Rozdział 2.
Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu mam ochotę się powiesić. No bo wiecie, jakbyście się czuli, gdyby nagle, w środku waszego idealnego (względnie) życia wszystko wywróciło się od góry nogam? Idealnego, czyli takiego bez ciągłego strachu o swoje własne życie. W sumie, kiedy byłam mała marzyłam, żeby okazało się, że jestem kimś szczególnym. Wiecie to nie jest takie fajne jak się wydaje. Ale dość o mnie, moja siostrzyczka zrobiła wam już odpowiedni wykład na temat naszego życia.
Kiedy Liz skończyła opowiadać? A no tak, tracimy przytomność, Nico wielki bohater ratuje nas przed psem wielkości samochodu. Jaki jest następny punkt wycieczki?
Obudziłam się w gigantycznym pomieszczeniu. Sufit był na wysokości... dwunastu metrów? Wszystko było irytująco czyste i białe. Pod ścianami stały rzędy łóżek. Rozglądnęłam się po dziwnym pokoju i z ulgą zauważyłam Lizzie otwierającą oczy na łóżku obok. Odwróciła się w moją stronę.
- Rav, gdzie my do cholery trafiłyśmy? - zapytała zachrypniętym głosem.
- Nie mam zielonego pojęcia - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Uniosłam się na łokciach.- Mam tylko nadzieję, że to nie szpital psychiatryczny.
- Szpital psychiatryczny? Nie, to jest Obóz Herosów. - Między naszymi łóżkami wyrósł nagle wysoki, uśmiechnięty blondyn. - Jestem Will, syn Apolla, a wy...
- A one powinny odpocząć, Will. - Do łóżek podszedł wysoki mężczyzna w średnim wieku.
Dopiero po chwili zobaczyłam, że... no cóż, zdecydowanie nie można było go nazwać karłem, ale od pasa w dół...
- Pan jest pół koniem - stwierdziła dobitnie Lizzie. Nie widziałam jej w takim stanie... odkąd skończyłyśmy siedem lat.
- Nie pół koniem, tylko centaurem, młoda damo - obruszył się. -Jestem Chejron, wychowawca tego miejsca.
- Czekaj, a przypadkiem Chejron to nie ten, który wychował Asklepiosa i Jazona? - zauważyłam.
- Jestem dokładnie tym samym Chejronem. - Pokiwał głową.
- Ale przecież to tylko mitologia! Zbiór historii, które tłumaczą różne zjawiska. Postęp czasu, burze, pory roku, starzenie się... - zaczęła wyliczać na palcach Liddy.
- A jak ty byś się czuła, gdyby za pięćset lat o tobie opowiadano mity? - zapytał ze stoickim spokojem.
- Czyli twierdzisz, że ci wszyscy bogowie, Posejdon, Hera, ten gościu od piorunów... - w tym momencie moja siostra przerwała. Niebo przeszył grzmot.
- Jeśli mogę się wtrącić... lepiej nie nazywać pana Zeusa "gościem od piorunów". - Will podał mi i Libby szklankę jakiegoś złotego płynu.
- Usiłujecie nam wmówić, że starożytni greccy bogowie istnieją i ciągle mają dzieci ze śmiertelniczkami i śmiertelnikami? - upewniłam się połykając trochę tego czegoś.
Osłupiałam. To było niesamowite! Smakowało jak tort urodzinowy, który tata zawsze nam piekł zanim... umarł. Wypiłam wszystko jednym haustem.
- Nie usiłujemy wam niczego wmówić. Pewnie macie dysleksję i ADHD, może chodzicie do psychiatry. Widzicie różne dziwne rzeczy... - wymieniał mężczyzna.
- Stop, skąd o tym wszystkim wiesz? - warknęła ostro Liz. Jej dzisiejszy limit bycia miłą się wyczerpał.
- Tutaj prawie każdy tak ma - znów wtrącił się Will. - Na przykład mnie posłali do psychologa szkolnego, bo uważałem, że moja nauczycielka chemii zamieniła się w nietoperzową jędzę. Dosłownie.
- Co to za miejsce? - zapytałam.
- Tu szkolimy wszystkich półbogów, jak przeżyć poza Obozem. Jak nie zostać zjedzonym i takie tam - wytłumaczył blondyn.
- Zapowiada się niezła zabawa - podsumowała Lizzie, odrzucając kubek na jakieś łóżko.
~*~
Tydzień później znałyśmy już wszystkie historie o herosach i całkiem dobrze mówiłyśmy po grecku. Kimkolwiek była nasza matka na razie nie kwapiła się, żeby nas uznać. W zbrojowni znalazłam dobrze wyważony, spiżowy miecz i łuk. Lizzie jak na razie nie mogła sobie znaleźć żadnej broni oprócz sztyletu. Nic jej nie odpowiadało. To za ciężkie, to za lekkie. Do łuku nawet się nie zbliżała. Jej pierwsza wizyta na strzelnicy była ostatnią. Po tym jak prawie zabiła jakąś dziewczynkę od Apollina ma dożywotni zakaz ćwiczeń dla dobra innych.
Tak więc spałyśmy w domku Hermesa, a dnie spędzałyśmy... czy raczej ja, spędzałam na poznawaniu nowych ludzi. Zaprzyjaźniłam się z Liv, córką Eos i jej chłopakiem Chrisem. Annabeth, Percy i Jason też byli bardzo mili. A Nico gdzieś zniknął. Kiedy zapytałam Annabeth czy to normalne, odpowiedziała tylko, że trzeba się martwić kiedy syn Hadesa NIE znika.
W czasie kiedy ja wreszcie znalazłam swoje miejsce, Lizzie siedziała całe dni na szczycie ścianki wspinaczkowej. Patrzyła tylko na Obóz i nic nie mówiła. Schodziła tylko na posiłki, a i tak nie zawsze. Zaczynało mnie to martwić.
Ubrania magicznym sposobem znalazły się na naszych łóżkach pierwszej nocy. Dzięki bogom, bo nie chcę wiedzieć co zrobiłaby Liddy, gdyby dowiedziała się, że ma chodzić w czymś co nie jest czarne, na przykład w pomarańczowej koszulce obozowej. Ja bym to jakoś przełknęła. Z trudem, ale jednak, ale ona... no cóż. Jeszcze nie poznaliście tej wkurzonej Liz.
W piątek, czyli dokładnie osiem dni od czasu naszego obudzenia, siedziałam przy stole obok Travisa i Connora. Zauważyłam też, że kilka stolików dalej Nico przeżuwał samotnie spaghetti. O dziwo, Lizzie też pojawiła się na kolacji. Na ofiarę bogom rzuciłam trochę sałatki. W duchu pomodliłam się gorąco do naszej matki. Niech nas wreszcie uzna. Może Lizzie wreszcie przestanie być trzy razy bardziej ponura niż zwykle.
Po kolacji talerze zniknęły ze stołu. Pomiędzy stolikami przeszła nimfa z pergaminem odczytując podział Obozu na Czerwonych i Niebieskich. I wtedy sobie uświadomiłam, że dzisiaj ma być Bitwa o Sztandar.
W piętnaście minut mieliśmy się uzbroić. Na stołach pojawiło się tyle rynsztunku bojowego, że aż przyprawiał o zawrót głowy. Zauważyłam, że moja siostra bierze coś ze stosu. Była to zwykła, srebrna bransoletka. Wzruszyła ramionami i, najwyraźniej wiedziona przeczuciem, założyła ją.
Stałam obok tego wszystkiego. Po dniu w obozie miałam na sobie skórzane rękawice, spodnie, napierśnik i mankiety łucznicze. Na plecach miałam łuk, przy pasie miecz. Czego potrzeba więcej? Niestety Lizzie znów dopadł jej problem. Na razie jedyną bronią, z którą czuła się pewnie, był jeden sztylet. Z dwoma na raz niezbyt dobrze sobie radziła.
Pomogłam jej wyłowić ze stosu taki sam komplet zbroi jak mój, też czarny. Jej buty, czyli czarne glany za kostki nadawały się idealnie. W tym czasie kilka osób z domku Ateny i Aresa przyniosło sztandary. Najwyraźniej znowu mieli dowodzić.
- Herosi znacie zasady! - Chejron wyszedł na środek stukając kopytami. -Zakaz okaleczania i zabijania. Jeńców wolno brać, ale nie kneblować i związywać. Dozwolone wszelkie przedmioty magiczne. Ja będę sędzią i lekarzem polowym. Do broni! - odpowiedziały mu okrzyki bojowe.
~*~
Dwadzieścia minut później szłam z Lizzie i Liv przez las. Gałązki chlastały mnie po twarzy. Jak najciszej skradałyśmy się po ziemi usianej suchymi liśćmi i gałązkami. Pomimo przerażenia, byłyśmy w końcu nocą w lesie pełnym potworów, byłam podekscytowana. Podobno mnóstwo półbogów było uznawanych właśnie na Bitwie o Sztandar, a poza tym adrenalina buzowała mi w żyłach. W końcu będziemy walczyć, no nie?
O dziwo okazało się, że nasza trójka jest jedną z grup, które mają odnaleźć sztandar. Więc albo dzieci Ateny podejrzewały kim jest nasza matka, albo nie mieli już kogo postawić do tej roli. Były takie trzy. W drugiej znaleźli się synowie Wielkiej Trójki, czyli Nico, Jason i Percy. W trzeciej było dwóch synów Hemesa i jeden Hefajstosa.
- Hej, co się dzieje? - zapytałam Liddy. Przez cały czas szła zamyślona. Nie, żeby to nie było u niej normalne, ale kiedy zaczęła wpadać na drzewa, lepiej było się dowiedzieć o co chodzi.
- Czuję, że to nie moje miejsce. - Westchnęła zrezygnowana. Wiedziała, że nie odpuszczę. - Wszyscy są tacy weseli. Cieszą się z pobytu tu.
- A ty nie? - przeskoczyłam powalony pień.
- Nie, że nie... Chodzi o to, że... - przerwała wpatrując się w coś przed sobą.
Podążyłam za jej wzorkiem.
Na polanie przed nami spadł pies. Nie, nie taki zwykły, jednogłowy. Miał trzy głowy, czerwone oczy błyszczały wśród nikłego blasku zmierzchu. Leżał, najwyraźniej nie poruszony naszą obecnością.
- Co to do jasnej cholery jest? - zapytałam.
- Cerber - mruknęła Lizzie. - Pies, który pilnuje wejścia do Hadesu. Ale co on tu robi?
- A bo ja wiem? - Liv zmrużyła oczy zamyślona. - Ale to mi się nie podoba. Nawet dzieci pana Podziemia nie wyprowadzają Cerbera na powierzchnię, w każdym razie tak słyszałam. Jest, no cóż... wrażliwy na świeże powietrze. Przedtem był na ziemi tylko raz, kiedy...
- Herakles. To on go wyprowadził. - Weszła jej w słowo moja siostra. - To była jego ostatnia praca.
- Zgadza się - odparłam. - Ale to nie wyjaśnia, co on tu robi.
Jak na zawołanie przed nami pojawił się we własnej osobie Nico di Angelo. Po prostu się wyłonił z cienia, tak jak to zrobił, kiedy obronił nas przed ogarem piekielnym.
- Szukałem cię Cerberze. - Bezceremonialnie podszedł do gigantycznego zwierzęcia. Pogłaskał go czule po łbie. - No chodź tu. Musisz wyniuchać ten sztandar.
- Ekhem... Nico... czyli chcesz powiedzieć, że Cerber jest tu z twojego polecenia? - zapytała się Liv.
Chłopak obrócił się w naszą stronę, jakby dopiero teraz nas zauważył.
- Tak. Wyłonił się z cienia w złej części lasu. Staram się go nie przyzywać zbyt często. To mu szkodzi. Ale musimy utrzeć nosa dzieciom Aresa, po ostatniej Bitwie o Sztandar. - Odparł obojętnym tonem, jakby mówił: "Kupiłem masło."- A teraz żegnam, mamy flagę do znalezienia.
I rozpłynął się razem ze zwierzęciem.
- What the fuck? - Liz ciągle gapiła się w miejsce, z którego zniknął di Angelo i piekielny pies.
- On zawsze taki był. Mroczny. Nigdzie nie zatrzymuje się na długo. To dziwak, samotnik. -Liv wzruszyła ramionami, na których spoczywały ciemnobrązowe naramienniki ze spiżu.
Prawą ręką bawiła się rękojeścią długiego miecza. Spiżowa klinga jarzyła się lekkim światłem w odcieniu wchodu słońca. Gigantyczny szmaragd, którym wysadzana była rękojeść, lśnił jakby żył własnym życiem. Gdy tak na nią patrzyłam, na niską i drobną, nie mogłam uwierzyć, że miała taką zaciętą minę i z taką pewnością nosiła miecz i zbroję.
Znów ruszyłyśmy przez las. Przez ciemne liście prześwitywał księżyc. Tak, las był piękny. Co nie znaczy, że nie śmiertelnie niebezpieczny i groźny. Między grubymi pniami przemykały drobne stworzenia. Szłyśmy w kompletnej ciszy, przerywanej tylko odgłosami dalekiej walki. Na czym stała gra? Czy ktoś znalazł już flagę przeciwnika? Może, ktoś został pojmany jako zakładnik albo odniósł poważnie rany?
W końcu znalazłyśmy się w małym zagajniku. Na środku płaskiego okręgu trawy lśniło srebrne jeziorko. A na samym środku sadzawki, wbity w górę piasku i mułu, znajdował się sztandar. Krwista barwa pociemniała przez zapadającą noc, a dzik z gigantycznymi kłami szczerzył się w ciemnościach.
- Nie ma strażników? - Liv wyjęła miecz i rozglądnęła się po polanie. Broń wytwarzała ciepłe żółto-różowe światło.
- Chyba myśleli, że nikt go nie znajdzie - zasugerowałam ostrożnie, również biorąc do ręki spiżową klingę.
- Nie, nie myśleliśmy. - Obróciłam się.
W naszą stronę szło dwóch strażników. Jeden, na pewno był synem Aresa. Szeroki w barach i wysoki, wyglądał jak napakowany motocyklista w czarnej skórzanej kurtce (Lizzie wygląda w swojej lepiej) i nabijanych ćwiekami butach. Drugi, był chudy i szczupły. Karmelowe loki opadały mu na oczy w słodkich falach. Posłał nam rozbrajający uśmiech. Idealne, owalne rysy, pełne usta... och bogowie! CO ja gadam?! To musi być syn Afrodyty.
- Widzicie, pozwolilibyśmy wam wziąć nasz sztandar... - zaczął motocyklista.
- Ale Clarisse urwałaby nam głowę - dokończył loczek. - A tak na marginesie, to w piątek wieczorem jestem wolny, mała.- Mrugnął do mojej siostry.
Większość kobiet, dziewczyn, nimf, a nawet bogiń czy tytanid, uległoby temu spojrzeniu i uśmiechu. Ale ja znałam moją siostrę, wiedziałam jaka jest dla ludzi, którym nie ufa. (należy do tej grupy 99,99% społeczeństwa ludzkiego) Posłała mu mordercze spojrzenie.
- Primo, nie jestem "mała", a secundo zaraz złoję ci twoją lalusiowatą buźkę. - Warknęła i nagle jej bransoletka zmieniła się w długi, srebrny bicz.
Zamachnęła się i porwała chłoptasia z ziemi. Uderzyła nim o jedno z drzew i pozbawiła przytomności. Otrząsnęłam się z szoku i ruszyłam do walki. Wspólnymi siłami powaliłyśmy syna Aresa, który miał ponad dwa metry wzrostu.
Pięć minut później biegłyśmy przez las, co jakiś czas przerzucając sobie sztandar. Nagle, z boku mało uczęszczanej ścieżki, którą biegłyśmy wypadł Cerber, Nico, Percy i Jason.
- Macie sztandar?- krzyknął Jason, dołączając się z innymi do naszego biegu przełajowego. Płuca i mięśnie mnie paliły od długotrwałego biegu sprintem.
- A na co to wygląda? - warknęła kąśliwie Lizzie ściskając w biegu mocniej wypolerowany, mahoniowy kijek sztandaru.
- Sztandar! - za nami rozległ się wrzask. Chyba strażnicy się obudzili i wezwali posiłki.
- Jason, co z wiatrami? - zapytał Percy.
- Zużyłem za dużo energii - wysapał syn Jupitera.
Sapiąc i dysząc wybiegliśmy na długą polanę, którą przecinał potok szeroki na trzy metry. Granica. Tak mało nas dzieliło od zwycięstwa!
I wtedy poczułam strzałę, która wbiła mi się w udo. Syknęłam z bólu. Lizzie się zatrzymała. Pocisk był blisko, sztandar szybko mógłby znaleźć się na drugim brzegu potoku.
- Nie zwracaj na mnie uwagi - wychrypiałam łapiąc z nią sztandar i, nie zwracając uwagi na porażający ból w nodze, przebiegłyśmy linię wody.
Opanowała mnie euforia. Chrzanić strzałę. Chrzanić to, że moja siostra najwyraźniej ma depresję (znowu). Liczyło się to, że wygrałyśmy. Zabrzmiał dźwięk konchy.
Ale, ku mojemu zdziwieniu, sztandar nie zrobił się srebrny z kaduceuszem, symbolem Hermesa, tylko czarny ze skrzyżowanymi pochodniami, symbolem Hekate, której wszystkie dzieci zginęły podczas wojny z Gają.
Ze ścian lasu, po obu brzegach strumienia wypadli obozowicze. Początkowe krzyki zwycięstwa i przegranej, zamieniły się w szepty zdumienia. Spojrzałam nad głowę Lizzie. Czarny hologram zaczynał już blaknąć. W ciemnym kole lśniły dwie, pomarańczowe pochodnie.
- Koniec gry! Wygrała drużyna niebieskich, domek Hekate - ogłosił Chejron.- Witajcie Elizabeth i Raven Shadow, córki Hekate, pani magii, Mgły, rozdroży i psów. Tej, która oświetla drogę pochodniami.
No to się wkopałyśmy. Córki bogini, której wszystkie dzieci zginęły? Tak, znając nasze szczęście to bardzo prawdopodobne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top