wyjątkowo późno. Słońce już zachodziło, ostatnimi promieniami przebijając się przez wieżowce. Ja i on wracaliśmy ramię w ramię, gdy wtedy zaczął padać śnieg. Na początku tylko troszkę poruszył, lecz z każdą chwilą pojawiło się ich coraz więcej. Piękne płatki spadały z nieba, powoli ozdabiając trawniki, chodniki i wszytko do dokoła.
-Woah- wydał z siebie przyjaciel- Patrz, Saki! Śnieg pada!- spojrzał się na mnie. Tym wzrokiem... W jego oczach płomieniami odbijały się resztki słońca, śnieg błyszczał jak drobinki. Nie mogłem oderwać od niego wzroku.

-...ki, Saaki- poczułem,jak dłoń Kou się zaciska- W porządku?- zapytał-
-Oh tak..-spojrzałem na niego. Nasz wzrok się spotkał. Szczęka mi opadła.
-Woah- wydałem z siebie. W jego oczach odbijał się śnieg. Były tak piękne i pełne troski, tak głębokie, niezwykłe. Serce zabiło mi mocniej. Jeszcze nigdy, nie widziałem takiego wzroku u Kou. błyszczały jakimś takim... szczęściem
- Jesteś piękny...- uświadomiłem siebie,co właśnie powiedziałem.- Znaczy śnieg.... Piękny. Śnieg, jest. Tak..- zaśmiałem się nerwowo i odwróciłem wzrok. -O P... PATRZY, TO CHYBA TEN SKLEP. CHODŹ- Jestem pewny, że byłem cały czerwony i to nie przez zimno.
Złapałem go za rękę i pociągnąłem we wskazanym kierunku.

Boże, debil ze mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top