Rozdział 11. Pojedynek ze strachem
Filip bezgłośnie przemknął przez szuwary, starając się, by fobireny go nie usłyszały. Wiedział, że te istoty mają doskonały słuch, więc od razu zaczęłyby go ścigać. Przeskoczył ponad zwalonym pniem, jednocześnie omal nie wpadając na Flesha.
- O, Filip, tutaj jeste... - zaczął smok, ale nie skończył, gdyż chłopak zatkał mu pysk dłonią i wyszeptał:
- Ciiiii... Fobireny...
Bestia kiwnęła głową na znak, że rozumie, i przypatrzyła się wrogim istotom. Złożył powoli skrzydła i po cichu zapytał:
- Gdzie reszta?
- Nie mam pojęcia. Nie widziałeś ich?
- Wcześniej się rozdzieliliśmy. Chodź, znam dobry skrót.
Filip powoli podążył za smokiem. Flesh cicho jak mysz przemykał przez błoto. W pewnym momencie zniknął chłopakowi z oczu. Złoty mistrz rozejrzał się. W oddali zobaczył smoka, przechodzącego przez spróchniały pień drzewa. Na jego górze Filip zobaczył kilka szarych, dziwnych postaci... To były fobireny!
- Flesh! - syknął, ale stwory go usłyszały. Wymieniły między sobą spojrzenia, a potem dwa z nich ruszyły w stronę chłopaka. Złoty mistrz chwycił za Lexhiribion.
Fobireny rozdzieliły się. Jeden z nich zniknął w chmurze dymu i pojawił się z powrotem jako czarny wąż. Chłopak machnął mieczem w jego stronę, a ten odskoczył i wylądował mu na ramieniu. Filip strącił go i w tym momencie drugi z nich, też jako wąż, ukąsił go w kostkę. Złoty mistrz krzyknął, jednocześnie dotykając delikatnie ukąszenia. Później się nim zajmie...
Tuż obok chłopaka śmignęła strzała, trafiając jednego z węży. Ten syknął głośno, ostatni raz wierzgnął i padł w błoto, brudząc je bordową krwią. Drugi, ten biały, jeszcze raz skoczył na Filipa, ale Złoty mistrz spodziewał się tego, więc zdążył uderzyć mieczem tak, że rozciął gada. Ku jego zdziwieniu, ten pojawił się znowu... Nie, ten nowy też miał jasne łuski, ale też zielone oczy i był większy... To był Saritt, jego vascor!
Zwierz wydawał się jeszcze większy, niż wcześniej. Sunął szybko i cicho po błocie, co chwile otwierając pysk, ukazując czerwony język. Uniósł ogon i dopiero teraz chłopak zauważył, że na jego końcu ma biały, spory kolec jadowy. Wcześniej albo Filip go nie zauważył, albo dopiero mu wyrósł... W pewnym momencie wąż zatrzymał się i skoczył na chłopaka. Złoty mistrz chwycił go i rzucił w trzęsawisko. Saritt podniósł się i popełzł przez błoto. Owinął się wokół chłopaka, uniósł kolec jadowy, ale w tym momencie Flesh złapał go w szpony i ściągnął z Filipa.
- O nie, nic z tego! - powiedział, odrzucając go. Wąż jednak zdążył ukłuć go w szyję. Smok syknął i w odwecie zatopił kły w gadzie. Vascor wierzgnął i padł martwy na błoto.
- Wielkie dzięki - sapnął chłopak, głaszcząc Flesha po pysku. - Nic ci nie jest?
- Nie - rzucił smok. - Gdyby to był mój vascor, jego jad mógłby mnie zabić. Ale tak, to... Zresztą, i tak już przestało mnie boleć.
- Wszystko OK? - usłyszeli głos Xiantie, która wraz z Kubą i Larisą podeszli do nich.
- Jasne - odparł Flesh. - Było blisko...
- Filip?
- Jest dobrze, tylko... Mój vascor chyba mutuje.
- Widziałem go... Lepiej się bój - parsknął Kuba.
- Robię to od samego początku. - sarknął Złoty mistrz.
- Hej - rzuciła ostro Larisa. - Dość. Chodźmy już.
I czym prędzej ulotnili się z Bagien Strachu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top