25⚡️zatoka wraków

••Kenna••

          Świt zastał miasto zalane mgłą, tak gęstą, że ani jeden promień słońca nie zdołał odnaleźć w niej choćby niewielkiej przestrzeni, przez którą mógłby przebić się do miasta.
          Zwykle Kenna nie przepadała za taką pogodą: wszechobecna wilgoć nie sprzyjała starym zwojom, których lekturą lubiła delektować się w przyświątynnych ogrodach a powietrze wcale nie było rześkie i lekkie, wręcz przeciwnie — każdy oddech napotykał na niewidzialny opór, gdy powietrze wpływało przez usta bądź nos do środka, w krtani czuło się nienamacalny ciężar, jakby coś siłą próbowało rozsadzić ją od środka, wreszcie docierało do płuc i pewnie dałoby ukojenie, gdyby nie bolesne ukłucia temu towarzyszące.
          Dziś taka pogoda spotkałaby się u niej z podobnym zniesmaczeniem, gdyby nie to, że akurat tego dnia uczyniła ją w myślach bezcielesnym sojusznikiem: była bowiem wprost idealną zasłoną dla okrętów Zjednoczonych Sił, chroniącą żołnierzy przed wzrokiem Równościowców. Mgła była tak gęsta, że w trosce o sterowce Sato nakazał pilotom powrót do zbudowanych za miastem hangarów, a przynajmniej tak twierdził Tadashi, zasłyszawszy to od ojca.
         Miasto Republiki było światowym symbolem jedności, zrodzonej z wielu dekad ciężkiej i tragicznej w skutkach wojny. Jako, iż jego założyciele robili wszystko, aby pokazać to nie tylko w architekturze, ale również zabezpieczeniach, nigdzie na długości całej zatoki Yue nie znajdzie się żadnych blokad czy armat. Nic — w przypadku inwazji miasto było, w zasadzie, bezbronne. Nawet Równościowcy, mimo objęcia kontroli nad całą stolicą Zjednoczonej Republiki, nie wprowadzili przebudówek fortyfikacyjnych, toteż armada nie powinna mieć żadnych problemów z przybiciem do brzegu.

          Kenna stała przy wąskich schodkach prowadzących do kanałów, razem z resztą ekipy Avatar. Oparta łokciami o metalową barierkę, z dłońmi zaciśniętymi na jednym z prętów, aż do czerwoności. Starała się ukryć drżenie rąk i zawzięcie ignorować pulsujące odrętwienie, zalewające je od opuszków palców po nadgarstki. Przygryzła dolną wargę, gdy ciche burczenie wyrwało się z jej żołądka. ,,Nie teraz", pomyślała, ściągnęła lewą rękę z barierki i przycisnęła ją mocno do brzucha, od łokcia po nadgarstek, jakby chciała w ten sposób nakazać własnemu ciału zachowanie ciszy.

          — Powinni już tu być. — Korra nerwowo zabębniła stopą o betonowy chodnik.

          — Cierpliwości, mówimy o ogromnych okrętach, nie satomobilach — rzuciła Asami.

          — A co, jeśli Równościowcy ich dopadli? — zasugerował Bolin. Przed oczami Kenny mignął obraz tonących, zniszczonych okrętów oraz sterowców z potężnym symbolem Amona, szybujących ponad nimi. Machnęła ręką przed twarzą, symbolicznie odganiając tę wizję. ,,Więcej wiary, Kenno. Więcej wiary".

          — Nikogo nie dopadli — odparł Mako. — W telegramie wyrazili się jasno. Dopłyną przed południem a dopiero świta. Mają jeszcze masę czasu.

          — To nieważne — chrząknęła Korra. — Kiedy dopłyną, musimy być gotowi, aby w razie potrzeby im pomóc...

          — Już są! — Wciął się Mako. Kenna zwinnym ruchem wyjęła z dłoni Bolina lunetę, przycisnęła brzuch do barierki i spojrzała przez nią na zatokę. Pomiędzy gęstymi kłębami mgły rysowały się ostre, błyszczące kanty okrętów. Złota figura galionowa w kształcie smoczego łba błysnęła na czubie okrętu generalskiego, naświetlona przez pierwsze promyki słońca, którym udało się pokonać mgłę. Żagle były pozwijane, podobnie jak bandery, zwykle powiewające na szczycie wszystkich trzech masztów.

          — Coś mi tu nie gra...— mruknęła Kenna.

          — Co masz na myśli? — dopytała Korra.

          — No pomyślcie. — Łącznik Avatara złożył lunetę i oddał ją Bolinowi. — Równościowcy nadawali swoje propagity przez radio.

          — No tak — stwierdził Bolin.

          — Tata mówił też, że wiedzieli, gdzie był, bo podsłuchiwali komisariat. Mam uwierzyć, że nie przechwycili wiadomości do Zjednoczonych Sił?

          — Racja, Amon nie jest głupi — zauważyła Asami. — Nie zostawiłby miasta bez obrony.

          — No to gdzie statki Równościowców? — zapytała Korra. Tym razem to Mako zabrał Bolinowi lunetę, przystawił do oka i skierował w stronę portu, gdzie przez ostatnie dni kręciło się sporo mechaczołgów. — Ani jednego mechaczołgu.

          — Patrzcie! — zawołał Bolin, wskazawszy palcem okręty. Potężny słup wody wystrzelił w górę, na wysokość masztów. Okręt, przed którym się pojawił, zatrzymał się. Podobne rozbryzgi wody wystrzelały w okolicach pozostałych okrętów, gdzieniegdzie przecinane rozbłyskami ognia. — Zastawili pułapki w wodzie!

          Korra, po krótkim rozbiegu, przeskoczyła nad barierką i zanurkowała. Wprawdzie z góry nie było to widoczne, lecz Kenna wiedziała, że utworzyła wokół siebie niewielki wir, zapewniający powietrze i przyśpieszający tempo pływania. Nie mieli jak jej pomóc — żadne z nich nie było magiem wody a Nakoa miał teraz na głowie świeżo przybyłą grupę magicznych, solidnie poturbowanych zbiegów.
          To nie był ich jedyny problem; dziwne, nieznane im warkoty o mechanicznym charakterze odbijały się echem od wysokich wieżowców. Reszta ekipy skierowała twarze ku linii gór Pohuai, spomiędzy których wyleciało kilka małych, ciemnych punktów. Poruszały się zatrważająco szybko.
          Z początku wyglądały Kennie na dziwne ptaki, jednak im bliżej były, tym więcej kształtu nabierały. To, co wydało jej się skrzydłami, było nieruchomym, dwupoziomowym konstruktem, zasilanym przez szybko obracające się wiatraki, bardzo podobne do okrętowych śrub. Konstrukty, teraz szare, okazały się kolejnymi machinami ojca Asami, szybującymi po niebie na kilku wysokościach. Przed oczami Kenny mignęło jej rodzeństwo na wakacjach w odbudowywanej Zachodniej Świątyni Powietrza, latające wokół tego, co z niej pozostało na swych latawcach. Nie musiała się wysilać by dostrzec w machinach owe podobieństwo.

          — Jakim cudem Hiroshi znajduje czas na pisanie przemów i wymyślanie nowych zabójczych machin? On w ogóle sypia? — Bolin chwycił się za głowę i z szeroko rozdziawionymi ustami patrzył, jak latające machiny przelatują nad portem, prosto w stronę okrętów. Tuż przed nimi zniżyły lot, prostokątne klapy otworzyły się, ze środka wyleciały czarne kule. Kilka z nich uderzyło w wodę; potężne rozbryzgi wystrzeliły w powietrze. Czarny dym zmieszał się z mgłą, ogień tańczył na pokładach okrętów. Jeden z nich, pęknięty w połowie, nabierał wody. Przygłuszane odległością krzyki żołnierzy zadzwoniły Kennie w uszach. Zatoka bardziej przypominała teraz wnętrze krateru aktywnego wulkanu. Mogłaby przysiąc, że woda pochłaniająca okręty zaczęła wrzeć od strzelających zewsząd eksplozji i salw ognia wystrzelanych przez artylerię Zjednoczonych Sił, desperacjo usiłujących zaprowadzić tyle szkód w siłach Równościowców, ile tylko zdołają.
          Z wody wystrzelił wysoki wir, zaraz za nim ponad powierzchnią zatańczyły grube, wodne bicze, odrzucające ładunki wybuchowe lecące z nieba. Okręty, które pozostały mobilne, ruszyły z miejsca, by zmniejszyć szansę na trafienie kilku z nich jednym pociskiem. Wkrótce nie widzieli już nic poza kłębami dymu przecinającymi pasma mgły. Mogli polegać jedynie na słuchu.

          — I jak, widzisz coś? — zagaił Mako, gdy Bolin przycisnął lunetę do oka.

          — Trochę ognia, masę dymu i parę samolotów...a nie, czekaj! Widzę okręt! Ze złotym czubem.

          — Galionem — poprawiła go Asami, na co Bolin rzucił jej ździebka poirytowane spojrzenie. — To okręt generała oddziału. Jest cały?

          — Na razie pływa, ale cały tył mu się pali.

          — Co ty robisz? — zapytała Asami, kiedy Kenna prześlizgnęła się pod barierką i zeszła na wybrzeże.

          — Jeśli Korra i Zjednoczone Siły mają dotrzeć do brzegu, muszą nas widzieć — chrząknęła i usiadła na ziemi ze skrzyżowanymi nogami. — Spróbuję wejść w Stan Ducha.

          — Stan Ducha? — zdziwił się Bolin. — Ale co im po twoim...aaa, no tak! Niegłupi pomysł.

          — O czym wy gadacie? — wtrącił Mako, na co Kenna wyprostowała się i dwukrotnie pokrążyła ramionami, mówiąc:

          — Spróbuję im trochę poświecić. — Zamknęła oczy. — Dalej, dasz radę. Tylko krótki błysk, nic więcej...

          — Na wszystkie kluski świata, pękł!

          — Pokaż mi! — Mako prędko wyrwał bratu lunetę i spojrzał przez nią. — Bo ma rację, okręt generała idzie na dno! — Wrzaski tonących i rozsadzanych przez bomby żołnierzy wypełnił głowę Kenny. — PADNIJCIE! — wrzasnął Mako. 

          Fala ciepłego powietrza uderzyła w nich, gdy eksplozja rozsadziła największy z okrętów. Wybuch, przywodzący na myśl ryk wygłodniałej bestii, gwałtownie uciszył wszystkie dźwięki dochodzące zewsząd do Kenny. Uderzyła plecami w ścianę, ból na krótką chwilę sparaliżował jej kończyny. Zleciała na ziemię, żwir przetarł skórę na odsłoniętych kolanach. Zaczęła dociskać dłonie do skroni, jakby miało to uciszyć pisk dudniący w głowie nastolatki. Przed twarzą mignęła jej twarz Asami. Sato chwyciła ją pod szczęką, mówiła coś, ale Kenna nie była w stanie zarejestrować ani jednego wyrazu. Wbiła wzrok w nieco wytrzeszczone, pełne troski oczy Asami. Wzrok Kenny szybko powędrował ponad ramię towarzyszki, ku zatoce. Wytrzeszczyła oczy i kompletnie ignorując rozpaczliwe próby wyciśnięcia z niej odpowiedzi na pytania Asami, zrobiła parę kroków w przód.

          — Kenna, uważaj! — zawołała Asami, gdy ogłuszona Kenna zaczęła potykać się o własne nogi i niemal wpadła przez to do zatoki.

          — Asami, zabierz ją do kanałów! — nakazał Mako, jednak Asami postanowiła go zignorować. Chwyciła Kennę mocno pod rękę i razem patrzyły w ciszy na okręt generała Iroh, rozsadzony przez eksplozję, która odgoniła kłęby czarnej sadzy i mgły. Tonął a ogień tańcował na całej wystającej ponad wodę powierzchni, niczym śmiertelny wróg tańczący na grobie świeżo pokonanego nemezis. Kenna poczuła, że nogi znów jej miękną, lecz póki miała pod ręką Asami nie musiała obawiać się upadku. Nawet jeśli spadnie, nie będzie mieć to absolutnie żadnego znaczenia. Teraz liczył się jedynie ten jeden okręt, którego bakburta zniknęła już pod wodą, wciągając za sobą kilku żołnierzy. Pisk powrócił, przedarł się w najpilniej strzeżone zakamarki umysłu Kenny i wypełnił jej myśli nastoletnią twarzą Iroh i ognistych motyli strzelających z jego palców. Chmara niechcianych, uwolnionych wspomnień przewijała się jej przed oczami, szybciej i szybciej, z każdym kolejnym palce Kenny coraz mocniej wbijały się w skórę. Krew buzowała jej w żyłach, oddech znacząco przyspieszył. W chwili, w której wizerunki Raavy na ciele Kenny zalśniły, Asami obróciła twarz w kierunku reszty i krzyknęła:

          — Zamknijcie oczy! — Głośny wrzask wyrwał się z gardła Kenny, gdy z jej ciała wystrzeliła salwa oślepiającego, białego światła.

          Światło, niczym fala wzburzonego sztormem oceanu, pomknęło w kierunku armady, wdarło się pomiędzy smugi dymu i pomknęło dalej, ponad chmury. Bracia pochylili się gwałtownie, kiedy jedna z latających machin z oślepionym pilotem przeleciała ponad ich głowami i zderzyła się z hangarem Zakładów Przyszłość po drugiej stronie portu, wywołując eksplozję. Patrzyli, jak machiny spadają do wody, zderzają się z wrakami, wreszcie część z nich wraca do stabilnego lotu i kieruje się z powrotem w kierunku gór.
          Kenna poczuła, że ktoś wciąga ją do kanałów, choć nie widziała absolutnie nic. Przed oczami miała wyłącznie biel.

☁️

••Janevia••

          Po pewnym czasie, kiedy stało się już jasne, że Równościowcy na dobre rozpanoszyli się w mieście, z ukrycia wypełzli wynędzniali eks-magowie, świadomi, iż musieli pogodzić się z nowym stanem rzeczywistości.
          Ci nieliczni, którym udało się choć trochę zaakceptować utratę daru, kryli się w cieniu i omijali ich szerokim łukiem, dygocąc ze strachu na sam ich widok czy dźwięk wydawany przez wprawiane w ruch elektryczne pałki. Inni siedzieli zaryglowani w domach i modlili się do Yangchen o ochronę, kiedy tylko konwoje sług Amona przejeżdżały pobliskimi ulicami.

          Chłodny powiew wiatru byłby dla Janevii istnym wybawieniem — mimo dwóch kąpieli wciąż nie mogła pozbyć się odoru kanałowego szlamu, jaki przeżarł się przez jej ubrania i osiadł na skórze niewidzialną dla oka warstwą, jakiej nie mogło przebić żadne mydło. Niestety, zamiast orzeźwiającej bryzy poczuła w gardle kwaśny posmak, zaś niebo zasnuły kłęby czarnego dymu z fabrycznych kominów pracujących za miastem. Zaciągnęła na nos szarą chustę, pasującą do skradzionego uniformu Równościowca, aby choć odrobinę zdusić gryzący smród. Zwiesiła nogę z krawędzi wieży zegarowej, zakręciła nią koło w powietrzu i przygryzła końcówkę wykałaczki, wbijając wzrok w pancerne machiny, strzegące głównego wejścia do miejskiego ratusza. Prychnęła cicho, nieco rozbawiona.

          — „Blokada nie do przejścia" — zacytowała słowa właściciela klubu, w którym trenowała blokowanie chi. — Też mi specjaliści. — Wstała i otrzepała spodnie. Tyle blokad, maszyn i rekrutantów, a zwykła cyrkówka i tak zdołała dostać się do ratusza...fakt, zrobiła to dość niekonwencjonalnie, w końcu skakała po dachach, ale to wcale nie umniejsza jej osiągnięciu. Wyciągnęła zza paska radio, wcisnęła odpowiedni przycisk. Parę razy musiała pokręcić pokrętłem, nim znalazła wreszcie odpowiedni kanał.

          — Centrala do strefy trzeciej, odbiór.

          — Tu strefa trzecia, słyszymy was — odpowiada mężczyźnie osoba po drugiej stronie.

          — Kapitan przenosi was wszystkich pod arenę, potrzebujemy więcej ludzi na zabezpieczenie terenu przed jutrzejszym objawieniem.

          — Przyjąłem, zbiorę naszych i wyruszamy.

          — No proszę, mam dzisiaj szczęście — mruknęła cicho Janevia, w międzyczasie zgarniając włosy, aby związać je najlepiej, jak to tylko możliwe. Wykonała stanowcze szarpnięcie; poczuła charakterystyczne napięcie skóry, zwłaszcza na tyle głowy. Była w pełni świadoma, że jutro rano będzie tego szczerze żałować — po każdym takim upięciu głowa bolała ją niemiłosiernie, niemniej jeśli miała skutecznie włamać się do ratusza, powinna się upewnić, że w trakcie wiszenia pod sufitem czy spuszczania się w dół po rurach włosy nie będą utrudniać jej manewrów. — Dobra, kurtyna w górę.

☁️ 

          Janevia nie mogła się wprost nadziwić, z jaką łatwością zdołała dotrzeć do zachodniego skrzydła. Poza czterema Równościowcami popijającymi herbatę w starej sali konferencyjnej, ratusz był w zasadzie opustoszały. Nawet gdyby spotkała tu któregoś z amonowych pomagierów, nosiła ich kolory. Mało tego — znali ją ze szkolenia. Nie mieli powodów, aby ją atakować, a mimo to przed każdym progiem czy zakrętem, Janevia brała głębszy wdech. A co, jeśli trafi na Chang'an? Albo Biao? To tylko parka nastolatków, którym wielkie idee i barwne przemowy głoszone ze sceny przez Amona namieszały nieco w głowach. Większość idących za mówcą ludzi nie chciało brać udziału w wojnie; robili to z lęku, który na ironię, wielki przywódca własnoręcznie zasiał w ich sercach, zaś panoszące się po ulicach triady skutecznie ułatwiały mu sączenie jadu.

          Para bucha z dziurek, którymi naszprycowane są rury w kotłowni, głuchy gwizd przygłusza piszczące zawiasy zamykanych przez nią drzwi. Wprawdzie mogła przejść głównym korytarzem, byłoby znacznie bliżej, niemniej przeczucie nakazało jej zejść z widoku. Przecisnęła się ponad burczącym boilerem i powoli, z nie małą gracją, zsunęła się z powrotem na podłogę, bezszelestnie, jakoby była lżejsza, niżeli piórko. Z kolejnym buchnięciem pary wyprostowała plecy, oblizała zeschnięte wargi i obróciła się. Wzrok Janevii powędrował ku górze, a gdy chmura pary rozrzedziła się nieco, utkwiła wzrok w czarnych, wąskich otworach w niebiesko-białej masce Błękitnego Ducha. Wykonała zwinny unik; srebrne ostrza mignęły jej przed twarzą, przycinając kawałek długich włosów Janevii. Korzystając z okazji zwinęła dłoń w pięść i uderzyła go pod lewą pachę. Trzask metalu zderzającego się z podłogą poprzedził zwinny unik akrobatki. Iskry strzeliły w powietrze, kiedy Duch przeciągnął drugą z szabli po jednej z rur. Podwinął sparaliżowaną rękę. Uderzyła go jeszcze dwa razy: pod żebra i w zgięcie lewego kolana. Aromat imbiru wypełnił powietrze, gdy uderzył w podłogę a jego maska poluzowała się. Nim zdołał odzyskać władzę w zwiotczałych mięśniach, Janevia usiadła na nim okrakiem i przycisnęła jedną z szabli do jabłka Adama, wyglądającego spod czarnego szalika. 

          — No proszę, a ponoć ducha nie da się schwytać — mruknęła cicho. Przeciągnęła końcówką ostrza po szerokim uśmiechu wyżłobionym w drewnie. Ściągnęła brwi, z jej gardła wyrwał się niekontrolowany rechot. — Na Yangchen, chyba sobie żarty stroisz. — Zahaczyła szablą o krawędź maski i jednym zwinnym szarpnięciem zdjęła maskę z twarzy napastnika. Rozczarowanie wymalowało całą jej twarz, gdy zamiast pociętego bliznami oblicza pełnego doświadczenia, ujrzała młodszego od siebie żółtodzioba, z niemal dziecięcymi rysami twarzy i oczami niczym u szczenięcia, w dwóch różnych kolorach. — Dzieciak naśladowca.

          — Tylko nie dzieciak!

          — Nie? A ile masz lat? Trzynaście?

          — Piętnaście — poprawił ją.

          — Rodzice ci nie mówili, że bieganie z bronią i podawanie się za kryminalistę nie jest najlepszym pomysłem? — zapytała, podnosząc maskę dzieciaka. Pokręciła głową na widok metki z muzealnym logotypem, doszytej między drewno a sztuczne futro. Przycisnęła mu ją do klatki piersiowej i wstała. — Wracaj do domu. I tak na przyszłość, nie zakładaj maski, której ciężaru nie jesteś w stanie zdzierżyć.

          — Proszę? Radziłem sobie świetnie, póki się na mnie nie rzuciłaś — oburzył się piętnastolatek. Podniósł się z ziemi błyskawicznie, jakby ktoś poraził go prądem.

          — Młody, rozbroiłam cię bez najmniejszego problemu. 

          — Może ty tak, ale inni nie robią...takich rzeczy z, no, rękami...co tak właściwie mi zrobiłaś? — zapytał z zaciekawieniem. Janevia przewróciła oczami.

          — To podstawy blokowania chi. Każdy Równościowiec to potrafi. To, że zaszedłeś tak daleko to czysty łut szczęścia...właśnie, jak ty się tu, w ogóle, dostałeś? Wszystko jest obstawione poza...— przerwała, przetwarzając w myślach wszystkie alternatywy. Zaśmiała się głośno i kontynuowała: — Przyszedłeś za mną?

          — A nawet jeśli, to co? — Janevia przycisnęła dłoń do ust by zdusić śmiech. — Zrobiłaś mi przejście to czemu miałem nie skorzystać?

          — Wracaj do domu — ucięła szybko rozmowę i rzuciła dzieciakowi szablę.

          — Nie jesteś Równościowcem, prawda? — zapytał nagle. Kątem oka Janevia zauważyła, że uważnie bada jej twarz. — Szukasz tu czegoś...albo kogoś.

          — Nie mam czasu na pogaduchy — syknęła doń, na co piętnastolatek spłoszył się nieco. — Mam kogoś do uratowania, więc bądź tak łaskawy i wracaj w podskokach do domu, zanim spalisz moją przykrywkę i wrzucą nas do baraków.

          — Nigdzie nie idę bez wujka — postawił się stanowczo. Skrzyżowała ręce na piersiach, przycisnęła nieco prawy bark do rur chłodzących rozgrzane kotły. Piętnastolatek zdjął z głowy kominiarkę, odsłaniając zmierzwione brązowe włosy. Dopiero teraz zauważyła, że policzki chłopca zdobią delikatne, niemal niezauważalne w przyciemnionym pomieszczeniu piegi. — Pracował w policji pod komendant Beifong. Amon pozbawił go magii i zamknął tu razem z nią. Posłuchaj — przerwał i przysunął się do niej odrobinę. — może i jestem łamagą i nie umiem walczyć, ale nie pozwolę, żeby gnił w więzieniu, tylko dlatego, że był magiem ziemi. Poza tym miasto jest teraz odcięte od reszty kraju, więc do domu raczej nie wrócę. — Janevia pokręciła nosem. Ostatnim, czego potrzebowała, była chuda łamaga kręcąca jej się pod nogami. Właśnie dlatego nie wzięła ze sobą Nakoi. Z drugiej strony czuła, że nawet jeśli kopnie dziecko w tyłek, on i tak za nią pobiegnie, potencjalnie ściągając na ten blok wszystkich pozostałych w budynku strażników. Przewróciła wreszcie oczami i odpowiedziała ze zrezygnowaniem:

          — Masz robić wszystko, co ci powiem, rozumiemy się? — Na te słowa chłopak pokiwał energicznie głową. Janevia prychnęła. ,,Zupełnie jak Bolin", pomyślała i otworzyła kanał wentylacyjny, ciągnący się ponad ich głowami. Chłopiec patrzył z lekko rozdziawionymi ustami, jak akrobatka zwinnie doskakuje do wylotu i wsuwa się do środka, przerzucając cały ciężar swego ciała na wprawione w takich sztuczkach ręce. Jej włosy spłynęły do przodu, kiedy zaparła się nogami o przewód i wyciągnęła ręce w stronę chłopca, mówiąc: — Chodź, zanim zmienię zdanie.


_______________________________
Ja nie wiem, jak to jest, że rozdział wyszedł dość długi, a mimo to przepchnęłam mało akcji. 
Powiedziałabym, że ten oraz kolejny to ostateczny set up na finał. Większość czasu wolnego poświęciłam ostatnio na opowiadanie z alt reality ATLA i Narnię heh.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top