23⚡️duchy i sterowce
••Kenna••
Po czterech godzinach snu, Kenna zwiesiła nogi z łóżka i schowała twarz w dłoniach. Wpadający do środka przez otwarte okno wiatr kołysał zasłonami, przed drobne przerwy była w stanie dostrzec zasnute ciemnymi chmurami niebo. Wprawdzie mama mówiła jej, aby nie myślała o wydarzeniach z doliny i spróbowała poszukać choć trochę pozytywów, lecz jak tu ich szukać, skoro nawet pogoda odbierała jej resztki chęci do wychodzenia z pokoju? Wstała leniwie, stanęła przy oknie i oparła brodę na rękach, łokcie zaś o parapet; na dziedzińcu roiło się od strażników z Porządku Białego Lotosu i mieszkających tu wraz z nią i jej rodziną mnichów i mniszek. Na niebie nie zauważyła ani jednego sterowca, zatoka była czysta, to dobry znak. A mimo to szczątkowe poczucie bezpieczeństwa, jakie zdołała jeszcze odnaleźć, rozmyło się na widok czerwono-czarno-beżowych proporców z symbolem Równościowców, zdobiących arenę walk. Nawet na czubku Wieży Harmonii falowała ich flaga, choć wczoraj jej tam jeszcze nie było. „Widać praca ruszyła pełną parą", pomyślała Kenna i wcisnęła stopy w brązowe pantofle, następnie zarzuciła na siebie pomarańczowo-czerwoną tunikę oraz żółte spodnie, opuściła swój pokój i pomaszerowała korytarzem w stronę kuchni. Dwóch mnichów minęło ją w pośpiechu, podszeptując coś do siebie. Czuła się jakoś dziwnie. Dreszcze przebiegły po jej ciele, na ramionach i plecach miała gęsią skórkę. Mogła przysiąc, że mnisi czegoś się bali. Nagle korytarze świątyni stały się dziwnie obce, jakby wzbudzały w niej niepokój. Coś się zbliżało, czuła to w kościach.
Przed samą kuchnią wpadła na matkę, właśnie zamykającą za sobą drzwi. Po jej minie Kenna dość szybko wywnioskowała, że była co najmniej zażenowana.
— Kochanie, wstałaś wreszcie. Jak się czujesz? — zapytała na widok córki kobieta.
— Dużo lepiej. Coś się stało w kuchni? Nie wyglądasz najlepiej.
— Lekkie zawroty głowy, to wszystko. A co do kuchni...— Pema zniżyła ton do szeptu — Lepiej tam nie wchodź. Zdaje się, że twoi przyjaciele mają, jak to się teraz mówi? Kłopoty w raju?
— Aa, jasne...
— Naprawdę, lepiej poczekaj parę minut. Nie ma co się pakować w bagno, czyż nie?
— Pewnie, nie ma co się pakować w bagno — powtórzyła po matce i uśmiechnęła się. Był to uśmiech tak wymuszony, że aż zdziwiło ją, że Pema tego nie zauważyła. Zawsze potrafiła rozszyfrować jej prawdziwe uczucia. Kobieta pogładziła córkę po policzku, chwyciła się za brzuch i powoli podreptała w kierunku parterowych sal medytacyjnych, gdzie Lin Beifong z paroma pozbawionymi mocy funkcjonariuszami policji rozłożyła sprzęt i planowała obronę wyspy. Amon i jego wściekłe psy przyjdą po nich, to tylko kwestia czasu.
Kenna oparła się plecami o ścianę i tupiąc nogą czekała, aż dwójka kochasiów skończy się sprzeczać i da jej w spokoju zaparzyć sobie herbatę. Nie musiała długo czekać; drzwi trzasnęły, tak głośno i solidnie, że Kenna aż podskoczyła i ze środka wyszła Asami, czerwona ze złości. Wyminęła Kennę bez słowa i ruszyła w kierunku przeciwnym do Pemy, zapewne do damskich dormitoriów. Niemagiczna córka Tenzina stanęła przy drzwiach i parę razy domknęła je i otworzyła. Dolną część zawiasu została wyrwana z framugi i skrzypiała irytująco.
— Kenna, cześć — powitał ją Mako, do tej pory burczący coś gniewnie pod nosem i gapiący się na czajnik, który podgrzewał wytwarzanym przez siebie ogniem. — Naprawię je, jeśli znajdę Bolina.
— Nie nie, damy sobie radę. Tata na pewno się tym zajmie...kiedyś.
— To chociaż naoliwię zawiasy. — Kenna wzruszyła ramionami; skoro chciał się bawić w majstra, proszę bardzo. Wyciągnęła z jednej z szafek gliniany kubek bez ucha, nasypała do środka mieszankę suszonych liści herbaty oraz kwiatów wiśni. Chwycił za czajnik i zalał jej mieszankę. — Słyszałaś nas, prawda?
— Nie, skąd — mruknęła, ale gdy zauważyła, w jaki sposób na nią patrzył, westchnęła ciężko i pokiwała głową — w porządku, może co drugie lub trzecie słowo, ale niewyraźnie...chcesz może ciasta z żurawiną?
— Wiesz, Kenno, nie jestem pewien, czy to można jeszcze nazywać kryzysem. Powiedzmy, że ten związek przestał nam się kleić odkąd Bolin wykrakał, że Korra mnie pocałowała. Ale przecież to ona to zrobiła! Ja byłem tylko miły! Czy to moja wina, że powiedziała, że jej się podobam akurat, kiedy byłem już z Asami? A może powiedziałem coś między wierszami? Związki są beznadziejne!
— Skończyłeś? — przerwała mu stanowczo. Mako był ostatnią osobą z grona jej znajomych, którą posądzałaby o wylewność, a tu proszę — wystarczyło zadać jedno pytanie a z lało się z niego jak z dziurawego wiadra. — Ja tylko pytałam, czy chcesz ciasta z żurawiną.
— Tak...wybacz, to wszystko trochę mnie przytłacza.
— Właśnie widzę...czyli kręcisz z dwiema dziewczynami na raz?
— Co? Nie, to nie tak! Ja byłem tylko z Asami.
— Ale całowałeś się z Korrą.
— To ONA mnie pocałowała — poprawił ją mag ognia. Kenna uniosła lekko ręce w akcie kapitulacji.
— Dobrze dobrze, niech ci będzie — powiedziała i wyciągnęła rękę z talerzykiem oraz ciastem w jego stronę. Mako, naburmuszony, wziął talerzyk i usiadł obok Kenny na parapecie, oboje wyrzucili nogi na drugą stronę.
— Jak się czujesz? Charczałaś jak szalona, aż miałem wrażenie, że lada moment wyplujesz własne płuca. — Kenna zaśmiała się cicho i szturchnęła maga ognia lekko w ramię. Fakt, gdy przywieźli ją na wyspę była w kiepskim stanie. Miała wrażenie, że nawet podniesienie ręki było poza granicami jej możliwości. Korra nie była wcale w lepszym stanie: jej skóra straciła nieco kolor, oczy miała podkrążone, usta sine. Przez prawie godzinę zielarka z wyspy próbowała zbić gorączkę każdymi dostępnymi sposobami. Udało się jej, ale Korra ani razu nie wyściubiła nosa poza próg swojego pokoju. Skąd Kenna to wiedziała? Cóż, ciężko nie zauważyć dużego niedźwiedziopsa warującego na korytarzu dwie kolumny dalej.
— Od czasu do czasu kręci mi się w głowie, no i te migreny...mam wrażenie, że lada moment głowa mi eksploduje. Tata twierdzi, że za długo przebywałam w formie projekcji astralnej. Minie trochę czasu, zanim znowu będę mogła bezpiecznie powtórzyć tę sztuczkę.
— Wolałbym, żebyś się nie przemęczała. Wystarczy, że Korra ledwo stoi na nogach, a Bolin nie chce z nikim rozmawiać.
— A właśnie, co u niego? — zapytała. Odkąd wróciła z Korrą na wyspę i opowiedziała reszcie o wydarzeniach z doliny, Bolin nie odezwał się nawet słowem. Ostatnim razem widziała go w altanie przy klifach, siedział ze zwieszonymi nogami i przyglądał się czarno białej fotografii trójki dzieciaków, stojących przed areną walk magicznych. Nie musiała pytać, kim one były — Bolin i Mako wcale nie zmienili się tak bardzo, zaś Shilę wszędzie zdradzały blizny. Mako westchnął, zaczął wbijać i wyciągać widelec z ciasta.
— Źle to wszystko znosi, a odkąd wróciłyście bez...—ugryzł się w język. — To trudne. Wiedziałem, że ona za mną nie przepada, ale miałem nadzieję, że prędzej czy później się dogadamy. Do głowy by mi nie przyszło, że mogłaby zginąć. — Głos mu się załamał. Kenna machinalnie wyciągnęła rękę w stronę maga ognia i chwyciła go. Normalnie w życiu by się na to nie odważyła, ale są takie momenty, gdy trzeba odłożyć na bok ciche westchnienia, urazy, zauroczenia czy spory i wesprzeć przyjaciela w potrzebie. To zabawne, jeszcze parę tygodni temu miała tylko młodsze, ździebka irytujące rodzeństwo, przyszywanego wujaszka niewiele starszego od niej i przyjaciółkę, którą odwiedzała parę razy do roku. A teraz? Nie dość, że była łącznikiem samej Avatar z jej poprzednimi wcieleniami, to jeszcze zaprzyjaźniła się z córką bogatego fanatyka, dwoma bezdomnymi magami, cyrkową gwiazdką oraz kryminalistką...dziadek Aang byłby z niej dumny.
Usłyszeli huk, tak głośny, że Kenna wypuściła z ręki kubek herbaty. Uderzył w rozsypane na ziemi kamyki, rozbił się, zawartość trysnęła na boki. Most Kyoshi posypał się w drzazgi, dzielnica fabryczna i nabrzeże znów były dwiema oddzielnymi wysepkami w zatoce Yue. Sterowiec, który wyłonił się zza górskich szczytów, zrzucał ładunki, jeden za drugim. Eksplozje zwalały wszystkie prowadzące do miasta mosty, okręty towarowe tonęły, gdy trafiały w nie ładunki. Kenna i Mako biegiem zeskoczyli z parapetów i wybiegli na największy dziedziniec, gdzie zastali komendant Beifong w towarzystwie Janevii i Pemy. Zza krzaków wybiegło również rodzeństwo Kenny. Ikki zapierała się nogami o kafelki i ciągnęła małego bizona za ogon, zaś Zim, nazywana przez nią Królewną Jagodzianką, wolała wcinać siano niż bawić się w kolejne przyjęcie herbaciane.
— Co się dzieję? — zapytała Asami, gdy w towarzystwie Bolina dołączyła do pozostałych. Mag ziemi wyglądał dużo lepiej, nawet sińców już nie miał. Beifong skrzyżowała ręce i cisnęła jedną z rękawic na bruk.
— Równościowcy wypełzli ze swoich kryjówek i zaczęli bombardować miasto. Ponoć uprowadzono co najmniej dwoje Radnych.
— Moment — przerwała jej Kenna. — a tata? Co z nim?
— Z tego, co wiem, zabunkrował się na posterunku z nowym komendantem — prychnęła Lin.
— Ale...a jak go znajdą? Przecież mogą mieć podsłuchy! Musimy go znaleźć! — jęknęła i już miała pobiec w stronę portu, gdy Mako stanął jej na drodze. Zacisnął ręce na ramionach dziewczyny tak stanowczo, że musiała mu ulec. — Puść mnie, Mako! Nie będę siedzieć bezczynnie!
— Wiem, że nie będziesz. Bo, pójdziesz po Korrę? — Bolin zasalutował i wrócił się do świątyni. Kenna czuła, jak narasta w niej frustracja. Owszem, nie mogła korzystać z magii powietrza, ale na poprzednie wcielenia Avatarów, nie będzie przecież chować się na wyspie w nadziei, że Równościowcy nie wpadną na to by zbombardować również ich. Była bezużyteczna, a przynajmniej tak się czuła. Jak miało być inaczej? Nie potrafiła się obronić, gdy Amon i Hasuk zaatakowali ją kiedyś w ogrodzie. Była bezużyteczna na każdej akcji Drużyny Avatara, a teraz, kiedy ojciec był w niebezpieczeństwie, również nie potrzebowali jej pomocy. Bo co miała zrobić? Wyjść z ciała i polatać w formie projekcji astralnej? Przecież tak nikogo by nie powaliła. Może miała jakieś inne talenty, ale po wejściu w Stan Ducha nie miała zielonego pojęcia, co robi.
Po powrocie Bolin, Korra i Asami udali się do portu, Mako zaś został jeszcze chwilę z Kenną. Wyrywała się do akcji, widział to.
— Obiecuję, że uratujemy Tenzina. Sprowadzimy go tu — Ten jeden raz poczuła dotyk na swoich policzkach. Ten jeden raz nie speszyła się. — Hej, mamy Avatara. Co mogłoby pójść nie tak? — Prychnęła cicho. Coś w tym jest. Mako zabrał ręce i poleciał do reszty Drużyny Avatara. Kenna stała w ciszy, kiedy odbijali łodzią od brzegu, stawiali żagle i z pomocą magii wody pospiesznie ruszali w stronę miejskiego portu. Spuściła wzrok; Zim siedziała tuż obok niej, podstawiając łepek pod dłoń opiekunki. Kucnęła i podrapała małego bizona pod brodą, zamruczał. Dopiero, kiedy Lin zaczęła rozstawiać swoich ludzi po kątach, zaś Pema wróciła do środka, Kenna przeszła obok Janevii i pociągnęła ją pod ramię.
— Tylko mi nie mów, że się wymykamy — prychnęła cicho cyrkówka, gdy Kenna pchnęła stare, drewniane drzwi i zeszła w dół ciasnym korytarzem spiralnych schodów. Wraz z mrugnięciem ostatniej z zamontowanych na samym dole lamp oraz pokonaniem metalowych drzwi, dziewczęta stanęły w całkowitej ciemności. Ale nie na długo — wkrótce potem bladoniebieskie światło bijące z sufitowych kryształów rozświetliło im drogę przez stary, wydrążony w skale korytarz. — Ciekawe. Dokąd mnie prowadzisz?
— Do najświętszego miejsca na wyspie — odpowiedziała jej Kenna, skręcając w prawo. Dwa zakręty później poczuły podmuch wilgoci i ciepła, a gdy trafiły już do celu, Janevia rozdziawiła szeroko usta i dech jej zaparło.
Stały oto u wejścia do zaokrąglonej po bokach jaskini, wydrążonej w skale, tak dużej, że mogłyby tu pomieścić co najmniej cztery dorosłe latające bizony. Wśród niskich drzewek bambusowych oraz kilku soczyście zielonych krzewów ciągnęła się okrągła sadzawka, o wodzie czystej jak łza, poniekąd również parującej. Biało-niebieski pomost stanowił przeprawę na wysepkę po środku sadzawki, porośniętą trawą i bambusem. Nieważne, ile razy tu zaglądała — Kenna zawsze z uśmiechem i dziecięcym zachwytem przyglądała się sufitowi usianemu niebiesko-białymi kryształami wytwarzającymi światło. Powietrze było tu inne, lżejsze. Nie potrafiła nazwać tego słowami, ale od zawsze czuła, że to miejsce jest na swój sposób wyjątkowe.
— Jak tu pięknie...co to za miejsce?
— Dziadek Aang zbudował je wraz ze świątynią. Woda w sadzawce pochodzi po części ze świętej oazy w Północnym Plemieniu Wody, kryształy sprowadzono z Jaskini Kochanków w okolicach Omashu. Tata twierdzi, że wszystko dookoła nas jest na swój sposób nasiąknięte duchową energią. Wcześniej nie bardzo rozumiałam, o czym mówił, ale odkąd nauczyłam się wchodzić w Stan Ducha...cóż, dalej nie rozumiem wszystkiego. Trochę racji miał. — Kenna przeszła pomostem na wysepkę i usiadła na trawie. Już po zetknięciu dłoni z gruntem poczuła specyficzne wibracje. „Tak, to miejsce będzie idealne", pomyślała. — Avatar jest uznawany za łącznik naszego świata ze światem duchów, ale są na tym świecie osoby wrażliwe na ich obecność, nawet do tego stopnia, że potrafią je zobaczyć. Dziadek znał maga, który potrafił czerpać taką energię ze świętych miejsc poświęconym kultom duchów, do tego stopnia, że był w stanie połączyć się z duchami, którym je poświęcano, a nawet dać się im opętać. My mamy do dyspozycji całe bajorko.
— Co zamierzasz zrobić? — Janevia usiadła na pomoście i zaczęła rozciągać nogi. Kennę w ogóle to nie dziwiło. Z początku uważała to za dziwaczny nawyk, ale po zapoznaniu się z grafikiem pracy i harmonogramem występów cyrkowej gwiazdy zaczęła pojmować, po co to robiła; najzwyczajniej w świecie nie miała zbyt wiele czasu wolnego, a skoro decydowała się wychodzić z przyjaciółmi i przesiadywać na Wyspie Świątynnej, musiała jakoś nadrabiać utracone treningi.
— Spróbuję jak raz zrobić coś pożytecznego i zasięgnę porady poprzednich wcieleń Korry. Może ktoś z nich wpadnie na jakiś pomysł.
Janevia skinęła głową i kontynuowała w ciszy rozciąganie. Kenna przyjęła odpowiednią pozycję, zamknęła oczy, wzięła parę wdechów i sięgnęła w głąb. Zajęło jej to parę ładnych minut, nim jej oczy zaświeciły, tak jasno, że Janevia zmuszona była przymknąć swoje. Rozglądała się w próżni, osamotniona na lśniącej ścieżce. I wtedy, na jej końcu, ujrzała kształt: wysoki mężczyzna wyciągał rękę w stronę Kenny. Nie posiadał twarzy, utkany był ze światła. A mimo to Kenna zdecydowała się ruszyć w jego stronę. Każdy krok pokonywała z ostrożnością, jakby bała się, że zleci w bezkresną przestrzeń.
________
••Janevia••
Zacisnęła zęby, gdy ziemia ponownie zadrżała, zaś z sufitu posypał się pył. Zakryła uszy i zaczęła nucić melodię wygrywaną na jej cyrkowych występach, byle tylko nie skupiać swej uwagi na szaleństwie, jakie rozgrywało się nad ich głowami.
Równościowcy atakowali wyspę już trzeci raz z rzędu. Za drugim razem Janevia wybiegła z jaskini i paroma akrobatycznymi podskokami zdołała obezwładnić trzech najeźdźców ganiających Meelo. Zaproponowała, że zostanie i pomoże w walce, ale Beifong kategorycznie jej tego zabroniła — ,,Pilnuj Kenny, wiesz co będzie, jeśli dopadną ją w Stanie Ducha", powiedziała jej kobieta. Tak więc zaryglowała przejście prowadzące do świętej oazy i starała się ignorować te wszystkie wybuchy i krzyki. Najchętniej olałaby rozkazy byłej komendant i ruszyła do walki, ale z drugiej strony, nie byłaby im zbytnio przydatna. Fakt, szkoliła się z Równościowcami, ale talent blokowania Chi był niemal bezużyteczny w starciu z niemagami. Równie dobrze mogli zostawić Kennę pod opieką lemura Meelo.
Westchnęła ciężko i położyła się na trawie. Z jednego ze stalaktytów, w regularnych odstępach, pojedyncze krople ściekały do sadzawki. Janevia zaczęła półszeptem odliczać te krople, lecz w dobie wybuchów i trzęsącej się ziemi, a przy tym pyłu sypiącego się jej w oczy, było to nie lada wyzwaniem.
— Co ty tu, w ogóle, robisz? — zapytała samą siebie. — Powinnaś siedzieć w cyrku i ćwiczyć do kolejnego występu. A co robisz? Chowasz się w tajnej krypcie bohatera wojny stuletniej i pilnujesz jego wnuczki, której zachciało się bawić w bieganie za duchami...Asami, w co ty mnie wpakowałaś...— przygryzła wargę i przewróciła się na brzuch. Kilka kamyków odpadło od sufitu i wpadło do wody. Ściany zatrzęsły się.
— Zdaje się, że Beifong ma nie lada kłopoty — westchnęła i prędko zbliżyła się do Kenny. Kucnęła przed dziewczyną, położyła jej dłoń na ramieniu i szarpnęła lekko. Głośny trzask i stukot butów pokonujących podziemne korytarze sprawił, że Janevii podskoczyło ciśnienie.
— Tędy, muszą tu gdzieś być! — Nie znała tego głosu. Był niski i ochrypły.
— Szlag, znaleźli nas. Kenna, wstawaj! — Kenna, oczywiście, nie odpowiedziała; symbol Raavy wciąż lśnił na jej czole, trwała w miejscu niewzruszona, za to zimna, zupełnie jakby uleciało z niej wszelkie życie. Janevia wstała i wyciągnęła z prawego buta wąski nóż. — Czyli nie ma co liczyć na twoje wsparcie. Jasne, pewnie, poradzę sobie...— Przełknęła nerwowo ślinę, gdy iskry trysnęły spomiędzy zawiasów i w zastraszającym tempie przeszły przez zasuwę, jakby była z ciepłego masła a nie podwójnie hartowanego metalu. Kolana Jenevii zmiękły, zerknęła raz jeszcze na Kennę; mruczała coś pod nosem, jakby prowadziła z kimś rozmowę. „Avatarowie mają fatalne wyczucie czasu", pomyślała i ścisnęła mocniej wilgotną już dłoń na broni. — Do diaska, jestem artystką, nie wykidajłem czy kimś takim!
Potężne wrota wystrzeliły ze stopionych zawiasów, padły na ziemię i wprawiły ściany w silne drganie. Spojrzała w górę; kryształy zaczęły się trząść, zaś wydzielane przezeń blade światło częściowo przygasło. Męski krzyk przygłuszył elektryczny syk, zza progu dostrzegła niebieskie błyski. Ktoś upadł, dymiąca się ręka skryta w brązowej rękawicy uderzyła w chłodne podłoże. Ktoś chrząknął, błyski zanikły wraz z syczeniem, ustępując cichym, spokojnym krokom. Blade światło kryształów padło na wysoką i chuderlawą sylwetkę. Niebieskie błyski strzelające z rękawicy Równościowców oświetliły rzep z symbolem popleczników Amona, doczepiony do lewego rękawa ciemnoczerwonej kurty zapiętej po szczękę.
— Janevia, co ty tu robisz? — Znała ten głos.
— Tadashi? — Blask kryształów zyskał na sile i Równościowiec ukazał się w całej okazałości. Szare oczy zlustrowały ją dokładnie, zmarszczył brwi i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Przechylił się w lewo i zerknął nad ramię cyrkówki, prosto na Kennę. Prychnął cicho, podrapał się drugą ręką po podbródku i westchnął.
— No jasne, mogłem się domyślić, że twoje kryteria doboru przyjaciół niewiele się różnią od córki Saty.
— Co mam ci powiedzieć? Kręcą się wokół niej, przywykłam do nich. — Wzruszyła delikatnie ramionami. Lewy kącik ust Tadashiego powędrował ku górze. Głośny huk rozległ się nad ich głowami, wprawiając ziemię w potężne drgania. Janevia chwyciła drewniany słup by uchronić się przed upadkiem, świeca wstawiona w latarnię przypominającą kwiat lotosu wypadła z niej i zleciała prosto do sadzawki. Kryształy i fragmenty sufitu odrywały się i spadały, kamienne kolumny naznaczały pęknięcia. Janevia odepchnęła się od słupa i prędko pobiegła w stronę Kenny. Nagle zatrzymała się i wrzasnęła; jeden z kamieni trafił w prawą kostkę, straciła równowagę i wpadła do sadzawki.
Zacisnęła zęby i docisnęła dłonie do kostki. Delikatna łuna czerwieni zabarwiła ciecz w okolicy kończyny. Balansowała by unikać wpadających do wody kamieni i kryształów, pieczenie i gorąc po każdym zderzeniu paraliżowały jej ruchy. Zacisnęła zęby jeszcze mocniej, odbiła się nogami od dna. Wynurzyła się, wzięła głęboki wdech i sięgnęła rękoma w stronę brzegu. Wbiła paznokcie w trawę, przyległa tułowiem do błotnistego brzegu i wgramoliła się pod pomost, gdzie w ciszy czekała aż kamienie i kryształy przestaną spadać. W głowie krążyły jej przeróżne myśli, wszystkie skupione na Kennie. „Jeśli coś jej się stanie, Korra mi tego nie wybaczy", pomyślała. Potężny rumor i towarzyszące mu wrzaski oraz trzaski przedarły się przez stopioną framugę metalowych wrót i ucichły, drgania ustały. Znała Równościowców na tyle dobrze by wiedzieć, że rzadko odpuszczają. Gdyby byli na morzu, Janevia rzekła by, że trafili właśnie w oko burzowego cyklonu. Powili wygramoliła się na brzeg. W pierwszym momencie chciała obwiązać czymś kostkę. Wielkie było jej zdziwienie gdy nie dostrzegła na kostce nawet malutkiego zadrapania. Jej umysł wyszczególnił priorytety i Janevia zwróciła twarz ku wysepce pośrodku sadzawki. Tadashi kucał plecami do niej i zasłaniał Kennę niemal całkowicie. Jedynie dłoń, bezwładnie oparta o jej własne kolano, wychynęła zza sylwetki Równościowca.
— Zostaw ją! — krzyknęła i już miała rzucić się na chłopka — bez jakiejkolwiek broni, ale to nieważne — gdy Tadashi odsunął się lekko na bok. Dopiero teraz zauważyła, że trzymał ręce nad głową Kenny i ściskał w nich fragment metalowej zasuwy, stopionej po jednej ze stron. Wypuścił blachę z rąk, jęknął głośno i osunął się na bok. Bambusowe słupy musnęły plecy chłopaka; wrzask wyrywał się z jego gardła przez zaciśnięte mocno wargi. — Ty...ty ją uratowałeś?
— A nie widać?
— Ale...przecież to nie ma sensu.
— Naprawdę chcesz teraz o tym rozmawiać, czy może spróbujemy uciec? — dopytał. Janevia skinęła głową. Miał rację, miel teraz ważniejsze rzeczy na głowie. — Bomby rozwaliły korytarz, nie wyjdziemy głównym wyjściem. Jest stąd inna droga ucieczki?
— Pojęcia nie mam, jestem tu pierwszy raz.
— A ona wie? — Ruchem głowy wskazał Kennę.
— Pewnie tak, ale w Stanie Ducha nic nam nie powie.
— Czyli trzeba ją obudzić.
— Gdyby to było takie proste, już dawno bym to zrobiła. Możesz ją wołać czy szarpać do woli, nie odpowie ci.
— Wybrała sobie wspaniały czas na drzemkę — prychnął. Janevia przewróciła oczami i usiadła naprzeciw Tadashiemu, opierając się plecami o kamień. Zdjęła pantofel i zaczęła wyciskać z niego wodę.
— Stan Ducha to nie drzemka. — Oboje spojrzeli na Kennę. — To jak...przejście do zupełnie innego stanu świadomości. Potrafi wyjść ze swojego ciała, stanąć obok niego, nawet przenieść swoją świadomość do Świata Duchów, o ile się przyłoży.
— A tego nie potrafi wyłącznie Avatar?
— W przypadku Kenny i Korry działa to trochę inaczej...poza tym, było w historii paru nie-avatarów, którzy potrafili przejść do drugiego świata. — Tadashi spojrzał na nią, lewą brew miał lekko uniesioną. — No co? Siedzenie na Wyspie Świątynnej potrafi być nudne, a mają tu sporo książek i zwojów. Według nauk guru Pathika jedynym, co łączy ich z naszym światem, staje się ciało.
— A więc jesteśmy w pułapce.
— Na to wygląda — odpowiedziała mu. Pokiwał głową i oparł ją o bambus.
Parę kolejnych minut spędzili w ciszy na odpoczynku, w akompaniamencie wybuchów i trzęsień ziemi. Światło kryształów ustępowało jaskiniowym ciemnościom. Parę razy zgasły, przez co jedynym źródłem jakiejkolwiek jasności były znaki na ciele Kenny, pulsujące raz po raz. Pył posypał się z sufitu i opadł prosto na niemal białe włosy duchowej łączniczki Korry. Drgania powróciły. Tadashi podniósł się z trawy, co przez obolałe plecy było nie lada wyzwaniem, podniósł rękawicę i wsunął rękę do środka.
— A gdyby tak...— przerwał myśl i rzucił przelotne spojrzenie Kennie. Poruszył skrytymi w dłoni palcami. Janevia podniosła się powoli, bacznie obserwowała ruchy chłopaka. Przetarł brudne czoło, odgarnął czarne włosy z twarzy i zwilżył lekko wargi.
— Co ty robisz?
— Mówiłaś, że ten cały Patyk...
— Pathik.
— A czy to ważne? — Janevia przewróciła oczami. Tadashi kontynuował: — W każdym bądź razie mówiłaś, że według niego po odejściu świadomości pozostaje połączenie cielesne.
— No i?
— Więc jeżeli, tak teoretycznie, coś stanie się ciału, duch powinien też to odczuć. — Pstryknął palcami; z rękawicy strzeliły niebieskie iskry. Janevia lekko rozchyliła usta i zacisnęła dłoń na pantoflu.
— Chyba cię pogięło.
— A masz lepszy pomysł? — zapytał. — Tkwimy w kamiennym grobie. Jeśli nic nie zrobimy, sufit zwali nam się na łby, a Kenna prawdopodobnie utknie na stałe w Świecie Duchów. Wolisz nas pozabijać, czy wybrać mniejsze zło i przeżyć? — Janevię na chwilę zatkało. Patrzyła to na rękawice, to na Kennę, siedzącą spokojnie na trawie, niczego nie świadomą. Przywołała wspomnienie z nocy, w której Korra została porwana przez Tarrloka; magia krwi zadziałała również na córkę Tenzina, mimo iż były na drugim końcu miasta. A co, jeżeli Korra poczuje atak rękawicą? A jeśli jest właśnie w trakcie walki?
Zacisnęła rękę na rękawicy by powstrzymać chłopaka.
— A jeśli Korra też oberwie?
— Niby jak, nie ma jej tu.
— Wiem, ale gdy Radny tkał krew Korry, Kenna też to czuła. Co, jeśli i tym razem poczuje?
— Janevio, ona jest nam bardzo, BARDZO potrzebna. — Potrząsnął nią. Janevia zaklęła w myślach, zrobiła krok w tył i niechętnie pozwoliła mu podejść do Kenny. Skrzyżowała ręce na piersi i w ciszy patrzyła, jak Tadashi kuca przed Kenną i kładzie rękę na ramieniu jasnowłosej. Pociągnął nosem, wyszeptał ciche „Przepraszam" i aktywował elektryczne impulsy. Rozpoczął się taniec niebieskich iskier. Kenna, mimo początkowej niewrażliwości, w końcu zaczęła krzyczeć. — Chyba działa!
— Patrz! — odkrzyknęła, wskazawszy palcem na Kennę: jej oczy wciąż świeciły. — Dalej jest w Stanie Ducha. — Wciągnęła gwałtownie powietrze, zmarszczyła brwi, intuicyjnie zrobiła krok w tył. Ciało Kenny pokryły świetliste linie, przywodzące na myśl świetliste tatuaże Nomadów Powietrza, zaczęły pulsować, wreszcie ramię, za które chwycił, poczerwieniało — Tadashi, przestań! Tylko ją ranisz!
— A masz lepszy pomysł? Może w sekrecie jesteś magiem ziemi?!
Kenna otworzyła jaśniejące światłem oczy. Fala powietrza odepchnęła ich od niej i przecięła bambusowe drzewka z idealną precyzją, eksplozja światła zmusiła ich do zamknięcia oczu i wypełniła całe pomieszczenie. Wir formujący się dookoła Kenny porwał bambusy i pył, woda z sadzawki przybrała postać smukłych smug i tak jak szarfy oraz wstęgi oplatały Janevię na występach, otuliła szary wir powietrza. Tadashi objął Janevię w pasie i zacisnął dłoń skrytą w elektrycznej rękawicy na metalowym progu po drzwiach. Wir próbował wessać ich z powrotem do środka, dlatego też sięgnęła rękami do czerwonej szarfy, którą przywiązał kurtkę i rozwiązała ją.
— Hej, wolnego! Może najpierw kolacja? — zapytał, Janevia prychnęła cicho, przeprowadziła długi materiał pod ich rękami i przywiązała do pozostałości zawiasów w progu.
— Jeśli przeżyjemy to może o tym pomyślę! — Wiatr stracił na sile, oboje uderzyli w trawę. Gdy Janevia zajęta była uwalnianiem ich od szarfy, Tadashi charknął, pomasował jeszcze bardziej obolałe ramiona i zwrócił wzrok ku wysepce. Po trąbie powietrznej nie było śladu, pył opadł na trawę niczym deszcz, wiązki białego światła przeszły przezeń i padły na ich twarze, następnie zbladło i oboje otworzyli szeroko usta.
Tam, gdzie wcześniej siedziała Kenna, stała najwyższa kobieta, jaką kiedykolwiek widzieli, w stroju znanym obojgu z muzealnych wystaw. Brązowe włosy przepasane złotym nakryciem głowy przywodzącym na myśl dwa wachlarze zespojone z opaską, razem z biało-czerwonym makijażem były zbyt charakterystyczne, aby ich nie poznać. Janevia nie potrafiła pojąć, jak to możliwe, wiedziała za to, że stali przed Avatar Kyoshi.
— Jakim cudem...— Janevia zakryła mu usta i intuicyjnie pokłoniła się, aż po ziemię. Wilgotne źdźbła delikatnie drażniły jej skórę.. W przypadku Korry do głowy by jej to nawet nie przyszło, ale Kysohi? Prawdziwa legenda. — Co ty robisz?
— Nie wiesz, kto to jest? Na kolana, durniu, to Avatar — syknęła i pociągnęła Tadashiego na kolana. Avatar Kyoshi, która w niepojęty dla nich sposób pochłonęła Kennę, przeszła pomostem i zatrzymała się z metr przed nimi. Serce Janevii waliło jak szalone, każdy zaczerpnięty przez nią oddech rozpalał płuca. „Już po nas", pomyślała. „Jesteśmy zgubieni". Kyoshi słynęła z siłowych rozwiązań i mściwości wedle tych, którzy krzywdzili innych dla własnej korzyści bądź przyjemności. Miała więc nadzieję, że Kenna nie ucinała sobie z nią pogawędki, gdy pozwoliła Tadashiemu ją przysmażyć. Zacisnęła mocno wargi, zamknęła oczy i czekała na rozwój wydarzeń. Równościowcy najpewniej zrzucili kolejną bombę, gdyż ziemia zaczęła drżeć, mniejsze kamyczki pomiędzy palcami akrobatki obijały się o nie. Ciało przeszył jej dreszcz, gdy głośny huk odbił się o ściany jaskini. Pył uniósł się z ziemi i podrażnił oczy Tadashiego.
— Patrz. — Dźgnął ją łokciem i wstał. Janevia podniosła się na klęczki i tak jak Tadashi patrzyła na dużą wyrwę w ścianie za wysepką. Z pomocą chłopaka wstała i wciąż trzymając się za ręce obeszli sadzawkę i stanęli za plecami Avatar. Kyoshi, momentami okolona bladoniebieską łuną, z oczami lśniącymi białym światłem, rzuciła im spojrzenie tak chłodne, że ciało Janevii przeszył dreszcz. Kyoshi weszła do dziury, rozłożyła swe wachlarze i bez wysiłku wydrążyła korytarz, na tyle wysoki by mogła doń wejść.
— No i masz swojego maga ziemi — powiedziała mu. Wślizgnęli się do środka i bez wahania ruszyli za Kyoshi. Nie mieli innego wyjścia, chyba że któremuś marzyła się akurat śmierć w podziemnym sanktuarium ojca Tenzina. W chwili, w której ostatnie kamienie wystrzeliły przed siebie, do środka wdarła się słona woda z Zatoki Yue. Kyoshi zgięła nieco kolana, wykonała płynny ruch wachlarzami, woda stanęła w miejscu, zachowując formę idealnie gładkiej ściany. Spojrzała na nich przez ramię.
— Nie marnujcie czasu — przemówiła niskim, choć kobiecym głosem.
— Nie musi mnie pani namawiać — powiedział szybko Tadashi i stanął tuż za plecami Avatar. Janevia, mniej entuzjastyczna, podeszła do nich niepewnie i schowała obklejone pyłem dłonie do kieszeni zielonych spodni. Kyoshi uformowała pierw kamienną ścieżkę przecinającą słone głębiny, potem zaś stworzyła powietrzną bańkę, dzięki której zdołali przemknąć pod wodą niezauważeni.
Janevia nie sądziła, że dno zatoki noszącej imię ducha Księżyca może być tak...paskudne. Przy szóstym kroku nadepnęła puszkę po owocach liczi w syropie, za dwudziestym czwartym stopa Tadashiego utknęła w drewnianej skrzyni i uwolniła się od niego dopiero po osiemdziesiątym. Parę razy uwagę Jenevii przykuwały pływające dookoła ryby, w tym też długaśne węgorze, na których widok robiło jej się niedobrze — były paskudne zarówno w smaku, jak i z wyglądu.
Kyoshi doprowadziła ich aż po nabrzeże miasta, a konkretniej — wielki odpływ, prowadzący do podmiejskich kanałów. Widok Korry, Bolina i Asami w ogóle jej nie zdziwił. Nie po tym, jak pokonała dno zatoki w towarzystwie Avatara nieżyjącego od dobrych dwustu pięćdziesięciu dwóch lat. Ledwie postawiła nogę na betonie a Kyoshi — jak za dotknięciem magicznej różdżki z baśni — zalśniła oślepiająco jasnym światłem, woda zawirowała wokół niej a gdy powróciła do zatoki, Kenna opadła na kolana, tatuaże Nomadów na jej ciele przestały istnieć. Asami chwyciła ją, nim uderzyła o beton. Na wpół przytomne bursztynowe tęczówki zlustrowały pierw pannę Sato, potem pozostałych.
— Jak ty to zrobiłaś? — Korra nie otrzymała odpowiedzi; Kenna, przenosząc większość ciężaru swego ciała na Asami, wstała, zbliżyła się nieco do krawędzi wylotu kanału i wbiła wzrok w Wyspę Świątynną, nad którą kłębiły się obłoki czarnego dymu. Jedna z wież — ta, w której składowali księgi, osunęła się wzdłuż zbocza wydrążonych weń stajni bizonów i wpadła do słonej zatoki. Część ogrodowa stanęła w ogniu, zatem mogła zakładać, że nawet jeśli wróci do domu, szanse na zastanie swojego pokoju w stanie nietkniętym graniczyły z cudem.
— Gdzie pozostali? — wydukała. Asami, z wymuszonym spokojem, powiedziała:
— Mako zabrał Naagę i Zim w głąb kanału, przez wybuchy zaczęły szaleć.
— A co z mamą? Jak się czuję, wszystko z nią dobrze? — Pytania sypały się z Kenny jak szalone. Jej oczy gwałtownie się rozszerzyły, oddech — nierówny i ochrypły, jakby właśnie przebiegła jakiś maraton — przyspieszył. Była tak przestraszona, że aż poczerwieniała. — Gdzie Meelo i Ikki? A Jinora? Jest cała? Co się tam wydarzyło!
— Uciekli. — Korra odgarnęła z twarzy ciemne, oblepione popiołem włosy. Dopiero teraz Janevia zauważyła, że prawą część twarzy Avatar, od ucha po skrzydełka nosa, naznaczyła płytka rana.
— Jesteś pewna? Widziałaś to? Gdzie, w którym kierunku? Zresztą nieważne, znajdę ich. Dajcie mi chwilę, pozbieram się i mogę działać...
— Kenna! — Asami machinalnie przycisnęła dłonie do policzków Kenny. — Oddychaj, ze mną, dobrze? Wdech i wydech. — Niemag skinął głową i razem z Asami zaczęła wykonywać serię ćwiczeń oddechowych. — Dobrze, tak jest. Nie przestawaj. Pema urodziła, na całe szczęście bez komplikacji. Masz nowego braciszka, Rohana.
— Rohan...dobre imię. — Choć się uśmiechała, nie trudno było zauważyć, że niewiele dzieli Kennę od płaczu. — Jesteście pewni, że uciekli?
— Na sto procent — wtrącił Bolin. — Prawie ich złapali, ale wtedy komendant Beifong...no, poświęciła się by dać im czas na ucieczkę.
— Poświęciła?
— Amon ją dorwał — dokończyła Asami. — Ją i straż z Porządku Białego Lotosu. Nic więcej nie wiemy.
— To co teraz? — Korra podniosła z ziemi płaski kamień i cisnęła nim w wodę. Asami skupiła się na Kennie, istnym strzępku nerwów, powoli wsunęła palce w dłoń jasnowłosej; córka Radnego chwyciła ją. — Jesteśmy w kropce! Jak mam pokonać Amona, skoro przejął miasto!
— Małymi krokami. — Oczy wszystkich skupiły się na Janevii. Cyrkówka skrzyżowała ręce na piersi, chrząknęła by pozbyć się chrypy i kontynuowała: — Na początek zaczniemy od kryjówki. Mam paru przyjaciół, którzy mogliby pomóc. Nie będą to luksusy, ale im większa speluna, tym bezpieczniej.
— Nie musisz tego dla nas robić. — Janevia podniosła rękę by uciszyć Avatar.
— A macie lepszy pomysł? — Nastała cisza, przerywana jedynie trąbieniem satomobilowych klaksonów. — Znajdźmy Mako i zwijajmy się stąd.
____________________
Rozdział jest baaardzo długi, więc może choć w taki sposób odpokutuję to, że nic nie wrzuciłam przez tak długi czas. Niestety, ostatnio mam bardzo mało czasu na pisanie, a jak już chwila się znajdzie to przez większość czasu jestem padnięta. Wątki z Korry zredukowałam tak, aby jak najszybciej skończyć tę księgę. Chciałabym w sumie napisać kontynuację, ale zależy to też od tego, czy sami bylibyście zainteresowani (znając już mnie i moje i mój nieregularny tok pracy). Do zakończenia dużo nie zostało, jedziemy już fabułą finału, więc powinnam się wyrobić do końca kwietnia, ewentualnie do maja.
Także jeśli chodzi o kwestie kontynuacji, to mimo wszystko prosiłabym o odzew. Chcielibyście dwójkę czy niekoniecznie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top