18⚡️motyle

••Kenna••

Tożsamość.
Kim, właściwie, jestem?

Niejeden człowiek zadawał sobie to pytanie. Czasem nawet najmądrzejsi mędrcy nie umieli sobie na nie odpowiedzieć, tak więc szukali odpowiedzi, latami. Kwestia tożsamości, w przypadku magów miała się z goła inaczej — owszem, mogli być rodzicami, wojownikami, politykami, przyjaciółmi, piekarzami — takich funkcji można wymieniać w nieskończoność. Jednak w przypadku posiadaczy talentów magicznych, byli oni przede wszystkim magami. To właśnie magia sprawiała, że wyróżniali się z tłumu. To ona czyniła ich wyjątkowymi, niekiedy napędzała ich życie.

Straciwszy swój dar jeszcze w czasach dziecięcych, Kenna zdawała się mieć wystarczająco dużo czasu, aby zaakceptować swoje nowe życie i pogodzić się z codziennością niemagów. Niestety, gdy na co dzień otaczali ją niemalże sami magowie, zaś pochłaniający stary świat rozwój technologiczny opierał się przede wszystkim na zdolnościach magów, trudno było jej o tym zapomnieć. I choć dziewczynka utraciła moce, jej ojciec — mężczyzna, który do narodzin drugiej z córek, był jedynym magiem powietrza na świecie — przez lata zmuszał ją do doskonalenia technik magii powietrza oraz odwiedzania najznamienitszych uzdrowicieli na świecie. Mimo, iż Pema wielokrotnie prosiła go o zaprzestanie, Tenzin nigdy nie usłuchał: nawet po narodzinach Ikki, Radny spędzał większość tygodnia na ćwiczeniu magii powietrza z najstarszym dzieckiem, niekiedy doprowadzając ją do wycieńczenia. Nieważne, że ból rozrywał jej mięśnie, zaś oczy wypełniały łzy frustracji — nie przerywał. Wbrew opiniom uzdrowicieli, Tenzin wciąż wierzył, że ciężki trening i wizyty u uzdrowicieli przywrócą jego córce to, co utraciła.

Niestety, to nigdy się nie wydarzyło. I tak letnie upały stopniowo ustępowały chłodowi zbliżającej się zimy, tak Tenzin, z dnia na dzień, stawał się coraz bardziej oschły, aż w końcu zaczął traktować Kennę tak, jak swoich współpracowników — rzadko okazywał jej uczucia, co nigdy nie przeszkadzało mu w nadopiekuńczej postawie, będącej pozostałością po owej feralnej nocy, w której to dziedzictwo Avatara Aanga niemalże wygasło. W swoim ślepym dążeniu do ideału, jaki — jego zdaniem — wyznaczył Aang, Tenzin zamknął córkę w pięknie ozdobionej klatce zwanej Wyspą Świątynną, z której to najchętniej nigdy by jej nie wypuszczał.

Początkowo, Kenna uważała utratę magii za tymczasową karę duchów. Być może źle się zachowywała? Może zbyt rzadko medytowała? Nie znała odpowiedzi na te pytania, ale przez pierwsze dwa lata z całego serca wierzyła, że wysłannicy duchów, którzy skradli jej talent, powrócą, kiedy okaże się godna. Dlatego nieważne, jak bardzo paliły ją mięśnie — nie poddawała się. W połowie trzeciego roku, przekonanie o winie Kenny zaczęło słabnąć. Widząc swoją młodszą siostrę, tworzącą pierwsze podmuchy, Kenna zaczęła odczuwać zazdrość, tudzież nawet złość — ,,Dlaczego Jinora może tkać, a ja nie?", pytała samą siebie, przed każdym pójściem do łóżka. Kiedy inne dzieci z jej otoczenia — w tym także Nakoa, Korra czy Iroh — doskonaliły swoje umiejętności, ona podpierała głowę na rękach i obserwowała ich zza okna. Wtedy to po raz pierwszy stwierdziła, że daru nigdy nie odzyska. W końcu, gdy rozpoczął się czwarty rok bez magii, Kenna na stałe porzuciła nadzieję i zaakceptowała paskudną prawdę — nigdy nie będzie tkać powietrza, i żadne ćwiczenia czy sesje uzdrawiania nie mogły tego odmienić. Być może rola maga nie była jej pisana? Może otrzymała swój dar przez pomyłkę, a ci, którzy jej go odebrali, naprawili ten błąd? Mogła zadawać sobie takie pytania w kółko i w kółko, a i tak nic by się nie zmieniło.

W czwartą rocznicę incydentu w ogrodach, Kenna zaszyła się w zachodniej części wyspy i z nudów zajęła się obrywaniem trawy. Siedziała przy dużym stawie, zewsząd otoczonym białymi kamieniami, zdobionymi rytymi w nich zawijasami, i w kompletnej ciszy obserwowała swoje odbicie. Wyglądała tak, jak zawsze: blada osóbka, z bursztynowymi oczami i jasnymi, ucałowanymi przez duchy włosami, tak niepodobna do członków swojej rodziny. Mała pociągnęła nosem i zerknęła w lewo, na leżące obok niej zwoje o magii powietrza. Ryciny, które to zaczęła analizować gdy tylko nauczyła się czytać, teraz — zgodnie z poleceniem ojca — czytała codziennie, aby doskonalić swoje umiejętności. Problem w tym, że Kenna nie miała czego właściwie doskonalić. Nie miała też tamtego zapału do poznawania nowych technik magii, toteż czytanie zwojów traktowała jako zapychacz czasu, dzielący obowiązki i czynności fizjologiczne od bezsensownego gapienia się na tętniące życiem Miasto Republiki, które to co noc lśniło setkami świateł. Jak na tak młody wiek, Kenna była wyjątkowo ponurym dzieckiem, denerwującym się z każdej, nawet drobnej porażki w ćwiczeniach. Ostatnio, w sercu małej Nomadki kiełkować zaczął także pesymizm, zyskujący na sile po każdej kolejnej lekcji magii powietrza.

Ten dzień był inny, niż pozostałe dni: tym razem Tenzin, zajęty sprawami Miasta Republiki, odpuścił jej trening, a skoro na wyspę — tak jak w każdą rocznicę Bitwy o Północny Portal — zawitali starzy znajomi, Pema i reszta rodzeństwa Kenny zajęci byli zabawianiem krewnych i ganianiem się z wujkiem Bumim po ogrodach. Dlatego też, kiedy matka skupiła się na małej Ikki, zrzucającej talerze z jednej z półek, Kenna wdrapała się na parapet okna w swoim pokoju i opuściła główną część świątyni.

— Cześć. — Usłyszała za sobą głos. Nie musiała się ruszać by sprawdzić, kto do niej mówił, gdyż chwilę później, w tafli wody, pojawiło się odbicie siedemnastoletniego Iroh, którego włosy — jak zwykle — były nienagannie ułożone. Książę z Narodu Ognia usiadł obok niej na trawie i zgarbił się nieco, przeczesując palcami soczyście zieloną trawę. Jedenastoletnia Kenna kwęknęła coś pod nosem i poprawiła długi, platynowy warkocz, zakończony pomarańczową wstążką. — Coś cię gryzie, brzdącu?

— Jestem beznadziejna — powiedziała wreszcie, wyjątkowo nieprzyjemnym tonem. — Potraficie robić niesamowite rzeczy, i to bez ćwiczeń. A ja? Od czterech lat pracuje jak wół, i dalej nic nie mogę zrobić.

— Może kiedyś odzyskasz magię, nie ma co się łamać. Na pewno jest coś, w czym byłabyś bardzo dobra — szturchnął małą ramieniem. Kenna pokręciła przecząco głową i skrzyżowała ręce na piersi. Poczuła się ździebka urażona. — Powiedziałem coś nie tak?

— Ja nie chce być dobra w czymś innym! Chce być dobra w magii powietrza! Muszę być, inaczej tata będzie rozczarowany! — to powiedziawszy, Kenna zmusiła obolałe mięśnie do ruchu i wstała na równe nogi. Mag ognia bez problemu zauważył, że Kenna była wycieńczona — trzęsące się kolana, blada buzia, sińce pod oczami. Podczas treningów, które to osobiście nadzorował jego dziadek, zaś prowadziła jego babka, Azula, Iroh wielokrotnie kończył w swojej komnacie, w niemalże identycznym stanie. Fakt, ostre treningi dawały efekty w postaci solidnie opanowanych podstaw magii ognia — teoretycznych i praktycznych — czego nie dało się powiedzieć o lekcjach Kenny, które to poza teorią, nie mogły jej zaoferować niczego innego. Iroh podrapał się po głowie i klepnął się w kolana, akurat gdy w niebo — z głównego dziedzińca — wystartował niewielki, zielony lampion. W ślad za nim podążył drugi, czerwony lampion. 

— Znam pewną sztuczkę, która mogłaby ci się spodobać. — dodał prędko, kucając przed Kenną. Dziewczynka zwróciła się przodem do maga ognia i rozłożyła ręce, cierpliwie czekając na ową sztuczkę. Iroh wciągnął powietrze nosem, odprężył się i wyciągnął ręce przed siebie, składając je w coś na kształt koszyczka.

— Jeju...— jęknęła dziewczynka, kiedy z płomienia, który to Iroh wytworzył w swych dłoniach, zaczęły ulatywać niewielkie, ogniste motyle. Latały dookoła nich, czerwone i pomarańczowe. Magowie powietrza zdolni byli do wykonywania niesamowitych sztuczek, lecz zdecydowanie nie umieli robić czegoś takiego. Patrząc na tańczące nad płomieniem motyle, Kenna przyznała, że w życiu nie widziała nic tak pięknego. — To jest...piękne.

— Lepiej ci? — zapytał. O dziwo, czuła się trochę lepiej. — Chciałabyś nauczyć się czegoś, co nie wymaga ciskania powietrzem na prawo i lewo? — zapytał, na co Kenna, machinalnie, skinęła głową. Jeśli to oznaczało ucieczkę od udręk związanych z wygórowanymi wymaganiami jej ojca, to zdecydowanie była tym zainteresowana. — Dobrze, widzimy się na dziedzińcu, jutro o ósmej rano. — To powiedziawszy, Iroh zgasił płomień, a ogniste motyle rozpłynęły się w powietrzu.

——————————

Chwila Obecna
Wyspa Świątynna, Miasto Republiki

— Świetny cios, Kenno — stwierdziła Jinora, kiedy Kenna po raz kolejny powaliła na ziemię drewniany manekin, na którym to od niemalże dwóch lat ćwiczyła różne techniki samoobrony. Choć powietrzna nacja słynęła z pokojowego podejścia do życia i unikania przemocy zawsze, gdy istnieje taka możliwość, Kenna od początku dzisiejszego treningu wyobrażała sobie, że kukła, nad którą się znęcała, była Równościowcem, który siedem lat temu pomógł Amonowi zniszczyć jej życie. Łączniczka Avatar Korry zgięła się w pół, dysząc ze zmęczenia. W końcu upadła na kamienny dziedziniec i przycisnęła dłonie do chłodnego podłoża. Krople potu, kapiące z czoła Kenny, uderzały w w czerwone od uderzeń dłonie, na których pojawiły się pierwsze zadrapania.

— To za mało. Jeszcze raz — jęknęła jasnowłosa, ponownie stając przed kukłą. Przełknęła ślinę, uspokoiła oddech, skupiła się na celu i zaatakowała. I choć cios wyszedł jej dobrze, Kenna krzyknęła głośno, przy okazji waląc pięścią w rosnącą obok brzozę. — Nie, nie, nie! Znowu źle!

— Kenno, może powinnaś zrobić sobie przerwę...— powiedziała Jinora, odkładając swoją książkę na schody. Zacisnęła kolana i zmarszczyła lekko zadarty nosek.

— ,,Przerwa winna być nagrodą za doprowadzenie nowej techniki do perfekcji". — Kenna, oschłym tonem, zacytowała słowa Tenzina, odbijające się echem w jej głowie od pierwszego treningu. — Czyż nie to ojciec wbijał nam do głowy przez całe lata? Nie zrobię ani jednej przerwy, póki nie będę pewna, że robię to dobrze! — podniosła głos tak bardzo, że na twarzy Jinory zawitał niepokój. Dziewczynka pokiwała głową i schowała twarz za książką, chcąc zamaskować fakt, iż zaczęła właśnie ciągać nosem.

Trening zakłóciło dopiero przybycie policyjnego sterowca, który wylądował na dolnym dziedzińcu, przy porcie. W końcu, niewielka grupa, z Korrą i Mako na czele, dotarła do głównego dziedzińca. Lin Beifong, w towarzystwie trzech dawnych policjantów, szła za nimi, ciągnąc nieprzytomną Shilę za sobą. Nie byli delikatni, nawet odrobinę. Bolin i Janevia szli na samym końcu, poobijani i brudni. Cyrkówka utykała, i gdyby nie Bolin, o którego czasem się opierała, zaryłaby zębami o schody już w połowie drogi.

— Co się stało? — zapytała Kenna, kiedy mag ziemi, policjantka i cyrkówka zbliżyli się do niej i usiedli na soczyście zielonej trawie.

— Hiroshi Sato się stał — westchnęła Janevia, kładąc się na trawie. Kenna rozchyliła usta i schowała dłonie za plecami, gdy spostrzegła, że Bolin obserwuje świeże zadrapania. — Korra miała rację, tata Asami trzyma z Amonem. Ale to i tak nie przebija szpiega w naszych szeregach — fuknęła.

— Szpiega? — zapytała jasnowłosa, spoglądając teraz na Bolina. Mag ziemi oparł czoło na swych kolanach.

— Wychodzi na to...— zaczął Bolin. Kenna odniosła wrażenie, że reszta zdania nie może wyrwać się z jego gardła. Mag ziemi westchnął i sięgnął ręką w stronę spoconego od wysiłku karku. —...że Shila to córka Amona.

W jednej chwili, córka Radnego poczuła, jak ziemia zapada się pod jej stopami. Dziewczyna, której zaufała — z którą jadła przy jednym stole, oglądała mecze, z którą zdarzyło jej się szczerze porozmawiać. Choć pracowała dla Triady Potrójnej Groźby, Shila sprawiała wrażenie sympatycznej osoby, czasem oschłej bądź surowej i bardzo pamiętliwej. Niektóre elementy w ogóle nie kleiły się całości: jeśli trzymała z Równościowcami, co już przez samo posiadanie przez nią talentu magicznego brzmiało niewiarygodnie, to po co ratowała Bolina i członków Triady, po co ratowała ją i Korrę, i przede wszystkim — po jaką cholerę, Shila przyszła na arenę i stanęła po stronie policji? To w ogóle nie miało sensu.

— Przyjaźniliście się z córką tego wariata? — zapytała, podnosząc głos na maga ziemi. Bolin nie odpowiedział, jedynie zacisnął mocniej usta. Kenna prychnęła pogardliwie. — Udawała, że się z nami przyjaźni, a w rzeczywistości węszyła dla swojego ojca? Ciekawa jestem tylko, dlaczego Amon nie odebrał jej talentu magicznego. Magia krwi jest wystarczająco szlachetna, aby móc z niej korzystać?

— Adoptowaną — burknął mag ziemi, wstając z trawy. — Kiedy poznałem Amona, był jeszcze normalnym facetem, ale już wtedy chował twarz za różnymi maskami. Nazywaliśmy go wujkiem, bo jako jedyny dbał o mnie, Mako i inne sieroty z biedniejszych dzielnic miasta. Rok po tym, jak zaczęliśmy pracę w Triadzie Potrójnej Groźby, wujek wyszedł z domu Shili i już nigdy nie wrócił. Od tamtej pory, miała tylko nas. W porządku, jej adopcyjnym tatą jest Amon, i co z tego?! — zapytał, jeszcze głośniej. — Pewnie, pracowała z mało sympatycznymi ludźmi, ale czego się nie robi, by przeżyć? Można jej wiele zarzucić, ale wiem jedno — nigdy by nas nie zdradziła. Ani mnie, ani nawet Mako. — To powiedziawszy, mag ziemi odmaszerował w stronę legowisk latających bizonów, pozostawiając pozostałe panie za sobą. Janevia, w lekkim szoku, przewróciła się na brzuch i wcisnęła twarz w trawę. Kenna westchnęła i wróciła do walenia pięściami w kukłę. Pochłonięta złością, Kenna oczami wyobraźni ujrzała zielone oczy Równościowca. Poczuła na ciele jego dotyk, znów zabrakło jej tchu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top