Prisoner
Od kiedy Trickster opadł na skórzane obicie nie minęło wiele czasu, niewiele też zmieniło się w stanie rzeczowym i osobowym salonu, aż nagle powietrze przeszył zimny głos, użyty pierwszy raz od przybycia do wieży.
- Co TO jest? - Tony spojrzał na Lokiego, który z autentycznym przerażeniem wskazywał palcem na kota, który właśnie zszedł z kolan Clinta i zaczął obwąchiwać kostki boga.
- To, Reniferku, jest kotek, mieszka tu. - Iron Man postanowił zaspokoić ciekawość ciemnowłosego, przy okazji uznając jego niewiedzę za całkiem zabawną.
- Co TO robi? - Głos Lokiego jeszcze raz przeciął powietrze. Teraz kot, którego nikomu nie spieszyło się jakkolwiek nazywać, sadowił się na kolanach boga ocierając się o jego lewą dłoń, a już niewielką chwilę potem, zwierze wygodnie leżało na udach boga i głośno mruczało. Gdyby Stark miał galerię najbardziej pochrzanionych sytuacji swojego życia, zdjęcie z tego momentu zdecydowanie znalazłoby się w jej ścisłej czołówce.
Pomimo upływu czasu, bóg nadal z konsternacją wpatrywał się w swoją nową futrzaną zmorę, która teraz ostentacyjnie przeciągała się, pokazując przy tym cztery śnieżnobiałe kły.
Loki uznał kota za coś dziwnego, za jedno z tych stworzeń, które pomimo, że w jakiś sposób wydawały mu się piękne, a w ogólnym zamyśle mimo wszystko miały być drapieżnikami, nie miały określonego celu swojego życia.
Zabić, zjeść, zasnąć, przeżyć.
I tak bez końca.
Dzień w dzień.
Przecież takie życie nie mogło być czymś dobrym ani tym bardziej wartościowym w skali świata.
Głownie martwiło i zadziwiało go jednak to ich dążenie jedynie do tak trywialnych rzeczy jak zaspokajanie potrzeb narzuconych przez naturę.
To ten brak wyższego celu, według niego, był najstraszniejszą częścią egzystencji zwierząt. Nie wyobrażał sobie siebie w takiej sytuacji. Nawet nie chciał.
Tak pusto mijające dni chyba podświadomie sprowadzały jego myśli na własne uwięzienie, na czas w celu i na to, że nigdy więcej nie pozwoli się tak znieważyć, sprowadzając do rangi zwykłego złodzieja czy krętacza.
***
Tony nadał stał w progu i gapił się na Lokiego, kiedy dotarło do niego jak kretyńsko musiał wyglądać w zaistniałej sytuacji, szczególnie że królewskie rodzeństwo zdążyło rozejść się po salonie i tylko on został w swojej dawnej pozycji.
Nie zastanawiając się długo, sam ze sobą zarządził taktyczny zwrot i odwracając się na pięcie skierował kroki ku swojemu własnemu pokojowi, bo przecież nie będzie cały dzień chodzić w tych idiotycznych Asgardzkich łachach.
Wynalazca wciągnął na tyłek granatowy dres i koszulkę kupioną na którymś z koncertów AC/DC, a następnie, niemalże ciągnąc nogi po ziemi wszedł do windy, która, jak zawsze niezawodnie, zawiozła go do warsztatu.
Jak dobrze być u siebie.
Pomimo, że jego psycholog węszył u niego zaburzenia na tym tle, a Pepper dostawała nerwicy, Tony kochał swój warsztat, kochał to, że to miejsce było tylko jego, że miał tu spokój i że mógł się tutaj spełniać w każdy naukowo-mechaniczno-konstruktorski sposób jaki tylko chciał.
To była taka jego własna Jaskinia Batmana.
Tylko, że lepsza. W końcu była jego, a on był Stark, wszystko co było Stark, było najlepsze z możliwych.
Ot, taka ogólnie życiowa zasada, która sprawdzała się zawsze i wszędzie.
Tony próbował wrócić do projektu kolejnego ulepszenia repulsora w lewym ramieniu, jego myśli jednak uparcie nie chciały zebrać się wkoło zagadnienia, które Stark chciał dopracować.
Iron Man po którejś już z kolei próbie powrotu do własnych zapisków i kawałków metalu bezładnie porozrzucanych na biurku, doszedł do wniosku, nie żeby bez żalu, że dzisiaj już nic z tego nie będzie.
Tymże stwierdzeniem, sam sobie dał automatyczne zezwolenie na to, żeby faktycznie, tak jak myślał o tym jeszcze w salonie, napić się albo upić.
Która z opcji będzie tą finalną, Stark jeszcze nie wiedział, dlatego podniósł swoje szanowne cztery litery z krzesła na kółkach i dopadł do małej chłodziarki, zapełnionej od góry do dołu wszelkiego rodzaju napojami, było tam wszystko, czego tylko mógł zachcieć, od zwykłej wody mineralnej, przez piwo z sygnaturą Motorhead, aż po różnego typu whisky.
Żyć nie umierać, czy jakoś tak.
Gdyby tak tylko odjąć parę życiowych dramatów, zaczynając od wieloletniej ignorancji ze strony ojca, na odpowiedzialności ratowania świata, Tony Stark pewnie powiedziałby, że jego życie jest jednym wielkim pasmem szczęścia, alkoholu, pieniędzy i półnagich tancerek.
Nie żeby trzy ostatnie rzeczy nie towarzyszyły mu przez całą życiową drogę.
Sądził jednak, że cena jaką płacił za życie takie, a nie inne, była duża, zdecydowanie za duża i Stark często zastanawiał sie co by było gdyby.
Co gdyby Howard zajmował się nim tak jak powinien, a nie wylewał wieczne żale po utracie Kapitana Ameryki?
Co gdyby nie był dziedzicem Stark Industries?
Co gdyby był normalnym dzieciakiem, chodzącym do normalnej szkoły dla normalnych dzieciaków i mających wśród nich normalnych przyjaciół?
Co gdyby na barkach jego i jego dysfunkcyjnej-pseudo-rodziny nie spoczywał los przyszłości Ameryki, albo i całej Ziemi?
Co gdyby wszystko było inaczej?
Co gdyby codziennie rano nie musiał toczyć ze sobą bitwy, czy warto dzisiaj wstawać, czy to może jednak dobry moment żeby rzucić wszystko w cholerę i zgłosić nieprzygotowanie do dalszej egzystencji?
Nie, to wcale nie było tak, że pod całą tą otoczką perfekcji i poczucia humoru Tony skrywał całe lata żalu i krytych uczuć, nie, w ogóle.
A mógł nie pić.
To prawie zawsze się tak kończyło, Stark powinien był już to wiedzieć i teoretycznie wiedział.
Wiedza jednak zazwyczaj przegrywała w starciu z tym cudownym, ale jakże krótkotrwałym stanem, w którym nie czuł nic, a po fali przemyśleń i życiowego rozgoryczenia, przychodziła nicość i obojętność.
No, aż do czasu przyjścia niesamowitego, ścinającego z nóg kaca, objawiającego się od razu po przebudzeniu następnego dnia.
***
Loki był pewien, że Anthony jeszcze wróci do pomieszczenia, w którym zostawił go ze zgrają ludzi, która ewidentnie i perfidnie go ignorowała.
Fakt faktem, Thor pobieżnie zaprosił go do oglądania z nimi czegoś, co miało nazywać się Pulp Fiction na niebotycznie wielkim, płaskim ekranie zawieszonym w centralnym punkcie ściany, naprzeciwko szerokiej kanapy. Laufeyson nie poczuł jednak szczególnej ochoty na oglądanie Midgardzkiego, dziwnego filmu z główną postacią niesamowicie podobną do Nicka Furyego.
Czarnoskóry Agent nadał wytwarzał w jego umyśle lekką dozę niepokoju, a po tym, jak bóstwo uświadomiło sobie, że najprawdopodobniej będzie na jego łasce, bądź i niełasce, nie chciał jeszcze bardziej zaśmiecać sobie głowy odniesieniami do jego osoby.
Kiedy po kolejnych parunastu minutach kot jako ostatni znudził się jego towarzystwem i podreptał w tylko sobie znanym kierunku, Loki postanowił, że to dobry czas, żeby rozeznać się w terytorium.
Nie wiedział tylko, czy faktycznie chciał poznać rozkład pomieszczeń, czy zlokalizować pozycję Anthonego.
Nie wiedział też, czy chce wiedzieć.
_____
Niestety, tak jak już pisałam przy okazji ostatniego rozdziału bloodflood, wena mi siadła, a ostatnio non stop dzieją się rzeczy, które demotywują mnie do wszystkiego, pisania też.
Przepraszam za czas oczekiwania, jakość rozdziału i wszystko inne.
O ile w ogóle ktoś tu jeszcze w ogóle zagląda.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top