45. Kou
W śnie stałem pod drzewem, przy którym zawsze ja i Saki się spotykaliśmy. Rozejrzałem się, szukając przyjaciela, jednak tego nigdzie nie było. Odepchnąłem się od pnia i wyszedłem z cienia. Oślepiło mnie przeszywające światło. Gdy przyzwyczaiłem się do tego, zamrugałem parę razy i zobaczyłem znajomą czuprynę przyjaciela.
-Hej! Saki!- krzyknąłem i ruszyłem za nim biegiem. Miałem wrażenie, że ode mnie ucieka. -Poczekaj!- Wrzasnąłem, czując, jak siły mnie opuszczają. Wtedy się odwrócił. Zmierzył mnie lodowatym spojrzeniem, a ja zatrzymałem się gwałtownie. Przeszył mnie dreszcz -S..Saki?- wydusiłem z siebie, a on zaśmiał się zimno. Podszedł do mnie, obraz się zamył i zapadł. Teraz panowała zupełna ciemność. Stałem tu tylko ja i on.
-Jak mogłeś Kou?- zapytał lodowato
-C..Co?- poczułem, jak przechodzi mnie dreszcz.
-Nie udawaj głupca! Dobrze wiesz, o co chodzi!- szarpnął mnie- Porzuciłeś mnie Kou, zniszczyłeś. Jesteś niczym, dla mnie już nie żyjesz- poczułem łzy w oczach.
-Saki przestań.... To, boli- ten zaczął się tylko śmiać, po chwili powiedział.
-Nienawidzę cię Kou. Z całego serca, zniknij z mojego życia. Jak śmiesz w ogóle być obok mnie? Nie zasługujesz na to. Jesteś marnym zdrajcą, oszustem, nic nieznaczącym wspomnieniem- puścił mnie, a ja zgiąłem się w pół, upadając na kolana. Zakryłem uszy.
- Przestań-
- Zgiń-
- Przestań-
- Przepadnij-
- Przestań-
- Zraniłeś mnie-
- Przestań-
- Nic cię to nie obchodzi-
- Przestań-
- Bawi cię to-
- Przestań! Błagam- dlaczego? Dlaczego on to mówi? - Saki... Przestań...-
- Zostałeś sam, Kou- Saki zaczął się rozpływać- Nie masz nikogo- wydałem z siebie wrzask Bólu. Zniknął.
- To nie prawda... Nie...-
Obudziłem się z wrzaskiem. Skuliłem się i przejechałem dłońmi po ramionach, starając się uspokoić. Serce waliło mi jak oszalałe, a w oczach zbierały łzy.
- Kou? - usłyszałem cichy, zaspany głos. Krzyknąłem i zleciłem z łóżka, boleśnie uderzając głową o stolik nocny. - Hej? W porządku?- Saki pochylił się nade mną. Dopiero wtedy przypomniałam sobie o obecności chłopaka. Widząc jego twarz, zrobiło mi się słabo. Mroczki zatańczyły mi przed oczami. ,, Nienawidzę cię Kou" Wyciągnął do mnie rękę i pomógł wrócić na łóżko. -Jesteś strasznie blady...- spojrzałem mu w oczy. Były takie łagodne i ciepłe.
-O..Okej- przełknąłem ślinę- Wszytko Okej- nie powstrzymałem łez.
- Hej... Jezu, co ci jest?- położył rękę na moim policzku i uśmiechnął się lekko.- Wszystko okej, jestem tutaj- przeżyłem lekkie deja vu. Pociągnąłem nosem, po czym przytuliłem się do niego. Czułem, jak zaczyna głaskać mnie po włosach. -Już dobrze. Powiesz mi, co się stało?- odsunąłem się od niego i spojrzałem w jego oczy.
- Mówiłeś...- pokręciłem głową, uświadamiając sobie, jak głupie to jest. Saki nigdy nie powiedziałabym czegoś takiego. To był tylko koszmar. Uśmiechnąłem się- Już okej, dziękuję.- Saki spojrzał na mnie zmartwiony.
-Na pewno?- pokiwałem głową i wstałem.
- Chodź, bo spóźnimy się na śniadanie.
-Jest piąta rano Kou...- spojrzałem na zegarek
-Oh... W takim razie możesz wracać, spać-
-A ty?- zapytał, marszcząc brwi.
-Nie jestem już zmęczony- podszedłem do plecaka- Wyspałem się- To było kłamstwo, ale cóż. Na pewno nie mógłbym już zasnąć.
-Na pewno?-
-Yhym- zabrałem rzeczy i poszedłem do łazienki.
Woda była ciepła, w porównaniu do tej w mieszkaniu. To była przyjemna odmiana. Zamknąłem oczy, wsłuchując się w miły szum wody. Ciężko będzie mi spojrzeć Sakiemu w oczy, po tym jak się zachowałem. Mały chłopiec miał koszmar i robi z tego dramę.
Kou, ty debilu. Kiedy przestałeś panować nad sobą?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top