Rozdział 6. Nad Jeziorem Najad
Najadzie Jezioro było położone bliżej, niż ktokolwiek sobie wyobrażał. Chociaż w drogę wyruszyli popołudniu, wczesnym wieczorem byli na miejscu. Ledwo dotarli, Larisa zatrzymała się przy brzegu i powiedziała:
- Zaraz rozpalimy ognisko. Kuba, Flesh, skoczycie do lasu po trochę gałęzi? Filip, zaraz rozpalisz ognisko. Ja tymczasem muszę coś sprawdzić.
Kiedy Kuba i smok odeszli, dziewczyna wzięła z ziemi gruby kij i zanurzyła go w błękitnej toni jeziora. Nie minęły dwie sekundy, jak ten poleciał na dno, jakby ciągnięty jakąś niewidoczną siłą.
- Tak, jak myślałam - mruknęła dziewczyna, w ostatniej chwili odskakując od lustrzanej tafli wody. - Jest sezon.
- Na co?
- Teraz najady są wyjątkowo aktywne. Kto podejdzie do jeziora, robi to na własną odpowiedzialność. Jest mała szansa, że człowiek przeżyje starcie z kilkoma najadami. Mam nadzieje, że nikt nie wpadnie na pomysł, by się z nimi dla żartu siłować.
- A tak właściwie... Czemu one topią ludzi i inne istoty?
- Na to pytanie nawet najadzie trudno by było odpowiedzieć. Z przyzwyczajenia, bo tak robili ich przodkowie... Pewnie nie mają innej rozrywki.
- To dziwne... A czy to prawda, że mogą wyjść z wody?
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale zagłuszył ją odgłos spadającego drewna i głos Flesha:
- Mamy. Filip, rozpalisz ogień? Robi się zimno.
- Jasne - odparł chłopak, przykucnął przy stosie gałęzi i wsadził w niego dłoń. Po chwili ognisko paliło się delikatnym, ciepłym blaskiem. Złoty mistrz usiadł i powiedział:
- No, przez resztę nocy powinno być spokojnie. Tylko żeby wam nie wpadło do głowy, żeby rozmawiać z najadami lub wchodzić do wody!
- Wiem - odparł spokojnie Kuba. - Słyszeliśmy twoją rozmowę z Larisą. Znaczy, nie całą, ale...
- Ale mam przeczucie - rzucił Flesh - że ktoś z nas to zrobi. Nie wiem, kto, ale sam jestem ciekawy.
- Nonsens - parsknął Filip.
Szybko jednak zrobiło się ciemno i wszyscy zasnęli. Około północy rozległ się jakiś głos, najpierw cichy, a z każdą kolejną chwilą coraz głośniejszy. Filip obudził się i rozejrzał po polanie. Odgłosy dochodziły znad jeziora... Złoty mistrz wstał i powoli podszedł do stawu. Woda falowała, jakby wzburzona niewidzialną dłonią. Po chwili chłopak usłyszał głos:
- Patrzcie, siostry, ktoś się tu pojawił!
- Nie byle kto! To Złoty mistrz!
- Co on tutaj robi?
- Kim jesteście? - zapytał Filip.
Z wody wynurzyły się trzy postacie - same dziewczyny. Pierwsza miała krótkie, czarne włosy i zielone oczy. Druga o długich, brązowych włosach związanych w warkocz i czarnych oczach. Ostatnia, najniższa, miała krótkie blond włosy, w które wplątane były wodorosty, i fioletowo - niebieskie oczy. Wszystkie przyglądały się chłopakowi badawczo, aż w końcu pierwsza powiedziała:
- Nie wygląda jak wybraniec, ale czuć jego energię. I ma Miecz Złotego Blasku...
- Kim jesteście? - ponownie spytał Filip.
- Zwą mnie Naria - powiedziała trzecia najada. - A to są moje siostry, Kejra i Massona. Co tutaj robisz?
- Idę z przyjaciółmi odnaleźć Zamek Siedmiu Królów. A czemu pytacie?
- Z ciekawości - odparła druga z najad, Kejra. - Chcesz coś zobaczyć?
- Jasne - odparł chłopak, zapominając całkiem o strachu i przestrodze Larisy.
- To zbliż się bardziej - rzuciła Massona.
Chłopak przykucnął nad taflą jeziora. Wtem wszystkie trzy najady rzuciły się na niego i zaczęły ciągnąć go pod wodę. Filip zaparł się z całych sił, ale wiedział, że to nic nie da - te istoty były obdarzone niezwykłą siłą, którą uwielbiały wykorzystywać w tak krwawy sposób. Wiedział, że z pewnością to już jego koniec. Chciał się poddać i dać pociągnąć na dno, kiedy, jakby odrzucone jakąś nadludzką siłą, najady odpłynęły.
- Bardzo cię za nie przepraszam - rozległ się głos, zupełnie niepodobny do brzmienia Massony, Kejri i Narii. - Po prostu... Od dawna planowały, że złapią kogoś ważnego. Na całe szczęście, nie ciebie...
Z wody wynurzyła się czwarta najada, najpiękniejsza dziewczyna, jaką Filip w życiu widział. Miała bardzo długie, ciemnobrązowe włosy splecione w warkocz, fioletowo-błękitne oczy i dość ciemną skórę. Chłopak spojrzał na nią, nie móc wydobyć z siebie głosu. Wreszcie najada zapytała:
- Wszystko... okej?
- Jasne - odparł speszony. - Jestem Filip.
- Xiantie - powiedziała dziewczyna. Odrzuciła kosmyk włosów sprzed oczu i dodała - Nic ci nie jest?
- Nie. Dzięki za ratunek.
- Drobiazg. Co tutaj robisz?
- Wybieram się z przyjaciółmi do Zamku Siedmiu Królów. Może...
- Tak?
- Chciałabyś... Pójść z nami?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top