04⚡️zorza polarna
••Kenna••
Zorza polarna, to bez dwóch zdań najpiękniejsze zjawisko, jakie blondynka widziała w całym swoim życiu.
Podczas odwiedzin u babci, Kenna miała w zwyczaju wymykać się nocą z wioski i uciekać na południowo-zachodnie klify lodowe, z których miała na nią zorzę doskonały podgląd.
Wraz z Oogim, podziwiała dziś jaśniejące nad górą kurtyny, przybierające różnorodne barwy: od zieleni i turkusu, poprzez biel i róż, na błękitach i granatach kończąc. Od stuleci zorza polarna uznawana była za jedną z nielicznych pozostałości po czasach, w których ludzie i duchy żyły ze sobą w charmonii, razem krocząc po jednym świecie. Pojawiały się one jedynie na biegunach, co częściowo potwierdza ich duchowe pochodzenie. To przecież na biegunach znajdują się dwa zamknięte portale, prowadzące do świata duchów.
— Coś przepięknego, nie sądzisz? Oogi? — okazało się, że w przypadku Oogiego zorza polarna wywołuje inne skutki: obserwowanie tego zjawiska wprawiało Kennę w stan błogiego spokoju. W przypadku Oogiego obserwacja zwieńczona została głębokim i cichym snem. Blondynka podrapała bizona za uchem, uśmiechając się półgębkiem. Przynajmniej on dobrze się bawił.
— Podziwiasz widoki? — Kenna nie musiała się nawet oglądać aby odgadnąć kto zadał to pytanie.
— Obowiązkowo. Od kiedy zabierasz Nagę na nocne wycieczki? — zapytała. Klapnąwszy obok blondynki, Korra oparła się plecami o miękki brzuszek Oogiego, który ze wszystkich sił starał się ignorować zaczepki Nagi. Avatar przez chwilę w ciszy podziwiała zorzę. Córka Tenzina miała rację: przepiękne światła wędrujące po ziemi stanowiły miłe urozmaicenie martwego, zimnego i białego krajobrazu południa. Nawet nadbrzeżne miasto — dawna wioska Katary — nie mogła zaoferować im takiej dawki piękna.
— Mogę o coś zapytać? — Blondynka kiwnęła twierdząco głową, po czym oparła podbródek na kolanach, przyciągniętych pod sam brzuch. — W trakcie kolacji Tenzin wspomniał o jakiś zabiegach. Wiesz co miał na myśli?
— Kiedy po ataku na wyspę znaleziono mnie w ogrodowej altanie, nie miałam już dostępu do swoich mocy. Pamiętam, że machałam rękami bez sensu, jęcząc ze strachu — chrząknęła, powracając wspomnieniami do tamtego dnia. — ,,Nie mogę tkać. Tatusiu, czemu nie mogę tkać? Nic nie rozumiem. Tatusiu, pomóż mi" — zacytowała samą siebie, imitując głos małego dziecka. Prychnęła, zwieszając głowę. — Byłam taka żałosna.
— Żałosna? — powtórzyła Korra, zrzucając mały kamień z oblodzonego klifu. — Byłaś tylko dzieckiem, w dodatku przerażonym. Nie byłaś żałosna.
— Nie byłam tylko dzieckiem. Byłam siedmioletnią córką Radnego Tenzina, wnuczką samego Avatara Aanga. Ojciec zawsze czegoś ode mnie wymagał. W magii miałam być niezrównana, w życiu publicznym lojalna wobec ojca, przykładna i grzeczna. Nigdy nie byłam tylko dzieckiem. Nie pozwalał mi na to. A po wypadku...cóż, z córki Radnego, spadkobierczyni dziedzictwa magów powietrza i wnuczki Avatara stałam się szklaną lalką, zbyt delikatną, aby puścić ją gdzieś bez nadzoru. Rzadko pozwala mi opuszczać Wyspę Świątynną. Zresztą widziałaś jak zachował się w trakcie kolacji. Nie mogę wyjść sama nawet na głupi spacer.
— Ale skąd pomysł na terapię?
— Och, przepraszam. Znowu odeszłam od tematu? — Korra skinęła głową. — A więc po tym, jak mnie znaleźli, ojciec natychmiast przywiózł mnie na Biegun Południowy, gdzie oddał mnie pod opiekę najlepszej uzdrowicielki po tej stronie globu, jeśli nie na całym świecie. Babcia dwoiła się i troiła przez cały tydzień. Wykorzystała każdą znaną jej sztuczkę aby przywrócić połączenie z powietrzem. Oczywiście nic to nie dało. Ojciec troszkę się załamał, a ja zostałam oficjalnie obwołana Niemagiczną. Od tamtej pory przywozi mnie tu co kilka miesięcy i zmusza do chodzenia na terapię. Jakby wciąż miał nadzieję, że magia powietrza kiedyś do mnie wróci. — Kenna podparła głowę na rękach, ręce zaś na kolanach. Przymknęła szaro-brązowe oczy, kiedy światło księżyca oświetliło jej bladą twarz. Yue czuwała nad nią każdej nocy, gdziekolwiek by nie była. Chłodne, białe światło sprawiało, że wszelka senność ustępowała pokładom świeżej energii, czekającej na wykorzystanie. Ciekawe czy gdyby jej rodzice wiedzieli, że maczając ją w księżycowym źródle skażą ją na problemy, takie jak straszliwa bezsenność czy bardzo lekki sen, zdecydowaliby się to powtórzyć. Pewnie tak. Kto martwiłby się o bezsenność, gdy w grę wchodzi życie pierworodnego? Chyba tylko ona. — W każdym bądź razie chodzę na tę terapię od lat i wciąż wynoszę z niej jedynie pomarszczone od wody palce...Ale dość o mnie. Jak się czujesz?
— Pytasz tak ogólnie, czy chodzi ci o to, że nie będę się uczyć? — zapytała Korra.
— Może być to i to?
— Może, może. — Korra westchnęła ciężko, kątem oka obserwując swoją puchatą przyjaciółkę, którą Oogi polizał właśnie swoim wielkim, różowym jęzorem. Wyciągnęła nogi do przodu i przeniosła dłonie za głowę. — Ogólnie czuje się dobrze, ale nie mogę wciąż uwierzyć, że nie zacznę kolejnego etapu nauki. Avatar powinien być mistrzem wszystkich czterech żywiołów, zarówno w kwestii fizycznej, jak i duchowej. Jak mam ukończyć trening, skoro twój ojciec nie ma dla mnie czasu?
— Tu właśnie przydałby się jakiś inny mag powietrza — stwierdziła Kenna, kładąc się na Oogim.
— Niestety nie mamy takich luksusów. Jakby istnieli inni mistrzowie magii powietrza, to może bym nad tym aż tak nie ubolewała. A tak? Jestem skazana na twojego tatę.
— Wiesz....możesz zawsze poczekać, aż Jinora ukończy swoją naukę, opanuje kilka tajnych technik i zostanie mistrzynią. W prawdzie zajmie jej to jeszcze z pięć, może sześć lat, ale koniec końców doczekasz się drugiego mistrza magii powietrza. — Korra parsknęła głośno śmiechem.
— Miałabym czekać kolejne lata na żywioł, nad którym nigdy nie panowałam? Gdybyśmy mówiły o roku, to może bym to rozważyła. Ale pięć lat? Nie, zapomnij. Co będę robić przez ten czas?
— Trenować stronę duchową. Jako Avatar musisz opanować jeszcze sam Stan Avatara. Słyszałam, że najlepsza do tego jest metoda z czakrami. Jeśli chcesz, to mogę pomóc.
— Poważnie? A jak?
— No wiesz...Ty będziesz uczniem, ja pobawię się w guru. Polecimy do którejś ze świątyń i zostaniemy tam na tydzień, za towarzyszy mając jedynie Oogiego, Nagę i stado zdziczałych ptaków.
— Będziemy pić sok cebulowo-bananowy? — zapytała Korra. Perspektywa mieszkania z blondynką w dziczy i odtwarzania nauki swojego poprzednika trochę ją rozbawiła. Kenna uniosła brwi i rozłożyła ręce w geście rezygnacji.
— Nie przepadam za bananami, ale jeśli taka jest twoja wola...spróbuję się przystosować. Chociaż pewnie i tak poddam się po dwóch dniach i resztę tygodnia spędzę na piciu wody z jakiegoś strumienia...Czym według ciebie jest zorza polarna? — zapytała nagle, zmieniając temat. Korra podrapała się po karku, szukając odpowiednich słów na opisanie swoich przemyśleń.
— Zjawiskiem atmosferycznym, występującym tylko na biegunach? — Jako, iż nie tego spodziewała się młoda dziewczyna, Korra, niewątpliwie zauroczona myślą, że ma tu z kim rozmawiać, nie zwróciła do końca uwagi na wagę tego pytania, dlatego też mina Kenny, skrzywiona i niezaspokojona, zaskoczyła Avatara. — Powiedziałam coś nie tak?
— Spodziewałam się z goła innej odpowiedzi — wyjaśniła blondynka, przeczesując piękne, długie włosy, do tej pory rozwiewanie przez chłodny południowy wiatr.
— Tak? — Korra rozmasowała ramiona, rzeźby z goła odmiennej, niż ta, którą szczyciły się wszystkie inne dziewczęta. — Jakiej?
— Jesteś Avatarem. Sądziłam więc, że popierać będziesz teorię o duchowym pochodzeniu zorzy.
— Mówisz o teorii, w której zorza pochodzi jeszcze z czasów duchów? — Kenna nie przemówiła, kiwnęła jedynie głową. — Nie jestem dobra w sprawach duchowych. Nie wierze w coś, czego nie można udowodnić.
Kenna ponownie kiwnęła głową.
— Ciekawe podejście.
Korra mruknęła coś pod nosem, tak niezrozumiale, że córka Tenzina, nawet z tak niewielkiej odległości, nie zrozumiała ich.
— Gramy w ,,To, co widzę?" — zapytała Korra. Kenna kiwnęła głową, i odgarniając jasne włosy na lewą stronę zabrała się za poprawianie wywiniętego na złą stronę kaptura, obszytego białym, puchatym futerkiem. — W porządku. To, co widzę, jest...białe i duże.
— Kra lodowa? — zapytała blondynka, na co Korra skinęła głową. Kilka białawych kier dryfowało po lodowatym, falującym morzu, raz po raz wdzierającym się na brzeg granatowymi falami. — A więc to, co widzę, jest takie trochę spiczaste na czubku.
— Kra lodowa.
— Tak jest — prychnęła Kenna, rozmasowując zdrętwiały nadgarstek.
— W porządku. To, co widzę, jest...Puchate i zimne.
— Śnieg. — Korra westchnęła, gdy towarzyszka ponownie odgadła. — Teraz ty?
— Yhym. — mruknęła Kenna, spoglądając w stronę Korry. Zmarszczyła nos. — To, co widzę, jest duże i biało-szare.
— Księżyc?
— Nie, to wykonuje jakieś dziwne ruchy i jest strasznie grube — mruknęła. Korra skierowała spojrzenie w tę samą stronę, wstając wraz z Kenną. Obie dziewczyny w całości skupiły się na dziwnej biało-szarej plamie, coraz większej i większej. Po jakimś czasie plama zaczęła nabierać kształtu, zaś na jej środku pojawiła się jeszcze jedna plama, granatowo-brązowa.
— Co to takiego?
— Wiesz, z takiej odległości nie do końca jestem to w stanie ustalić. — Stały przez chwilę w miejscu, non stop skupione na plamach. Naga poderwała się nagle i uciekła. To nie zwiastowało nic dobrego.
Usłyszały dziwny, piskliwy wrzask.
— Chwila, ja znam ten głos — powiedziała Korra. Kenna delikatnie szturchnęła Oogiego, wybudzając go ze snu. Bizon nadstawił uszu i zaryczał.
— Wiać! — usłyszały męski głos.
— To Nakoa? — zapytała Kenna. Korra wzruszyła ramionami. Tak, to był Nakoa. Biegł najszybciej, jak tylko potrafił, energicznie i chaotycznie gestykulując rękoma.
— Wiać, mówię! — powtórzył piskliwym głosikiem. Dopiero teraz zauważyły, że biało-szara plama gnająca za chłopakiem to wcale nie plama, a duży słoń morski, o dziwo szybszy, niż mogły się spodziewać.
— Chyba czas już na nas — mruknęła Kenna, wdrapując się prędko na grzbiet bizona.
— Ty wiesz, że chyba masz rację? — dodała Korra, wskakując na grzbiet bizona zaraz za nią.
— Hop hop, Oogi! Szybciutko! — krzyknęła blondynka, kiedy słoń morski zbliżył się do nich na niebezpieczną odległość. Oogi podniósł się z ziemi, otrzepał swoje łapki i pokaźne cielsko ze śniegu, po czym machnął ogonem i podniósł się w górę.
— Zaczekajcie na mnie! — krzyknął Nakoa, machając rękami. Biegł tak szybko, że ku swemu niezadowoleniu zgubił jeden z butów. Nie przejął się tym zbytnio, skupiony w pełni na uciekaniu. Gdy znaleźli się na krawędzi lodowca, Nakoa dogonił je i skoczył.
— Masz go? — zawołała Kenna, zajęta kierowaniem bizona w odpowiednim kierunku. Korra przez chwilę obserwowała łapy Oogiego, rozglądając się za przyjacielem. Prędko domyśliła się gdzie skończył Nakoa. Miejsce, w którym wylądował, wskazywała zmącona po jego upadku woda. Wpadł do wody. Na szczęście słoń morski miał wystarczająco dużo oleju w głowie, by nie rzucać się z dwudziestometrowego klifu do lodowatej wody. — Korra! Masz go czy nie?
— Nie.
— Jak to nie? To gdzie jest? — zdenerwowała się Kenna. Jakoś nie miała ochoty na tłumaczenie Katarze i swoim rodzicom gdzie to się podziewa wujaszek Nakoa.
— W wodzie.
— W wodzie? Jak to w wodzie?!
— No skoczył! Co miałam niby zrobić?
— Widzisz go chociaż?
— Poczekaj moment...— nim Korra zdążyła wychylić się ponownie za siodło, z wody wystrzelił smukły, wodny wir, który rósł i piął się w górę w niesamowitym tempie. Kenna słowem się nawet nie odezwała, gdy Nakoa wylądował w siodle, ciągnąc za sobą litry lodowatej wody. Obie dziewczyny w całkowitej ciszy patrzyły teraz na maga wody, i to tak, jakby miały zamiar mu coś zrobić. Gdyby te spojrzenia mogły zabijać, Nakoa miałby nieźle przerąbane.
— Ta dam? — jęknął, niepewny. Korra kilkoma ruchami wyciągnęła całą wodę z ubrań swoich i Kenny, czego nie można było powiedzieć o chłodzie, jaki pozostawiła po sobie woda. — Nie robi to na was wrażenia? Nawet odrobinę? Halo, dziewczyny? Korra? Kenna, nie odezwiesz się do wujka? No weźcie, nie bądźcie takie. — Nakoa więcej już nie powiedział, zmieciony z siodła za pomocą porządnego, wodnego bicza, który wytworzyła Korra. Ponownie wpadł do wody, jednak tym razem nikt się tym specjalnie nie przejął.
— Jeśli ktoś zapyta nas, czemu to zrobiłam, to zeznasz, że to był wypadek — rzekła Korra, i usiadłszy obok Kenny założyła jej na głowę kaptur. Kenna uniosła brwi.
— Zgoda.
_____________________
PS: Dla zainteresowanych; Tak, wciąż próbuję rozkminić kogo z kim shipować, so don't judge xdd To nie jest tak proste, jak w Aangu, gdzie dla Ghii/Fei do wyboru miałam tylko Sokkę, Zuko albo Jeta. Tutaj mamy więcej propozycji: Mako, Bolin, synowie Suyin Beifong, książę Królestwa Ziemi (nie bierzcie tego na serio), Asami bądź Korra, Opal...wiele opcji. Albo nikt.
Z chęcią poczytam sobie wasze opinie (tak, to jest dziwna prośba o pomoc, gdyż jestem zbyt nietentego aby się zdecydować).
I druga sprawa:
Wiem, że wiele osób chciałoby rozdziały w regularnych odstępach, może nawet kilka razy w tygodniu. Niestety, ale z góry odpowiadam, że to nie jest możliwe. Może niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę, ale ja także potrzebuję trochę czasu dla siebie. I tak większość wakacji poświęciłam na rozpisywanie swoich uniwersów. Trzeba pamiętać, że ja nie jestem jakimś mistrzem pióra, któremu pomysły non stop wpływają do głowy. Niestety, ale rozdziały nie rosną na drzewach. Muszę poświecić więcej czasu, aby ta seria miała w ogóle ręce i nogi. Wolicie płaskich, szarych ludzików bez większych ambicji, bez charakteru i backstory? Bo jeśli tak, to trzeba było mówić od razu. Wiem, narzekam, ale po prostu zachowanie niektórych osób, którym weszło w zwyczaj popędzanie mojej osoby, zaczyna mnie ździebka irytować :/
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top