05⚡️złudne nadzieje

••Kenna••

          Kenna przebudziła się wczesnym rankiem. Chociaż stwierdzenie, że był to wczesny ranek, nie było do końca poprawne. Słońce nie uniosło się jeszcze nad linię horyzontu, niebo dopiero nabierało porannych kolorów.
          Powoli podniosła się do pozycji siedzącej i przetarła zaspane oczy, obolałe tak jak każdego poranka. Zadrżała, gdy chłodny, poranny wiatr wdarł się do pokoju przez uchylone okno. Mimo to nie wstała i nie zamknęła okna. Zimne powietrze pomagało w pobudce.
          Odgarnęła jasne, przeplatane białymi, pojedynczymi włoskami włosy, które falą opadły jej na twarz, gdy głośno kichnęła. Mroźna przygoda ze słoniem morskim, choć miejsce miała całe sześć dni temu, została z nią pod postacią kataru, z którego na południu ciężko się wyleczyć.

          Przeciągnęła się leniwie. Gruba, biała koszula nocna, obszyta gdzieniegdzie niebieską nicią, zsunęła się powoli z prawego ramienia, odsłaniając fragment śniadej, gładkiej skóry. Duże rękawy osunęły się trochę niżej, odsłaniając także łokcie. Kenna odrzuciła kawałek kołdry, obszytej grubą skórą niedźwiedzia polarnego, zwiesiła nogi i wsunęła je w brązowe pantofle, będące elementem jej codziennego stroju.
          Poprawiwszy koszulę wstała, podeszła do okna, i ziewając przy tym głośno otworzyła je. Zimne powietrze uderzyło prosto w twarz Kenny, rozwiało platynowosrebrne włosy, schłodziło jej długą, zgrabną szyję. Bursztynowe oczy skupiły się na Nakoi, tak ja każdego dnia o świcie roznoszącego wodę do mieszkających w wiosce zwierząt. Kiedy chłopak zauważył swoją krewną odstawił wiadro i pomachał jej na powitanie, co Kenna szybko powtórzyła. Wzięła kilka głębszych wdechów, rozsznurowała koszulę i zrzuciła ją z ramion.

          Odeszła od okna i pomaszerowała w stronę szafy, w międzyczasie gubiąc koszulę nocną.
          Ukrywszy się za parawanem wyjęła z drewnianego mebla pomarańczową tunikę, obszytą na rękawach i krawędziach pomarańczową tasiemką, brązowe spodnie oraz biały kożuch, obszyty szarym futerkiem. Wymieniła brązowe spodenki na białe, robiące za bieliznę. Wzięła do rąk krawędzie białej, jedwabnej wstążki, wszytej w biały biustonosz. Miała właśnie zawiązać ją z tyłu pleców, gdy jej spojrzenie zatrzymało się na dużym, zaokrąglonym po bokach zwierciadle, które stało tuż za nią. Odgarnęła włosy do przodu i prawą dłonią pogładziła ciemniejszą o dwa tony plamę na swych plecach.

          Plama była duża, zajmowała całe plecy. Miała ona bardzo niezwykły kształt: niewielu byłoby w stanie poznać w nim Raavę, Ducha Światła, który tysiące lat temu połączył się z pierwszym Avatarem. Miała to od urodzenia, a przynajmniej tak się jej wydawało. Może miało to związek z tym, czego doświadczyła tuż po urodzeniu? Ciężko stwierdzić.

          Ubrała się prędko, a gdy skończyła nalała trochę wody do glinianej misy i umyła twarz, którą następnie wytarła niebieskim ręczniczkiem. Nie miała dziś nastroju na jakiekolwiek fryzury, toteż włosy jedynie rozczesała. Wyszła z pokoju, gdy słońce w połowie wyłoniło się już spod morskiej toni. Przeszła obok pokoju, w którym ostatnie tchnienie wydał sam Avatar Aang, i zeszła po drewnianych schodkach, prowadzących do niewielkiej poczekalni, zazwyczaj pełnej poranionych rybaków, strażników i wojaków. Tak, jak zawsze o tej godzinie, drzwi do Sali Uzdrowień zostały otwarte, a w ich progu stanęła Katara.

          — Możemy już zaczynać? — zapytała staruszka. Kenna, kiwnąwszy głową, przeszła obok niej i stanęła przed umieszczonym na środku sali basenikiem, w którym to odbywała się cała magia. Zdjęła buty, nie wypowiadając ani słowa. — Dobrze się czujesz, wnuczko?

          — Tak, wszystko w porządku.

          — Na pewno? Jesteś strasznie blada.

          — Poranne zawieszenie, nic więcej. — Podwinęła długie, dopasowane rękawy tuniki i weszła do wody. — Nie przejmuj się.

          — Jeśli takie jest twoje życzenie...możemy zaczynać? — Kenna kiwnęła głową, i oparłszy się o krawędź basenu rozłożyła się w nim, cierpliwie czekając na terapię, której tak bardzo nie lubiła. Kobieta przeszła do pracy, rozpoczynając uzdrawianie. Woda zalśniła jasnym, niebieskawym światłem. Niewielka fala, jaką utworzyła kobieta, ruszała się w jedną i w drugą.

          — Czy po wczorajszej terapii zauważyłaś jakieś zmiany? — zapytała.

          — Nie, nic nowego.

          — Dobrze wiesz, że w kwestii mentalnej magia wody nie potrafi w pełni uzdrowić. Mogę jedynie nakierować proces regeneracji i leczenia twojego organizmu. To, czy ci się polepszy czy też nie, zależy w pełni od ciebie. — Kenna usiadła, podciągając nogi pod sam brzuch. Dość już miała tych wiecznych wywodów, jakimi karmili ją ona, Tenzin, inni uzdrowiciele i członkowie rodziny...no, może poza wujkiem Bumim. On nigdy nie zwracał uwagi na to kim była jego ulubiona bratanica. W przeciwieństwie do ojca i kilku innych osób. Może właśnie dlatego lubiła go najbardziej? Może nie pogodziła się ze swoim losem, ale w pewnym stopniu zaakceptowała już swój los. — Kochanie?

          — Musimy to robić? — zapytała. — Przecież dobrze wiesz, że to już nie ma sensu. Uzdrawianie nie pomogło przez ostatnie lata. Ba, w tym tygodniu też nie pomogło? Czemu akurat dzisiaj to miałoby się zmienić?

          — A gdzie nadzieja? Wiesz, że...

          — Tak, tak, tak — przerwała jej Kenna, wychodząc z baseniku. Wytarła jasne włosy w leżący do tej pory na drewnianym stołku ręcznik. — Pamiętam. Nadzieja przede wszystkim. Przecież wiem. — Katara wyczuła, że Kenna w tejże chwili zrobi wszystko, by unikać tematu uzdrawiania. Ku uciesze młodej panny, Katara nie drążyła już tematu, skupiając się bardziej na innych tematach.

          — Jak się dogadujesz z Korrą? — Katara nalała trochę herbaty do małego kubeczka, który następnie podała Kennie. Panna, zawinąwszy się pierw w ręcznik, usiadła na wyłożonej poduszkami kanapie i podmuchała gorący napój.

          — Nie najgorzej. Chociaż nie widziałam jej, odkąd pokonała ją gorączka — dodała, przypominając sobie przedwczorajszą wizytę u Avatar, kiedy to miała wielką nieprzyjemność męczyć się z kichającą dziewczyną, przytwierdzoną do łóżka. — Nakoa ma dziś u niej dyżur. Za niedługo powinna dojść do siebie — przerwała by w spokoju kichnąć. — Kąpanie się w lodowatej wodzie, dodatkowo w trakcie pełni, nie jest, jak widać, rozsądne.

          — W istocie. Po tej stronie globu woda szybciej traci temperaturę. Słyniemy z tego, że nasze pełnie należą do najzimniejszych dni w roku. A zwłaszcza, jeśli mają one miejsce przed Zimowym Przesileniem.

          — Tyle, droga babciu, że teraz jesteśmy raczej po Przesileniu, ale na przyszłość będę pamiętać.

          — Masz na dzisiaj jakieś plany? — Kolejna zmiana tematu. Kenna wzruszyła ramionami.

          — Niańczenie magów powietrza — burknęła, przypadkowo wylewając trochę brązowego napoju na prawe kolano. — Powiedzmy, że czeka mnie dość ,,wietrzny" dzień.

          Katara prychnęła. Od zawsze była wielką fanką gry słów. Sama, nastolatką będąc, często wykorzystywała tę technikę by uprzykrzać bratu życie. Szkoda, że nigdy nie będzie mieć już do tego okazji. Ale cóż, takie jest życie. Najpierw stracili Iroh, Ghię i Momo. Potem odszedł Pakku, a w ślad za nim również jej ojciec i babka, Teo i Suki. W dniu, w którym straciła Aanga, straciła także Appę. Potem odszedł Sokka, za nim Ty Lee wraz z mężem i dwiema córkami. Następnie Toph gdzieś zniknęła. Teraz, ze wszystkich przyjaciół, jakich miała, pozostało jej już naprawdę niewielu. Mai, Zuko, Haru, Nezha, Fei i Eztli: tylu ich zostało. Tylu miała przyjaciół z tamtych wspaniałych czasów. Czasów, w których przygoda i adrenalina były codziennością, oni poświęcali swój czas na walce ze złem, trenowaniu sztuk magicznych czy na biwakowaniu. W tamtych czasach ich największymi problemami były głupie kłótnie, różnice poglądowe, trudności z przyswojeniem nowych technik bądź romanse, z których niewielu udało się przetrwać do samego końca. I choć z jednej strony Katara cieszyła się z tego, że mogła dożyć do spotkania z własnymi wnukami, to z drugiej strony smuciła się wielce, albowiem nie miała z kim wspominać.

⚡️

          Zazwyczaj, gdy w grę wchodziło niańczenie trójki młodych magów powietrza, Kenna trzymała się prostej, aczkolwiek dość pesymistycznej myśli: byle do północy. Jeśli wytrzyma Huragan Ikki, Tornado Meelo oraz Śnieżycę Jinora, to znak, że wytrzyma absolutnie wszystko. Dzieci Radnego Tenzina słynęły bowiem z tego, że były wyjątkowo dzikie i energiczne...no, może poza Jinorą. Ona ponad faunę i florę północy przekładała dobrą książkę, z którą to nie potrafiła rozstać się nawet podczas posiłków (chociaż na nich akurat traciła najmniej. Przez cały tydzień panowała na nich martwa cisza, wywołana napięciem pomiędzy najstarszą córką a ojcem). Ikki i Meelo nadrabiali za nią swą spontanicznością, dzikością i pomysłowością. Nie podwójnie. Przynajmniej trzykrotnie.
W ich przypadku metoda ,,Byle do północy" na niewiele się zdawała. Kenna zawsze traciła do nich cierpliwość (co ciekawsze stawało się to mniej więcej zawsze przed dwudziestą drugą. Nigdy wcześniej). Tu z pomocą przybywała Kya, od ponad dziesięciu lat mieszkająca na Biegunie Południowym wraz z matką, i tylko z nią, bowiem nikogo sobie nie znalazła. Zresztą tak, jak Bumi, chociaż on w pewnym sensie poślubił morze, wstępując do marynarki Zjednoczonej Republiki Narodów. Co prawda w przypadku Kyi zaistniała szansa na całkiem ładny, popierany przez bliskich i otoczenie związek. Niestety, nigdy nie wyszedł on poza ramę przelotnych spojrzeń, przypadkowego łapania się za ręce, rumienienia się na swój widok i ogromnej troski, znacznie przewyższającej poziom, jakim mogli darzyć się nawet najlepsi przyjaciele. Czemu nic z tego nie wyszło? Nie sprzyjały temu okoliczności. W tamtym okresie niebezpiecznie było wiązać się z kimkolwiek. Wielu nieszczęśników przekonało się o tym boleśnie, gdy szalejący wówczas Czerwony Lotos odebrał im drugą połówkę.

          Ostatniego wieczoru na południu, dzieci Tenzina wraz z ciotką postanowiły urządzić sobie małe ognisko, tylko dla nich. Wszystko szło doskonale, póki znudzona kłótnią Ikki i Meelo — dzieci pokłóciły się wówczas o to kto jest lepszym magiem powietrza, w czego konsekwencji ognisko rozpalali aż sześciokrotnie — ciotka Kya nie rzuciła pewnej propozycji:

          — Kenno, a może opowiesz nam jakąś historię? — zaproponowała, poprawiając podwiniętą krawędź granatowo-niebieskiej tuniki, obszytej białą nicią.

          — Tak! Tak, opowiedz nam coś! — zawołał Meelo. Dzieci zdawały się być zachwycone owym pomysłem. — Proszę, proszę, proszę! — jęczał i trzęsąc Kenną skakał jej po kolanach.

          — Prosimy! Proszę, proszę, proszę! — Ikki dołączyła do krzyków. Jinora odłożyła książkę na bok i skinęła głową.

          — No dobrze, niech wam będzie — westchnęła Kenna. Dzieci mięły znaczną przewagę, zarówno magiczną, jak i liczebną. — To co mam wam opowiedzieć?

          — Opowiedz nam jakąś przygodę Drużyny Avatara! — zawołał Meelo.

          — W porządku. Którą konkretnie?

          — Może ich pobyt w Ba Sing Se? — zaproponowała Jinora, na co Ikki machnęła ręką.

          — Nudy!

          — Wcale nie. To porywająca opowieść pełna spisków dworskich, pięknych miejsc i relacji, w dodatku jest ona zwieńczona wspaniałą bitwą pod miastem.

          — Wcale tak. Ile razy mamy jeszcze słuchać o tym, kto z kim spiskował? To wiemy od dawna! Long Feng był tym złym, co chciał obalić koronę. Ta zła Azula próbowała zająć miasto wiertłem, ale Drużyna Avatara jej w tym przeszkodziła. Potem mamy kilka przyjęć, bla bla bla, jakaś randka, szukanie bizona, tragedia rodzinna, wyprane mózgi, a na końcu walka, którą nasi przegrali. Tyle.

          — Jak możesz tak mówić? — oburzyła się Jinora. — pominęłaś najlepsze fragmenty! Dziadek Aang otwierał wtedy czakry, Toph wynalazła magię metalu, a w Ba Sing Se odbył się Festyn Lampionów! To wspaniała opowieść!

          — HA! — wrzask Ikki o mały włos nie doprowadził drzemiącego opodal Oogiego do zawału. — Wiedziałam! Chodzi ci tylko o romanse! Ja chce coś naprawdę dobrego! Może opowieść o Dniu Czarnego Słońca? Nie, lepsza będzie przygoda na wyspie Kyoshi! Albo bitwa o Bagna! O, wiem! Już wiem! JET! Historia Jeta!

          — Kiedy ta opowieść też ma w sobie wątek romantyczny — burknęła Jinora, powracając z kolejnym pomysłem. — To może biblioteka Wan Shi Tonga?

          — NUUDY! — Meelo rozłożył się plackiem na kolanach Kenny. — Nie możemy posłuchać o Hamie i magii krwi? Niech się coś dzieje!

          — Meelo, skąd u ciebie ostatnio ta żądza krwi? — zapytała Kenna, ściągając brata z kolan. — Powinnam o czymś wiedzieć?

          — To tylko etap w dorastaniu, Kenno. Nie przejmuj się — odparła Kya, łaskocząc bratanka po brzuchu. — Może najlepiej będzie jeśli sama coś wybierzesz. Prędzej zima nadejdzie niż oni się zdecydują.

          — W porządku. — Kenna dumała tak przez chwilę, szukając odpowiedniej opowieści. Drużyna Avatara przeżyła wiele wspaniałych przygód. Nie łatwo wybrać jedną, najciekawszą z nich. Ba, było to chyba niewykonalne. Każda była na swój sposób ciekawa, tudzież nawet porywająca. Kenna szybko przeanalizowała kilka z nich, co zbyt wiele jej nie dało, dlatego też zdała się na los. Patrząc na księżyc, który wyjrzał właśnie zza chmur, znalazła tę jedyną, tak bliską jej sercu. Objęła siedzącą obok niej Ikki ramieniem, pochyliła się odrobinę w stronę ogniska i przemówiła:

          — W takim razie opowiem wam o tym, jak Avatar Aang, Katara i Sokka, z pomocą magów wody, Appy, Momo oraz Plemienia Białej Skały odparli inwazję na Północne Plemię Wody oraz uratowali Ducha Oceanu przed niegodziwym i zepsutym generałem Zhao. To opowieść pełna walk, sporów i magii. Należy jednak pamiętać, że opowiada ona również o przyjaźni, rodzinie, poświeceniu i miłości.

          Ten tytuł zdawał się satysfakcjonować każdego z młodych Nomadów.
          — Po przybyciu do Północnego Plemienia Wody, Drużyna Avatara została zaproszona na ucztę, na której to mieli być honorowymi gośćmi. Mistrz Pakku wraz ze swoimi uczniami przygotował dla nich specjalny pokaz sztuk magicznych...

          Opowieść ciągnęła się jeszcze długi czas, a siedzący wokół ogniska lub w jego okolicach z wielkim zaciekawieniem wysłuchiwali tego, co opowiadała Kenna. I choć wielu dobrze znało dzieje Avatara Aanga, to wciąż czerpali z tego wielką przyjemność. Wieczór ustąpił zmrokowi, zmrok ustąpił nocy. Dziś mali Nomadzi nie kładli się spać przed północą, jak to zazwyczaj robili. Ostatnia nocka w Południowym Plemieniu Wody musiała być inna, wyjątkowa.
A gdy następnego dnia nad ranem zbierali się do drogi, pożegnaniom nie było końca. Kichająca wciąż Korra machała im z okna jeszcze na długo po ich odlocie. Tak bardzo chciała lecieć z nimi...szkoda tylko, że było to niemożliwe. Została tu, w Południowym Plemieniu Wody. Jedyne co mogła teraz robić, to czekać. Czekać i mieć nadzieję, że Tenzin jednak zmieni zdanie i wróci na północ, gdzie wreszcie pomoże jej opanować ostatni z żywiołów.
          Jak wszyscy dobrze wiemy, tak się akurat nie stało, gdyż Korra do cierpliwych osób nie należała. Nikogo nie zdziwił też to, że już dwa dni później ani po niej, ani po Nadze czy Nakoi nie było nawet śladu. Zniknęli, podobnie jak wielki, metalowy okręt, dziwnym zbiegiem okoliczności płynący do Miasta Republiki: właśnie tam, gdzie udał się Tenzin, i właśnie tam, gdzie Korra bardzo chciała się teraz znaleźć.

          Ach te nastolatki...

________________
I oto jest kolejny rozdział, w którym to opuszczamy lodowe pustkowia południa, by wreszcie ruszyć tam, gdzie zapewne wszyscy chcieli się już znaleźć, a gdzie wszystko się zaczyna: Do Miasta Republiki! Powiedzmy, że spieszno mi do pewnych braci i ich cudnej czerwonej pandy xd

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top