1.Kou
Z lekkim trudem domknąłem walizkę. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że jest ona dość mała. Klasyczna, czarna kabinówka o wymiarach idealnych do samolotu (To szczegół, że zamierzam podróżować pociągiem). Mimo tego cudownego wstępu mam wrażenie, że wolelibyście się dowiedzieć, kim jest osoba zamykająca tą walizkę.
Zacznijmy od tego, że nie lubię się przedstawiać, tak samo nie przepadam za zawieraniem znajomości. Jednak tu zrobię wyjątek. Mam na imię Kou, a do nazwiska sam nie jestem już pewny. Na początku byłem Shirogata, ale to było dawno I chyba nie prawda (mama nigdy nie powiedziała, o co to chodzi). Potem był Akazawa Kou... No przynajmniej tak ma na nazwisko mój przyrodni starszy brat. Cóż...Idąc następnie w kolejności, byłem Harugita. Potem wróciłem do Akazawa i tak już zostało... Chyba. Wybierzcie sobie, co ładniej brzmi. Ja się dostosuje. Więc gdy wiecie już jak się nazywam, może powiem wam co robię. Aktualnie pakuje się na wyjazd i tak sobie gadam i gadam, a zaraz spóźnię się na pociąg... Tu zaczyna się inna narracja, więc każą mi już spierdalać. Miłego dnia zagubione dusze Wattpada.
Ulicami Hiroshiny podąża mrok i śmieć we własnej osobie. Chuda, blada twarz, znudzone, pozbawione blasku oczy koloru fiołków, które podczas suszy w 2015 zdążyły uschnąć. Włosy koloru węgla, które nieco niezdarnie zostały spięte w kucyk, czarna bluza mimo upału i Jansy idealnie pasujące do czerwonych adidasów- jedynej wesołej rzeczy w tym stroju. Mimo wszystko wcale nie brzydki 17-sto latek właśnie tak opisałaby mnie połowa osób, które mijam biegiem na ulicy. Skręcam w drugą uliczkę, przebiegam na czerwonym świetle i już jestem na peronie. Właśnie dlatego lubię mniejsze miasta. Można szybciej się poruszać i wszędzie jest bliżej. Wyjmuje z podręcznej torby długopis i zgniecioną kartkę. Kładę ją na walizce i bazgrze imię i nazwisko osoby, która ma mnie odebrać.
-A_K_A_Z_A_W_A D_A_K_I- literuję na głos, by się nie pomylić. Trochę się denerwuje, bo, mimo że teoretycznie rzecz biorąc, jest moim bratem, nigdy go na oczy nie widziałem. No cóż... Mama nie była aniołkiem.
Chowam kartkę do kieszeni i postanawiam wyjąć ją dopiero ma miejscu. Jakoś mi się nie widzi paradować po pociągu z nią na piersi. Dla mnie to tak jakby wrzeszczał do innych ,, Siemanko jestem Akazawa Kou i nienawidzę was wszystkich,, to by było dość upierdliwe...
Powiew wywołany wjazdem pociągu rozwiewa mi włosy, jeszcze bardziej rujnując mi jakąkolwiek fryzurę. Łapię za walizkę i nie czekając, aż ludzie wysiądą, wpycham się do środka i bez skrupułów zajmuje miejsce. Zakładam słuchawki i zamierzam mieć wyjebane do końca podróży. W końcu tak się zamyśliłem, że dopiero po dłuższej chwili po horyzoncie orientuję się, że jedziemy i to chyba już dłuższą chwilę. Tudum, tudum, tudum. Wsłuchuję się w rytmiczne uderzenia kół o tory i lekko mnie to usypia.
-... Pana, PROSZĘ PANA- wrzeszczy ktoś, a na muszę przestać udawać, że go nie słyszę. Patrzę wściekły na człowieka w czarnej czapie
-Nie drzyj się Pan, przecież słyszę. Jak szanowny widzi, nie jestem seniorem, a licealistą. Może, że zsiwiałem już ze stresu, to zwrócę honor- warczę. Dopiero potem orientuję się, że to konduktor i właśnie chyba lekko poczerwieniał na twarzy. UPS. Wyjmuje legitymację i bilet, po czym bez słowa mu podaje. Cóż... Sam tego chciał. Dostaje z powrotem mój bilet i ten odchodzi, ale wtopa.
Za nim się orientuję, jestem już w Tokio. Dawno mnie tu nie było... Będzie z siedem lat, jak po prostu zniknąłem z tego miasta. Myśląc o tym ,od razu poczułem ból. Nie możesz teraz się na tym skupiać. Ogarnij się wreszcie. Biorę głęboki oddech, wyjmuje kartkę i opuszczam pociąg.
Gdy pierwszy raz patrzę na mojego brata, mam ochotę zacząć się śmiać. No to wiemy, gdzie poszły wszystkie dobre geny... Zacznijmy od tego, że ta latarnia ma chyba z 2 metry. No dobra... Może nie jestem wysoki, ale zakładam się o mojego kota (którego w zasadzie nie mam, ale jak coś to o tym nie wspominamy), że naprawdę jest ogromny. Po drugie dobrze zbudowany, lekko opalony, ma bardzo jasne, szare oczy i rozczochrane brązowe włosy. Jednak on też się nie uśmiecha. W ogóle się do mnie nie odzywa ,jak tak idźmy. Jednak po parunastu minutach cud się zdążył i Bóg oddał mu język.
-Jedzenie przygotowujesz sobie sam, sprzątasz po sobie, śpisz na podłodze, nie odzywasz się, nie chce słyszeć o twoich problemach i sam zarabiasz na siebie, jeszcze jedno... Ustalam ci kwotę czynszu miesięcznego do zapłacenia- Że kurwa przepraszam co?- myślę i szczęka mi opada. Coś mi się wydaje, że czeka mnie istne piekło.
Jestem tego samego zdania, gdy staje w drzwiach kawalerki brata. Zatęchłe powietrze, śmierdzące alkoholem i petami. Walające się papierki, puszki po piwie, opakowania po fajkach i pizzy. No i wiele, wiele innych. Kawalerka składa się z kuchnio-salonu i wnioskując po jednych drzwiach, łazienki. To jest żart prawda? Nie jestem z nim spokrewniony...To pomyłka. Halo opieka społeczna? Oczekuję testów DNA.
Oto właśnie tak powróciłem do Tokio. Brakuje mi tylko kartki ślubnej z napisem szczęścia na nowej drodze życia. Stawiam swoją walizkę w kącie i patrzę na brata, ale chyba zaakceptował już moją jedyną własność. Rzuca mi poduszkę i dwa koce. Dalej się nie odzywa. Siada na kanapie i włącza telewizor. Ja postanawiam skulić się w kącie i udać, że mnie nie ma. Właście to żadna nowość. Jutro zaczynamy szkołę. To mnie podtrzymuje na duchu, zawsze może być gorzej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top