41. Kou

Sen był jakby pokryty mgłą czasu. Niby jest, ale jednocześnie go nie ma. Kojarzyłem miejsce, w którym się znajdowałem i twarze otaczających mnie ludzi, jednak nie mogłem sobie przypomnieć skąd to obezwładniające uczucie. Wziąłem głęboki oddech. Byłem świadomy, że to nie jest rzeczywistość. Trójka śmiejących się dzieci, była czymś zbyt nierealnym. Nie, nawet nie o to chodziło. To było wspomnienie, które będzie mnie prześladować do końca życia, uczucie, że te czasy już nigdy, przenigdy nie wrócą.

Obudziło mnie mocne szarpnięcie, nie miałem ochoty otwierać oczu. Było mi wyjątkowo wygodnie, a ciepło obok sprawiało, że czułem się bezpieczny. Natychmiastowo zapomniałem o wykańczającym śnie. Skupiłem się na zapachu perfum, które wydawały mi się tak znajome i tak przyjemne, że mógłbym już nigdy nie otwierać oczu.
-Wstawać śpiochy- krzyknął znajomy głos Mii.
-Mamo, jeszcze godzinkę...- jęknął Saki. Powoli otworzyłem oczy i ogarnąłem, skąd bierze się miłe ciepło. Odsunąłem się szybko i poderwałem na równe nogi, uderzając głową w dach autokaru. Coś zsunęło się z moich ramion, jednak nie raczyłem obdarzyć tego wystarczającą uwagą. Serce waliło mi jak oszalałe, a tępy ból dopiero do mnie dochodził
- Ała...- jęknąłem.
-Jezus, nic ci nie jest?- Mia zaczęła się śmiać, a Saki raczył otworzyć oczy.
-Co? Już jesteśmy? Trzeba było mnie obudzić...- przetarł oczy i wstał z miejsca, bez uszczerbku na zdrowiu.
-Przecież budziliśmy....- Mia spojrzała na mnie i uśmiechnęła się lekko- Znaczy, budziłam.-
-Nie ważne....- westchnął Saki- Kou, mógłbyś oddać moją bluzę?-
-Co?- zarumieniłem się i spojrzałem na dół. Moje serce znowu zaczęło podchodzić pod stan bliski zawałowi. Szybko podniosłem ją z podłogi.- Tak, przepraszam, ja nie zauważyłem...- zacząłem się tłumaczyć, a przyjaciel zaczął się śmiać.
-Mam nadzieję, że dobrze spałeś- po tych słowach opuścił autokar.

Po wyjściu z autokaru prawie zwaliło mnie z nóg. Zachwiałem się i Saki musiał mnie łapać.
-W porządku? Nic ci nie jest?- zapytał lekko zaniepokojony.
-O... Okej, to tylko..- wymyśl coś geniuszu- Od nadmiaru świeżego powietrza- serio?
-Ta... Możliwe- zaśmiała się Mia- Powietrze różni się od tego w Tokio.
-Wiecie co? Byłem tu już kiedyś- odparł Saki, a ja bardzo miałem ochotę dodać, że ja też i to nawet z nim.

Zanurzyłem się we wspomnieniu
Bywaliśmy w tym pensjonacie wiele razy. Nasza stara wychowawczyni kochała to miejsce. Przyjeżdżaliśmy tu nie tylko na zimowiska i kolonie letnie, ale też poza sezonem na wycieczki integracyjne.

-...Ou,K-O-U- gwałtownie otworzyłem oczy, do tego momentu nawet nie ogarniałem, że były zamknięte- Zawieszasz się... Musisz wymienić procesor- nachylił się lekko i spojrzał mi prosto w oczy.
-Sorka, zaśmiałem się. Coś sobie przypinałem- zamieszkałemu się.- Chodźmy już, bo trafi nam się najgorszy pokój.- odwróciłem ich uwagę.
-Racja!- Saki pognał przed siebie, zostawiając mnie i Mię w tyle.
Dobra, okej
Tylko mnie.
Moja kondycja to gówno.

Dostaliśmy klucz do swojego pokoju, znaczy... Ja i Saki oczywiście. Mia miała mieszkać w pokoju ze swoją siostrą.
Weszliśmy do środka apartamentu numer 452. Zamarłem, widząc TO.
-To jakiś żart?- zapytał się Saki, patrząc na mnie.
-Zaraz pójdę to wyjaśnić- wyszedłem za nim, chłopak zdążył coś powiedzieć. Przemierzyłem korytarz i zapukałem do drzwi pokoju wychowawczyni. Chwilę później starsza kopia Mii, pojawiła się w drzwiach.
-Słucham, w czym mogę ci pomóc?- zapytała, uśmiechając się jak zawsze.
-My ten.. Tego- zarumieniłem się. -Dostaliśmy pokój z łóżkiem małżeńskim...-
-Oh... Sory chłopaki, nie mogę nic z tym zrobić- westchnęła- To ostatni pokój, jaki został.-
-Ale...-
-Serio, przykro mi, ale to duże łóżko, nie musicie spać blisko siebie. Po drugie- uśmiechnęła się prawie tak jak Mia, gdy sobie ze mnie żartuje- Raczej nie możesz zajść w ciążę- zarumieniłem się mocno.
-Okej.... Ja... Przepraszam za najście- ukłoniłem się i wycofałem, za nim ta zdążyła coś powiedzieć.

Wbiłem z powrotem do pokoju.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top