date
Tachihara spojrzał przez ramię i przygryzł wargę. Sprawdził tylko, czy Nakahara za nim idzie i wrócił do patrzenia przed siebie. Robił tak od godziny. Ledwo wyszli z mieszkania i już zdążyli się pokłócić o jakąś drobnostkę. To były ich pierwsze święta, które spędzali wspólnie i Michizou już pluł sobie w brodę, że na siłę próbował przyśpieszyć rzeczy.
Dopiero od niedawna udało im się przełamać, a raczej mu udało się przełamać barierę Chuuyi i uzyskać minimalny kontakt fizyczny. Zaczęli od spędzania większej ilości czasu, aż do momentu, w którym Tachihara musiał przynieść trochę swoich rzeczy do pustawego mieszkania Chuuyi. Z biegiem czasu oprócz paru koszulek i par spodni oraz przyborów toaletowych przybyło też trochę rzeczy osobistych jak cała masa ołówków, szkicowników i innych przyborów artystycznych. Nawet znalazło się miejsce dla karimaty i paru innych „bezpiecznych" przyrządów, z których Chuuya też zaczął korzystać.
Chociaż pomimo tego, daleko było im do tego, o czym Tachihara marzył dla egzekutora. Do wspólnego leżenia na kanapie i przytulania się bez cienia majaczącego w kącie pokoju. Cienia, który spędzał Nakaharze sen z oczu. Gdyby istniał sposób, by uwolnić go od tego od razu – Tachihara oddałby połowę lat życia, które mu zostały, a drugą by poświęcił, by upewnić się, że już nic złego go nie spotka.
- Możemy już wracać? – Michizou podskoczył, gdy Chuuya wbił mu palec w ramię. – Jest tu trochę za dużo ludzi...
- Spokojnie, nikt nie powinien zwrócić na nas uwagi, wszyscy są zajęci sobą. – Posłał mu uśmiech i nie zatrzymując się zrobił parę kroków w kierunku wielkiej choinki stojącej na środku placu.
Miał rację, nikt nie zwracał na nich uwagi. A raczej prawie nikt, parę dziewczyn posłało im ukradkowe spojrzenia, chichocząc. Tachihara miał podejrzenia, dlaczego to robiły. Nakahara nie skomentował i nie zwrócił uwagi na to, jakie ubrania założył na siebie. A Michizou przemyślał wszystko, nie chciał naciskać na Chuuyę i już zawczasu zapowiedział, że na ten dzień ubiorą się w ten sposób. Przypominał i nawet wybrali się na zakupy, by mieć pewność, że to wypali.
Obaj mieli długie, ciemne płaszcze i Tachihara specjalnie zrezygnował ze swojej ukochanej zielonej kurtki na ten dzień. Nawet udało im się znaleźć podobne spodnie w swoich szafach. Jedynym bólem jaki Tachihara w tym temacie odczuwał były dziury na swoich kolanach. Nie było może jakiś okropnych mrozów, ale na pewno nie były to spodnie na środek grudnia. Michozou na początku ciągle spoglądał na nogi Nakahary, przypominając sobie zaskoczenie, że w ogóle posiadał inne spodnie niż garniturowe. Problemy zaczęły się przy reszcie. O ile Tachihara był w stanie zrezygnować z matchującyh wzorami swetrów, to nie mógł przejść obojętnie obok faktu, że Nakahara nie posiadał żadnego swetra czy golfa. Poza jednym, który się nie liczył, bo był zdecydowanie za duży. I Tachihara nie musiał się pytać po kim ten sweter został. Wiedział i nie potrzebował potwierdzenia. Nie chciał o nim nawet słyszeć.
I w ten sposób skończyli na zakupach, przeglądając świąteczne swetry i takie bez wzorów, by uzupełnić szafę Chuuyi na cały rok. Ekspedientka pomogła im dobrać „idealne" swetry. Faktycznie wybrała świetny zestaw kremowych swetrów z kolorowymi wzorkami – jeden zielony a drugi czerwony. Kobieta nawet zasugerowała dobór kolorów, przynosząc w mniej więcej odpowiednich rozmiarach. Jej oko doskonale wymierzyło wymiary Tachihary, ale dodało Chuuyi odrobinę za dużo i nieszczęsny Egzekutor utonął w dzianinie. Ekspedientka namówiła ich także na jednakowe szale wpadające w głęboki błękit. Nakahara ze spokojem zawiązał go i spojrzał w lustro, gdy w tym samym czasie Tachihara zrobił się czerwony jak burak i tłumacząc coś pod nosem, próbował trzęsącymi rękoma jakoś go ułożyć. I w tym momencie Chuuya delikatnie wyszarpnął szalik i zawiązał w schludny i prosty sposób. Tachihara nie miał wątpliwości, co sobie kobieta ich obsługująca pomyślała. I tak skończyli kupując dwa szale i swetry, w których dzisiaj wyszli.
- Tachihara... Naprawdę...
Tachihara odwrócił się i z przerażeniem spojrzał na tłum ludzi, który wziął się znikąd. Bardzo żałował, że Chuuya nie jest wyższy, ale w tym momencie nie mógł spanikować i zacząć wrzeszczeć. Wziął głęboki wdech i zaczął szukać go. Mozolnie przedzierał się przez tłum i w końcu udało mu się odnaleźć „pustą" przestrzeń, która niczym kamień rozbijała nurt ludzi. Spojrzał na ziemię i szybko przykucnął, by znaleźć się mniej więcej na wysokości oczu Chuuyi, który również kucał z przyciśniętymi do uszu dłońmi.
- Hej, Chuuya. – Złapał zmarznięte policzki egzekutora i zmusił go, by spojrzał na niego. – Jestem tutaj.
Tachihara nie puszczał Chuuyi dopóki brązowe oczy nie sfokusowały się na nim. Trwało to chwilę, ale gdy tylko złapały znowu ostrość, były o wiele spokojniejsze, chociaż ciężki oddech nie zapowiadał szybkiego powrotu do „normalności".
- Teraz wstaniemy i pójdziemy gdzieś, gdzie jest spokojniej, dobrze?
Chuuya kiwnął głową i pozwolił się dźwignąć na nogi, i poprowadzić. Tachihara już nie pierwszy raz skończył w takiej sytuacji, nie były częste, ale wciąż się czasem zdarzały. Za pierwszym razem spanikował i nie wiedział, co zrobić. Później zapytał się o poradę Kyouyou, która najpierw go wyśmiała, wyciągnęła szczegóły dotyczące ich relacji i dopiero wtedy podała „przepis" na radzenie sobie z tym ze słowami: „To nie jest mój autorski sposób, ale osoba, która mi go przekazała, zapewniała mnie, że jest najlepszy". I tyle wystarczyło Michizou, by zidentyfikować autora. I pomimo szczerej nienawiści do niego, musiał przyznać, że jest skuteczny.
Odciągnięcie Nakahary od tłumu, gdy był bardziej zajęty próbą opanowania potrzeby ucieczki przed czymś, co było najprawdopodobniej cieniem przeszłości, było proste. Trudniejszą częścią było uziemienie go z powrotem. Tachihara już się nauczył, że zapach papierosów tu pomagał. Nie wiedział, dlaczego, ale z całej listy rzeczy, którą wypróbował, tylko to działało. Więc sięgnął do kieszeni Chuuyi i wyciągnął paczkę. Wyłuskał jednego i zapalił go. Nie podał go Nakaharze, ale sam pociągnął i kaszląc, wypluł dym. Pozwolił papierosowi się wypalić, pociągając go co jakiś czas, by nie zgasł.
Po chwili, gdy papieros stał się już jedynie petem, Chuuya już wrócił na ziemię. Jego oddech wciąż był ciężki, ale był równiejszy i mniej łapczywy.
- Możemy wrócić? – Chuuya przerwał ciszę między nimi, trzymając Tachiharę za rękaw płaszczu.
- J-jasne.
.___..___...___..___.
Wwlekli się do mieszkania i Chuuya zniknął w kuchni, każąc zostać w salonie. Michizou nie miał obiekcji. Chuuya zawsze zakopywał się w pracy po tym, gdy całkowicie się uspakajał, więc zabieranie mu czegoś tak prostego jak zrobienie herbaty i wyłożenia przekąsek, byłoby zbyt okrutne.
Dlatego Tachihara posłusznie zakopał się w poduszkach piętrzących się na kanapie – kolejna rzecz, którą wnosił stopniowo, najpierw jedna, później druga i cała kanapa była zawalona nimi, Chuuya nie narzekał na nie nawet. Czasem się zakopywali razem i patrzyli w przestrzeń, gdy nie mieli nic do powiedzenia, a pilot do telewizora leżał zbyt daleko.
- Hm... brakuje mi czegoś...
Tachihara podniósł się i podszedł do szafki stojącej w rogu pomieszczenia. Otworzył ją szeroko i zignorował kilka noży wiszących na magnesach. Sięgnął i wyciągnął wielki słoik. Odetkał go i postawił na stoliku do kawy. Wyciągnął zapaliczkę i zapalił trzy knoty wystające ponad granatowy wosk. Nie potrzebował piernikowego zapachu, dla niego święta miały pachnieć „domem", którym aktualnie dla niego był Chuuya. A ta świeczka wpisywała się w lekko słonawy zapach morza, który panował wszędzie wokoło Nakahary.
- Ałć!
Tachihara odwrócił się i spojrzał na drzwi, gdy rozległ się huk. Jego nogi same go poniosły do kuchni, gdzie na podłodze klękał Chuuya, zbierając metalowe puszki z herbatami, kawami i innymi pitnymi rzeczami.
- Co się stało?
- Nic wielkiego. – Chuuya zmierzył go wzrokiem, gdy zaczął mu pomagać. – Chciałem pokroić jabłka, ale woda się zaczęła gotować i naciąłem sobie palca, zapomniałem, że mam otwartą szafkę nad głową i walnąłem w drzwiczki i posypały się puszki. Tyle.
- Opłucz ranę i ją opatrz. Pozbieram to wszystko.
- Ale...
- Proszę.
Chuuya zmrużył oczy, ale ustąpił. Wsadził rękę pod bieżącą wodę, by po chwili zacząć wyciągać rzeczy z apteczki. Nie używał gotowych plastrów z opatrunkiem, może to było coś, co zostało mu po byłym partnerze – Tachihara nie wiedział i chyba nie chciał wiedzieć.
W tym czasie Michizou pozbierał puszki i odstawił je w takiej kolejności, w jakiej je zapamiętał, zaczynając od zielonych herbat na kawach skończywszy. Zerkał na mafiosę, który powoli opatrywał swój palec i gdy skończył, pomógł w przygotowaniu herbaty i zaniesieniu tacy do salonu, gdzie zapadli się w poduszki. Siedzieli dość blisko siebie, ale wystarczająco daleko, by się nie stykać nawet dłońmi.
- Przepraszam za dzi...
- Nie masz za co. Po prostu się stało i koniec – Tachihara mu przerwał. – Nie interesuje mnie, co będziemy robić, wystarczy mi, że spędzam czas z tobą.
- Ale ta rezerwacja...
- To nie jest tak, że nie można tam dostać rezerwacji, po prostu trzeba mieć znajomości, by cię wcisnęli.
- Czyli...
- Tak, znajoma mnie wpisała jak tylko zwolniło się miejsce. Więc po prostu daj znać, jeśli będziesz chciał się tam wybrać, z przyjemnością zrobi to ponownie.
- Aha... – Tachihara miał wrażenie, że Chuuya przestał na chwilę mielić myśli po dziesięć razy. A przynajmniej drobny uśmiech mu o tym powiedział.
Nie mieli więcej nic do powiedzenia, więc siedzieli w milczeniu i sączyli herbatę z jednych tych okropnych, świątecznych kubków, z których każdy się śmieje w sklepie, ale ostatecznie je kupuje, by mieć coś pojemnego na herbatę.
.___..___...___..___.
Chuuya odstawił ich kubki z powrotem na stolik i zamiast zapaść się w poduszki, odwrócił się tyłem do Tachihary. Powoli położył się na plecach, opierając głowę o uda dowódcy Czarnych Jaszczurek.
Michizou tylko zadrżał, ale nie wykonał żadnego gwałtownego ruchu, który mógłby spłoszyć Nakaharę, ale też nie zesztywniał, by jego uda nadal były wygodną poduszką pod głowę. Po chwili zdecydował się podnieść rękę i zgarnąć rude kosmyki z twarzy Chuuyi, co zamieniło się w ciągłe głaskanie po czubku głowy. Nakahara nie złościł się, a wręcz przeciwnie – zamknął oczy i z uśmiechem pozwolił się rozpieścić.
- Chuuya, muszę ci coś powiedzieć...
Tachihara zaczął, poważnym tonem, ale przerwał, gdy zabandażowany palec stuknął go w nos. Złapał bladą dłoń.
- Jeśli to coś dołującego, zostaw to na jutro. Chcę się cieszyć chwilą, skoro udało mi się odprężyć...
- Jasne, nie ma problemu. – Tachihara podniósł rękę Chuuyi do swoich ust i ucałował ostrożnie bandaż. – Poczekam.
- Dzięki.
- Ale za to oglądamy Grincha, jasne?
- Znowu?
Chuuya wywrócił oczami i spróbował się podnieść, ale Tachihara go powstrzymał.
- Możemy też obejrzeć coś innego, jeśli chcesz. – Przejechał po miękkich włosach Chyuui. – Ale proszę, zostań tak jeszcze chwilę.
.___..___...___..___.
Wesołych Świąt!!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top