Rozdział trzydziesty piąty; Po prostu bądź.

Nigdy nie sądziłam, że poziom niepokoju, jaki odczuwałam przez ostatnie lata mojego życia może być jeszcze większy. A jednak, w ciągu ostatnich kilku dni właśnie taki się stał. Każdy kolejny dzień zdawał się być gorszy od poprzedniego, a każda kolejna godzina sprawiała, że zatracałam się w myślach, odrywając od rzeczywistości.
    Nic potrafiłam pozbyć się tego paskudnego uczucia, które ogarniało moje ciało w losowych momentach dnia i nocy, przyśpieszając mi bicie serca i zapierając dech w piersi. Próba głębokich wdechów nic nie dawała, bo czułam, jakby całe to powietrze, które nabierałam jakimś sposobem nie dochodziło do moich płuc, a kołatanie serca dodatkowo napędzało panikę w moim umyśle.

    Nie miałam pojęcia co się ze mną działo, czy to był symptom jakiejś choroby, czy po prostu skutek bezsenności. Nie wiedziałam co mi było, ale jedno było jednak — albo szybko się ogarnę, albo będę się staczała coraz niżej i niżej.

     — Teraz rozumiecie, dlaczego wyjazd do Kalifornii to dobry pomysł? — pytanie rodzicielki wyrwało mnie z letargu.

     Zamrugałam, odrywając wzrok od wazonu białych piwonii postawionych na stole i przeniosłam go na nią. Siedziała na krześle po mojej lewej tuż przy ojcu z dłońmi splątanymi na blacie, patrząc się raz po raz na mnie i Naomi.

     — Nie — odpowiedziała z wyrzutem moja siostra — Nadal nie rozumiem, czemu nie możecie poczekać, aż przynajmniej skończę szkołę.

     Ojciec westchnął cicho.

      — Bo firma, z którą mamy podpisać duży kontrakt otwiera właśnie nową filię i potrzebuje zespołu do marketingu i reklamy na teraz — wyjaśnił raz jeszcze spokojnym tonem — To ogromna szansa, której nie możemy przepuścić.

      Naomi założyła ramiona na piersi, po czym zacisnęła usta w wąską linię. Nadal była na mnie zła, ale tak samo jak tamtego dnia, gdy prosiła mnie o pomóc tak samo dziś nie mogłam nic zrobić.
     Fizycznie siedziałam przy stole, ale myślami byłam zupełnie gdzie indziej. Dochodziły do mnie jedynie niektóre słowa rodziców, bo w końcu cały ten pomysł z wyjazdem do Kalifornii miał mnie nie dotyczyć.
Za dwa miesiące, tuż po egzaminach miałam przenieść się do Bostonu, i to tam spędzić wakacje, przyzwyczajając się do nowej rzeczywistości. Miałam. Taki był plan.

     Sęk w tym, że on się zmienił, ale nikt poza mną nie miał o tym pojęcia.

     — Nie chce tam jechać. Mam tu swoich znajomych. Nie mog...

    — Nie pójdę na Harvard — przerwałam jej gwałtownie pod wpływem nagłej odwagi.

     Mój głos rozbrzmiał po raz pierwszy podczas tego rodzinnego spotkania odbijając się echem od ścian skutkując tym, iż wszystkie pary oczu skierowały się właśnie na mnie.
    Cisza, która zapadła sprawiła, że serce znów zaczęło bić mi mocno w piersi, a oddech stał się cięższy. Widziałam, jak przez twarz matki przetacza się fala nierozumienia i totalnego szoku.

    — Nie pójdę na Harvard — powtórzyłam.

    — To jakiś żart? — zapytała, patrząc na mnie śmiertelnie poważnie.

    — To nie żart — pokręciłam głową, zaciskając dłonie pod stołem z taką siłą, że paznokcie boleśnie wbiły mi się w skórę — Nie chcę tam studiować.

   Cisza. Cisza przed burzą, której się przecież spodziewałam.

   — Podjęłam już decyzje — dodałam z przekonaniem — Nie pójdę na Harvard — powtórzyłam, jak mantrę.

  — To jedna z najlepszych uczelni na świecie — głos matki zadrżał — Wszyscy w twoim wieku marzą o takiej szansie, a ty chcesz ją zmarnować?!

    — Ale ja nie jestem wszyscy — odpowiedziałam zdecydowanie, wlepiając w nią błękitne tęczówki.

    Kątem oka dostrzegłam, jak Naomi wstrzymuje oddech, przyglądając się całej sytuacji z szokiem wypisanym na twarzy. Patrzyła na mnie z niedowierzaniem.

Przynajmniej już nie była zła.

    — Spokojnie — wtrącił się ojciec, unosząc dłoń i spojrzał na mnie — Rozumiemy, że śmierć kolegi na ciebie wpłynęła Scarlett, ale nie możesz teraz poddać się emocjom — jego głos nabrał powagi — Nie możesz zmarnować takiej szansy.

    Nieprzyjemny dreszcz przeszył moje ciało na wzmiankę o Davidzie. Ale, mimo że zabrzmi to okropnie jego śmierć była tak naprawdę punktem kulminacyjnym, a nie główną przyczyną mojej decyzji.
    Było tak wiele powodów, dla których nie chciałam studiować na Harvardzie, ale wiedziałam, że żaden z nich dla moich rodziców nie będzie miał znaczenia.

    — Ja naprawdę nie chcę tam studiować — starałam się, by mój głos zabrzmiał stanowczo, jednak nie miałam pojęcia, czy to się udało. Sama już nie poznawałam własnej barwy głosu — To nie jest moje marzenie, tylko wasze.

     Po moich słowach nastała cisza, ale cholerne napięcie w powietrzu nie chciało zejść nawet na chwilę.
   Wiedziałam, że rozpętałam piekło, ale miałam to gdzieś.
Wszystko było mi już obojętne.

    — Jak śmiesz mówić takie rzeczy?! — krzyk matki w końcu przerwał milczenie. Poderwała się z krzesła, patrząc na mnie jak na najgorszego człowieka na świecie — Po to cię szkoliliśmy, po to pracowaliśmy ciężko, żebyś mogła pójść na najlepszą uczelnię w kraju, a ty teraz mówisz, że nie chcesz iść? — nie dała mi możliwości odpowiedzi, kontynuując maltretowanie mnie pytaniami; — Co cię gnębi? Czego się boisz? — nachyliła się opierając dłonie na stole.

    Niemal czułam moje pękające paznokcie od zbyt intensywnego przyciskania ich do wnętrza dłoni. Ból był jednak przyjemny. Przypominał mi o tym, że miałam w sobie jeszcze odrobinę siły.
     Również wstałam, stając teraz u jej boku.

    — Boję się, że nigdy nie będę szczęśliwa, jeśli będę robić to, co oczekują ode mnie inni — powiedziałam, patrząc jej prosto w oczy — Nie chcę iść na Harvard tylko dlatego, że to prestiżowa uczelnia. Chcę, aby moje życie miało sens.

    Grymas dezaprobaty wykrzywił jej twarz.
Ojciec nawet na mnie nie patrzył, chowając twarz w dłoniach z rozczarowania, a Naomi ulotniła się z jadalni, nie widząc kiedy. Nie miałam jej tego za złe, gdybym mogła też najchętniej znalazłabym się z dala od nich.
    Z dala od siebie.

   — Jak możesz być tak bezmyślna? — zapytała, a jej oczy iskrzyły się gniewem — Jak myślisz, że poradzisz sobie bez Harvardu? Co z twoją przyszłością?

    Te pytania wbiły mi nóż w serce. Naprawdę miała mnie za taką nieudacznicę, która była zbyt głupia, żeby sama zadbać o siebie i swoją przyszłość?
    Nie byłam bezmyślna, myślałam, aż za dużo. Może to był mój problem, który zaprowadził mnie w to miejsce, w którym teraz tkwiłam; w bezkresie beznadziejności, gdzie każdy krok miał swoje tragiczne konsekwencje.

    Moje spojrzenie skierowało się w stronę ojca, który dotychczas spokojnie obserwował naszą rozmowę. Teraz jednak jego brwi zesztywniały, a oczy stały się surowsze.        
    On już spisał mnie na straty i nawet tego nie krył.
Przyzwyczaiłam się już do tego, że nawet jeśli był tuż obok, jego obecność niewiele zmienia.

    Matka zaczęła nerwowo przecierać dłonią twarz, a po chwili ciszy wyrzuciła z siebie złośliwe pytanie:

     — To przez niego prawda? Wiem, że się z nim spotykasz — wypluła te słowa ze zgorszeniem na twarzy — Ethan namieszał Ci w głowie, tak jak ostrzegła mnie jego matka.

   Nieprzyjemne ukłucie w klatce nabrało na sile na wzmiance o tej kobiece. Matka. Nie zasługiwała na to miano.
   Spuściłam ramiona wzdłuż ciała. Nie wiedziałam dlaczego nie potrafiła dopuścić do siebie myśli, że byłam zdolna do podejmowania decyzji sama. Nikt nie musiał być za nie odpowidzialny prócz mnie.

    — To nie przez niego — pokręciłam głową zmęczona próbą wytłumaczenia jej, że chciałam po prostu żyć swoim życiem, a nie ich marzeniami — Nie zrozumiesz.

   — To mi wyjaśnij! — wyrzuciła dłonie w powietrze — Proszę bardzo słucham, dlaczego chcesz zepsuć sobie życie?

    Napięcie w powietrzu rosło, a ja czułam, że każda chwila może przynieść kolejną eksplozję emocji.
   Ale wiedziałam też, że to musi być teraz albo nigdy.

    — Bo nie widzę dla siebie przyszłości — powiedziałam głośno i wyraźnie, patrząc matce prosto w oczy.

   — A co zamierzasz robić w takim razie? — zapytała z wściekłością, malując się na jej twarzy — Zostać tu i być na każde skinienie tego chłopaka? Przecież znam, takich jak on. Nie rób z siebie idiotki.

     Wzrok matki stawał się coraz bardziej ognisty, a jej usta kurczyły się ze wściekłości.
   Otworzyłam usta, ale zanim zdążyłam wydobyć z siebie, chociaż słowo, matka wycelowała we mnie placem i powiedziała przerażająco chłodno;

    — Idź do pokoju i przemyśl swoje zachowanie Scarlett. Nie poznaje Cię.

    Zacisnęłam usta. Mogłam powiedzieć to samo, względem niej, ale się powstrzymałam.
  Jednak nie zrobiłam nawet kroku w stronę schodów. Stałam, patrząc na nią i rozmyślałam, kiedy moja własna matka, kobieta, której powinnam ufać i szukać wsparcia w trudnych chwilach, stała przede mną jako moja największa przeciwniczka.

    — Co on takiego zrobił, że pozbawił cię zdrowego rozsądku? — kolejne pytanie z jej ust zdawało się rozbrzmiewać, jakby z oddali.

     Znów czułam te ogarniającą mnie pustkę, która sprawiała, że spadałam coraz niżej i niżej. Mroczna otchłań mojego umysłu wydawała mi się teraz jedynym bezpiecznym miejscem.
     Zanim, jednak zanurzyłam się w niej całkowicie, zebrałam się na odwagę, by spojrzeć matce prosto w oczy.

     — Uratował mnie — powiedziałam — Kiedy was nie było był ze mną w najgorszym momencie. W dniu śmierci Davida, kiedy ja również chciałam umrzeć.

      Czułam, że te słowa powinny być wystarczające, że powinny coś zdziałać, ale zamiast słów wsparcia lub choćby próby zrozumienia, poczułam uderzenie w twarz.
   Cofnęłam się krok w tył, nie pod wpływem jego siły, ale szoku, unosząc dłoń ku twarzy. Chwilę zajęło mi, żeby zrozumieć co się stało, a kiedy to do mnie doszło, ból który mnie ogarnął, nie był już tylko fizyczny.

    Uderzyła mnie. Moja własna matka spoliczkowała mnie po tym, jak wyznałam jej prawdę, której tak bardzo chciała.

    — Nigdy więcej tak nie mów — rzuciła na jednym wdechu nawet na mnie, nie patrząc. Słyszałam w jej głosie rozczarowanie, ale również i gniew. Czułam, że w tym momencie byłam dla niej kompletnie nic nie warta — Nigdy — powtórzyła, tym razem z jeszcze większą siłą w głosie — To ja wiem, co jest dla Ciebie najlepsze. I będę Ci to pokazywać, nawet jeśli Ty nie potrafisz tego zrozumieć.

    Musnęłam pulsującą skórę na lewej stronie mojej twarzy, po czym cofnęłam się o kolejny krok.
   Nie obchodziłoby mnie, ile razów wymierzyłaby mi w policzek; nie zmieniłoby to mojego zdania.

    — Następnym razem postaraj się mocniej — powiedziałam beznamiętnie, obracając się na pięcie w stronę drzwi.

    Nie chciałam być tam ani minuty dłużej.

***

     Czy postradałam rozum? Możliwe. Czy mi to przeszkadzało? Ależ skąd.
    Ciężar, który nosiłam na barkach od dawna, jakby znikł. Nie miałam żadnych zobowiązań nie musiałam być na baczności i spełniać wymagań innych ludzi. Pozbyłam się tej presji i znów mogłam oddychać z ulgą.

Byłam wolna.

    Oderwałam wzrok od papierowego kubka z kawą, gdy kierowca taksówki zatrzymał się u celu. Na sam widok znajomego domu w Tremont poczułam, jak moje serce zaczyna bić szybciej, ale nie z powodu strachu czy lęku.
To była ekscytacja i poczucie wolności.

    — Dziękuję — podałam mu banknot, uśmiechając się szeroko, co on skomentował jedynie lekkim uniesieniem kącika ust.

    Wysiadłam z taksówki i stanęłam na chodniku, czując powiew ciepłego powietrza. Słońce znikło już za budynkami, chyląc się ku zachodowi.
    Trzymając w dłoniach kubeczek kawy i papierowy kartonik ruszyłam w stronę drzwi, do których zapukałam bez zastanowienia. Minęła chwila, kiedy otworzyły się na pełną szerokość, ukazując mi sylwetkę chłopaka, na którego obecność właśnie liczyłam.

   Ethan stał w progu, patrząc wprost w moje oczy z jedną z dłoni opartą o framugę. Miał na sobie czarne dresowe spodenki i tego samego koloru koszulkę, z krótkim rękawem, która odsłaniała jego pokryte tatuażami ramiona.

    — Scarlett? — ściągnął brwi.

    Uśmiechnęłam się widząc jego lekkie zmieszanie moim widokiem.

   — Czarna na podwójnym espresso bez cukru, dobrze pamiętam? — wystawiłam w jego stronę kubek.

   — Tak — odebrał ode mnie kawę nadal, jednak trochę niepewny — Co tu robisz?

   — A tak wpadałam — wzruszyłam ramionami i tak po prostu wprosiłam się do środka.

     Czując na sobie przenikające spojrzenie jego ciemnych tęczówek ruszyłam w stronę kuchni, gdzie postawiłam na blacie kartonik, sięgając do szafki z talerzami.
    To, że znałam w tym domu dosłownie każdy kąt i każdą możliwą skrytkę było dość zabawne, zważając na to, że kiedyś zarzekałam się, iż moja noga więcej tu nie postanie.

    — Scarlett — stanowczy głos Ethan'a wypełnił przestrzeń kuchni — Nie przyjechałaś tu bez powodu, prawda?

    Stanął przy wyspie kuchennej, na której oparł dłonie i pochylił się, by zrównać ze mną tęczówki. Ciemne kosmyki włosów opadające na jego czoło i gładka twarz bez cienia zarostu sprawiła, że wyglądał znacznie młodziej.

    — Nic się przed tobą nie ukryje co? — mruknęłam, przewracając oczami, po czym, jak gdyby nic powiedziałam; — Oznajmiłam rodzicom, że nie chcę studiować na Harvardzie, więc chyba mnie wydziedziczą, ale to nic — machnęłam dłonią — Kupiłam beze z mascarpone i malinami. Lubisz beze prawda? Ja uwielbiam, ale nie pamiętam, kiedy ostatnio ją jadłam — zmrużyłam oczy, próbując sobie przypomnieć — Mama zawsze mówiła, że ma za dużo cukru, a ja powinnam zadbać o dietę, bo nie zawsze będę miała taki metabolizm — spojrzałam na niego — Ale wracając do tematu, lubisz?

    Jakikolwiek ślad uśmiechu zniknął z jego twarzy, gdy tylko podsunęłam mu talerz pod nos.

    — Jak nie, to więcej dla mnie — rzuciłam, uśmiechając się.

    Ethan spuścił wzrok na kawałek ciasta, ściągając brwi. Milczał przez chwilę co wcale mnie nie zdziwiło.

    — Możesz powtórzyć? — jego głos był niski i napięty, ale nie przejęłam się tym zbytnio.

   — O bezie? — uniosłam brew.

    Poderwał głowę, patrząc na mnie pobłażliwie.

    — O Harvardzie.

    Westchnęłam ciężko siadając na wysokim krześle przy wyspie kuchennej.

   — Nie chcę tam studiować — wzruszyłam ramionami, nadziewając malinę na widelczyk — Nie wiem, czy w ogóle chcę. Zrobię rok przerwy i pomyślę. Jeszcze nie wiem, co bym chciała robić — znów zrównałam z nim spojrzenie — Mam jeszcze trochę czasu, żeby coś wymyślić — dopowiedziałam pełna przekonania.

    Ethan zamilkł, jakby szukał odpowiednich słów. Trzymał prosto głowę, ale jego oczy były spuszczone.

    — Kiedy o tym zadecydowałaś? — zapytał, prostując się.

   — Wczoraj — odpowiedziałam zgodnie z prawdą — Po naszej rozmowie.

    Skinął, odchylając głowę do tyłu, by na moment zatrzymać wzrok na popękanym suficie.
    Nie popędzałam go z odpowiedzią. W zasadzie nie oczekiwałam od niego niczego więcej, niż tego, żeby po prostu pozwolił mi dziś być blisko siebie. Bo mimo, że nie potrafiłam tego wytłumaczyć tylko tego chciałam.

    — Może daj sobie kilka dni na przemyślenie — odezwał się spokojnie po chwili, przysuwając bliżej. Uniósł dłoń, dotykając mojej twarzy, jakby chciał mnie uspokoić, ale ja przecież tego nie potrzebowałam. Nie widział tego? Siedziałam w jego kuchni, zajmując się kawałkiem bezy spokojna niczym tybetański mnich — To normalne, że masz wątpliwości, presja czasu, ale...

    — Nie rozumiesz — wtrąciłam, zadzierając głowę, by spojrzeć mu w oczy — Dziś rano wycofałam swoją aplikację Ethan.

    Zszokowany wyraz jego twarzy sprawił, że jakaś część mnie chciała się roześmiać. Nie miałam pojęcia dlaczego.     
   Możliwe, że naprawdę straciłam rozum.
   Wiedziałam, że zaskoczą go moje słowa, ale żeby aż tak? Przecież wiedział, że nie chciałam iść na Harvard, cholera przecież nie pojechałam nawet go obejrzeć, kiedy miałam okazję. Milczał przez dłuższą chwilę, by następnie kilkakrotnie otworzyć i zamknąć usta, jakby niepewny, od czego zacząć.
   Jego dłoń cały czas ujmowała bok mojej twarzy.

    — Powiedz coś — mruknęłam, poprawiając się na krześle wyczuwając dziwne napięcie tworzące się między nami.

   — Nie powinnaś rezygnować z przyszłości Scarlett — powiedział, nie odrywając wzroku od moich oczów.

Ściągnęłam brwi.

   — Co to ma znaczyć? — zapytałam zaskoczona jego słowami. Przecież nie rezygnowałam z przyszłości, chciałam po prostu nieco odłożyć w czasie jej planowanie.

   — Miałaś wyjechać Scarlett — ton jego głosu był niewiele głośniejszy od szeptu.

    Ściągnęłam brwi jeszcze mocniej. Przez moment wyglądał, jakby był zły, ale przecież to nie miało sensu.

   — Co to zmienia? — zmrużyłam oczy, oczekując odpowiedzi, która jednak nie nadeszła — Ethan? Wszystko dobrze? — zapytałam kompletnie, nie potrafiąc odczytać co kryło się za jego nieobecnym spojrzeniem.

    — Po prostu... — odchrząknął zaciskając nieco mocniej szczękę — Po prostu mnie tym zaskoczyłaś.

   Uśmiechnęłam się, gdy poczułam jak przesuwa palcami po moim policzku. Napięcie jakby zaczęło znikać.

    — Rozumiem — skinęłam głową — Ale i tak przyjąłeś to zdecydowanie lepiej, niż moja matka — zaśmiałam się nabierając mascarpone i wsunęłam widelczyk do ust —Dam ci trochę czasu na przyswojenie tego, ale nie wiem, czy nadal mam dom, więc... — wydęłam wargi — Mogę tu dziś zostać?

   Kącik jego ust uniósł się delikatnie po czym musnął kciukiem moje wargi.

   — Nie musisz o to pytać — odpowiedział po czym zrobił krok w tył, sięgając po swój talerzyk — I tak, lubię beze.

    Uśmiechnęłam się szeroko, kiedy zajął miejsce na drugim krześle. Cisza, jaka między nami zapadła pozwoliła mi zapomnieć o zgiełku codzienności, który ostatnio tak bardzo mi doskwierał.

***

    Leżałam na wznak na środku łóżka, wpatrując się w sufit. Za oknem zapadł mrok, który zwiastował zbliżającą się noc, a co za tym szło zaczęłam odczuwać pewne z tym związane obawy.
     Na samą myśl, o tym, że kolejny raz miałam odczuwać tą wszechogarniającą mnie niepewność i paskudne uczucie paniki dreszcz przeszedł mi po plecach. Przebywanie sam ze sobą w czterech ścianach nagle wydawało mi się czymś przerażającym, mimo że przecież byłam spokojna. Nie miałam pojęcia, jak, ale czułam się zupełnie, jakby moja podświadomość wyparła ostatnie wydarzenia w moim życiu. Jakby moje ciało i umysł odłączyły się od siebie, pozwalając mi stać się kimś innym.   
   Kimś, kto nie był beznadziejny i zepsuty do szpiku kości.

     Podniosłam się do siadu, spuszczając bose stopy na panele. Zimny powiew z nieszczelnego okna owiał moje nagie uda, sprawiając, że przez chwilę pożałowałam, iż koszulka Ethana, którą na sobie miałam nie była odrobinę dłuższa.
   Ruszyłam w stronę uchylonych drzwi łazienki, zza których od przeszło dwudziestu minut dochodził szum wody. Pchnęłam je, wchodząc cicho do środka, czując uderzenie gorącej pary.

   Ethan stał pod strumieniem wody tyłem do mnie ze spuszczoną głową, pozwalając, by woda spływała wzdłuż jego nagiego ciała. Gdy tylko podeszłam krok bliżej, jakby, wyczuwając moją obecność zerknął przez ramię, przecierając uprzednio twarz. Drzwiczki szklanej kabiny były w pełni otwarte, przez co mogłam dobrze przyjrzeć się jego ciału.

    A będąc szczerą musiałam przyznać, że było, na co patrzeć.

    — Potrzebujesz czegoś? — zapytał, na co pokręciłam głową, sunąc wzrokiem po czarnym tuszu na jego ciele.

    Stanęłam przy pralce stojącej w rogu łazienki naprzeciwko prysznica i podpierając się rękoma posadziłam na niej tyłek, krzyżując nogi w kostkach.

    — A więc przyszłaś sobie tylko popatrzeć? — kącik jego ust uniósł się górze w tym cwaniackim uśmiechu, który był jego nieodłączną częścią od dnia, kiedy go poznałam.

   Naprawdę wtedy nie sądziłam, że przyjdzie czas, kiedy zacznę go uwielbiać.

   — Coś w tym stylu — skinęłam głową nie chcąc żeby wiedział, że nie byłam w stanie wytrzymać dwudziestu minut sama ze sobą.

   — Jestem nagi — rzucił, bez krzty wstydu obracając się do mnie przodem. Patrzył na mnie zaczesując mokre kosmyki włosów do tyłu.

   Zaśmiałam się na jego słowa, po czym przechyliłam głowę, zrównując z nim spojrzenie.

  — Przecież nie ma tu nic, czego bym nie widziała.

    Tym razem to on się zaśmiał, odchylając głowę do tyłu, a ja znów bez skrupułów obserwowałam, jak piana spływała po jego wyeksponowanym w moją stronę ciele.    
    Co może się zdawać dziwne wcale mnie to nie krępowało. Jego tym bardziej.

   — Wiesz głównie to faceci używają takich tekstów, żeby zawstydzić dziewczynę — oznajmił, wychylając się zza kabiny — Podasz mi ręcznik? — wskazał na materiał leżący tuż przy mnie.

    Chwyciłam go i zeskoczyłam, podchodząc do kabiny.

   — Wątpię, żebym cię zawstydziła — powiedziałam, podając mu ręcznik co znów skomentował uśmiechem — Nie jesteś już zły?

   — Zły? — uniósł brew — Nie byłem na Ciebie zły, tylko...

   — Zaskoczony — dokończyłam za niego patrząc, jak wyciera krople wody z ciała, stojąc w progu kabiny.

  Owinął ręcznik wokół bioder, po czym znów spojrzał mi w oczy, przyglądając się mojej twarzy. Uniósł dłoń, łapiąc moją brodę i przechylił moją głowę lekko w bok uważnie, oglądając policzek.
Teraz, kiedy zmyłam z twarzy podkład można było dostrzec zaczerwieniony lekko ślad.

    — Co ci się stało?

— Mówiłam, że matka niezbyt dobrze przyjęła rezygnację z Harvardu — odparłam, uśmiechając się lekko — Nie boli, jeśli chcesz o to zapytać.

— Fizycznie może i nie — powiedział, muskając moją skórę opuszkami palców — Ale uwierz, że wiem jak boli cios zadany przez własną matkę.

Ściągnęłam brwi, po czym uchyliłam usta, kiedy tylko zrozumiałam sens jego słów.

   — Nie porównuj tego, co robili twoi rodzice do jednego policzka — pokręciłam głową — To jest nic.

    Westchnął na moje słowa.

    — Znów to robisz — spojrzał na mnie z dezaprobatą — Znów umniejszasz krzywdę, jaka Cię spotkała.

Krzywdę? Czym był ten jeden policzek, w porównaniu do tego, co spotkało jego, Davida czy Abigail.

Nie miałam pojęcia, dlaczego aż tak się tym przejmował, skoro ja wcale tego nie robiłam. Byłam spokojna, więc chyba wszystko było dobrze prawda?
Nawet już nie pamiętałam co czułam, kiedy matka podniosła na mnie rękę. Zdawało mi się to takie odległe. Pamiętam jedynie, jak wyszłam z domu i odetchnęłam, zrzucając z barków ciężar, czując się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej.
Nie obchodziło mnie, jak to się stało, że w jednej chwili przestałam odczuwać gamę negatywnych emocji, które dusiły mnie od tak dawna. Może uderzenie matki było jednak silniejsze, niż sądziłam i sprawiło, że dostałam jakiejś amnezji. Nie mam pojęcia. Jednak w tym momencie skupiłam się na tym, że tu i teraz czułam się dobrze.
   Tylko się liczyło.

     — Możemy do tego dziś nie wracać? — zapytałam jedynie — Mam zdecydowanie lepszy plan, jak możemy spędzić ten wieczór — uśmiechnęłam się łapiąc za materiał ręcznika owiniętego wokół jego bioder.

    — To nie jest najlepszy pomysł — szepnął, nakrywając moją dłoń, gdy tylko musnęłam jego skórę opuszkami palców — Nie jesteś dziś sobą.

    Ściągnęłam brwi.

    — Sobą? Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam sobą bardziej — wyznałam, cofając się o krok — Nie podobam Ci się w takim wydaniu?

   Wypowiadając te słowa poczułam nieprzyjemny skurcz w żołądku. Chciałam mu się podobać właśnie taka; bez tej cholernej maski idealnej córki, przyjaciółki i uczennicy. 
   Chciałam żeby pragnął prawdziwej mnie.

   — Nie bądź niemądra — pokręcił głową — Oczywiście, że mi się podobasz Scarlett.

     — A więc mi to pokaż — zadarłam głowę, robiąc kolejny krok w tył, przywierając pośladkami do pralki.

  — Scarlett... — westchnął.

   — No co? — unosiłam brew — Chyba mi nie odmówisz?

   Pod wpływem mojego śmiałego tonu, jakby bezwiednie zmniejszył między nami odległość obserwując moją twarz. Jakby nie pewny, czy nie zmienię zdania.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, kiedy złapał mnie w tali jednym ruchem, sadzając na pralce. Momentalnie oplotłam go nogami w pasie, gdy tylko znalazł się między moimi udami.
     Jego oczy skupiły na moich, w czasie, gdy ja przyciągnęłam do siebie jego ciało coraz bardziej zupełnie, jakbym nie mogła znieść najmniejszego dystansu między nami. Poniekąd tak właśnie było.

   Nie wiedziałam, co go tak zaskoczyło, ale zawahał się, zanim spojrzał mi w oczy.

    — Co mam zrobić? — zapytał cicho.

Bądź. Po prostu bądź.

   — Nie chce o niczym myśleć — szepnęłam — Pomożesz mi zapomnieć?

    Nie była to prośba niemożliwa do spełnienia. W końcu kiedyś już wyzbyłam się tożsamości, będąc z nim tak blisko.
    Chciałam to powtórzyć, bo udawanie było dużo łatwiejsze, niż zaakceptowanie tego, kim byłam.

    Ethan ujął moją twarz i szybkim ruchem, jakby, obawiając się, że jeśli będzie zwlekać, to nie da rady tego zrobić wpił się w moje wargi. Jego usta zmiażdżyły moje, mocno i szybko, a moje tętno przyspieszyło, gdy delektowałam się jego dotykiem. Kiedy, jego język zanurkował w moich ustach pozwoliłam mu na to, czując potrzebę poczucia go. Zacisnęłam nogi wokół jego pasa i chwyciłam go za mokre włosy, przytrzymując przy sobie.
   Przepadłam, zdając sobie sprawę, że potrafił mnie dotknąć, tak żebym w jednej chwili zapomniała o całym istniejącym świecie.

     — Przepraszam — wymamrotał pomiędzy pocałunkami.

    Zerknęłam na niego spod przymrużonych powiek, dysząc ciężko.

    — Za co? — szepnęłam całkowicie pochłonięta falą przyjemności, jaka przetaczał się przez moje ciało.

    — Za wszystko Scarlett. Za wszystko, co zrobiłem i zrobię.

W jego słowach rozbrzmiał jakiś głęboki ból i skrucha, której nie rozumiałam. Nie miałam pojęcia, za co przepraszał, ale nie zamierzałam pytać. Chwyciłam jego twarz, aby ponownie przysunąć jego wargi do swoich.   Wszystko wydawało mi się takie idealne, ponieważ w tamtej chwili nie zdawałam sobie sprawy, że to będzie miało tak ogromne znaczenie dla naszej historii. Myślałam, że to tylko kolejny wspaniały moment, który przyniesie mi jedynie ukojenie i rozkosz.
A kiedy zasypiałam w jego ramionach tamtej nocy, nie przeczuwałam, że już nigdy nie będziemy tak blisko siebie.

Może gdybym zwróciła uwagę na szczegóły, gdybym
zapytała, gdybym spróbowała zrozumieć, to wszystko mogło się udać. Dostrzegłabym nadchodzącą katastrofę i uratowała nas, a może, chociaż siebie. Jednak zamiast tego zatraciłam się w nim. Doszczętnie. Bez pamięci.
Naiwnie wierzyłam, że nawet w tym ciemnym miejscu, do którego wiodły nas nasze uczynki może być jakiś rodzaj raju. Mrocznego raju, w którym w końcu moglibyśmy być sobą i uwolnić się od wszystkich naszych tajemnic i bólu.

Uparcie się tego trzymałam, nie wiedząc, że jeszcze przyjdzie mi przekonać się na własnej skórze, że nie ma nic gorszego, niż być uwięzionym w swoim własnym mroku, bez nadziei na wyjście.

XX

Ahhh... jeden rozdział i epilog 🖤

Twitter: #darkparadisewatt

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top