20⚡️pomiędzy światami
••Kenna••
Majaczące w oddali światła Miasta Republiki, mimo szalejącego dookoła śniegu, docierały nawet w górskie zastępy, w które to Tarrlok zdecydował się wywieźć Korrę. Kenna, wciąż pozostająca w swej postaci astralnej, chodziła dookoła starego, drewnianego domu, będącego więzieniem Avatar, i szukała jakiegoś słabego punktu, który mogłyby wykorzystać do ucieczki. w końcu śnieg — mimo, iż w ogóle jej nie dotykał, podobnie jak mróz — zaczął trochę jej przeszkadzać, toteż Kenna przemknęła przez okienko w piwnicy i wróciła do metalowej, prostokątnej skrzyni, w której to Radny z Północnego Plemienia Wody zamknął Korrę. Usiadła przed nią po turecku i westchnęła, wyrywając Avatar z medytacji, wciąż nie dającej żadnych skutków.
— I co? Znalazłaś coś? — zapytała Korra, otwierając oczy. Kenna pokręciła przecząco głową i oparła łokcie na swoich kolanach.
— Nic, co mogłoby ci teraz pomóc. A ty? Medytacja coś ci dała?
— Nie, wciąż jestem w tym beznadziejna — stwierdziła nastoletnia Avatar, uderzając głową w metalową ścianę za sobą. — Powiedz mi, jak ty to robisz? Jak aktywowałaś ten swój Stan Ducha?
— Sama nie wiem — stwierdziła Kenna, opierając łokcie na kolanach Korry. — Poczułam się tak, jakby ktoś dźgnął mnie nożem, a potem byłam już w postaci astralnej...wiesz, mam pewien pomysł. — To powiedziawszy, Kenna wystawiła otwarte dłonie w stronę Korry. — Ale muszę cię pierw zapytać: ufasz mi? — Korra skinęła głową i podała jej dłonie. Po raz pierwszy od przejścia w postać astralną, Kenna coś poczuła. Tym czymś były zimne dłonie Korry.
— Ufam — odpowiedziała jej Avatar.
— W porządku, pomysł jest taki: mówiłaś, że od jakiegoś czasu masz sny, w których widzisz Aanga, tak?
— Tak, i co z tego?
— Cóż, jeśli obie skupimy się na Aangu, być może uda nam się z nim połączyć. — Korra pokiwała głową. Właściwie, to brzmiało całkiem rozsądnie. Wziąwszy wdech, obie dziewczyny zamknęły oczy i zaczęły medytować, przez cały czas obracając w myślach obraz Avatara Aanga. Zajęło im to dokładnie dziesięć minut, ale — w końcu — oczy Korry i Kenny zaświeciły, zaś obie dziewczyny ujrzały różne, początkowo chaotyczne obrazy z życia Avatara Aanga — od podróży z grupką przyjaciół, jeszcze sprzed czasów Stuletniej Wojny, poprzez ucieczkę, utknięcie w lodzie, naukę żywiołów i pokonanie Władcy Ognia Ozaia, po jego dorosłe lata i ostatnie dni życia. W końcu, szybko płynące wspomnienia zaczęły zwalniać, aż wizje skupiły się na jednym, konkretnym wspomnieniu:
•••••
Kenna i Korra widziały wnętrze ratusza, w którym odbywała się właśnie rozprawa sądowa. Na widok Sokki, siedzącego w centrum stołu Rady, Kenna poczuła, że coś ściska jej żołądek. Dziwne...nie sądziła, że wciąż za nim tęskni. Ciekawe, co by powiedział Nakoa, gdyby mógł to teraz zobaczyć. Pewnie oddałby wszystko, co ma, aby raz jeszcze ujrzeć adopcyjnego opiekuna. Rozprawa prowadzona była przeciwko magowi wody, który to wydał im się dziwnie znajomy.
Yakone...tak, nazywał się Yakone. Skąd to wiedziały? Ciężko powiedzieć. Widać reinkarnacja Raavy niosła za sobą również inne, korzystne konsekwencje.
— Wszyscy dobrze wiemy, że Yakone od lat rządzi przestępczym półświatkiem Miasta Republiki. Zawsze udawało mu się uniknąć sprawiedliwości. — rzekła oskarżycielka, wstając od przydzielonego jej stołu i przemawiając do Rady. — Usłyszycie zeznania kilkunastu ofiar, w tym jednego dziecka. Ten człowiek. — przerwała, wskazując palcem skutego metalowymi kajdankami Yakone'a. — Trzymał miasto w żelaznym uścisku, korzystając z techniki, która cztery lata temu została zakazana, przez obecnego tu Wielkiego Lotosa. Z magii krwi.
Szepty, które wypełniły salę, nie były żadnym zaskoczeniem. Temat magii krwi był niezwykle kontrowersyjny. Zawsze wpajano im, że magia krwi to wynaturzenie — zaraza, która nigdy nie powinna ujrzeć światła dziennego. Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, Korra stwierdziła jednak, że magia krwi, w odpowiednich rękach, może okazać się bardzo użytecznym talentem, oraz — przede wszystkim — niosącym wiele dobra.
Z krzesła wstał obrońca Yakone'a — chudy mężczyzna ze śmieszną czapką. Raz jeszcze zajrzał do notatek, poprawił okrągły kapelusz, i przemówił głosem pewnym, choć piskliwym:
— Szanowna Rado, cały akt opiera się na fałszywym założeniu, że mój klient tkał krew ofiar nawet wtedy, gdy księżyc nie znajdował się w pełni. Wiemy dobrze, że ta technika dostępna jest dla magów tylko i WYŁĄCZNIE WTEDY.
— Pozwoli pan, że się nie zgodzę. — gdy Wielki Lotos, pod którego tytułem kryła się młoda kobieta z niebieskimi tatuażami Nomada Powietrza, wstał ze swojego miejsca, wszyscy skupili się właśnie na nim. Obie poczuły nieprzyjemne mrowienie w brzuchu. Lotos poprawił nieco odzienie zachowane w jasnych barwach, wyszedł na środek i przemówił: — Kiedy miałam piętnaście lat, wraz z przyjaciółmi spotkałam starą kobietę z Południowego Plemienia Wody. Nazywała się Hama, i jak wielu z was wie, była pierwszym magiem krwi w historii. Choć nieświadomie, moja przyjaciółka przyjęła propozycję szkolenia w tej dziedzinie. Jest magiem krwi, nie kryje tego. Jednak sama nigdy nie korzystała z tej sztuki w sposób, w jaki korzysta z niej Yakone. Do tkania krwi nie potrzeba księżyca, to wiem na pewno.
— Co nie znaczy, że mój klient rzeczywiście dopuścił się takiej zbrodni — wtrącił obrońca Yakone'a, kurczowo trzymając się swojej wersji. — Tkanie krwi, samo w sobie, jest niezwykle rzadkim i trudnym do opanowania talentem. Nie mają więc państwo pewności, że ten konkretny człowiek posiada takowe zdolności! — mężczyzna z czapką uderzył pięścią w swój stolik. — Według zeznań, mój szanowny klient tkał krew każdego dnia, o każdej porze, Z WYJĄTKIEM dni, w których przypadała pełnia. Jest to najzwyklejszy absurd!
Wspomnienie zostało urwane, tylko po to, by przejść od razu do najistotniejszej części: werdyktu. Radni wrócili na swoje miejsca, a kiedy raz jeszcze skończyli wymieniać między sobą szepty, Sokka wstał i rozpoczął krótką, lecz treściwą wypowiedź.
— W swoim życiu natrafiłem na wielu magów, posiadających niesamowite zdolności. Poznałem magów piasku, wychowywałem się ze wspaniałą uzdrowicielką. W trakcie podróży, poznałem moją serdeczną przyjaciółkę, która została wielkim magiem wody i posiadła zapomniany od setek lat talent, jakim jest tkanie energii. Przypominam wam, że to Toph Beifong, nasza komendant, samodzielnie wynalazła i udoskonaliła magię metalu. Obezwładniłem raz swym kochanym bumerangiem człowieka, który potrafił tkać ogień umysłem. Zeznania złożone przez świadków oraz liczne dowody, przekonały Radę, że Yakone należy do tych rzadkich talentów. Uznajemy go winnym zarzutów, i skazujemy na dożywocie w jednym z najpilniej strzeżonych więzień, gdzie nikomu już nie zagrozi. — tłum był raczej zadowolony wyrokiem Rady. Najbardziej zawiedziony wydawał się obrońca kryminalisty, który — w akcie złości — zdjął z głowy czapkę i cisnął ją gdzieś w kąt. Wszystko zdawało się zmierzać na właściwy tor...gdy stało się to, czego nikt nie przewidział.
Yakone powstał. Po chwili wszyscy — zarówno Radni, jak i tłum, obrońcy, członkowie Porządku Białego Lotosu, a nawet Aang — zaczęli jęczeć z bólu, gdy ich kończyny wyginały się w różne, czasem nawet nienaturalne sposoby.
— Kataro, zrób coś! — jęknął Sokka, gdy jego prawa ręka wygięła się w sprzeczny z naturą sposób. Siostra Radnego próbowała jakoś zapobiec tragedii. Niestety, nawet to nie pomogło. Yakone miał nad nimi całkowitą władzę. Byli marionetkami, którymi Yakone zabawiał się wedle własnego życzenia. Gdy patrzenie na cierpienie tych ludzi go znudziło, wykonał porządny ruch ręką, i wszyscy — włącznie z Aangiem — stracili przytomność. Mężczyzna opuścił budynek, rechocząc głośno. Wsiadł do pierwszego lepszego powozu, zmuszając ciągnące je zwierzę do szybkiego biegu. Jego przewaga była jednak krótka.
Aang — wybudziwszy się — wszedł w Stan Avatara i rzucił się za nim w pogoń. Dorwał go cztery ulice dalej, za pomocą szybkiego ataku powietrzem przecinając uprząż, trzymającą zwierzę przy wozie. Powóz przewrócił się na bok, a stworzenie uciekło najszybciej, jak potrafiło. Poziom magii krwi, jaki reprezentował Yakone, był już bardzo zaawansowany, dlatego też mężczyzna bez trudu ponownie obezwładnił Avatara. Rozwścieczony Yakone wyginał kończyny Aanga w różne strony, chcąc w ten sposób dać upust złości.
— Tym razem zaśniesz już na zawsze! — ryknął, szykując się do ostatecznego ataku.
Przez ulice miasta przemknął głośny, złowrogi trzask.
Niebieskie światło przyćmiło słoneczny blask.
Yakone upadł na brukowaną ulicę, trzęsąc się niczym osika. Podnosząc głowę nieco w górę, wciąż znajdujący się na klęczkach Aang ujrzał błyskawicę, teraz mknącą w stronę szarych chmur, powoli przysłaniających nieboskłon. Zbliżając dwa złączone palce lewej dłoni, Azula — siostra Lorda Zuko — chuchnęła, tak jakby chciała zgasić tlący się na nich płomyk.
— A kuku — mruknęła, i upewniwszy się, że Yakone już im nie zagrozi uklękła przy magu powietrza. — Dasz radę sam, czy mam ci pomóc? — dodała, spoglądając na Aanga.
Próba samodzielnego powstania zakończyła się fiaskiem, dlatego też Avatar skorzystał z propozycji księżniczki. Stojąc już na nogach szepnął jej coś na ucho. Azula zmusiła Yakone'a do przeniesienia się na kolana. Kładąc jedną rękę na jego ramieniu, drugą zaś na środku czoła, Aang ponownie wszedł w Stan Avatara, obezwładniając maga krwi raz na zawsze.
— Co mu zrobiłeś? — zapytała księżniczka, kiedy Yakone zarył twarzą o ulicę.
— Odebrałem mu magię. Już nigdy nie użyje wody do krzywdzenia innych. — oznajmił spokojnym tonem Avatar, lekko kołysząc się na boki.
•••••
Dla obu dziewcząt, wizja dobiegła końca w tym samym momencie. Otwarłszy oczy, obie spojrzały na siebie, usatysfakcjonowane tym, co właśnie ujrzały.
— No jasne, teraz wszystko ma sens — powiedziała Korra, uśmiechając się do Kenny. — Moje sny zaczęły się na krótko po pierwszym spotkaniu z Tarrlokiem. Przez cały ten czas, Aang starał się mnie przed nim ostrzec. Rozumiesz już, o co chodzi? — zapytała, na co Kenna skinęła głową. Cóż...tak silne talenty są raczej dziedziczne, tak więc nie ciężko było dotrzeć do odpowiednich wniosków.
— Tarrlok musi być synem Yakone'a.
— To...jak ta prawda ma nas uwolnić? — zapytała Korra, krzyżując ręce na piersi. Kenna rozejrzała się po pudle i zmarszczyła nos. A może nie chodziło o znalezienie sposobu na ucieczkę? Może Aang pokazał im to, aby potem — w walce z Równościowcami i z kłamstwami Radnego — miały jakąś solidną przewagę? Ciężko powiedzieć, co jest prawdą, a co jedynie domysłem. Czegokolwiek by nie wymyśliły, wiedziały jedno: tak długo, jak Tarrlok jest u władzy, Miasto Republiki nie będzie bezpieczne.
— Wydaje mi się, że powinnyśmy zaczeka...— Kenna nie zdążyła dokończyć zdania. Znienacka, zaatakował ją przeraźliwy ból, którego źródła nie umiała zlokalizować. Jej ręce zaczęły wyginać się w różne strony, mięśnie Kenny zapłonęły z bólu.
— Kenno, co się dzieję?! — Korra wpadła w panikę. Nim uzyskała jakąś sensowną odpowiedź, Kenna zniknęła, zaś Avatar ponownie została sama. — Kenna!
••Shila••
Zgodnie z nadziejami Lin Beifong, Kenna poderwała się do pozycji siedzącej, wrzeszcząc tak głośno, że każdy na Wyspie Świątynnej był w stanie ją usłyszeć. Nic dziwnego, że już po chwili, do pokoju niemaga zbiegł się mały tłum, w tym Drużyna Avatara i Tenzin. Ojciec Kenny przepchnął się pomiędzy młodymi, blokującymi przejście magami, i usiadł na łóżku córki, wciąż odczuwającej dyskomfort po tym, jak Shila wykorzystała na niej magię krwi. Choć wcale tego nie chciała, Shila przystała na sugestię komendant Beifong, według której użycie na jasnowłosej magii krwi miało siłą wyciągnąć ją ze Stanu Ducha. Jak widać, udało się. W prawdzie nie obyło się bez nieprzyjemnych konsekwencji, jakimi były głównie obolałe mięśnie, ale biorąc pod uwagę rzeczy, w jakie tego dnia wpakowała się córka Radnego, obolałe mięśnie to pikuś.
— Oddychaj, dziecko. Oddychaj — powiedział Tenzin. Mag powietrza chciał złapać córkę za rękę, lecz ostatecznie powstrzymał się, mając wciąż w pamięci słowa, jakimi pożegnała go przed swoją ucieczką. Shila, do tej pory stojąca przy łóżku, wycofała się odrobinę do tyłu, stając pomiędzy Asami a Mako. Nie, żeby chciała pomiędzy nimi stać — nie miała wyboru, bowiem to właśnie Asami wciągnęła ją między siebie a swojego chłopaka. Shila wciąż nie wiedziała, co takiego Bolin powiedział jej w trakcie infiltracji podziemnej kryjówki Równościowców, ale cokolwiek by to nie było, musiało nieźle między nimi namieszać.
— Gdzie byłaś przez te wszystkie godziny? — zapytała komendant Beifong, podając Kennie szklankę z wodą. Dziewczyna skinęła głową i wzięła łyk, machinalnie oblizując usta. W końcu odetchnęła i odpowiedziała im:
— Z Korrą. — Na dźwięk imienia Avatar, Mako wyszedł przed szereg i przepchnął się pod samo łóżko Kenny, jeszcze bardziej irytując swoim zachowaniem Asami.
— Wiesz, gdzie ona jest? Ktoś ją porwał, cały dzień staramy się ją znaleźć. — Wyrzucił z siebie te słowa na jednym oddechu. Kenna odgarnęła włosy z czoła, odsłaniając blady symbol Raavy, i zaczęła kręcić głową, by w ten sposób rozruszać sztywnawy od całodziennego leżenia kark.
— Tarrlok ją porwał i wywiózł w góry, do jakiejś chaty. Nie wiem dokładnie, gdzie ta chata stoi. Mogłam, co prawda, sprawdzić trasę, ale wolałam nie zostawiać Korry samej w tamtej piwnicy.
— To zrozumiałe, przyjaźnicie się — stwierdził Tenzin, którego to Kenna ani razu nie zaszczyciła spojrzeniem. — A więc Tarrlok rzeczywiście nas okłamywał...chyba powinniśmy raz jeszcze złożyć panu Radnemu wizytę, nie sądzisz, Lin? — dodał, zwracając się bezpośrednio do komendant Beifong. Lin strzeliła palcami. Właśnie na taką odpowiedź czekała.
— A więc ruszajmy. Kenno, powinnaś jechać z nami — rzekła komendant, na co Tenzin niemalże podskoczył.
— Absolutnie nie! Nie powinna jeszcze wstawać z łóżka.
— Dam radę — przerwała mu oschle Kenna, zwieszając nogi z łóżka. Wbrew woli ojca, dziewczyna wstała, i z pomocą Asami, przeszła za parawan, gdzie miała zmienić ubrania. Tenzin westchnął, i wraz z resztą opuścił pomieszczenie, dając dziewczynom odrobinę prywatności. Shila opuściła pokój jako ostatnia, toteż właśnie ona musiała zamknąć drzwi. Przeszła następnie na główny dziedziniec, gdzie spotkała trzy osoby: Min, spisującą kolejny raport dla swojego adopcyjnego ojca, Chana, popisującą się akrobatycznymi sztuczkami Janevię oraz Ikki, klaszczącej w dłonie za każdym razem, gdy cyrkówka robiła coś pozornie niemożliwego. Mag krwi oparł swe łokcie o kamienną półściankę, dzielącą zadaszony korytarz od dziedzińca, i wlepiła spojrzenie w płynne, wykonywane przez Janevię ruchy. Były dopracowane i zwinne, a przy tym bardzo płynne i piękne. Przez moment, Shila miała wrażenie, że ciało cyrkówki stara się ją zahipnotyzować.
— Jak się czujesz? — zapytał Bolin, opierając łokcie na tej samej półściance i stając obok Janevii. Mag krwi pociągnął nosem i wzruszył ramionami.
— Czy ja wiem? — zapytała, nie odrywając wzroku od rąk, na których to Janevia właśnie stała. — Wiemy, kto porwał Korrę, nikt mnie nie atakuje ani nie linczuje, dodatkowo nie jestem niczyim więźniem...mogło być znacznie gorzej.
— Ano — mruknął Bolin, również patrząc na Janevię. — Mogło być gorzej...przepraszam cię.
— Za co? — zapytała Shila, rzucając magowi ziemi pytające spojrzenie. Bolin splótł swoje palce i uniósł na moment brwi. — To raczej ja powinnam cię przeprosić za incydent w fabryce Saty. Nie powinnam was atakować, to było lekkomyślne...
— Nie szkodzi, naprawdę. Chciałem powiedzieć, że przepraszam za to, że cię zostawiliśmy. Wiesz, gdy uciekliśmy od Triady. — Shila zamknęła oczy i odwróciła twarz w drugą stronę. Nieprzyjemne wspomnienie, związane z kilkugodzinnym bieganiem po mieście i szukaniem chłopców, powróciło ze zdwojoną siłą. Lalkarka słynęła wśród członków Triady z tego, że nigdy nie zapominała i nie odpuszczała wyrządzonych jej krzywd. Tym razem, Shila gotowa była nagiąć tę zasadę. W końcu tak ładnie prosił...jak mogłaby mu odmówić? — Zabrzmi to bardzo głupio, ale kiedy walczyliśmy razem przeciwko Shinowi Cieniowi i jego opryszkom, albo gdy chowaliśmy się przed Błękitnym Duchem, czułem, że znów stanowimy zespół. Drużynie Avatara przydałby się mag krwi.
— Nie wiem, to nie jest chyba dobry pomysł. — Shila szarpnęła ciemnofioletowy rękaw swojej kurtki i spojrzała na Ikki, robiącej wszystko, aby zatrzymać przy sobie Zim. Biedny, mały bizon, którego właścicielka wciąż siedziała w swoim pokoju z Asami, nie miał szans w tym starciu, toteż poddał się i cierpliwie czekał, aż Ikki skończy przyczepiać mu do włosia kolorowe kokardki. — Nie jestem stworzona do pracy w zespole.
— E tam, gadanie! — zawołał mag ziemi, machając ręką. Shila przeniosła na niego głęboko niebieskie spojrzenie i uniosła lewy kącik ust, podziwiając przerysowaną gestykulację Bolina. — Zostaliśmy stworzeni, by ze sobą pracować! No popatrz tylko! Ja jestem silny, ty też! Ja znam wiele magicznych sztuczek, ty znasz ich nawet więcej! Ja jestem boski, a ty...no, może te blizny trochę ujmują ci piękności, ale za to wyglądasz mocarnie! — Po ostatnim zdaniu, Bolin zarobił w brzuch z łokcia. — A to za co?
— A mówiłeś, że moje blizny wcale ci nie przeszkadzają! — zawołała, lekko poirytowana. Nie lubiła, kiedy ktoś wytykał jej posiadanie szpecących blizn. Była ich w stu procentach świadoma, nauczyła się je znosić, ale nigdy w pełni akceptować, toteż uwagi blizn dotyczące uderzały w Shilę szczególnie mocno.
— Nie, nie, absolutnie mi nie przeszkadzają! Mówię tylko, że według ludzi, którzy ich nie akceptują, twoje blizny wydają się trochę, jeśli nie bardzo, szpecące. — Shila pokiwała głową i wypuściła powietrze ustami. Cóż...nie takiej odpowiedzi oczekiwała. — Na przykład moim zdaniem, twoje blizny są mocarne, przekozackie i, na swój sposób, piękne. — Ostatnie słowo sprawiło, że Shila poczuła nieprzyjemne ciepło w żołądku.
— "Piękne"? To ostatnie określenie, jakiego bym użyła przy opisie moich blizn...ale dzięki, Bo. Mimo wszystko.— Shila westchnęła i machinalnie oparła głowę na ramieniu maga ziemi. Bolin, lekko się rumieniąc, chrząknął i skupił swą uwagę na małym bizonie, któremu to, w końcu, udało się uciec od Ikki. A gdy Kenna była już w pełni gotowa, Drużyna Avatara, razem z komendant Beifong i Tenzinem, wsiadła na grzbiet osiodłanego już Oogiego i wzniosła się w górę, ruszając na kolejne spotkanie ze zdradzieckim i podstępnym Tarrlokiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top