37. Kou
Pierwsze co usłyszeliśmy, gdy weszliśmy do sali lekcyjnej, to, że jedziemy na wycieczkę.
-Spędzicie cały, calutki tydzień w Hakone.- z uśmiecham oznajmiła, starsza kopia Mii. - Będziemy mieszkać w hotelu, który w swoich usługach ma.... Teraz proszę o wiwaty- parę zdesperowanych osób zaczęło klaskać. -Gorące źródła!- Rozległo się pojedyncze jej, które jak szybko się okazało, należało do Mii.-No ejj- westchnęła wychowawczyni- Entuzjazm jak na bingo dla staruszków...- po tych słowach zapadła grobowa cisza. Siedzieliśmy tak dobre dziesięć minut gdy wreszcie przytłoczona atmosferą wychowawczyni znowu zabrała głos.- Chętni wpisują się na listę powieszoną przy drzwiach, radzę szybko się zdecydować, bo wyjeżdżamy już za dwa tygodnie- po czym wyszła, bez dzwonka, pożegnania czy czegokolwiek, tym samym dając nam do zrozumienia, że jest zła.
-Co o tym myślisz, Kou?- zapytał Saki. Nie musiałem na niego spoglądać, by wiedzieć, że przeniósł wzrok na mnie.
-No nie wiem...- bąknąłem
-no weź, będzie fajnie! Wiesz, jakie tam są widoki?!-
-No wiem...- byliśmy tam razem w drugiej klasie podstawówki. Był styczeń, a miasto pokrywał śnieg. Spędzaliśmy dnie w gorących źródłach, patrząc na górę Fuji... Zachwycaliśmy się jej pięknem i to jak śnieg lśni na jej szczycie. Mimo że od tego czasu minęło już parę lat, ja dalej pamiętam, blask gwiazd tamtego dnia, a ta najjaśniejsza, siedząca obok mnie, ogrzewała znacznie bardziej, niż jakieś gorące źródła.
-.... K, Kouuuu!- z zamyślenia wyrwał mnie głos Sakiego. Przeniosłem na niego wzrok.
-Hym?- mruknąłem, ziewając.
-Czy ty mnie w ogóle słuchasz?- pokiwałem głową.
-Tak, tak. Bardzo...- znowu ziewnąłem- Uważnie- kompletnie nie ogarniam, o czym nawijał.
-Ej.... Wszytko dobrze?- zapytał, a ja poczułem w jego głosie nutkę niepokoju.
-Tak, tak- powiedziałam chyba, aż za bardzo przekonująco.
-Jakoś ci nie wierzę...-
-To po prostu lekkie zmęczenie- stwierdzam, by jakoś złagodzić sytuację.
-W takim razie to, że jedziesz na ten wyjazd, masz już jak w banku-
-Ale...- w tym momencie przerwał mi głos Mii
-Ej ludzie, jedziecie?- zapytała, nachylając się nad nami.- bo ten debil woli zostać i mieć wolną chatę- właśnie w tym momencie pomyślałem, że jak pojadę, to przez cały tydzień nie zobaczę brata, jego obrzydliwego domu i wszystkiego, co z nim związane.
-Jasne, że jedziemy- powiedział Saki, a ja tylko pokiwałem głową.
-Cudnie!- klasnęła w dłonie. Nie byłem pewien tego wyboru. W sumie trochę się bałem...
Ze szkoły do pracy mam niecałe dwadzieścia minut, trudniej jest mi tworzyć wymówki, dlaczego nie wracam z Sakim. To się robi męczące, ale daje radę. W poniedziałki i czwartki jeżdżę tam od razu z liceum, a w resztę dni tygodnia na późniejsze godziny. To jest drugi minus tej pracy. Wracam po ciemku, co w tej okolicy nie jest najbezpieczniejszym pomysłem...
Wchodzę do środka. Jak zawsze, oplótł mnie słodki zapach cynamonu, jabłek i czegoś magicznego... Pokochałem tę małą herbaciarnię, dawała mi ten spokój, którego potrzebowałem.
-Obaa-san?- zacząłem, patrząc w oczy staruszki- Czy... Mógłbym od dwudziestego, aż do dwudziestego siódmego wziąć wolne?- widząc jej uśmiech, już znałem odpowiedź.
-Oh... Myślałam, że nigdy mnie nie zapytasz o urlop. Pracujesz tutaj z takim zaangażowaniem, to wspaniałe, ale zaczynałam się martwić, czy masz swoje życie osobiste- zarumieniłem się lekko. Czy naprawdę tak to wygląda? -Jeśli mogę zapytać, jakie masz plany?-
-Wycieczka szkolna- jak zawsze zaczynam parzyć nam herbaty
- Jedziemy do Hakone-
-Oh... Moje rodzinne miasto.-
-Naprawdę?- zapytałem zdziwiony.
-Jasne- potem przez bardzo długi czas opowiadała mi o Hakone, oczywiście z małymi przerwami na klientów. Wypuściła mnie do domu trochę wcześniej, bo ponoć czuła w kościach, że zbliża się deszcz.
Droga do domu wydawała się straszniejsza niż wcześniej. Nie wiedziałem, co to sprawia, ale miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Przyspieszyłem, ale w tym momencie poczułem, jak coś mnie ciągnie do tyłu, następnie silna, męska dłoń zakryła mi usta. Z przerażeniem stwierdziłem, że nie mogę oddychać. Zacisnąłem powieki, modląc się do bogów, by ktoś mi pomógł. Wiedziałem, że na pewno się nie wyrwę. Przerażenie mnie paraliżowało.
-Nie bój się kochanie, trochę się zabawimy- zrobiło mi się słabo.
Pomocy
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top