GŁÓD
– Chodź ze mną – szepcze mi do ucha.
Nie musi mi powtarzać, od razu kiwam ochoczo głową, Jego silna ręka chwyta mnie ponownie w talii, dociskając mocno do wysportowanego ciała. Nie wiem, jak on to robi, ale żywa fala wprost rozstępuje się przed nami, niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem. Po chwili zatrzymujemy się przed wejściem, przy którym stoi kolejny napakowany ochroniarz. Bez słowa odczepia czerwono-czarną taśmę, uśmiechając się usłużnie, i wpuszcza nas do środka.
Kluczymy w milczeniu przez ciemny korytarz, w którym jedynym źródłem światła są, rozsiane co kilka kroków, lampki wtopione w podłogę. Na mojej skórze pojawia się przyjemna gęsia skórka, a w środku rozchodzi się miłe mrowienie strachu, pomieszane z pożądaniem. Od współpracowników słyszałam o tajemniczych pokojach w „Dark Roomie". Moja asystentka wciąż o nich trajkotała, chociaż nigdy nie zobaczyła ich na oczy. Opowiadała, że znajdują się w piwnicach i wybrańcy, którzy doznali zaszczytu posiadania własnego klucza do jednej z komnat, wyprawiali w nich takie rzeczy, jakie zwykłym śmiertelnikom się nie śniły. No proszę, kto by pomyślał, że to ja przekonam się o prawdziwości tych legend?
Nagle mój przewodnik zatrzymuje się bez uprzedzenia. Gdyby mnie nie trzymał, zapewne przywitałabym się z kamienną posadzką. Uśmiecha się przepraszająco i wkłada żelazny klucz do najprawdziwszych wrót. Nie wiem, kto projektował to miejsce, ale musiał być zafascynowany średniowiecznymi zamkami. Jednak odwalił niezłą robotę, bo faktycznie czuję się, jakbym przeniosła się w czasie.
Bruce – cholera, nadal nie mogę sobie przypomnieć, jak nazwała go Nene – popycha lekko drzwi, które cicho zgrzytają. Wpycha mnie delikatnie do środka, zamykając wrota od razu za sobą. Przełykam ciężko ślinę, wpatrując się z niedowierzaniem w gigantyczne łoże, znajdujące się na samym środku pomieszczenia. Facet jest przynajmniej konsekwentny i zamiast czerwonego baldachimu, który przywodzi na myśl te wszystkie tandetne pokoje rozkoszy, obejmuję wzrokiem czarne płótno. W tym samym kolorze aksamitna pościel połyskuje niebezpiecznie w żółto-czerwonej łunie płomieni. Nie są prawdziwe, jednak lampy do złudzenia przypominają żywe pochodnie. Nie wiem, czemu myślę teraz o wampirach z mrocznych gotyckich powieści, uśmiechając się z rozmarzeniem.
Delikatny ucisk na moich ramionach wyrywa mnie ze świata fantazji. Chcę się odwrócić do Bruce'a, ale nie pozwala mi. Zamykam więc oczy i daję się pochłonąć ciemności. Każdy nerw, każdy neuron wyczekuje tego czegoś.
Bruce wodzi koniuszkami palców po moim karku, zataczając kręgi. Powoli schodzi coraz niżej. Mam wrażenie, że, pomimo oddzielającego materiału, moja skóra płonie pod ich dotykiem. Do nozdrzy wdziera się ostry zapach opium i dymu. Zaciągam się nim. Po chwili dociera do mnie, iż tak pachnie on. Ta świadomość sprawia, że upajam się jeszcze bardziej. Wydaję przeciągły jęk, gdy jego chciwe dłonie wkradają się pod ciasną koszulkę. Gładzi nagą skórę, sunąc coraz wyżej. Muska wargami moje ramię, doprowadzając mnie do szału.
Tym razem nie pozwalam się mu powstrzymać i odwracam się gwałtownie. Otwieram oczy i napotykam na figlarny uśmiech goszczący na jego ustach. Muszę go dotknąć. Kładę dłoń na jego klatce. Pod wpływem mojego dotyku twardnieje. Wyobraźnia podsuwa mi niebiańskie obrazy. Odlatuję na skrzydłach pożądania. Puszczają mi wszelkie hamulce i wbijam się łapczywie w mięsiste wargi; na co mi pozwala, uchylając je nieznacznie. Wsuwam język, owijając go wokół jego.
Matko, co ja wyprawiam? – przemyka mi myśl, ale nie mam ochoty się zatrzymać. Chcę więcej. Odrywam się z niechęcią, by nabrać powietrza. Odchylam nieco głowę i pozwalam robić, co mu się tylko żywnie podoba.
Oczywiście korzysta z tego niemego pozwolenia i całuje mnie w szyję. Zaczyna wodzić językiem, co wywołuje u mnie dreszcze. Nadal moje palce gładzą jego tors, a szalejące zmysły ledwo rejestrują jego rękę wędrującą po moim łonie. W końcu dociera do celu, drażniąc nieznacznie paliczkiem palca. Moje ciało przeszywa nieziemska ekstaza.
Budzę się cała zlana potem. Ten sen był taki realistyczny. Nie mogę uwierzyć, że prawie pozwoliłam obcemu facetowi zrobić ze mną, co tylko zechce. Przecież nawet nie znałam jego imienia. Dobrze, że w porę odzyskałam rozum i zwiałam stamtąd. Ledwo pamiętam, jak dotarłam do domu. Nawet wczorajszy dzień, spędzony w łóżku, nie pomógł mi odzyskać w pełni sił.
Spoglądam na zegarek. Ósma. Zamykam oczy i znowu widzę jego twarz. Uśmiecham się tęsknie. Nagle dochodzi do mnie, że jestem już prawie spóźniona. Wyskakuję z łóżka, wbiegam z nadświetlną prędkością do łazienki. Niestety wpadam na krzesło, które bezczelnie stoi sobie na środku pomieszczenia.
– Auć... Głupi mebel, kto cię tu zostawił?!
Wiadomo kto, bo po co odnieść go na miejsce? Przeklinając w duchu głupie krzesło i moją siostrę, szybko pozbywam się koszulki i wchodzę pod prysznic.
Po godzinie jestem gotowa. Postanawiam zjeść coś w biurze. Może niczym nie zarażę się ten jeden raz. Już mam wychodzić, gdy słyszę przekręcanie klucza w zamku i wpada na mnie Nene.
– Uważaj, jak chodzisz! – wrzeszczy.
– Ja? Chyba ty! – odwzajemniam się jej. – Gdzieś ty była? Martwiłam się. Czemu nie odbierałaś?
– Phii... Bo nie mogłam. Jak mnie zostawiłaś, znalazłam zajmujące towarzystwo – syczy znacząco.
– Czemu jesteś na mnie zła, przecież to ty kazałaś mi się wyluzować? – Uciekam wzrokiem, bojąc się napotkać kpiący uśmiech.
– Nie jestem... Idę spać – odwarkuje.
– Mogłaś przynajmniej napisać SMS-a – mruczę bardziej do siebie niż do niej.
W końcu zbieram się na odwagę i patrzę na nią z wyrzutem, ale oczywiście nic nie robi sobie z tego. Zauważam, że jest na serio wściekła i nawet typowy dla niej ironiczny uśmiech jakoś sztucznie dziś wygląda. Niespodziewanie nachodzi mnie śmieszna myśl.
– Jesteś zazdrosna.
– Zazdrosna? Niby o kogo? O ciebie? – prycha. – Meg, spójrz na siebie...
Cholera, nawet nie musi kończyć i tak zabolało. Jednak nadal mam to niejasne przeczucie.
– Na serio, jesteś zazdrosna. – Nie powinno mnie to cieszyć, ale jednak mam nieziemską satysfakcję. – Niech zgadnę, on miał być twoją kolejną ofiarą i dlatego tak wdzięczyłaś się do niego. A mimo to wolał mnie.
Słyszę, jak przeklina pod nosem.
– Nie gadaj bzdur. Nie dorastasz mi nawet do pięt. – Morduje mnie wzrokiem, lecz zaraz na jej ustach pojawia się wredny uśmieszek. – Gdybym chciała, byłby mój. Po prostu byłaś łatwym celem. Zabawił się i zapomniał o tobie.
– Jak śmiesz?
– Czy ty oglądałaś się dzisiaj w lustrze? — Łapie się za brodę, przyglądając mi się krytycznie. – Pensjonarka... Na serio uważasz, że masz do zaoferowania mu coś więcej niż jednorazowy numerek?
– I ty uważasz się za moją siostrę? – nie wytrzymuję. – Nie możesz choć raz pozwolić mi na chwilę szczęścia? Czemu mnie tak nienawidzisz?
– Nienawidzę? Co ty znowu sobie ubzdurałaś? A bądź szczęśliwa ile chcesz – stwierdza zbyt głośno, próbując mnie wyminąć.
Łapię ją za ramię. Spogląda na mnie z niedowierzaniem.
– Puuszczajjj.
– Możesz mówić, co chcesz – zniżam głos prawie do szeptu. – Nic to nie zmieni. Widać, że on nie jest tobą zainteresowany – mówię już łagodniej. Pomimo wszystko martwię się o nią. – Na twoim miejscu zapomniałabym o nim.
– Nie mów mi, co mam robić – oznajmia, akcentując nadmiernie ostatnie słowo. – Jeszcze się przekonamy.
– Jak zwykle, nikogo nie chcesz słuchać. – Wzdycham ciężko. – Wychodzę do pracy. Nie spal mieszkania.
– Jasne, pa. – Strząsa moją rękę i znika w pokoju gościnnym.
Przewracam oczami. Powinnam być na nią wściekła, ale jest mi jej żal. Dziewczyna nie potrafi znaleźć swojego miejsca i wciąż miota się, wplątując w kolejne romanse skazane na porażkę. Może to naiwne z mojej strony, ale kocham ją – przecież to moja siostra. Zamykam cicho drzwi.
Po godzinie wpadam zdyszana do biura. Od razu poprawia mi się humor, gdy dociera do mnie znajomy harmider. Uwielbiam ten uporządkowany chaos. Zauważam, że są już wszyscy. Niektórzy rzucają mi dziwne spojrzenia. Kurczę, przecież każdy może się spóźnić. A jeśli Greg im powiedział, gdzie bawiłam się w ten weekend?
– Szef cię szukał – wyrywa mnie z nieciekawych myśli głos asystentki.
– Dobrze. – Macham lekceważąco ręką. Widzę, że dziewczyna chce jeszcze coś powiedzieć, lecz ostatecznie jedynie spuszcza wzrok.
Idę sprężystym krokiem przez korytarz, uśmiechając się do swoich myśli. Czuję, że to będzie dobry dzień, chociaż kiepsko się zaczął. W końcu dostanę upragniony awans. Bardzo starałam się o niego. Robert nie może temu zaprzeczyć. Poświęcałam tej firmie nawet weekendy, nie wspominając już świąt. Musi to docenić. A poza tym, obiecał mi to.
Mimowolnie zauważam, że ludzie schodzą mi z drogi, unikając mojego wzroku. O co im chodzi? Czyżbym miała coś na twarzy? Nie, Mary by mi o tym powiedziała.
Zatrzymuję się przed biurem szefa. Niedaleko wisi ozdobne, wielkie lustro, które przy tylu próżnych osobach – pracujących w tym biznesie – jest niezbędnym elementem wyposażenia. Dla pewności spoglądam w zwierciadło. Nie widzę, żeby gdzieś na włosach pozostały niebieskie lub różowe smugi. Wszystko wygląda nienagannie, tak jak powinno. Więc w czym jest problem? Z przyzwyczajenia gładzę spódnicę i pukam w pięknie rzeźbione drzwi. Wciąż nie potrafię oprzeć się temu widokowi. Są idealne, dające nam złudną nadzieję, że my też tacy jesteśmy.
– Proszę – słyszę zachrypły, nieprzyjemny głos nałogowego palacza.
Naciskam zimną klamkę, przyklejając do ust szeroki uśmiech. Biuro jest wielkie i urządzone staromodnie, ale z gustem. Za każdym razem mnie to bawi, wiedząc, gdzie pracuję.
– O jesteś. – Uśmiecha się tak samo fałszywie, jak i ja. – Dziś trochę spóźniona.
– Przepraszam, miałam...
– Nieważne, są ważniejsze sprawy.
Wchodzę do środka, zamykając głuchym stuknięciem drzwi. Ku memu zdziwieniu, przy oknie ktoś stoi. Podchodzę do masywnego biurka, spoglądając dyskretnie na niego. Pomimo że widzę tylko plecy mężczyzny, wydaje mi się znajomy. Nie podoba mi się to wszystko.
– Musimy porozmawiać o twoim awansie.
– Tak? – Przełykam z trudem ślinę, siadając.
– Wiesz, że ostatnio ciężko było?
– Wiem, ale już wychodzimy na prostą. Prowadzę kilka rozmów i ...
– To za chwilę. Wiem, że się starasz.
Zaczyna mnie drażnić jego uśmiech.
– Oddałaś serce tej firmie. Nie ma lepszego pracownika od ciebie... — ucieka wzrokiem w stronę mężczyzny. – Przykro mi, następnym razem na pewno zostaniesz dyrektorem generalnym.
– Słucham? Jak to, przecież już mi Pan obiecał?
– Zrozum mnie, musimy iść z duchem czasu... – zawiesza głos, dając mi chwile na przetrawienie jego decyzji. – Jesteś zbyt konserwatywna, brakuje ci pazura. – Uśmiecha się przepraszająco, lecz dobrze wiem, że jest to tylko poza.
– Że co?!
Głupia byłam. Jedynie się oszukiwałam. Szef nigdy w życiu nie pozwoliłby zasiąść na swoim stołku kobiecie. Uważa je za piękny dodatek, a nie równoprawnego członka zespołu.
Co powinnam teraz zrobić? Zwolnić się, lecz co dalej? Kto mnie zatrudni?
– Po prostu zatrudniłem kogoś z zewnątrz, kto ma nam pomóc przyciągnąć młodszą klientelę. Dzięki niemu...
– W czym niby ten człowiek jest lepszy ode mnie?
Spoglądam gniewnie na sylwetkę rozświetloną przez promienie, przez co wydaje się subtelnie pogrążona w mroku, nadając mężczyźnie drapieżności. Chyba słyszę prychnięcie. Jednak nie jestem pewna, bo zaraz dostaję przysłowiowym obuchem w głowę.
– Luke Eblis jest najlepszym...
Przestaje go słuchać, Dobrze wiem, kim jest ten człowiek. Jeszcze nie osiągnął trzydziestki, a już uważają go za guru branży reklamowej. On nie powiela trendów, on je tworzy. Cyphre to ikona, z którą każdy chce pracować i uczyć się od niego, mając nadzieję, że niewielka iskra jego geniuszu spadnie na nich.
– Panno Byrne, słyszałem od Roberta dużo dobrego i nie ukrywam, że jestem pod wrażeniem pani osiągnięć. – Nagle dociera do mnie spokojny, głęboki głos. – To nie pani wina, że mój przyjaciel mnie ściągnął, aby wam pomóc. Po prostu taka osoba jak ja pojawia się na tym nijakim świecie raz na tysiąc lat.
Zaciskam pięści; świadoma, że już przegrałam.
Luke odwraca się do nas. W okamgnieniu oblewam się niezdrowym rumieńcem, a mój oddech przyspiesza. Na przystojnej twarzy Luke'a pojawia się szarmancki uśmiech. Podchodzi pewnym krokiem i chwyta mnie delikatnie za dłoń, całując ją z gracją.
– My się chyba znamy? – głosi w pytający sposób. Podnosi wyzywająco brew, przez co mam ochotę uciec stąd jak najdalej.
– Nie wydaje mi się – odpowiadam ledwo przez zaciśnięte gardło.
– Hmmm... Mam pamięć do twarzy. – Wbija we mnie te swoje czarne niczym mrok oczy. – Meg... Mogę tak mówić do ciebie? Sądzę, że będzie nam się cudownie współpracowało. – Przygryza delikatnie dolną wargę, gładząc subtelnie moją dłoń.
Mimowolnie zaciągam się jego zapachem. Opium i dym.
Już po mnie. Znowu siostrzyczka wpakowała mnie w niezłe bagno.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top