Rozdział 9

< Mavi­s>

Tak, jak podej­rze­wa­łam i Lucy mnie ostrze­gła, w domu dosta­łam wykład o tym, że to co zrobiłam było nieod­po­wie­dzialne i nie­bez­pieczne. Nie słu­cha­łam za bar­dzo, bo wie­dzia­łam, że wygada się i skoń­czy. Mimo że nic takiego się nie stało, czar­no­włosy zaka­zał mi cho­dzić na misje samej. Jakby mógł mi rozkazywać. Pff... Gdy mu wypo­mnia­łam to, że on też cho­dził na misje i nic mi nie mówił, to tłu­ma­czył, że to co innego. Dla mnie to, to samo. On mnie okła­mał, ja jego. W cza­sie kłótni, zro­biło mi się naprawdę przy­kro, bo zaczął mi wypo­mi­nać, że mnie ura­to­wał i pozwo­lił z sobą zamiesz­kać. Wtedy też zaczę­łam płakać. No, bo prze­cież nie musi mi tego wypomi­nać! Gdy­bym mogła się wypro­wa­dzić, to bym to zro­biła!

Tak, więc wybie­głam z domu i poszłam do parku. Nie poszedł za mną, bo zapewne myślał, że wrócę. Pff... Jego nie­do­cze­ka­nie. Szłam uli­cami Magno­lii, kie­ru­jąc się w stronę miej­sca, gdzie będę miała cho­ciaż trochę spo­koju, czyli parku. Gdy doszłam zorien­to­wa­łam się, że zaczy­nało być ciemno, więc usia­dłam na ławce i zaczę­łam myśleć, ale prze­sta­łam po jakiejś chwili, bo im dłu­żej myśla­łam, tym bar­dziej czu­łam się winna.

Westch­nęłam.

— Mavis? Co się stało? — usły­sza­łam głos Lucy.

— Lucy? Co ty tu robisz? — spy­tałam lekko zdez­o­rien­to­wana. Blon­dynka przy­sia­dła się do mnie i westchnęła.

— Ten idiota zjadł wszytko, więc szłam na zakupy, ale zoba­czy­łam cię tu i pode­szłam. Co się stało?

— Pokłó­ci­łam się z Zeref'em — mruk­nę­łam cicho, spusz­cza­jąc głowę.

— Poszło o misję? — spy­tała, obej­mu­jąc mnie. Odw­za­jem­ni­łam uścisk i kiw­nę­łam głową. Nie czu­łam się nie­pew­nie w jej ramio­nach, bo mia­łam wra­że­nie, że bije od niej takie cie­pło, które czu­łam, gdy byłam przy mamie. — Mów.

Opowie­dzia­łam jej całą naszą kłót­nie. Cały czas słu­chała i nie prze­ry­wała, cho­ciaż w nie­któr­ych momentach widzia­łam, że coś się jej ciśnie na usta. Gdy skoń­czyłam mówić, popa­rzy­łam na nią niepewnie. Sta­nie po mojej stro­nie, czy jego?

— Co za idiota — fuk­nęła zła blon­dynka.

— Eh?

— Powi­nien cię zro­zu­mieć. Prze­cież masz prawo cho­dzić na misję sama, w końcu nie jest twoim ojcem, a poza tym to nie­miłe wypo­mi­nać ci, że potrze­bu­jesz pomocy. Poro­zma­wiam dziś z Natsu, żeby z nim porozma­wiał, a Cie­bie odpro­wa­dzę do aka­de­mika, okej? — zapro­po­no­wała.

— Dobrze. Dzię­kuję. — Uśmiech­nę­łam się lekko.

— Nie ma za co. W końcu jeste­śmy przy­ja­ciółmi. — Gdy dziew­czyna to powie­działa mimo­wol­nie uśmiechnę­łam się lekko, gdyż poczu­łam cie­pło roz­le­wa­jące się w oko­li­cach mojego serca.

— Naprawdę ci dzię­kuję — wyszep­ta­łam i przy­tu­liłam się do niej. Blon­dynka nie odpowie­działa, najwyraź­niej nie widząc potrzeby, by cokol­wiek doda­wać. Chwilę tak sie­dzia­ły­śmy. Nie chcia­łam zbyt­nio iść do aka­de­mika i wyja­śniać innym wszystko, ale nie mogę się narzu­cać Lucy. Ma przecież na utrzymaniu Natsu i Happy'ego, a z tego co dowie­dzia­łam się od Zerefa, sa bar­dzo kosz­towni w utrzymaniu, szcze­gól­nie jeżeli cho­dzi o jedze­nie i pła­ce­nie za szkody wyrzą­dzone przez różo­wo­wło­sego. Współ­czuję jej z jed­nej strony, ale z dru­giej zazdrosz­czę. Widzę, że są w sta­nie zro­bić dla sie­bie wszystko i jedno odda życie za dru­giego. Też chcia­ła­bym mieć kogoś takiego...

— ...avis, Mavis! — Z transu wybu­dził mnie głos zanie­po­ko­jo­nej blon­dynki. Spoj­rza­łam na nią i uśmiechnę­łam się lekko, na co ona spoj­rzała na mnie zasko­czona, ale na­dal zmar­twiona.

— Tak?

— Co się stało? Zwie­si­łaś się — stwier­dziła zmar­twiona.

— Nic. Po pro­stu się zamy­śli­łam.

— Całe szczę­ście, że to ty — zaśmiała się.

— Czemu?

— Bo gdyby Natsu myślał, to nic dobrego by z tego nie wyszło. — Obie zaczę­ły­śmy się śmiać. Na chwilę zapo­mnia­łam o kłótni z czar­no­włosym, ale po tym jak sobie o niej przy­po­mnia­łam, natych­miast spochmur­nia­łam i prze­sta­łam się śmiać. Brą­zo­wo­oka widząc to zła­pała mnie za rękę, przez co spoj­rza­łam jej w oczy. — Chodź. Odpro­wa­dzę cię — powie­działa, cią­gnąc mnie w nie­zna­nym mi kie­runku.

Szli­śmy przez kil­ka­na­ście minut, po dro­dze tro­chę roz­ma­wia­li­śmy, a brą­zo­wo­oka pró­bo­wała mnie pocieszyć, choć tro­chę nie­udol­nie, byłam jej za to wdzięczna. Gdy doszli­śmy oddała mnie w ręce Erzy-san, która, po opo­wie­dze­niu jej co się stało, zaczęła klnąć na czar­no­wło­sego pod nosem. Byłam roz­ba­wiona, bo nie sądzi­łam, że taki ktoś jak ona może prze­kli­nać, ale cóż, pozory czę­sto mylą.

Gdy przy­szła godzina dwu­dzie­sta druga poło­ży­ły­śmy się spać razem, co było tro­chę nie­kom­for­towe, bio­rąc pod uwagę to, że całą noc byłam przy­tu­lana, przez prak­tycz­nie, obcą mi osobę.

***

Następ­nego dnia posz­łam do gil­dii z szkar­łat­no­włosą w świet­nym nastroju, który znik­nął, gdy tylko weszłam. Zoba­czy­łam nową człon­kinę, która roz­ma­wiała z Zeref'em, który nie wyglą­dał na zado­wo­lo­nego z jakie­goś powodu, co mnie w pewien spo­sób cie­szyło. Uśmiech­nę­łam się mimowol­nie i chcia­łam podejść do Lucy, ale czar­no­oki mnie zauwa­żył i pod­biegł, po czym chwycił za ramiona i zaczął deli­kat­nie trząść.

— Gdzieś ty wczo­raj była?! Wiesz, jak się mar­twi­łem?! — spy­tał zły, ale i z tro­ską. Zmarsz­czy­łam brwi i ode­pchnę­łam go dalej, tym samym wyzwa­la­jąc swoje ramiona z jego uści­sku.

— Jeżeli dobrze pamię­tam, to ty nie chcia­łeś bym tam była, bo ci prze­szka­dzam. Do tego wydałeś przezemnie swoje pie­nię­dze. Nie martw się, zwrócę Ci co do jena. Teraz mnie zostaw — prych­nę­łam i chcia­łam odejść, ale mag chwy­cił mnie za nad­gar­stek, tym samym zmu­sza­jąc mnie, bym się do niego odwró­ciła.

— Nic nie powie­działm, że mi prze­szka­dzasz. Nie musisz mi nic zwra­cać. Prze­pra­szam za wczo­raj i ogólnie za wszystko. Ponio­sło mnie. Byłem zły, bo się o Cie­bie mar­twi­łem. Nie chcę, by znowu Ci się stała krzywda — wytłu­ma­czył.

— To nie wyja­śnia, czemu mnie okła­małeś — stwier­dziłam.

— Chcia­łem Ci powie­dzieć, ale bałem się, że poczu­jesz się opusz­czona. Wyjeż­dża­łem dosyć czę­sto, nie chcia­łem żebyś myślała, że jesteś dla mnie mało ważna. — Czar­no­włosy podra­pał się po karku ze spusz­czona głową. Spoj­rza­łam na niego zasko­czona, a na moje policzki wkra­dał się lekki rumie­niec. Nie sądziłam, że to przez coś takiego... Choć na­dal byłam zła. — Pro­szę, wybaczysz mi? — Spoj­rzał na mnie z oczami szcze­niaka, a ja uśmiech­nę­łam się mimo­wol­nie i kiw­nę­łam głową. — Jej! — Pod­niósł mnie i okręcił wokoło.

Gdy mnie posta­wił ­zo­rien­to­wa­łam się, że cała gli­dia się na nas patrzy. Zaru­mie­ni­łam się i spuściłam głowę. To takie żenu­jące! Kątem oka widzia­łam, jak dziew­czyny wysy­łały mi uśmiechy, które zapewne miały mi dodać otu­chy.

— Wła­śnie. Chodź. Przed­sta­wię cię nowej człon­kini! — Chwy­cił mnie za rękę i pocią­gnął w stronę baru. Ciekawe, dlaczego mam takie złe przeczucia, co?

Widzia­łam tę samą bru­netkę co w pociągu. Jej błę­kitne oczy patrzyły na mnie z... Dystan­sem? Lek­kim obrzy­dze­niem? Zło­ścią? Chyba tak. Jed­nak widząc Zerefa uśmiech­nęła się słodko i przytu­liła go. Mia­łam ochotę wyrwać jej wszyst­kie włosy z głowy i spalić ją na stosie.

— Cześć! — przy­wi­tała się.

— Cześć. Mavis poznaj Akire, Akira to jest Mavis. — Spoj­rzałyśmy na sie­bie z uda­wa­nymi uśmie­chami.

— Miło mi Cię poznać! Zeref dużo mi o tobie opo­wia­dał, pod­czas naszych wspól­nych misji. — A w twarz chcesz? Mogę ci ją zma­sa­kro­wać. Rodzona matka, by cię nie poznała.

— Serio? Co takiego mówił? — wyce­dzi­łam, sta­ra­jąc się być miła. Jed­nak Zeref chyba uznał, iż się dogadujemy i zosta­wił nas same. Zabiję, zatłu­cze, pokroję...

— Że potrze­bu­jesz jego pomocy, więc pew­nie nie umiesz nic sama zro­bić — prych­nęła, gdy tylko zorientowała się, że czar­no­wło­sego nie ma w pobliżu.

— Mi za to nic o tobie nie opo­wia­dał. Cie­kawe czemu? Co? — Uśmiech­nę­łam się sztucz­nie.

— Pew­nie nie chciał Cię zawsty­dzić. — Nawet nie wiesz, jaką mam ochotę Cię ude­rzyć. Szkoda,że nie mam opa­no­wa­nej nie­wi­dzia­lo­no­ści. Mogła­bym Cię pokroić bez zbęd­nych świad­ków, heh.

— Nie miałby czym — stwier­dziłam ponuro.

— On jest mój — wyszep­tała mi do ucha.

— Odejdź, bo nie dość że Ci jedzie z gęby, jak­byś nie myła rok zębów, to plu­jesz się — wyszep­ta­łam jej z powro­tem. Nie­bie­sko­oka pośpiesz­nie się odda­liła i wytarła buzię, po czym spoj­rzała na mnie spod byka i ode­szła.

Pff... Chcesz wojny? Będziesz ją miała. Głu­pia... Nie daruję ci, jeżeli spróbujesz mnie skłócić z Zeref'em.


------------------------------

Cześć. Jak obiecałam, nie wiem kiedy, ale obiecałam, rozdział pod koniec miesiąca. Teraz tylko z Naruto skończyć i biorę się za kolejne, któe postaram się napisac do 15 czerwca. 

Jeżeli widziacie gdzieś błędy, piszcie. Nie miałam możliwości dokłądnie sprawdzić, z pewnego powodu i nie wiem czy wszystko usunęłam. 

Podobało się? 

Wgl... Ten kto czytał już chapter 537 zrozumie, ale byłam po przeczytaniu tego tak szczęsliwa, że skakałam po pokoju jak głupia, a chciałam drzeć się na całą ulicę xD W KOŃCU! Kto przeczytał, niech powie, wasz też tajk zachwycił?

To chyba tyle. Pozdrawiam i do zoba!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top