42. Saki
-I co ci powiedziała?- zapytałem, gdy czarnowłosy wrócił do pokoju.
-Nic, absolutnie nic- Przysięgam na kota z pierwszego rozdziału, że się zarumienił i chyba był poddenerwowany.
-Jak mogła nic nie powiedzieć?- zdziwiłem się- Nie było jej?-
-Nie, nie... P... Po prostu- zaśmiał się nerwowo- Nie ma j..już innego po... Koju- jąkał się i unikał mojego wzroku. Zżerała mnie ciekawość, co pozornie miła i dobra wychowawczyni, mogła mu zrobić.
-Em... Kou? Wszytko dobrze?- zapytałem, obserwując jego dziwne zachowanie.
-Jasne, czemu miałoby być inaczej? Jest w super, zajebiście i git- znowu zaśmiał się nerwowo, a ja przez chwilę ładowałem w mózgu to, co powiedział. Wtedy dotarło do mnie jedno.
Mamy jedno łóżko.
Wspólne.
Co znaczy,
Że śpimy w nim
R-A-Z-E-M
Saki ty debilu...
-Kou, jak chcesz, mogę spać na podłodze- uśmiechnąłem się lekko.
-Nie, Jezu, Saki... Broń boże- wziął głęboki oddech- Okej, przepraszam. Dziwnie się zachowałem. Zmieńmy temat-
-Oh...- uspokoił się.- Jasne- uśmiechnąłem się szerzej. -Jest 16.52, rozpakujemy się, ogarnijmy trochę i o 18.00 mamy zbiórkę, związaną z Poznaniem planu zajęć- Pokiwał głową i w milczeniu zaczął się rozpakowywać. Miał przy sobie znacznie mniej rzeczy niż ja, może przez Suki, a może przez to, że wrzucałem wszystko na ślepo, moja walizka wręcz pękała w szwach. Siedziałem chwilę, gapiąc się na każdy jego ruch. Jakbym miał się głębiej zastanowić, lubiłem w nim wszystko. Zaczynając od ciężkich, czarnych martensów, kończąc na pośpiesznie związanych, długich, kruczych włosach. Jego blada cera wyglądała w tym zestawieniu tak nienaturalnie, że on cały zdawał się jakby ze snu, z innej rzeczywistości, którą ja mam zaszczyt tylko obserwować.
-I komu tu się zawiesza procesor?- wyrwało mnie z zamyślenia. Spojrzałem się prosto w jego oczy, nawet nie zdawałem sobie sprawy, że on też mi się przygląda.
- Sorki- zaśmiałem się i wstałem.
Około 17.58 zeszliśmy na dół. Nasz pokój znajdował się na czwartym piętrze. Cały apartament miał 5 pięter z czego na parterze, znajdowały się gorące źródła, które mieliśmy odwiedzić podczas pobytu tutaj. Z tego co pamiętałem z poprzednich pobytów tutaj, na dachu znajdował się piękny ogród botaniczny z systemem grzewczym, więc podczas zimy, dalej funkcjonował.
Następne dwie godziny naprawdę nie są warte opisywania, a tak serio, to przespałem większość ,, wykładu,,
Potem poszliśmy na kolację. Dużo wspaniałego jedzenia, to było coś.
-O tak! Saki daje łapkę w górę!- wrzasnąłem, klasnąłem w dłonie i rzuciłem się na jedzenie. Słysząc tylko jak dwójka moich przyjaciół, parska śmiechem.
Nałożyłem sobie cały talerz Nattō i Onigiri. Do tego zieloną herbatę z imbirem. Usiadłem przy okrągłym stoliku liczącym cztery miejsca. Na nieszczęście moje i Kou, Mia przypomniała sobie o tym, jak jest wściekła na Hagiego.
Przed nią znajdował się parujący udon i miseczka ryżu.
-Woah, skąd wzięłaś udon?- zapytałem zaciekawiony pięknym zapachem
-Tam, gdzie są te miski, nie? W jednej jest ramen, a w drugiej właśnie udon.
Pognałem nałożyć sobie więcej jedzenia.
Gdy wróciłem, przy stole siedział też Kou. Spojrzałem się na jego talerz.
-To żart?-
-Nie-
-Musisz coś zjeść-
-Przecież mam danego...-
-Będziesz głodny.-
-Nie będę-
-Okej, dobra, ale śniadanie jesz jutro porządniejsze-
-Dobra niech ci będzie-
Potem mnie zostawili samego i poszli do pokoju. To się nazywa przyjaciele... Zostałem tylko ja i moje jedzenie
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top