Rozdział 4. Tutaj jestem, Katherine
Zimna podłoga mi nie przeszkadzała. Nigdy nie myślałam, że aż tak nie będę chciała wyjść z łazienki. Nie zamierzałam z niej wyjść. To było jak proszenie się o śmierć, ale czy miałam jakieś wyjście. Było tu sporo ochroniarzy, lecz czy to by mi coś dało. Dlaczego to musiało przytrafić się akurat mnie? Znów chciało mi się wymiotować na są myśl o tym. Nie wiedziałam co zrobić. Przecież i tak będę musiała prędzej czy później wyjść z tego budynku. Byłam w beznadziejniej sytuacji bez wyjścia. Przynajmniej ja nie widziałam żadnego.
-Ty tam rzygasz czy co? Może wejdę i potrzymam ci włosy? - spytał Tommy z śmiechem. Wciąż stał pod drzwiami. Jego głos wyrwał mnie z otępienia. Zerwałam się na równe nogi i zerknęłam w telefon. Nowa wiadomość. Nie potrafiłam opanować moich rąk. Trzęsły mi się jakby miała padaczkę. Zawsze tak było jak się stresowałam, ale nigdy tak jak dziś. Włączyła SMSa.
Nieznany: Wyjdziesz czy sam ma po ciebie wejść?
Lepsza decyzja? Mniejsze zło? Czy takie coś istniało w moim przypadku? Wszystko zaczęło się robić coraz cięższe, a ja nie chciałam aby już zawsze tak było. Spontanicznie zrobiłam coś, czego nie przemyślałam. Odpisałam mu.
Ja: Czego chcesz ode mnie?
Po chwili sama nie wierzyłam, że to napisałam. Czy ja naprawdę się łudziła, że on mi odpowie szczerze? Przecież to jasne, że skłamię lub nie odpowie. Jest idiotką. Jednak usłyszałam dźwięk wiadomość.
Nieznany: Jak wyjdziesz to się dowiesz, Katherine. Masz chwilę.
Łzy znów zaczęły płynąć po moich policzkach. Musiałam się ogarnąć. Nie miałam innego wyjścia. Musiałam wyjść. Nie mogłam narazić tych ludzi. Może to głupia decyzja, ale nie miałam wyboru. Podeszłam do lustra i wytarłam łzy. Tusz do rzęs rozmazał się strasznie. Nie obchodziło to mnie w tej chwili.
Otworzyłam drzwi łazienki i od razu zobaczyłam Thomas'a. Na mój widok uśmiechał się lekko.
-Naresznie. Jak się czujesz? Orzygałaś się?
-Już jest okej. Idę się przewietrzyć na dwór - powiedziałam cicho, a mój głos mimo mojej woli zaczął się łamać.
-Wyjdę z tobą. Jeszcze się zgubisz - zaśmiał się, a ja tylko uniosłam trochę kąciki ust.
-Nie trzeba. Pójdę sama, a ty idź powiedz moim rodzicom, że za niedługo wrócę - obróciłam się i poszłam w stronę wyjścia. Kiedy znalazłam się przed wyjściem, poczułam nadmiar adrenaliny. Przestałam się trząść, lecz nadal miałam łzy w oczach. Byłam przerażona, ale jednocześnie cholernie się ekscytowałam. To było powalone.
Wyszłam z budynku powoli. Uderzył w mnie podmuch zimnego wiatru. Nie pomyślałam o kurtce. Kto w takiej sytuacji by o tym pomyślał? Na dworze było coraz ciemniej, a latarnie oświetlały okolice. Ta secenria dodała mi trochę niepokoju. Nikogo nie widziałam. Poszłam trochę do przodu, lecz nadal nikt się nie pokazał. Może blefował? Chciał mnie tylko nastraszyć, albo sprawdzić? Wyjęłam telefon i napisałam. Wszystko było mi jedno.
Ja: Jestem. Gdzie ty jesteś?
Tak bardzo chciałam stamtąd uciec, ale mimo to nadal tam byłam. Krążyłam po chodniku przed budynkiem główny Olsen Company, bo tu urządzaliśmy dziś imprezę. Serce prawie mi stanęło, gdy poczułam czyś oddech za sobą. Nie mogłam się obróć, jakbym dostała jakiegoś paraliżu. Bałam się. Byłam przerażona.
-Tutaj jestem, Katherine.
Jego głos brzmiał tak samo jak wczoraj. Tak samo zimno i chłodno. Całkowicie bez emocji.
Przełknęłam głośno ślinę. Powoli obróciłam się w jego stronę. Pomimo iż widziałam tamtych dwóch mężczyzn tylko przez kilka sekund to i tak zapamiętałam ich wygląd doskonale. Tym razem był tylko jeden, ale to mnie nie uspokoiło. Był ubrany na czarno. Czarne jeansy, czarna skórzana kurtka i czarna bluza. Nawet buty miał w tym kolorze. Miał brązowe potargane włosy, a jego niebieskie oczy parzyły prosto na mnie. Nie wyglądał na gangstera, ale też nie na miłego chłopca. Na oko były o kilka lat starszy ode mnie. Czy był przystojny? W tamtej chwili nie chciałam nawet o nim tak myśleć. Może i był, ale były dla mnie obrzydliwy jak nikt inny. W ustach trzymał papierosa.
-Jakaś ty głupia - powiedział z lekkim śmiechem jakby mną pogardzał. Miał rację, byłam głupia wychodząc na spotkanie z nim.
-Myślałem, że taka idealna paniekanka jak ty jest mądrzejsza. Myślałaś, że wejdę do budynku pełnego ochroniarzy?
Spuściłam wzrok na moje buty. Nadal chciałam wiedzieć czego ode mnie chciał. Zabić mnie? Porwać? Usunąć świadków?
-Nic nie powiesz? No dobrze, to ja zacznę. Co robiłaś wczoraj o godzinie 23.34 na Czarnej Dzielnicy?
-Byłam tam przez przypadek - powiedziałam cicho. Kiedy zrobiły krok w moją stronę, cofnęłam się o tyle samo. Dreszcz przeszedł po mnie.
-Przypadek? Co tam robiłaś? Pytam po raz ostatni.
-Ja.. Była na imprezie i... I tam był taki znak.... Ktoś mnie gonił i... I uciekłam w tą uliczkę... A tam byłeś ty i ten drugi i... Ten, co go zabiliście.... - opowiedziałam jednym tchem. Na 100% było to nielogiczne, ale w stresie chyba nikt nie powie nic logicznego.
-Boże, biedna Katherine Olsen. Ma takiego pecha w życiu - stwierdził z sarkastyczną troską. Znów nic nie powiedziałam. Rozejrzałam się po okolicy. Szukałam ewentualnej drogi ucieczki. Czułam, że mi się przyda. Staliśmy na środku chodnika, a z boku stał czarny samochód, który najwidoczniej należał do niego. Tak właściwie to ciekawiło mnie kim on jest, poza tym, że mordercą. Płatny zabójcą, dilerem, szefem mafii?
-Komu o tym powiedziałaś? - warknął.
-Nikomu. Przyciągam..
Spojrzał na mnie od góry do dołu. Zrobił krok do przodu. Zanim zdążyłam się cofnąć, chwycił mnie za nadgarstek i przyciągał do siebie.
-Jesteś za słaba na to, aby trzymać to w sobie. Widać to - zacisnął dłoń na moim nadgarstku jeszcze mocniej. Próbowałam się wyrwać, a był silniejszy.
-Naprawdę nikomu nic nie powiedziałam. I nigdy nie powiem o tym. Przysięgam - szepłam wciąż prując uwolnić się od niego. On wiedząc moje starania tylko się zaśmiał. Nie miałam z nim szans. Nawet się nie łudziłam.
-Będę cię obserwował. Chodził za tobą jak cień. Będę niczym twój koszmar. Nie pozbędziesz się mnie. I nawet te twoje pieniądze nic ci nie dadzą. Nie potrzebuję ich. Potrzebuje twojego posłuszeństwa.
Łza spłynęła mi po policzku. Ledwo mogłam oddychać. Traciłam kontrolę nad tą całą sytuacją. Choć wątpię, żebym kiedykolwiek ją miała.
-Po co? - szepłam tak cicho, że wątpiłam w to czym mnie usłyszy - Dlaczego mnie nie zabijesz i nie skoczysz tego?
-Oj głupia ty. Śmierć jest najlepszym co może cię spotkać. Jeszcze będziesz o nią błagać. Teraz uważaj, aby ona nie spotkałam kogoś z twoich bliskich. Możesz iść stąd. Niedługo się zobaczymy- powiedział spokojnie, jakby były wyprany z uczuć. Puścił moją rękę i pchnął lekko. Jako iż ledwo trzymałam się na nogach to prawię upadłam na ziemię. Usłyszałam za sobą jego śmiech. Nie zatrzymywałam się. Szłam szybkim krokiem w stronę budynku. Kiedy znalazłam się już w środku poczułam jakbym dopiero zaczęłam znów oddychać. Szybko znalazłam się w sali, gdzie była impreza i odszukałam wzrokiem jedyną z dwóch osób, które chciałam teraz widzieć. Thomas stał obok jednego z stołków i patrzył coś w telefonie. Podbiegłam do niego od razu kiedy go zobaczyłam. Rzuciłam mu się w ramiona. Były zdziwiony, ale przytulił mnie mocno.
-Ej, co się stało? Kath... - szepnął. Zaczął gładzić mnie po plecach.
-Tommy... Ja... Nie mogę ci powiedzieć... Ale obiecuję, że to nic złego - odpowiedziałam. Skłamałam, ale nie mogłam inaczej. Zaczęłam płakać. Tak bardzo nie chciałam do tego dopuścić, ale się stało.
-Spokojnie. Jestem tu... Nie musisz nic mówić. Jestem tu... - powiedział, a ja uśmiechnęłam się blado. On nie były tylko moimi przyjacielem, on były moim bratem z wyboru. Kochałam go tak bardzo. Pomiędzy nimi nigdy nie było i nie będzie takiego czegoś jak pożądanie albo miłość partnerów. To było coś o wiele ważniejsze. Bex i Tommy to osoby, za które mógłbym umrzeć bez zastanowienia. Osoby, bez których mój świat by nie istniał. Oni byli cząstką mnie. Nie chciałam ich okłamywać, ale nie mogłam pozwolić, aby choćby włos spadł mi z głowy.
-Dziękuje ci...
-Nie dziękuj. Powiesz mi co się stało, kiedy będziesz chciała. Tak poza tym to Bekah do mnie dzwoniła - zmienił temat.
-Co chciała? Coś się stało? - spytałam, ocierają łzy.
-Chciała wiedzieć czemu nie odpisujesz. Miała jakiś dziwny głos. Powiedziałem, że wyszłaś, więc późnej pewnie jej odpiszesz.
-Mówiła, że wychodzi dziś z nim po szkole gdzieś. Jeśli coś ten frajer jej zrobił to go zajebie - oznajmiłam. Rebekah pomimo swojego charakteru tak naprawdę miała kruchą psychikę. Tylko ci jej bliscy o tym wiedzieli.
-A ja ci pomogę - uśmiechnął się Rogers. Spojrzałam na telefon, który cały czas miałam w torebce. Było już po dziewiętnastej. Jeszcze pół godziny i będę mogła pójść do domu. Boże, tak bardzo chciałam znaleźć się w moim pokoju i przestać uśmiechać się na siłę.
***
Weszłam do pokoju i usiadłam na łóżku. Nie miałam siły na nic. Nie mogłam już ustać na nogach. Nadgarstki mnie bolały i były czerwone. Czułam, że ten dzień były dopiero początkiem tego co miało się zdarzyć. Przerażało mnie to jak nic innego. Bałam się, że to się już nigdy nie skończy. Chciało mi się spać, ale wiedziałam, że dziś nie zasnę. Jednak zanim nałykam się tabletek nasennych, musiała coś zrobić. Przebrałam się w jakieś luźne ciuchy i zadzwoniłam do Bex na kamerkę.
-Hej, jak tam? - spytałam ją, gdy odebrała połączenie.
-Cześć Kaaath. Nie najgorszej, a u ciebie? Ponoć rzygałaś - powiedziała spokojnie. Nie wyglądała na smutną, co mnie cieszyło. Jej czarne włosy były spięte w koka. To były naprawdę rzadki widok.
-Taa... Ale mniejsza o mnie. Jak tam randka z piłkarzykiem? - zaśmiałam się lekko. Może i byłam wykończona psychicznie, ale dla Rebekah potrafiłam.
-
Eh... Zaraz po szkole miał trening, więc zabrał mnie ze sobą. Musiałam przez godzinę siedzieć na trybunach i uśmiechać się jak głupia - westchnęła ciężko - Potem było lepiej. Poszliśmy do niego i oglądaliśmy film.
-To chyba nie tak źle. Było coś więcej? Pocałował cię?
-Nie. Poprostu oglądaliśmy film. Było fajnie, ale dziwnie - stwierdziła. Nagle do jej pokoju ktoś zapukał.
-Boże, czekaj chwilę - jękła i położyła telefon na swoim łóżku. Teraz na ekranie widziałam jej sufit. Obstawiałam, że to jej matka lub ojciec. Mógł to też być jej durny brat, ale z tego co ostatnio mówiła to on rzadko bywał w domu.
-Cześć Bekah - usłyszałam głos Ryan'a starszego brata Rebekah. Był o dwa lata starszy od niej. Chodził to tego samego liceum co my i z tego co wiedziałam to był w tej samej klasie co Beatrix. Siła rzeczy go znałam i kiedyś nawet lubiłam. Kiedyś to oznacza, że do czasu kiedy zaczął się do mnie przystawiać. Był za bardzo nachalny, a ja poprostu nie chciałam mieć z nim takiej relacji jaką on by chciał. Bex o tym wiedziała i były na szczęście po mojej stronie, za co byłam jej wdzięczna. Od tamtej pory jej i tak napięta relacja z bratem stała się jeszcze bardziej napięta niż wcześniej.
-Bex lub Rebekah, a nie Bekah! Nie mów na mnie Bekah - warkneła. Jedyną osobą, której pozwalała tak na siebie mówiąc to Thomas ewentualnie ja, prawie wogule tego nie robiłam. Lecz Tommy używał tego nonstop.
-Nie mogłabyś być ciut milsza - spytał ją. Ja jak debil wypatrywałam się w jej sufit i słuchałam ich rozmowy niczym jakiegoś paradokumentu.
-Może i bym mogła, ale mi się nie chce. Coś ważnego chcesz, bo rozmawiam z Kath?
-Z Katherine? No dobra to już idę pozdrów ją ode mnie - powiedział. Oczami wyobraźni mogłam wyobrazić sobie ten jego obrzydliwy uśmiech.
-Chciałbyś. Spadaj już i mnie nie wkurwaj, braciszku, bo cię w nocy poduszką uduszę - usłyszałam trzaśnięcie drzwiami i nagle na ekranie pojawiła mi się Bex.
-Już jestem. Słyszałaś?
-Tak, cała rozmowę - odpowiedziałam zaciskając usta w kreskę.
-Przepraszam cię za niego. Czasami nie wierzę, że jesteśmy spokrewnieni. Może on jest podmieniony? - zaśmiała się lekko. Nie przejmowałam się w tamtej chwili Ryan'em. Miałam ważniejsze rzeczy na głowie. O wiele ważniejsze niż chłopak z zawyżonym ego, który myśli, że każda dziewczyna, która mu się spodoba może być jego.
-Możliwe. Idę już spać. Dobranoc, Rebekah - powiedziałam.
-Kolorowych snów, Katherine. Jeszcze jedno i będzie Weekend - uśmiechała się i rozłączyła. Ja znów wzięłam kilka tabletek na sen, bo wiedziałam, że bez tego nie zasnę. Zapowiadała się kolejna długo noc..
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top