Ciemność
Ciemno. Wszędzie było ciemno. Gdy świadomość jakakolwiek, nawet w strzępach, zaczęła do mnie docierać, wszędzie było ciemno. Czy ciemność mnie przerażała? Nie. W sumie nigdy. Zawsze wiedziałem, że coś się w niej czai, ale nie napawało mnie to lękiem. Czy było mi neutralne? Sam nie wiem. A może koiło? Może nawet. Lecz z tą ciemnością było inaczej. Chciałem otworzyć oczy i... Właśnie. Mógłbym parsknąć śmiechem. Otwórz oczy. Ciemność minie. Zrobiłem to. Otworzyłem oczy, ale ona wciąż tu była. Wciąż mnie otaczała. Coś było nie tak. Czułem jak szponiastymi pazurami wdziera się w moją duszę... Czy w ogóle ją miałem? To kwestia sporna. Już od dłuższego czasu. Dla mnie pewnie od jakichś 30 lat. Dla innych, jeżeli byli, bo tego nie wiedziałem, nie miałem okazji zapytać, dla nich pewnie dłużej. Może powinienem poruszyć ten temat? Tak. Na pewno to zrobię. Gdy tylko wydostanę się z ciemności.
Siedziałem na czymś, ale nie miałem pojęcia na czym. Kompletnie nic nie widziałem, mimo że byłem pewny, że mam otwarte oczy. Gdzie byłem? Też nie miałem pojęcia. Co robiłem wcześniej? Miałem wrażenie, że nie tylko mnie fizycznie otacza czarna dziura. Wdzierała się do mojego umysłu. Zostawiała ciemne ślady, tworząc luki, których nie potrafiłem wypełnić.
Dźwignąłem się na nogi. Gdybym chociaż wiedział na czym stoję. Zrobiłem niepewny krok do przodu. Pod stopami wciąż miałem jakieś niewidoczne dla oka podłoże. Czymkolwiek było mogłem na nim stać.
- Hallo! – krzyknąłem w nadziei, że gdzieś jest ktoś, kto mnie usłyszy. Może zostałem porwany? Ogłuszony, uprowadzony. Tylko po co? Może ze względu na...
Głos. Usłyszałem jakiś głos. Tuż obok ucha. Coś szeptał. Nie znałem jednak tego języka. A przynajmniej nie potrafiłem go rozpoznać.
- Kto tu jest? – Rozejrzałem się dookoła. – Hallo!
Nikt mi jednak nie odpowiedział. Znowu zaległa cisza. Nie było głosu. Nie było żadnego dźwięku. Nic. Postąpiłem więc do przodu. Miałem wrażenie, że gdzieś w oddali widziałem jakieś blade światło. Przyśpieszyłem. Jeżeli gdzieś na dole była dziura, nawet jeżeli stąpałbym ostrożnie i tak niechybnie bym w nią wpadł. Jednak nic się nie działo. Problem był taki, że miałem wrażenie, że światło się nie zbliżało. Może było tak daleko? A może nie było opcji, żebym w ogóle do niego dotarł? To wszystko robiło się coraz dziwniejsze.
Nagle usłyszałem swoje imię. Wyszeptane tuż obok mojego ucha. Zatrzymałem się gwałtownie. Rozejrzałem się i okazało się, że po mojej prawej są drzwi. Skąd one się wzięły? Przecież ich nie mijałem! Wyrosły jak spod ziemi. Przyglądałem się im przez chwilę, ale w końcu chwyciłem za klamkę. Drzwi powoli ustąpiły, dając mdłe światło, dobiegające ze środka. Nie miałem pojęcia, co mnie tam czeka, ale wszedłem.
Znalazłem się w pokoju. Był duży i mógł nosić miano komnaty. Stało tam wielkie bogato zdobione łoże, jakaś szafa, lustro, ale co mnie uderzyło najbardziej to krew. Była wszędzie. Na dywanie, na posadzce, na pościeli, nawet na ścianie. Krwawe rozbryzgi tworzyły makabryczne pejzaże. Wpatrzony w czerwień dopiero po chwili zauważyłem jakiś ruch po drugiej stronie łóżka. Ktoś tam był. Nie dostrzegłem tego w pierwszym momencie. Postąpiłem ostrożnie krok do przodu. Głupcze! Powinieneś uciekać!
Pierwsze co zauważyłem to buty. Ktoś leżał na podłodze. Jego lakierowane czarne buty splamione były krwią. Bałem się spojrzeć dalej, a mimo to zrobiłem jeszcze jeden krok do przodu. Okazało się, że ktoś kucał nad leżącym. No to miałem przerąbane... Scena ewidentnie wskazywała na morderstwo. A skoro trafiłem na ofiarę i prawdopodobnego sprawcę... Jakby mało śmierci było ostatnio w moim otoczeniu. Teraz jeszcze to...
W dłoni mężczyzny, który kucał nad zwłokami, błysnął nóż. Z bogato zdobioną rękojeścią. Zamarłem. Mężczyzna powoli się podniósł i odwrócił w moją stronę. Miał zakrwawioną koszulkę i ręce. A ta twarz... Otworzyłem szeroko oczy. Zdążyłem zauważyć, kim była ofiara. Może słowo, które cisnęło mi się na usta było zdecydowanie nieodpowiednie, ale i tak je wyszeptałem.
- Boże...
~
Usiadłem ciężko dysząc. Wokół mnie było ciemno, ale nie na tyle ciemno, bym nie mógł dostrzec zarysów mebli. Sen... To był tylko sen. Koszmar, ale jednak. Mogłem odetchnąć z ulgą. Przetarłem twarz dłonią, starając się uspokoić zbyt szybki oddech. Ostatnio działo się tyle rzeczy, że taki koszmar powinien być normą. Powinienem się przyzwyczaić.
Odruchowo sięgnąłem na prawo i wymacałem lampkę, stojącą na nocnej szafce. Pokój rozświetlił się nieco przytłumionym światłem. Nagle usłyszałem pukanie. Zmarszczyłem mocniej brwi.
- Proszę! – odezwałem się. Miałem gościa? Dopiero teraz zacząłem się zastanawiać – gdzie ja tak właściwie jestem? Nie zdążyłem się jednak rozejrzeć, bo do pokoju wszedł mężczyzna. Nienagannie ubrany w czarny garnitur.
- Damien, wszystko w porządku?
Przyglądałem się przez chwilę mężczyźnie i powoli wszystko zaczynało do mnie dochodzić.
- Tak, tak... - Potrząsnąłem lekko głową. – Dlaczego pytasz?
- Miałeś koszmar – odpowiedział mój gość, podchodząc bliżej łóżka.
Spojrzałem na niego dość mocno zdezorientowany.
- Skąd wiesz?
- Jesteśmy ze sobą mocno związani. Czuję takie rzeczy – wyjaśnił spokojnie.
- Wow. – Odetchnąłem. – Co mi się śniło też wiesz?
- Tego już niestety nie – odparł, posyłając mi przepraszający uśmiech. – Ale może chcesz o nim porozmawiać? – zapytał, przysiadając na brzegu łóżka.
- Nie... - odpowiedziałem powoli, ale wtedy kątem oka zauważyłem jakiś przedmiot, którego nie spostrzegłem wcześniej. Leżał na szafce. Nóż. Z bogato zdobioną rękojeścią. Skąd on się tu wziął?
Przeniosłem spojrzenie na mężczyznę.
- Nie... Nie chcę, Lucyferze – dokończyłem powoli.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top