29. Kou
Wtulam się w jego szalik. Jest ciepły i nim pachnie. Dalej myślę o tym, co stało się w autobusie. Chyba pierwszy raz od tamtego czasu byliśmy tak blisko.
-Kou...- Zaśpiewał znajomy głos młodego Sakiego-Co to za mina?- przyłożył dwa place do kącików moich ust i pociągnął w górę- uśmiechnij się- wyszczerzył zęby.
-Dobra, już dobra- zaśmiałem się, widząc jak, bardzo się stara, po czym przytulam się do niego. Od Sakiego bije przyjemne ciepło i jak zawsze, miło pachnie. Zamykam na chwilę oczy. -dzięki, Saki- mówię bardzo spontanicznie.
-Bo się zarumienię- odpowiada dalej ze śmiechem. Objął mnie ramionami.
Zawsze potrafił poprawić mi humor, zawsze ładnie pachniał i biło od niego to przyjemne ciepło. Poczułem lekkie ukłucie w sercu. Dalej nie mogłem sobie wybaczyć, że zraniłem tak wspaniałą osobę. Zasłużyłem na to, by o mnie zapomniał, ale czy na pewno mogę znowu się do niego zbliżyć?
Zamiast w swoją alejkę, idę prosto. Postanowiłem nie zachodzić do domu, tylko od razu pójść do pracy. Stresowałem się i to strasznie.
Sklepik nie był duży. Jego witryna przykuwała wzrok, będąc w kolorach różowo i zielono neonowych. Niepewnie wszedłem do środka.
-Dzień doby?- powiedziałem i spojrzałem na kobietę przy ladzie.
-Oh, dzień dobry chłopcze. W czym mogę ci pomóc?- zapytała kobieta w wieku gdzieś tak 60-iu lat.
-J.. Ja do pracy- powiedziałem i od razu zacząłem żałować, że nie zająłem się hazardem w internecie. Przynajmniej nie musiałabym patrzeć w oczy tej jakże przemiłej staruszki.
-Oh, ty jesteś Kou- uśmiecha się tak ciepło, że zaczynam mieć wyrzuty sumienia, że tak się jej boję. -Pracowałeś już kiedyś w sklepie?- pyta, a ja kręcę głową przecząco.
-No dobrze, zacznijmy od tego, że niepotrzebnie tak się stresujesz- wiem, że ma rację, ale nie mogę przestać się denerwować.
- Przepraszam- mówię, nie wiedząc co zrobić. Ku mojemu zdziwieniu staruszka zaczyna się śmiać.
-Czeka nas bardzo dużo pracy. Zacznijmy od tego, że jestem Kaminari, ale wszyscy mówią mi Obaa-san.- kiwam głową, na znak, że rozumiem.
-Będziesz pracował u mnie w każde popołudnie, jednak ja jestem bardzo elastyczna- mam wrażenie, że, puszcza do mnie oczko. Nie, jestem tego pewien.- Zawsze możesz wziąć dzień wolny, pamiętaj o tym. Jesteś jeszcze dzieckiem, korzystaj z życia- dziwię się lekko, ale znowu kiwam głową, na znak, że rozumiem. -No a teraz- wskazuje na drzwi prowadzące zapewne na zaplecze- Pokaż mi, jaką robisz herbatę-
-Oczywiście!- mówię trochę zbyt nerwowo i znikam za drzwiami.
Patrzę po wszystkich rodzajach herbaty, jest ich chyba z osiemdziesiąt. Zaczynam się wahać, która posmakuje jej najbardziej. Pomyślałem o tym, na co najpierw zwróciłem uwagę, jak tu wszedłem. Ciepłe wnętrze, pachnące czymś słodkim i jednocześnie lekko ostrym.
-No jasne- powiedziałem na głos i sięgnąłem po herbatę Jabłkowo cynamonową.
Gdy skończyłem, wziąłem delikatnie dzbanek i jedną z filiżanek, do tego serwetkę, małą, srebrną łyżeczkę i cukierniczkę. To wszytko postawiłem na tacy i zaniosłem dla staruszki.
- proszę- postawiłem tace na stoliczku i nalałem jej herbaty. Ta uśmiechnęła się lekko.
-Skąd wiedziałeś?-
-Cynamon, pierwsze co poczułem.
-Jesteś na pewno niesamowitym chłopcem.- powiedziała, biorąc filiżankę i jeden łyk- no i parzysz świetną herbatę. Nie myślałeś o pracy w kawiarni?-
-Właściwie to tak-
Zaczęliśmy rozmawiać, a cała ta dyskusja o herbatach ciągnęła się aż do wieczora
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top