Rozdział 3. Wiadomości
Nie mogłam ile razy budziłam się w nocy. Te tabletki prawie nic mi nie dały. Kiedy udawało mi się wreszcie zasnąć, budziłam się po kilku minutach. Nie dawałam sobie rady. Myśl o wczorajszym wieczorze nie dawała mi spokoju. Pół nocy płakałam. Sama już nie widziałam czemu. Nie widziałam co mam teraz zrobić. Myślałam, że rano łatwiej będzie mi podjąć jakąkolwiek decyzję. Miałam nadzieję, że będę mieć bardziej trzeźwy umysł. Znów się myliłam. Czułam się wykończona pod każdym możliwym względem. Siedziała na krześle przy mojej toaletce i patrzyłam martwym wzrokiem w swojej odbicie. Moja twarz była blada, a pod oczami pojawiły się worki. Ciągle myślałam komu o tym powiedzieć. W nocy prawie zadzwoniłam do Rebekah, ale powstrzymałam się. Na razie wmawiałam sobie, że powiem rodzicom, kiedy oni tylko wstaną.
Usłyszałam powiadomienia z telefonu. Nawet nie widziałam gdzie on jest. W trudem wstałam i poszłam w stronę łóżka. Kręciło mi się w głowie. To pewnie od braku snu lub od tabletek. Zauważam telefon leżący na szafce nocnej. Chwyciła go myśląc, że to wiadomość do Bex lub Tommy'iego. Włączyłam go, a pierwsze co zobaczyłam to była to wiadomość.
Nieznany: Masz wyjątkowego pecha, Katherine Olsen. Twoje oczy widziały coś czego nie powinny.
Upuściłam urządzenie na podłogę. To nie mógł być przypadek. To nie był żart irytujących dzieciaków. Oni już wiedzieli. Widzieli mnie wczoraj. Wiedzieli kim jestem. Usiadłam na ziemi, bo czułam, że zaraz upadne. Coraz bardziej kręciło mi się w głowie. Podsunełam kolana pod brodę i oparłam na nich czoło. Boże, byłam idiotką. Okropną idiotką. Po co wogule wczoraj szłam na tą imprezę? Czemu musiałam skręcić w tą uliczkę? Najgorsze było to, że nie mogłam już cofnąć czasu.
Usłyszałam znowu dźwięk SMSa. Od razu chwyciłam telefon, chociaż ręce trzęsły mi się ze stresu.
Nieznany: Nawet nie próbuj nikomu tego mówić. Chyba, że chcesz aby ty i twoi najbliżsi skończyć jak ten gościu. Rozumiesz?
Nie mogłam tego zrozumieć. Wszystko zaczęło mi się mieszać. To już nawet nie chodziło tylko o mnie. W głowie miałam tylko treść tej wiadomości. Wpakowałam się w kłopoty, choć tak naprawdę nic nie zrobiłam. Byłam tylko siedemnastką chodzącą do liceum, której największymi zmartwieniami był sprawdzian z matematyki i rozbity telefon. Moje życie było spokojne, praktycznie niczym nie musiałam się martwić. Wszystko było idealne. Było do wczorajszego wieczoru.
-Kochanie? Wstałaś już? - moja mama zapukała w drzwi. Praktycznie podskoczyłam. Nie miałam pojęcia co robić. Prawda czy kłamstwo?
-Tak! - zawołałam, szybko kładąc się na łóżku. Schowałam jej tabletki pod kołdrę.
-To dobrze. Za chwilę będzie śniadanie, więc możesz zejść na dół - powiedziała, wchodząc do pokoju. Kiwłam głową.
-Dobrze się czujesz? Wyglądasz słabo?
-Naprawdę? Słabo spałam. Wiesz, impreza i te sprawy - zaśmiała się lekko. Wygrało kłamstwo. Ja się poprostu bałam. Poraz pierwszy aż kłamałam matce. Zawsze miałyśmy dobre relacje, ufałam jej, a ona zawsze starała się być przy mnie.
-O której wróciłaś? Nie słyszałam jak wchodziłaś.
-Po dwudziestej czwartej. Od razu poszłam spać - odpowiedziałam. Kolejne kłamstwo, a ten dzień dopiero się zaczynał. Po chwili rozmowy mama wyszła z mojego pokoju. Miałam chwilę spokoju. Poszłam do garderoby i ubrałam mundurek szkolny. Zrobiłam też makijaż, mocniejszy niż zwykle, aby zakryć ślady po braku snu.
Zeszłam na dół do jadalni, gdy już na mnie czekali.
-Dzień dobry, córko - powiedział ojciec. Odpowiedziałam mu tym samym i pocałowałam go w policzek. Usiadłam do stołu. Spojrzałam na jedzenie przygotowane przez naszą gospodynie. Zrobiło mi się niedobrze na samą myśl o jedzeniu. Widząc wzrok rodziców, nałożyłam sobie na talerz jajecznicę i zaczęłam dłubać widelcem w niej.
-Pamiętasz co jest dzisiaj po szesnastej? Katherine? - spytał, a ja po chwili dopiero zareagowałam.
-Yhm. Jasne. Dziś jest... Spotkanie integracyjne dla mieszkańców Los Angeles - przypomniałam sobie. Olsen Company często robi tak zwane spotkania integracyjne, czyli poprostu imprezę otwartą dla mieszkańców, które miało na celu nabycie nowych potencjalnych klientów.
-Dokładnie tak. Będą nam towarzyszyć nasi najlepsi wspólnicy. Rogers'owie i Gilbert'owie.
Nawet nie skupiałam się na tym co później mówili. Wszystko toczyło się tak jak codziennie. Po śniadaniu wyszłam z domu i Ward zawiózł mnie do szkoły. Jednak jedno było inne iż zazwyczaj. Ja. Moje myśli ciągle były skupione na wczorajszym dniu. Nie potrafiłam myślę o czymś nie związanym z tym. I wątpiłam coraz bardziej, że kiedyś będę potrafiła. Całą podróż spędziłam patrząc w ekran telefonu, na którym widniały dzisiejsze wiadomości od nieznanego numeru. Kiedy dojechaliśmy do mojego liceum, nawet nie zwróciłam uwagi, że już jesteśmy. Wciąż patrzyłam się w ekran.
-Coś się stało, Katie? - usłyszałam głos szofera. Zawsze nazywał mnie Katie (choć to całkiem inne imię), kiedy widział, że mam gorszy humor. Poczułam łzy w oczach, więc szybko zaczęłam mrugać i obróciłam głowę w drugą stronę. Działo to na powstrzymanie płaczu.
-Nie.. Stresuje się sprawdzianem z matmy - uniosłam prawy kącik ust i pośpiesznie wyszłam z samochodu.
Tak jak zawsze, po wejściu do szkoły, skierowałam się do mojej szafki.
-Katherine! Hej! Jak tam? - zawołała moja przyjaciółka, kiedy tylko mnie zauważyła.
-Hej Bex... Dobrze, a u ciebie?- powiedziała, a mój głos zaczynał się łamać. Tak bardzo nie chciałam kłamać przyjaciółce. Za bardzo była dla mnie ważna, ale musiałam to robić dla jej i mojego bezpieczeństwa. Nie mogłam dopuścić, aby Rebekah coś się stało. Ona była cząstką mnie, bez której nie byłam sobą.
-U mnie wręcz niesamowicie. A ty na pewno dobrze się czujesz? Źle wyglądasz. Kaca może masz? - spytała. Prawdopodobnie powinnam mieć kaca, bo wczoraj trochę wypiłam, ale ze stresu chyba wszystkie takie rzeczy znikły. Głowa wciąż mnie bolała i byłam strasznie osłabiona.
-Ta, chyba mam kaca. Co się stało, że jesteś taka cała w skowronkach?
Rebekah opowiedziała mi o tym jak wczoraj całowała się z Nickolson'em i jak odwiózł ją do domu po imprezie. Cieszyłam się, że chociaż dla niej tematem wieczór miał pozytywne znacznie.
-I rano napisał do mnie z pytaniem, czy wyjdźmy dziś po szkole gdzieś - skończyła, a na jej twarzy był szczery uśmiech. Miałam złe przeczucie co do tego chłopaka, a nie chciało mi pouczać Bex. Starałam się uśmiechać na siłę i zachować się jakby nic się nie stało. Starałam się z całej siły, lecz widziałam, że ona widzi, że coś się stało. Jednak, na moje szczęście, już o to nie pytała. Poszłyśmy pod klasę, gdzie czekał na nas już Tommy. On też spytał się o to co jest ze mną, ale również go zbyłam. Kiedy zadzwonił dzwonek na lekcję, weszliśmy do sali. Naprawdę próbowałam skupić się na zajęciach, ale oczywiście myślami byłam gdzie indziej. Nimi wciąż byłam w tamtej uliczce.
***
Stołówka przypomniała jedną z taki ze filmów dla nastolatek. Stolik, ławki, krzesła i wszystko to co było w normalnych stołówkach. Była niezwykle czysta. Wszystko tak jak zawsze lśniło od czystości. Wzięłam jedzenie od kucharki. Nie skupiłam się nawet na co wybrałam. Razem z przyjaciółmi usiadłam przy naszym ulubionym stoliku, czyli tym koło okna z widokiem na krajobraz Los Angeles. Za budynkami kryło się naprawdę ładne miejsce, które chciałabym kiedyś zwiedzić, ale jeszcze nie było mi to dane. Bex i Tommy dyskutowali na jakiś temat, ale ich nie słuchałam. Co chwilę sprawdzałam telefon, aby być pewna, że już do mnie nie napisał. Żadnej nowej wiadomości. Trochę mnie to cieszyło.
-Jaki kolor sukienki dziś ubierasz? - usłyszałam niezwykle niski i piskliwy głos, który mógł należeć tylko do jednej osoby. Valerie Gilbert niewiadomo skąd pojawiała się przy naszym stoliku.
-Co? - spytałam, podnosząc głowę znad telefonu. Widziałam wzrok Rebekah na Gilbert. To się nie mogło dobrze skoczyć.
-Głucha jesteś? Jaki kolor sukienki dziś ubierasz? Nie chcę mieć takiego samego. Muszę się wyróżniać.
-Ja jeszcze nie wiem - odpowiedziałam szczerze. Ona spojrzała na mnie jak na wariatkę. Valerie była rudowłosą dziewczyną niskiego wzrostu. Pomimo tego, że była o rok starsza to zachowała się czasem jak dziesięciolatka.
-Boże i to ma być przyszła prezeska Olsen Company? Nie ubieraj granatowej sukienki, bo taka będzie moja. Ta teraz, pa. Idę na kasting moich nowych cheerleaderek - uśmiechnęła się perfidnie i obróciła się w stronę wyjścia.
-Nie było nigdzie informacji o kastingu do drużyny - powiedziała Rebekah do niej.
-Informacje dostali ci, którzy powinni. Tobie by się nie przydała - odpowiedziała z uśmiechem na ustach. Opadałam głowę o rękę. Czułam jakby miała mi za raz eksplodować. Nie interesowała mnie ta dyskusja i wogule te jej głupie cheerleaderki. Chciałam być sama, znaleźć się w swoim łóżku i przestać udawać.
-Kasting powinien być dla wszystkich.
-Odpuść Collins, bo to nic ci nie da. Wiem, tak boli ci to, że poprostu jesteś beznadziejna. Pamiętasz moje słowa dokładnie - powiedziała i poprostu wyszła. Rebekah stała i patrzyła się w drzwi przez, które przed chwilą tamta wyszła.
-Bekah? O jakie słowa jej chodziło? - spytał Thomas.
-Nie pamiętam - prysła śmiechem i usiadła spowrotem.
-Na pewno? - zapytałam ją, a ona kiwała głową.
***
Od razu po szkole musiałam pojechać do domu, aby zacząć się szykować. Stałam od kilkunastu minut w garderobie i patrzyłam w jeden punkt. W moje odbicie w lustrze. Wyglądałam gorzej niż rano. Nadal byłam blada, a worki po oczami robiły się coraz większe i ciemniejsze. Byłam słaba i zmęczona tą sytuacją. A najgorsze było, że wciąż tak samo się bałam. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam po sukienkę, choć tak naprawdę było mi to obojętne jaką ubiorę. Chciałam już być po tej całej imprezie. Wyjęłam z szafy dwie sukienki. Jasno różową i błękitną. O wiele bardziej lubiłam tą drugą, więc ubrałam ją. Znów spojrzałam w lustro. Idealnie wyglądała na mnie. Nie była wulgarna, ale też nie jak dla zakonnicy. Idealna na takie biznesowe spotkania.
Chwyciłam telefon, aby zobaczyć czy jest jakaś wiadomości. To już była obsesja. Jednak telefon był rozładowany. Od razu poszłam do mojego pokoju i podłączyłam go do ładowarki. Podeszłam do szuflady, w której rano schowałam tabletki mamy. Na szczęście wciąż tam były. I wtedy usłyszałam dźwięk SMSa. Chwyciła szybko urządzenie.
Nieznany: Pasuję ci ta niebieska sukienka. Załóż do niej jakieś ładne szpilki;).
Tym razem telefon nie wypadł mi z ręki. To ja upadłam. Nie mogłam ustać, a przed oczami zaczęło robić mi się ciemno. Kiedy uspokoiłam się choć trochę, zaczęłam zasłaniać wszystkie okna w pokoju. Oddech stał się coraz cięższy. Czułam się obserwana. Na pewno byłam. Weszłam do garderoby i zmieniałam sukienkę na tą różową. Nie wiem czemu, ale to mnie uspokoiło.
-Katherine! Już musimy iść! - zawołała mama.
-Dobrze! - odpowiedziałam. Wyszłam z pokoju, biorąc po drodze telefon.
***
Stój, uśmiechaj się i uściskaj ręce ludzi. Czy to brzmi trudno? Zdecydowanie nie, ale jest w cholerę męczące. Tak naprawdę to było jedno z głowy zadań dla mnie na tej imprezie. Musiałam być dla wszystkich miła i poprostu wyglądać grzecznie. Powinno pocieszać mnie to, że obok stoi Thomas. Dziś nawet to nic mi nie dawało. Ludzie zebrali się wokół podium, na którym stał mój ojciec i opowiedział o planach firmy na ten rok. Nie słuchałam go nawet. Poprostu stałam i próbowałam nie skupiać na sobie wzroku ludzi. Wciąż czułam się źle i niekomfortowo. Momentami chciałam już tylko zemdleć i znaleźć się gdzie indziej.
-I modernizacja tak zwanej Czarnej Dzielnicy Los Angeles - usłyszałam jego słowa. Jest coś takiego jak Czarna Dzielnica? O co chodzi? Pierwszy raz słyszę o takich planach. Zobaczyłam wyraz twarzy mojej mamy, który pokazywał, że też jest zdezorientowana. Po tych słowach tata poszedł porozmawiać indywidualnie z ludźmi.
-Tommy? Gdzie jest ta cała Czarna Dzielnica? - obróciłam się w stronę przyjaciela.
-To ta biedna dzielnica. Wiesz tam obok Nicolson'a jest - odpowiedział. Faktycznie nazwa była adekwatna do miejsca. Ta działy się złe rzeczy, których jednej byłam świadkiem. To co stało się wczoraj nie było czymś nadzwyczajnym tam.
-Przoszę o uwagę państwa. Chciałbym razem z mężem wam coś ogłosić.
Tym razem na podium weszli państwo Rogers.
-Po tragedii jaka nas spotkała zaprzestaliśmy pewniej tradycji naszej firmy. Ale teraz po dwóch latach jesteśmy gotowi, aby odnowić ją na nowo. Rogers&Rogers oficjalnie informuje o ponownym rozpoczęciu konkurs na miss R&R, ku pamięci naszej Beatrix... - oznajmiła. Miss R&R to konkurs organizowany przez ich firmę. Coś typu miss piękności, ale z jeszcze większym przepychem. Idealne dla kogoś kto chce zacząć swoją przygodę z konkursami. Udział biorą dziewczyny od 15 do 19 lat. Matka Tommy'iego poprostu miała jakieś niespełnione marzenie z dzieciństwa. Beatrix wygrywała te konkursy, nie ma się co dziwić. Nie wątpię, że mogłaby to wygrać bez wpływu rodziców, ale gdzie tu sprawiedliwość dla innych dziewczyn?
I wtedy usłyszałam, że ktoś otwierał szampana. Wybuch korka sprawiał, że poczułam się jak wczoraj. Serce mi przyspieszyło, a nogi przez chwilę odmówiły posłuszeństwa. Gdy nie Thomas stojący obok upadłabym na ziemię.
-Katherine... Co się dzieje? Źle się czujesz? Mów do mnie. Kath...
Nie reagowałam przez chwilę. Przed oczami miałam tylko wczorajsze wydarzenie.
-Niedobrze dobrze mi... - szepłam. Wybiegłam z sali i pobiegłam od razu do toalety. Zakluczyłam drzwi. Nie mogłam się uspokoić. Nachyliłam się nad sedesem, bo czułam, że zaraz zwymiotuje. Ta cała sytuacja mnie przerastała. Nie dawałam sobie z tym rady psychicznie. Nie zwymiotowałam. Usiadłam na zimnych kafelkach i oparłam głowę o ścianę.
-Katherine! Co ci jest? Słyszysz mnie?! - usłyszałam głos Tommy'iego. Walił w drzwi jakby się paliło. To w urocze jak się o mnie martwił. Był dla mnie jak brat, ale nie mogłam mu powiedzieć prawdy.
-Wszystko okej. Naprawdę. Chyba się czymś zatrułam - skłamałam. Nim zdarzył coś powiedzieć, usłyszałam dźwięk z telefonu. Nerwowo wyjęłam go z torebki i sprawdziłam co tym razem.
Nieznany: Ładniej było ci w niebieskiej sukience. Wyjdź przed budynek. Teraz.
W oczach momentalnie pojawiały mi się łzy. Czy to był ten czas? Czas, aby umierać? Co on lub oni ode mnie chcieli? Boże... Co zrobić?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top