13⚡️dzieje maga krwi

••Shila••

Bezcelowe kręcenie się po Wyspie Świątynnej, Bolin zakończył na zachodnim klifie, który Shila od godziny próbowała oskubać z zielonych wciąż źdźbeł trawy.

— Mogę się dosiąść? — zapytał. Shila mruknęła coś niezrozumiale przez zakrywające usta palce, tak więc nie sugerując się tym czy była to prawda czy fałsz, mag ziemi klapnął obok i przeczesał palcami falującą trawę. Głęboko niebieskie oczy były zamyślone, trochę nieobecne. Zabawne: zazwyczaj obserwowanie świecącego setkami świateł Miasta Republiki działało na nią odprężająco. Teraz, kiedy po raz kolejny zrobiono z niej bezdusznego rabusia korzystającego z zakazanych technik, nawet piękne panoramy zatoki Yue nie potrafiły poprawić jej humoru. — Nakoi nic nie jest. Dostał telegram od Tenzina, podobno mają być dzisiaj, jeszcze przed południem. Mako pomaga mu w sprzątaniu.

Nie płakała. Miała na to ochotę ale nie płakała. Wzruszyła ramionami, wpatrzona w Wieżę Harmonii: duży, świecący obiekt, który codziennie odwiedzają dziesiątki par. Czemu patrzyła akurat na to? Cóż, wieża była duża, świeciła się najbardziej, a więc rzucała się w oczy. Bez żadnych głębszych pobudek. Po prostu lubiła patrzeć na ładne rzeczy.

— Nigdy nie mówiłaś nam o życiu przed triadą i ojcem zastępczym. — ciągnął, desperacko próbując nawiązać jakiś konkretny dialog. — Wiesz, ja i Mako także straciliśmy rodziców. Możesz mi o tym powiedzieć, kto wie? Może zrobi ci się łatwiej.

— To nie ten typ opowieści, Bo. Waszych rodziców zabił ktoś obcy, a moi? — westchnęła, zakrywając włosami szramy. — Skończyli tragicznie przeze mnie. Problem leżał w magii. Magii wody. — zerknęła na maga ziemi; siedział obok i czekał. Czekał aż zacznie mówić. Czy ucieknie kiedy skończy? Znienawidzi? A może nie będzie widział w niej Shili — przyjaciółki z dawnych lat, lecz Shilę — psychopatkę i potwora? Tyle pytań, tak niewiele odpowiedzi. Wzięła więc głęboki wdech, cofnęła się nieco, podciągnęła nogi pod brzuch i rozpoczęła najgorszą opowieść w historii opowieści: — W porządku, niech ci będzie. Powiem ci.
Bolin obrócił się nieco w stronę Shili, usadowił się wygodnie na trawie i skupił całą uwagę na niej.

•••

Jak dobrze wiesz, pochodzę z Północnego Plemienia Wody. Problem w tym, że się tam nie urodziłam. Mój tata, Boh, wziął udział w ataku Tonraq'a na barbarzyńców w okolicy portalu do Świata Duchów. Został za to wygnany z plemienia. Moja matka, wtedy jego narzeczona, odeszła razem z nim. Rozumiesz, miłość. Ah, mama...miała na imię Umi. Była niesamowitą kobietą. Dobroduszną, szczerą, kochającą. Nikt nie robił takiej zupy dziewięciu smaków jak ona.
Wbrew pozorom, nie udali się do siostrzanego plemienia. Po drodze zahaczyli o jedną z wysp Narodu Ognia. Trafili do małej wioski położonej u zboczu dość dziwnej góry...była trochę spłaszczona u góry. Graniczył z gęstym lasem i pięknymi polanami kwiatów. Jak je nazywali? Ogniste lilie? Nie pamiętam, może i tak. W każdym bądź razie trafili do tamtej wioski i znaleźli stary gościniec, popadający w ruinę. Kupili go, wyremontowali...a dwa lata później urodziłam się ja. Byliśmy skromną rodziną. Tata utrzymywał nas z roli oraz z prowadzenia gościńca, mama zarabiała na barwieniu materiałów. Miała takie specjalne baseny z różnokolorowymi farbami. Pamiętam jak kiedyś wpadłam do jednego z nich. Przez dwa dni próbowałam zmyć z siebie to paskudztwo. Wszystko było doskonałe...do tych cholernych urodzin. Szczerze? Wolałabym nigdy nie mieć czterech lat.

Dla dziecka odkrycie tego, że może machać rękoma i robić dziwne rzeczy z wodą, jest niesamowite. Moim pierwszym tkaniem w życiu było tkanie wody z zieloną farbą. Myślałam, że rodzice się ucieszą. Mama się cieszyła, i to bardzo. Ale kiedy tata zobaczył co potrafię, zaczął krzyczeć. Chwycił mnie mocno za nadgarstki, szarpnął i powiedział: ,,Nie możesz pokazywać tego ludziom, rozumiesz? Nikt nie może się dowiedzieć!". W naszej wiosce nienawidzono magów wody. Nie wiem czemu, tak jakoś wyszło. Siedziałam więc cicho i nie korzystałam z mocy.
Uległo to zmianie kiedy pewnego dnia znalazłam pod deskami w moim pokoju worek z dwoma przedmiotami: niebiesko-białym grzebieniem dekoracyjnym oraz starym dziennikiem. Dziennik zmienił moje życie. Należał kiedyś do jakiejś dziewczyny, która tak jak ja była magiem wody. W dzienniku opisała i rozrysowała wszystkie techniki magii wody. Nocami wymykałam się do lasu i ćwiczyłam.

Byłam taka głupia.
Z czasem zaczęłam czuć się zbyt pewnie. Pewnej nocy tata poszedł za mną. Moje dzieciństwo skończyło się tamtej nocy. Wtedy po raz pierwszy podniósł na mnie rękę. Od tamtego dnia fizyczne znęcanie się nade mną i mamą stało się w zajeździe normą. Ja dostawałam za to, że byłam magiem wody, a mama za to, że urodziła maga wody. Jakby miała na to jakikolwiek wpływ.
Oczywiście i tak wciąż wymykałam się na ćwiczenia. Im dalej brnęłam w notatki Hamy, tym silniejsza i pewniejsza siebie się stawałam. Życie w moim domu stało się koszmarem. Czasem chciałam zabrać swoje rzeczy i uciec jak najdalej, ale nigdy tego nie zrobiłam. Nie mogłam zostawić mamy, tak samo jak ona nie mogła zostawić ojca. Taka już była: zbyt dobra, zbyt serdeczna i lojalna. Widać wciąż wierzyła, że ten człowiek zniknie, a na jego miejscu znów pojawi się tamten cudowny Boh, dla którego opuściła plemię i za którego wyszła.
Minęły cztery lata. Cztery długie lata bicia, ukrywania się, poniżania i wyzwisk. Oczywiście sąsiedzi zauważyli, że tata dziwnie się zachowuje. Jednak za każdym razem gdy oferowali mamie pomoc, ona uśmiechała się tylko i mówiła, że nic się nie dzieje. Gdyby tylko powiedziała...może by nie doszło do pogromu.

Pogromu? A co to? Jakiś deser?

Bolin, to poważna sprawa.

Dobrze, dobrze! Już nie będę. A więc czym jest ten pogrom?

Tak nazywam najgorszą noc w swoim życiu.

Co się stało?

Miałam wtedy osiem lat. Ojciec jak zwykle wrócił do domu naburmuszony i niezbyt trzeźwy. Mama kazała mi siedzieć w pokoju żebym choć raz nie musiała znosić jego fochów. Nie miałam kolegów ani koleżanek — ludzie unikali nas jak ognia — a więc bawiłam się sama. Na strychu. Zazwyczaj.
W nocy obudził mnie głośny trzask. Potem krzyk ojca.
Znowu ją bił.
Normalnie schowałabym się pod łóżkiem, zakryła uszy i udawała, że nic nie słyszę.
Ale nie mogłam. Miałam tylko osiem lat, ale nawet wtedy wiedziałam, że tak się nie robi. Miałam po prostu dość. Zbiegłam po schodach na dół i wpadłam do kuchni. Cisnęłam w niego glinianym dzbankiem.

,,Zostaw mamę!", krzyczałam. ,,Odsuń się od niej!".

Zostawił ją i zajął się mną. Mama przewróciła go i kazała mi uciekać.
,,Wynoś się, Shila!".
Biegłam.
Biegłam przed siebie, uderzając w gałęzie, kamienie, wpadając w krzaki. Nieważne; co by się nie działo, biegłam przed siebie. Oczywiście byłoby zbyt pięknie gdybym jednak uciekła. Dogonił mnie i złapał. I bił. Krzyczał i bił.
Uwolniłam się tylko dzięki magii wody. Dostał soplem w twarz, zatoczył się do tyłu. Wstałam, zrobiłam krok do tyłu i zacisnęłam piąstki.
Zaczął krzyczeć. Nie ze wściekłości, z bólu. To dzięki dziennikowi Hamy poznałam kilka sztuczek magicznych. Dzięki niej dowiedziałam się, że mag jest zdolny do tkania krwi w żywym ciele. Hama umiała wiele, ale to JA odkryłam, że mogę kontrolować temperaturę ciała oraz krwi w cudzym ciele. Wtedy byłam jeszcze za mała aby zrozumieć co właściwie robię. Krzyczał bo nieświadomie gotowałam krew w jego żyłach. On wrzeszczał, wił się na trawie. Ja stałam przed nim, oświetlona przez księżyc w pełni, i płakałam bo nie wiedziałam co się dzieje.
W końcu przestał się ruszać.
Jeden z wieśniaków musiał to zobaczyć, bo kiedy wróciłam do domu i przytuliłam mamę miałam tylko kilka minut na odpoczynek. Nie wiem czy wiedziała co zrobiłam. Może tak, może nie; ciężko stwierdzić. Wiem tyle, że zdążyłam tylko zapakować kilka rzeczy do torby, gdy zapukali do drzwi.
Przed zajazdem stał tłum ludzi, wszyscy uzbrojeni w pochodnie, widły i inne przedmioty którymi mogli wyrządzić innym krzywdzę.

,,Precz z magami krwi!", krzyczeli.

Mama poprosiła abym została w domu i nie wychodziła, sama zaś wyszła do nich aby ich jakoś uspokoić. Widziałam wszystko przez okno. Patrzyłam jak jeden z nich, sądząc że i ona jest magiem krwi, dźga ją w plecy widłami. Talent magiczny nie musi przechodzić z pokolenia na pokolenie, tym bardziej jeśli mowa o technikach specjalnych. Mój dziadek od strony matki był magiem, rodzice ojca także. Oni byli zwykłymi ludźmi, których jedyną winą było posiadanie magicznego dziecka.
Wybiegłam do nich i prosiłam aby dali nam spokój. Aby pomogli mamie i dali spokój.
Umarła na moich kolanach. Gdybym tylko była silniejsza i lepsza, mogłabym ją uratować.

,,Bądź cicho, magu krwi!".
Jeden z nich, mag metalu, zaatakował mnie czterema metalowymi kablami. Podobne wykorzystuje się teraz w policji. Dostałam w twarz i w prawe ramie. Oto skąd mam te szramy: to piętno tego kim byłam. Uciekłam do środka i zamknęłam drzwi.
Nawet to ich nie powstrzymało.
Podpalili dom. Uciekłam przez obluzowane deski w łazience na parterze. Dom stał na drewnianych nogach, mogłam spokojnie wymknąć się z wioski i uciec do lasu, niezauważona.

Tak właśnie stałam się sierotą.
Bez ojca.
Bez matki.
Bez domu, jedzenia i pieniędzy.
Mogłam liczyć tylko na siebie i moje zdolności, dzięki którym udawało mi się polować. Błąkałam się po lesie, wyjadałam resztki ze śmietników. Myślałam, że umrę z głosu i z zimna. Wbrew pozorom, noce w Narodzie Ognia potrafią być bardzo zimne.

I wtedy znalazł cię twój tata zastępczy?

Tak, wtedy mnie znalazł. Zajęło mu to co prawda trzy miesiące ale jakoś na mnie trafił. Kiedy dał mi jedzenie i swój płaszcz zrozumiałam, że teraz wszystko będzie dobrze. I było.

___________

••Kenna••

— Naprawdę muszę to zakładać? — zapytała Kenna, kiedy na imprezę organizowaną przez Radnego Tarrloka dla Avatar Korry, Pema zmusiła ją do założenia eleganckiej, żółtej i długiej sukienki z rękawami z pomarańczowej siateczki, której daleko było do mnisich szat. Kenna, jako iż całe życie paradowała w typowych dla Nomadów Powietrza strojach (co prawda trochę przerobionych jednak wciąż pasujących do ogólnie przyjętych zasad), nie była przyzwyczajona do typowo damskich kreacji. Sam fakt, iż zarówno jej matka jak i siostry przyszły w strojach Nomadów, był dla Kenny ździebka krzywdzący. To, że była teraz kimś w rodzaju Avatara na pół etatu wcale nie znaczyło, że musiała zmieniać swoją garderobę. Zwłaszcza garderobę chciałaby właśnie zachować. Wbrew prośbom mamy, Kenna upięła włosy w niski kok, z którego — a jakże by inaczej — wypadały pojedyncze i cienkie pasma srebrnobiałych włosów. Właśnie, włosy. Otóż włosy Kenny stały się drugim najgłośniejszym tematem do plotek na tym dziwnym przyjęciu, na którym to czuła się jakby ktoś zamknął ją w gramofonie. Nawet w satomobilach nie było tak głośno.
Jedni twierdzili, że córka Radnego je pofarbowała. Inni że wypłowiały ze strachu przed Równościowcami. Jeszcze inni uznali to za przejaw buntu. Byli też tacy, którzy uznali to za kolejny krzyk mody. Czego by nie mówili, nie byli nawet zbliżeni do prawdy.

Impreza Tarrloka, na której to zebrała się śmietanka towarzyska Miasta Republiki, była doskonałym dowodem na to, że klasy wyższe (tudzież średnie w postaci kelnerów, kelnerek i zatrudnionych w roli atrakcji cyrkowców) uwielbiają marnować jedzenie: stoły uginały się wręcz pod ciężarem niezwykłych potraw, których nazw ani Korra, ani Kenna, nie znały. Oczywiście części z nich łącznik Avatara zjeść nawet nie mógł: sztywne zasady Nomadów Powietrza, którzy nie jedli żadnego mięsa, na to nie pozwalały. Może i lepiej? Jakoś nie marzyła nigdy o jedzeniu zrazików z foki czy koreczków z mięsa oposokurczaka. Ehh, to wyszukane menu innych nacji. Ciekawe ile zwierząt na tym ucierpiało?

Bezcelowe włóczenie się po sali pełnej ludzi, w trakcie którego Kenna zataczała koła wokół tłumów, zakończyło się spotkaniem z Mako, odsztyftowanym jak jakiś laluś z wyższych sfer. Towarzyszyła mu ładna dziewczyna w czerwonej sukience, uczepiona jego ramienia. Miała mocny makijaż, w szczególności mocno podkreślone usta, oraz zielone oczy i długie czarne włosy, z jednej strony podpięte zieloną spinką.

— Kenno, dobrze znów cię zobaczyć. — przywitał się. Jego towarzyszka uśmiechnęła się do niej serdecznie, czekając aż chłopak ją przedstawi. Oczywiście do tego nie doszło, bowiem Mako nie był do końca obeznany w ogólnie przyjętych zwyczajach klas wyższych.

— A więc jesteś Asami, tak? — zapytała Kenna, przejmując inicjatywę. Asami odsunęła się od maga ognia, zrobiła krok w stronę Kenny i wyciągnęła rękę na powitanie. Kenna uścisnęła ją delikatnie.

— Zgadza się.

— Jej tata to Hiroshi Sato! — zawołał Bolin, dołączając do nich w głośny sposób. Mag ziemi, podobnie jak Mako, był aż przesadnie wystrojony. Ulizał nawet włosy! Asami przewróciła oczami, jednak nie rzuciła żadnego kąśliwego komentarza. Machnęła ręką, chcąc pominąć kwestie swojego pochodzenia. Korra, dołączywszy do nich, rozejrzała się dookoła. Widać kogoś szukała. W końcu, przerywając poszukiwania, zapytała:

— Widzieliście gdzieś Shilę?

— Ona...— zaciął się Bolin, masując szyję na której zaciśniętą miał ciemnozieloną muchę. Na wspomnienie Shili speszył się. Zupełnie jakby jej imię wzbudzało w nim coś na kształt obaw, niepokoju. — Ona potrzebuje trochę czasu na osobności. Poprztykała się z nami i nie chce nas teraz widzieć.
Nastała nieprzyjemna cisza, w trakcie której cała piątka rzucała sobie niezręczne spojrzenia: Kenna zerkała na Bolina, Bolin na Korrę, Korra na Mako, Mako na nią i na Asami, zaś panna Sato...cóż, ona zerkała na każdego, głównie z czystej ciekawości.

— A więc jak się poznaliście? — Kenna klasnęła w dłonie, rozpaczliwie starając się zmienić temat i zdusić niezręczność w zarodku. Korra skupiła się na Mako, uważnie badając jego reakcje. Unikał jej wzroku. Czy między nimi coś...nie, to głupota, pomyślała Kenna. Przecież oni w ogóle do siebie nie pasują. Sięgnęła w stronę tacy niesionej przez przechodzącego obok nich kelnera i zdjęła z niej dwie szklanki z jakimś zielonym napojem. Podała jedną z nich Korze.

— Asami przejechała go motorem! — jęknął rozbawiony Bolin. Za każdym razem gdy o tym wspominał, śmiał się głośno, trochę jak świnia. Jego odpowiedź sprawiła, że napój wleciał nie tam gdzie trzeba, w konsekwencji czego Kenna zaczęła się dusić. Asami zaczęła stukać ją po plecach. Robiła to tak długo póki ta się nie uspokoiła.

— Co?! — wrzasnęła Korra, plując na Bolina. Mako zmierzył ją spojrzeniem. Patrzył na nią co najmniej jak na wariatkę.— Znaczy się...jeju, nic ci nie jest, Mako?

— Czuje się wręcz doskonale. — oznajmił, łapiąc pannę Sato za rękę. Ehh, miłość. Obrzydlistwo, pomyślała Kenna. Korra skrzywiła się nieco. — A może pójdziecie z nami obejrzeć występ cyrkowców? Podobno są świetni.

— Nie byle jacy cyrkowcy. To cyrk z Omashu, są najlepsi w kraju. — Asami poprawiła go ostrym tonem. Zupełnie jakby ten drobny szczegół był dla niej istotny. — Przyjaźnie się z jednym z cyrkowców. Jeśli chcecie, mogę załatwić bilety na ich najbliższy występ.

— Cyrk z Omashu? — mruknął Bolin, nie dowierzając słowom panny Sato. Kiedy ta skinęła głową, Bolina napadł dziwny atak radości, podchodzący już pod lekką psychozę. — Miałbym iść na ich występ?! Aaaa! Słyszałaś? Cyrk z Omashu! — wrzeszczał, zwracając na siebie uwagę kilku gości. Nie wiedzieć czemu postanowił chwycić Kennę i nią trząść.

— Tak, Bolin. Słyszałam. — burknęła srebrnobiałowłosa, odsuwając od siebie maga ziemi. Dla własnego bezpieczeństwa przesunęła się trochę w prawo, chowając się częściowo za ramieniem Korry. — Ja z wielką chęcią się wybiorę. Kiedy ma być występ?

— Za tydzień, w sobotę wieczorem. Nie będzie pokrywać się z meczem więc spokojnie możemy pójść całą grupą.

— Meczem? A co ty wiesz o naszych meczach? — fuknęła Avatar. Kenna szturchnęła ją w ramie. O co jej chodzi? Naprawdę musi być tak niesympatyczna? Przecież panna Sato niczym jej nie zawiniła, skąd ta nagła wrogość?

— Nie słyszałyście najlepszego. — oznajmił Mako, przejmując pałeczkę. Zakłady „Przyszłość" będą nas sponsorować na zawodach. Mamy pieniądze na wpisowe! Świetnie, prawda?

— Tak, doskonale. — westchnęła niebieskooka, drapiąc się po karku, oho, denerwuje się.

— Kenno, co się stało z twoimi włosami? — zabawne, że dopiero teraz Bolin zwrócił na to uwagę. Kenna odruchowo sięgnęła lewą ręką w stronę włosów, których przedziałek znajdował się na środku głowy nastolatki. Wzruszyła ramionami; to nie czas ani miejsce na takie rozmowy. Wolała nie ogłaszać wszystkim obecnym, że jest duchowym przewodnikiem Avatar, wciąż nie panującej ani nad powietrzem, ani nas Stanem Avatara.

— To dość długa historia, zdecydowanie nie na takie przyjęcia i tłumy. — nikt jej już jednak nie słuchał. W chwili, w której rozpoczął się występ artystyczny zatrudnionych przez Tarrloka cyrkowców, wszyscy skupili się na rozstawianych w sali dzbanach z wodą, do której dorzucono płatki róż.

— Hej, zaczyna się! — jęknął mag ziemi, ścigając się z Meelo w stronę cyrkowców. Poza Kenną, wszyscy poszli za nim. Jedynie panna Sato zatrzymała się na moment i zerknęła za siebie.

— Idziesz?

— Chyba się przewietrzę. — mruknęła, siląc się na coś podobnego do uśmiechu. Kenna obróciła się na pięcie i wyszła przez zdobione ornamentami inspirowanymi Plemionami Wody drzwiami, których drzwi oszklono, prosto na taras. Tarrlok, choć był mężczyzną, miał wyjątkowo kobiecy gust: jego dom zdobiła masa kwitów, ubierał się nad wyraz elegancko a zdaniem Ikki — a było to stwierdzenie jak najbardziej prawdziwe — pachniał nawet jak kobieta.
Stanąwszy przed marmurową barierką, Kenna zdjęła z włosów pomarańczową wstążkę i rozpuściła włosy. Pochyliła się do przodu i zerknęła w dół: gdyby skoczyła, wpadłaby do wody. Była też szansa, że w trakcie upadku zderzyłaby się z ostrymi, wystającymi spod powierzchni wody skałkami. Skąd miała takie myśli? Przecież nie chciała się zabić...a może jednak? Zaczęła się nad tym zastanawiać.
Magowie powietrza byli z natury bardzo podobni do ich żywiołu: byli lekkoduchami, spokojnymi i serdecznymi, cieszącymi się życiem. Mieli także silną więź z duchową stroną świata. Kenna co prawda była od niemowlaka nierozłącznie związana z duchem światła, była dobra, bardzo spokojna i serdeczna. Ale czy cieszyła się życiem? Nie do końca. Jakby się nas tym zastanowić, jej życie skończyło się kiedy Amon i towarzyszący mu Równościowiec o wściekle zielonych oczach odebrali jej magię. Żyła, oddychała, jadła, piła, spała. Ale czy była żywa? Mag bez magii jest tylko w połowie sobą.
Zdjęła buty i odstawiła je pod glinianą donicę z dużym, liściastym krzewem. Następnie usiadła na barierce, zwiesiła nogi w dół i zacisnęła dłonie na marmurze, wciąż obserwując uderzające w brzeg fale.
Skoczy.
Zrobi to.
Kto wie? Może po jej odejściu Korra nie będzie już zablokowana i zacznie tkać powietrze? Pewnie tak. Raavą nie powinna jej ratować. Nie kosztem Avatara.

— Kenno, co ty wyrabiasz? — nie musiała patrzeć za siebie aby rozpoznać właściciela głosu.

— Zostaw mnie w spokoju, Iroh. — burknęła. Oddychanie stawało się coraz trudniejsze. Miała wrażenie że za moment się rozpłacze. Po jakiego grzyba tu przylazł? Nudziło mu się na przedstawieniu? A może nie w takich atrakcjach lubowali się wojskowi? Powoli podszedł do barierki, zachowując odpowiednią odległość. Wychylił się nieco i spojrzał w dół, prosto na skały. Następnie skierował złote spojrzenie na gole stopy starej znajomej. Była roztrzęsiona. Nie trzeba patrzeć jej w twarz aby to zauważyć. Nawet jej stopy trzęsły się ze strachu.

— Myślisz, że Tarrlok specjalnie wybrał taką lokalizacje? To świetne miejsce na zabójstwo.

— Nie mnie oceniać. — powiedziała, wzruszając ramionami. Księżyc wyjrzał zza chmur, oświetlając młodych: dopiero teraz zauważył, że od Kenny bije jakaś dziwna, srebrno-niebieska poświata. Świeciła, co nie było rzeczą ludzką. Przypominała ducha, zjawę. Nie tak ją zapamiętał. Mimo to wolał nie drążyć tematu; to najgorsze co mógłby teraz zrobić. Westchnął, po czym pochylił się w stronę swoich stóp i zaczął zdejmować buty. — Co ty wyrabiasz? — zapytała ze zdziwieniem, kiedy ten również usiadł na barierce i zwiesił nogi w dół. Zawsze wyglądał tak staro czy nie zauważyła tego wcześniej? Ulizana fryzura strasznie go postarzała. Co ta Korra w nim kiedyś widziała? Co ONA w nim widziała? Był dość...w każdym bądź razie nie był w jej typie. I był za stary. Czemu w ogóle o tym myślała?

— Jeśli sobie pójdę będę współwinny zbrodni. Nie chcesz się cofnąć a więc jestem zmuszony skoczyć z tobą. — Kenna prychnęła z irytacją. Może nawet z nutką rozbawienia. Co mu strzeliło do głowy? Czemu ktoś o tak wysokiej randze chciał zrobić coś tak lekkomyślnego?

— Blefujesz.

— Czyżby? — zapytał, pochylając się nieco w przód. — Sprawdź mnie.
Kenna zawahała się. Może nie powinna tego robić? Powinna posłuchać ojca: powinna myśleć o rodzinie. Skacząc z tarasu zachowałaby się jak największa egoistka w historii. Po chwili namysłu poddała się i wróciła na taras, prędko zakładając buty na drżące wciąż stopy. Iroh, zadowolony z samego siebie, również wrócił na taras i założył swoje ciężkie choć eleganckie buty wojskowe. Poprawił czerwony mundur i westchnął, patrząc na Kennę, która osunąwszy się na podłogę podciągnęła nogi pod brzuch, tak aby sukienka zasłaniała wszystko to co powinna zasłaniać.
— Nie byłem i nie jestem twoim przyjacielem, Kenno, ale muszę spytać bo tego oczekuje się po stróżu prawa: Co ci strzeliło do głowy?

— Jestem łącznikiem Korry z jej poprzednimi wcieleniami. Nikt nie może mnie nauczyć kontroli Stanu Ducha, a ponieważ Amon pozbawił mnie magii powietrza, z mojej winy Korra nigdy nie będzie mogła nad nim panować. —wyrzuciła z siebie to wszystko, i to na jednym oddechu. Iroh podrapał się po głowie i uniósł wysoko brwi. Widać to dla niego za dużo. — Jednak jak sam już zauważyłeś, nie jesteśmy przyjaciółmi, nigdy nimi nie byliśmy i nie będziemy. Możesz już iść, nie obrażę się.

Zamiast odejść, czego oczekiwała od niego Kenna, Iroh usiadł obok i poprawił jeden z trzech przypiętych do piersi medali.

— Nie trzeba być przyjacielem, aby z kimś siedzieć. Pozwolisz mi na to? — zapytał. Kenna nie miała wyjścia, musiała się poddać. Nie była z tych co lubią się kłócić.

— Jeśli musisz.

— Świetnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top