19⚡️gdy gasną światła

••Kenna••

Kapliczka, w której to zamknięta została Shila, przez większość czasu była strzeżona przez dwóch strażników z Porządku Białego Lotosu. Kenna musiała czekać trzy godziny, nim w końcu udali się na spoczynek. Niemag wślizgnął się do środka najciszej, jak tylko potrafił, a kiedy wreszcie znalazła się w środku, Kenna przycisnęła plecy do drzwi i zamknęła je, najciszej, jak tylko potrafiła. Siedząca do tej pory pod północną ścianą Shila zwróciła twarz ku drzwiom i zacmokała, głównie ze znudzenia.

— Powiedziałam Tenzinowi wszystko, co wiedziałam. Nie utrzymywałam kontaktu ani z Amonem, ani z Równościowcami. — Nagle przerwała i spojrzała Kennie prosto w oczy. Tym razem, córka Radnego mogła podziwiać blizny Shili w pełnej okazałości. Były wyjątkowo nieprzyjemne dla oka, choć gdyby się nad tym dłużej zastanowić, dodawały jej nieco uroku. — Ale ty nie chcesz wyciągać ode mnie informacji, prawda? Chcesz zemsty.

— Magowie powietrza wypierają zemstę i gniew. — Kenna skrzyżowała ręce na piersi i wyprostowała plecy. Zachowała obojętny wyraz twarzy, a mimo to nie zbiła Shili z tropu.

— Ale ty nie jesteś już magiem powietrza, czyż nie? — Kenna poczuła się tak, jakby ktoś przypalał ją właśnie gorącym pogrzebaczem. — Odebrali ci to. Czasem budzisz się z krzykiem, mając nadzieję, że wszystko będzie tak, jak dawniej. Ale problem w tym, że nie da się wrócić do tego, co było. — niemag skinął głową i wyszedł z cienia, kierując się w stronę dziewczyny. Shila przeciągnęła palec po płaskorzeźbie, przedstawiającej latające wkoło bizony.

— Też coś straciłaś? — zapytała, stając na kamiennej mozaice, przedstawiającej symbol magii powietrza. Shila uderzyła głową o ścianę i zacisnęła mocno usta. Jej głęboko niebieskie oczy omiotły cały sufit i wróciły do postaci Kenny.

— Absolutnie wszystko — westchnął mag wody, zaciskając drżące dłonie w pięści. — Rodziców, dom, przyjaciół, prawdopodobnie także znajomych z Triady. Nawet twarz. Nie popieram tego, co robi Amon, ale wbrew temu wszystkiemu, nie wiem, czy byłabym w stanie go skrzywdzić. W gruncie rzeczy, to on uratował mnie od śmierci głodowej. — Kenna usiadła na mozaice po turecku i przetarła dłońmi twarz. Odgarnęła włosy i zlustrowała Shilę spojrzeniem. Nawiązały kontakt wzrokowy. Jej oczy...były puste. Zdziwiło ją to odrobinę. Takie oczy widywała jedynie w lustrze, w swym własnym odbiciu. Fakt, miały inny kolor. Shila szarpnęła za fioletową krawędź bluzki, tak jak Kenna. Siedziały tak w ciszy, przez dłuższą chwilę, nie wiedząc, co dokładnie miałyby powiedzieć. Właściwie, to nie było już nic do powiedzenia. Przychodząc tu, Kenna miała w głowie masę myśli, których mieć tam nie powinna. Była gotowa wyżyć się na Shili za błędy Amona. Po co? Bo złość i pragnienie zemsty, które czuła od ataku Równościowców na arenę magiczną, nie dawały jej myśleć. Nie mogła jeść, nie mogła spać — w końcu, po tylu latach, spotkała tego, który pomógł zniszczyć jej życie. Nagle nauki Tenzina przestały mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie.

— Znasz Równościowca o wściekle zielonych oczach i z siwo-brązowym wąsem? — zapytała w końcu niemagiczna nastolatka. Shila zmarszczyła nos i przeanalizowała w głowie pytanie Kenny. W końcu, udzieliła jej odpowiedzi:

— Taki blady i wysoki, z dużymi uszami i grubymi brwiami? W mojej torbie jest kilka zdjęć, powinien być na jednym z nich — rzekła. Kenna podeszła do leżącej na jednej z drewnianych ławek torby, i po krótkim przeglądaniu jej zawartości, Kenna wyjęła ze środka związane fioletową wstążką, czarno-białe zdjęcia. Poza fotografiami przedstawiającymi Miasto Republiki i jego okolice, Kenna natrafiła na dwa interesujące przypadki: pierwszy z nich przedstawiał śpiącego chłopca, opatulonego czerwonym szalikiem. Nie musiała długo podziwiać fotografii, aby rozpoznać w nim Mako. Kenna uśmiechnęła się machinalnie i skupiła się na drugim zdjęciu, przedstawiającym małą Shilę, Bolina, jakiegoś chłopca i stojącego za nimi mężczyznę, na którego widok wstrzymała oddech, zaś jej mięśnie spięły się na raz. To był on. Młodszy, ale wciąż on. Te oczy rozpoznałaby absolutnie wszędzie. Shila nie musiała pytać by zrozumieć, że to właśnie jego chciałaby skrzywdzić niemagiczna nastolatka. — To Hasuk. Był jednym z pierwszych sługusów Amona, jeszcze zanim założył Równościowców. Opiekował się mną i chłopakami, kiedy Amon znikał gdzieś na weekendy.

— Wiesz, gdzie mieszka? — przerwała Shili Kenna. Dziewczyna coraz mocniej ściskała fotografię. Shila miała wrażenie, że jeszcze chwila, a jasnowłosa podrze zdjęcie na kawałki.

— Wiem.

— Dobrze. — To powiedziawszy, Kenna wyjęła z kieszeni mały klucz, po czym wdrapała się na jedną z ławek i wcisnęła go do zamka prostokątnego okna, zamkniętego wcześniej przez straż Białego Lotosu. — Zabierzesz mnie tam — dodała oschle, przerzucając torbę Kenny przez okno, w krzaki. Nie tracąc czasu, Shila wstała i zbliżyła się do okna, po którego drugiej stronie czekała już Kenna. Dziewczyny przemknęły się pod osłoną nocy do portu. Po drodze minęły Korrę, wraz z grupą przyjaciół szykującą się najwidoczniej do ucieczki. Shila wdrapała się na grzbiet Oogiego, i już miała pomóc Kennie również tam wejść, gdy przeszkodził im ktoś, kogo Kenna zdecydowanie nie chciała teraz spotykać.

— Kenno, co ty wyrabiasz? — Kenna, zacisnąwszy usta, stanęła twarzą w twarz z Tenzinem, oddalonym od córki o dokładnie dwa metry. Odgarnąwszy włosy do tyłu, niemagiczna nastolatka ściągnęła żółto-pomarańczowe rękawy tuniki na dłonie. — Pomogłaś uciec więźniowi? Oszalałaś?!

— Ona nie jest niczemu winna, tato. Tylko ona może mi pomóc w odzyskaniu spokoju. — oznajmiła Kenna, lustrując swego ojca spojrzeniem. Nomad Powietrza zmarszczył krzaczaste brwi i przeczesał palcami brodę.

— Mówisz o zemście? Wiem, co zaszło na arenie. Kochanie, przemoc nie jest drogą Nomada Powietrza. Poza tym Miasto Republiki to ostatnie miejsce, w którym powinnaś się teraz znaleźć. — Kenna przewróciła oczami i zacisnęła dłonie w pięści. Tak bardzo chciała, aby zrozumiał. Aby zaakceptował to, że nie chce spędzić całego życia pod kloszem, na co się najwyraźniej nie zanosiło. — Odprowadzę cię do pokoju, musisz być wypoczęta na nasze treningi — dodał, sięgając ręką w stronę córki. Pierwszy raz w życiu, Kenna wyrwała mu się. Zrobiła krok w tył, wciągnęła powietrze przez nos i wbiła wzrok w podłogę. — Kenno?

— Nie — powiedziała, na tyle cicho, że nikt poza nią tego nie usłyszał.

— Co powiedziałaś?

— Powiedziałam nie — dodała Kenna, tym razem głośniej. — Mam dość treningów, które nic nie dają.

— Zemsta przyćmiewa twój umysł. Zapomniałaś już moje nauki? Magia powietrza nie wróci, jeśli będziesz z góry nastawiona w pesymistyczny...

— Moja magia nie wróci! — krzyknęła, patrząc prosto w oczy ojca. Tenzina zmroziło. — Nie rozumiesz tego? Nie jestem magiem powietrza, i żadne z twoich głupich ćwiczeń nigdy tego nie zmieni! Kazałeś mi ćwiczyć, choć nie czułam rąk i nóg! Choć płakałam, że nie daję już rady! Wiedziałeś, że twoje lekcje nie oddadzą mi magii, a jednak ciągle dawałeś mi nadzieję! Wiesz, jak to jest, kiedy codziennie wmawiają ci, że odzyskasz część siebie, choć w rzeczywistości jest to kłamstwo? — krzyczała na niego. Tenzin po prostu słuchał, z tą samą obojętnością na twarzy, co zawsze. — Nie, nie wiesz. No powiedz coś! — wrzasnęła, ze łzami w oczach.

— Kenno, powinnyśmy już lecieć — wtrąciła się Shila. Ale Kenna nie słuchała. Prychnęła w akcie desperacji, kręcąc głową.

— Nie, nic nie powiesz. Jak zawsze, milczysz. Wiem, że mnie kochasz, że chcesz mnie chronić, ale zrozum, nie możesz mnie wiecznie trzymać w domu. Amon zabrał mi już magię, więcej odebrać mi nie może. — Kenna podeszła do Oogiego, wdrapała się na grzbiet bizona z determinacją i chwyciła przywiązany do rogów zwierzęcia sznur, podrywając zwierzę w powietrze. W trakcie lotu, Kenna wytarła swoje łzy i zaplotła włosy w warkocz. — Dokąd mamy lecieć? — dodała. Shila założyła na głowę kominiarkę Równościowców i gogle z zielonymi szkiełkami. Zdążyła również przebrać się w ich mundur, który to zwykła nosić w torbie, tak na wszelki wypadek.

— Do terenów opanowanych przez Triadę Agni Kai. O tej godzinie, Hasuk powinien być już w domu...jesteś pewna, że chcesz to zrobić? — dopytała ją Shila. Kenna, na której to twarzy zagościła determinacja i złość, skinęła głową.

— Czekałam na to dziesięć lat. Nie zamierzam się teraz wycofać.

——————————

••Mako••

— Głowa w dół, Asami! — krzyknął Bolin, gdy posłał w stronę atakującego dziewczynę od tyłu maga wody duży głaz. Asami zatoczyła się w przód i straciła równowagę, lądując w parkowych krzakach. Mako, ganiający za jednym z magów wody Triady Potrójnej Groźby, wykonał poślizg i podciął przeciwnika, po drodze obcierając sobie łokieć. Pierwsza misja świeżo założonej Drużyny Avatara nie wyszła im tak, jakby tego żądali: Korra zniknęła mu z oczu kilka minut temu, zaś Bolin walczył na dwa fronty, chroniąc siebie, Asami i Pabu, któremu to zachciało się zakraść do torby z zapasem jabłek na kolację. Mag ognia wznowił swoje salwy ognia wystrzeliwane z pięści, okazjonalnie także z nóg. I choć mieli do dyspozycji dwa żywioły, to zgrywanie bohaterów okazało się nieco trudniejsze.

Zauważywszy Shin Cienia, wbiegającego do jednej z węższych alejek, Mako pognał za nim. W przerwach między unikaniem wodnych ataków i ciskaniem w Cienia ogniem, chłopak zderzał się ze ścianami, nie będąc w stanie wyhamować na czas. Wbiegł za Shinem na klatkę schodową jednego z bloków i pobiegł po schodach na dach, pokonując aż trzynaście pięter. Wyczerpany, ledwo przebrnął przez ostatnie i wybiegł na dach, gdzie — gotowy do walki, czekał na niego Shin Cień.

— To będzie ciekawe. — stwierdził Shin, bez zastanowienia atakując Mako wodą z pobliskich beczek z deszczówką. Mag ognia wykonał unik, dzięki czemu atakujący go z przodu cień, serfujący na lodowej ślizgawce, wpadł prosto w donice. Mako zgiął się w pół i zaczął dyszeć. Jego twarz była czerwona od wysiłku, stopy odmawiały mu posłuszeństwa, podobnie jak i ręce. Otrzepawszy się z liści, Shin Cień, na którego policzku widniała niewielka rana, rzucił Mako wściekłe spojrzenie. Chłopak z trudem powstrzymał śmiech, widząc drgające z nerwów lewe oko Shina. Mag wody zaatakował ponownie, tym razem znacznie agresywniej. Jego ataki były chaotyczne i gwałtowne, wobec czego Mako stracił przewagę, jaką było przewidywanie ruchów wroga. Chłopak z Ognistych Fretek oberwał pierw w lewe kolano, następnie w szczękę. Ostatni z ataków był tak silny, że Mako poleciał do tyłu i wypadł za dach. W ostatniej chwili, chłopak chwycił się krawędzi, sycząc z bólu. W końcu zaczął żałować, że gdy Bolin namawiał go do ćwiczenia podciągnięć, zawsze znajdował sobie jakąś wymówkę.

Coś mignęło mu nad głową, przeskakując z sąsiedniego dachu na dach, z którego miał zaraz zlecieć. Nim Mako zdążył cokolwiek powiedzieć, skrywający się za niebiesko-białą maską Błękitny Duch wychylił się odrobinę za krawędź dachu i wciągnął maga ognia na górę. Shin Cień, póki co siłujący się z metalowymi nożami, za pomocą których Błękitny Duch przybił rękawy jego płaszcza do ściany, niemalże się oswobodził.

— Znowu ty? Jeden raz ci nie wystarczył?! — warknął Shin, odrywając rękawy od ściany. Duch wzruszył ramionami i zdjął z pleców dwa ostrza zakończone hakami. Mako, zbyt poobijany, by walczyć, usiadł przy granicy dachu, pozostawiając walkę zamaskowanemu wybawcy. Jego oczy ledwo były w stanie zarejestrować zaskakująco szybkie i zwinne ruchy ruchy Błękitnego Ducha, skaczącego po ścianach i machającego w powietrzu ostrymi mieczami. Gdy Shin uciekł na sąsiedni dach, zaś Błękitny Duch podążył za nim, Mako musiał zdać się na swój słuch, a słyszał, w zasadzie, wszystko: przekleństwa wykrzykiwane przez wściekłego Shina, świsty przecinanego ostrzami powietrza, tłuczone gliniane naczynia czy też donice. Trwało to kilka minut...a potem zapadła cisza. Mag ognia siedział w ciszy przy krawędzi dachu. W końcu, zebrawszy w sobie wystarczająco sił, Mako wstał i rozejrzał się po sąsiednim dachu. Nie znalazł ani Shina Cienia, ani Błękitnego Ducha. Chłopak, mający zdecydowanie dość wrażeń, jak na jeden wieczór, zszedł po schodach na dół, co zajęło mu parę ładnych minut. Sapał i dyszał, ściskając lewy bok obolałymi i czerwonymi od wysiłku palcami. ,,Zdecydowanie za dużo ważę", pomyślał, pokonując ostatnią partię schodów. Wyszedł znów na jedną z wąskich alejek i skierował się w stronę satomobilu Asami, którym to ruszyli w miasto na akcje.

Nagle zatrzymał się, gdy tuż przed nim, na grubym sznurze, zawisł nieprzytomny Shin Cień. Poobijany i lekko sinawy, członek Triady Potrójnej Groźby został związany za kostki i zrzucony z wiszącego nad dachami rusztowania.

— No proszę, a jednak nie jesteś takim mistrzem, za jakiego się masz. — prychnął Mako, szturchając Shina. Ten zaczął się huśtać na sznurze, wciąż nieprzytomny. Chłopak przeczesał czarne, mokre od potu włosy, i westchnął, widząc na ziemi dodatkowy cień, nie należący do niego. Odwrócił się więc o sto osiemdziesiąt stopni, stając twarzą w twarz z Błękitnym Duchem, zwisającym z rusztowania na metalowej lince, do góry nogami. — Emm...witaj? Dziękuję za pomoc i za schwytanie Cienia. — Duch nie odpowiedział. Przekrzywił lekko głowę, przypominając mu ździebka Pabu, kiedy to miał okazję dostrzec coś interesującego. Mako wyciągnął powoli rękę przed siebie, chcąc w taki sposób podziękować zamaskowanemu wybawcy. On jednak wyjął z kieszeni jednego juana i podrzucił go w górę, po czym wciągnął się po lince z powrotem na dach, by następnie rozpłynąć się w mroku nocy. Juan wylądował w dłoni maga ognia, akurat w chwili, w której do alejki wpadł zdyszany Bolin.

— O bracie, ale zabawa! To znacznie lepsze, niż walki na arenie! Jesteś cały? Wyglądasz dość kiepsko...— Bo przerwał, gdy dostrzegł Shina. Zapowietrzył się na moment. — Dorwałeś Shina Cienia?! Jesteś mistrzem!

— Chłopaki, szybko! — wtrąciła się Asami, zatrzymując swój satomobil przy alejce. W pojeździe, równie zdyszana, co reszta, siedziała już Korra. — Mamy kolejne wezwanie! Ponoć Równościowcy urządzili protest!

— A co z tymi głąbami? — zapytał Bolin, dla zabawy huśtając wciąż nieprzytomnym Shinem. Nagle usłyszeli syreny policyjne.

— Wezwałam już policję. Szybko, ucieknie nam cała zabawa! — zawołała Korra, ruchem ręki zapraszając chłopaków do pojazdu. Bolin i Mako wsiedli do satomobilu, a gdy to zrobili, Asami wcisnęła gaz i samochód pognał dalej. Większość drogi, Mako podziwiał otrzymaną od Błękitnego Ducha monetę...i myślał.

Kim, tak naprawdę, był Błękitny Duch?

——————————

••Kenna••

— Jesteś tego pewna?

To pytanie, zadane przez Shilę już piąty raz w ciągu ich wyprawy, powoli zaczynało irytować Kennę. Obie siedziały teraz na dachu jednego z dwóch bliźniaczych bloków mieszkalnych, liczących sobie osiem pięter, i obserwowały udekorowane zielonymi firankami okno mieszkania Hasuka, w którym to — non stop — paliło się światło.

Czy była pewna, że pragnęła zemsty? Tak, owszem. Była. Przez dziesięć lat, Kenna marzyła o niej zupełnie nieświadomie. Teraz, gdy ścieżka jej i Hasuka ponownie się skrzyżowały, żądza zemsty przyćmiła wszelki rozsądek czy dobroczynność, którą to tak namiętnie wpajała jej matka. Jasnowłosa zaciągnęła kominiarkę na głowie i kucnęła, chcąc założyć elektryczną rękawicę Równościowców, którą to Shila ofiarowała jej w swoim mieszkaniu, gdzie miała się okazję przebrać w coś mniej rzucającego się w oczy. Teraz obie nosiły na sobie szarość i czerń, dzięki której dość szybko wtopiły się w tło. W końcu, po pięciu godzinach czekania, zobaczyła go: wyszedł na taras, jak gdyby nigdy nic i zaczął podlewać zasadzone w białe doniczki kwiatki.

— To on — syknęła głosem, którego Shila w ogóle nie poznała. — To ta bestia.

— W porządku, chodźmy. — To powiedziawszy, Shila poprowadziła Kennę w dół metalowych schodów, znajdujących się na zewnątrz budynku. Stamtąd, po metalowym moście, prowadzonym nad ulicą, przedostali się do odpowiedniego budynku. Normalnie powinny wejść na dach i stamtąd przejść do wewnętrznej klatki schodowej, z której skorzystałyby z głównych drzwi. Kenna postanowiła jednak skrócić sobie drogę, ruszając w stronę tarasu i drzwi tarasowych, które to Hasuk pozostawił otwarte. Zwinnie wślizgnęła się do środka, niemalże bezszelestnie. Nim Shila zdążyła dotrzeć do mieszkania, usłyszała wrzask Hasuka i syczenie elektrycznej rękawicy. Zastała dość ciekawą scenę:

Kenna, z wciąż strzelającą iskrami rękawicą, stała nad Hasukiem, kulącym się na ziemi. Mężczyzna chciał sięgnąć po miotłę, by móc się obronić, lecz Kenna mu na to nie pozwoliła. Raz jeszcze poraziła go prądem, wybijając mu z głowy kolejne głupie pomysły.

— Co to ma znaczyć? Kim jesteście? Nie wiecie, z kim macie do czynienia? — pytał, wijąc się po podłodze. Bał się, a przynajmniej takie wrażenie odniosła Shila.

— Wiesz, kim jestem? — zapytała Kenna, ściągając z głowy kominiarkę. Hasuk zlustrował wzrokiem jej twarz.

— Jesteś dziewczyną z areny.

— A poza tym? Nie pamiętasz naszego pierwszego spotkania? — dodała, zaciskając usta we wściekłym grymasie. Mężczyzna zmarszczył brwi i przyjrzał jej się uważniej, jak gdyby rozglądał się za szczegółami, mogącymi odświeżyć mu pamięć. Nagle wytrzeszczył szerzej oczy i wzdrygnął się.

— Jesteś córką Radnego Tenzina. Tą małą dziewczynką z altany. — Shila, trzymająca się z tyłu, oblizała z nerwów usta. Ciało Kenny dosłownie trzęsło się ze złości. W takim stanie, jasnowłosa mogła zrobić dosłownie wszystko, nawet wejść w ten swój Stan Ducha. Hasuk przełknął ślinę.

— Brawo. — Kenna kucnęła i wystawiła rękawicę w stronę Hasuka. — Ty i twój przywódca zabraliście mi coś, bez czego nie umiem normalnie żyć. — Dziewczyna, zupełnie nieświadomie, zaczęła łkać. Jej oddech stał się szybki i bardzo nierówny. Kenna zdjęła rękawicę, wyjęła skryty w bucie nóż ze zdobieniami nacji powietrza, przycisnęła mężczyznę do podłogi i przyłożyła ostrze do jego szyi. Hasuk wyglądał na przerażonego...a Shila nic nie zrobiła. Czasem żałowała, ze sama nie może zemścić się na wieśniakach, którzy zabili jej matkę, spalili dom i oszpecili ją na całe życie. — Całe dziesięć lat czekałam na tę chwilę. Miałam nadzieję, że gdy cię znajdę, rzucisz się na kolana i zaczniesz błagać o wybaczenie, a ja, zgodnie z normami Nomadów Powietrza, wybaczę ci...ale ty nie żałujesz. A ja w końcu zrozumiałam, że nigdy ci nie wybaczę.

— Proszę, oszczędź mnie! — jęknął przerażony mężczyzna. — Zrobię wszystko, co tylko zechcesz, oddam ci cały dobytek — tylko błagam, nie zabijaj mnie! — Kenna aż kipiała ze złości. Zacisnęła mocno usta, jak gdyby właśnie toczyła ze sobą wewnętrzną walkę. Rządza zemsty i światopogląd, jaki zaszczepił w niej Tenzin, namieszały jej w głowie do tego stopnia, że nie odróżniała już dobra od zła. Ten człowiek skrzywdził pewnie wiele osób. Czemu miałoby mu to ujść na sucho?
Kenna zacisnęła mocniej dłoń na ostrzu. Uniosła je, zacisnęła zęby i zamachnęła się.

— Tatusiu, dobrze się czujesz? — Kenna zatrzymała nóż centymetry przed klatką piersiową Hasuka. Wraz z Shilą spojrzała na stojącego w progu kuchennych drzwi chłopca, biegającego po domu w samych spodniach. Miał, co najwyżej, trzy lata. Patrzył to na tatę, to na Kennę, swoimi dużymi, zielonymi oczami, w których zabłysnął niepokój. Po chwili dołączył do niego drugi, znacznie starszy chłopak, ubrany w czerwono-różowawe odzienie. Objął brata i zmarszczył z niepokojem brwi.

— Tato? — odezwał się. — Wezwać policję?

— Nie, Tadashi. Wszystko w porządku. — To rzekłszy, Hasuk spojrzał na Kennę, skupioną w całości na małym chłopcu z dużymi, zielonymi oczami. — Zrób, co musisz — dodał. Kenna, w końcu, spojrzała na Hasuka. Znów wezbrała w niej złość. Uniosła nóż raz jeszcze i wrzasnęła, wykonując pchnięcie.

Nóż wbił się w brzozowy panel, przy prawym uchu Hasuka. Kenna, której czoło spoczęło na rękojeści noża, zaszlochała. Jej łzy zaczęły kapać na panel, Hasuka zaś zmroziło.

— Nawet nie wiesz, jak bardzo cię nienawidzę. Ale mimo to...— jęknęła, podnosząc się z podłogi. —...nie potrafię cię zabić. — Potem zwróciła się twarzą w stronę Shili i dodała, przed wyjściem na taras: — Chodźmy, nic tu po nas.

Jak powiedziała, tak też zrobiły. Kenna, idąca z przodu, zdjęła z siebie czarne rękawice i rzuciła je gdzieś za siebie. W trakcie schodzenia po schodach, była coraz bardziej niespokojna, co Shila zauważyła niemal natychmiast.

— Kenno, dobrze się czujesz? — zapytała dziewczyna z bliznami, kiedy Kenna skręciła w jedną z prowadzących nad zatokę alejek. Starając się nie zgubić towarzyszki, Shila patrzyła, jak coś na plecach jasnowłosej nastolatki, pod ubraniem, zaczyna pulsować jasnym światłem. — Kenna? — dodała Shila, gdy Kenna, krzyknąwszy tak, jakby ktoś właśnie ją czymś dźgnął, zgięła się w pół i padła na kolana, uderzając czołem w chłodny, wyłożony kostką chodnik. Shila kucnęła przed Kenną, a gdy chwyciła ją za ramiona, jasnowłosa uniosła głowę i spojrzała na Shilę oczami, które to wypełniło jasne, srebrno-błękitne światło. Nagle, Kenna straciła przytomność, wpadając w ramiona Shili, ze wciąż otwartymi oczami. Gdyby ktoś zapytał Shilę o zdanie, rzekłaby, że Kenna wyglądała na martwą. — Kenno, obudź się!

— Co...co jest? — zapytała samą siebie Kenna, gdy w końcu zrozumiała, co się dzieję: właśnie w tej chwili, stała obok Shili, wciąż trzymającej jej ciało. Była srebrno-niebieska, poniekąd prześwitująca. Zupełnie jak...jak duch. Kenna chciała położyć dłoń na ramieniu Shili, zwrócić na siebie jej uwagę. Niestety, tak jak założyła, nie była nawet w stanie dotknąć maga krwi. — Pięknie...co teraz? — zapytała samą siebie. Nie mając innego wyjścia, Kenna — a raczej jej projekcja astralna, której najwidoczniej nikt nie mógł dostrzec — pomaszerowała za noszącą jej ciało Shilą w stronę klatki schodowej oraz czekającej na szczycie budynku Oogiego, mając cichą nadzieję, że jakimś cudem wyrwie się z tego stanu, i to w miarę szybko.

Wtedy to poczuła.

— Korra? — zapytała samą siebie, kierując swą twarz w stronę ratusza. Dziwna, niebieska łuna, unosiła się nad tamtym miejscem, zaś podobny, niebieski szlak, ciągnął się od budynku, aż do Kenny. Dziewczyna zmarszczyła nos, i zapominając o tym, że nie jest w swoim ciele, poleciała w tamtym kierunku. Dotarłszy do ratusza, Kenna przeszła przez ścianę...i stanęła jak wryta, bo to, co zobaczyła, przeszło jej największe pojęcie:

Radny Tarrlok — poobijany i zmęczony — wśród zrujnowanej sali narad miejskiej Rady, walczył z Korrą, i to w bardzo brutalny sposób. Nagle, ni stąd, ni zowąd, Tarrlok zaczął tkać krew Korry, co odbiło się na Kennie pod postacią nieprzyjemnego szczypania w mięśniach. Korra, poddając się całkowicie jego woli, lewitowała teraz w powietrzu. Radny, splunąwszy pierw na bok, zaciągnął dziewczynę z Południowego Plemienia Wody do garażu, gdzie wrzucił ją do czarnego satomobilu, nie wahając się przed rzucaniem dziewczyną o ścianę, zamknął drzwi bagażnika i usiadł za kółkiem. Nie czekając ani chwili dłużej, Kenna zbliżyła się do pojazdu, a gdy i Tarrlok, odpalający właśnie silnik, jej nie zauważył, przeniknęła raz jeszcze przez ścianę i wlazła do środka pojazdu. Korra, której spocone po walce ciało drżało, uniosła ciężkie powieki i — o dziwo — spojrzała na Kennę. Nie kryła zaskoczenia z ujrzenia przyjaciółki w takim stanie.

— Kenna? Ale jak ty to...skąd się tu wzięłaś? — wydukała, łamiącym się głosem. Kenna uśmiechnęła się do Korry i położyła dłoń na lewej dłoni Avatar, która — w przeciwieństwie do Shili — poczuła dotyk łącznika duchowego i również złapała ją za rękę. — M-mogłabyś tu z-zostać? — dodała. Kenna, odgarnąwszy delikatnie włosy z twarzy Avatar, skinęła głową i powiedziała:

— Nigdzie się nie wybieram.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top