Rozdział trzydziesty; Pierwsze miejsce.


Wygładziłam dłonią materiał jasnoniebieskiej satynowej sukni, której materiał opinał moje ciało.
Stałam przed lustrem, wpatrując się w swoje obicie od dobrych kilku minut.
  To było wręcz nieprawdopodobne, że szykowałam się na szkolny bal zupełnie, jakby ostatni tydzień się nie wydarzył.

  Na szczęście Aaron miał rację i sprawa pożaru na Bronxie szybko została zepchnięta z głównych stron wiadomości. Moje życie wróciło do względnej normalności, nie licząc codziennego strachu związanego z tym, że ktoś odkryje to, co zrobiłam. I tego, że za każdym razem, gdy zatracałam się w swoich myślach słyszałam w nich tylko jedno zdanie.
   Powiedziałbym Ci wtedy wszystko... Te słowa wyrwane z kontekstu nie miały żadnego sensu i nikt poza mną nie mógłby zrozumieć jak bardzo mnie zabolały.

   Jednak zastanawiając się nad tym dłużej doszłam do wniosku, że Ethan mnie zranił, bo mu na to pozwoliłam; dopuściłam do sytuacji, w której patrząc na mnie zobaczył słabość i uznał, że lepiej będzie skłamać niż wyznać mi prawdę.
   Filadelfia była błędem, tak jak wiele innych sytuacji, do których doszło. I, mimo że to wiedziałam nie mogłam szczerze powiedzieć, że ich żałowałam.

  — Scarlett — puknie o framugę drzwi oderwało mnie od rozmyśleń.

   Obróciłam głowę, widząc stojąca w progu rodzicielkę. Przyglądała mi się z uśmiechem na ustach.

  — David właśnie przyjechał — powiedziała, ruszając w moją stronę — Dlaczego nie mówiłaś, że idziecie razem?

  — Bo nie idziemy — wzruszyłam ramionami — Po prostu nie miałam ochoty jechać z Laylą i połową szkolnej drużyny w limuzynie. David zaproponował, że możemy pojechać razem, ale nie zaprosił mnie na bal — wyjaśniłam, chwytając za przełożony przez fotel płaszcz.

  — Jak zawsze komplikujesz — westchnęła teatralnie, kładąc dłonie na biodrach.

  — Właśnie robię wszystko, żeby tego nie zrobić — mruknęłam, siląc się na uśmiech.

   Może i tego nie zauważyła, ale starałam się zachować dystans. A tego, nabrałam tylko i wyłącznie z jej winy.
   Byłam pewna, że zakopałyśmy topór wojenny, a moja relacja z Ethan'em jej w żaden sposób nie przeszkadzała. Cóż... nie mogłam mylić się bardziej, kiedy wpadłam na przeklętą Eleonor Wayne i usłyszałam od niej o ich rozmowie.
   Wszystko poszło w diabły, łącznie z zaufaniem.

  — Zostanę na noc u Layli — przypomniałam jej wsuwając na stopy srebrne szpilki.

  — Dobrze — skinęła — Tylko pamiętaj, że rano będą do ciebie dzwonić z Harvardu w sprawie eseju. Wysłałaś w terminie tak?

   Skinęłam głową w odpowiedzi.
   Zrobiłam wszystko czego ode mnie oczekiwała. Liczyłam, że to wystarczy żeby uniknąć rozmowy na ten temat na najbliższy czas.

  — Idę — chwyciłam za torebkę i ostatni raz zerknęłam w stronę lustra — Żadnych zdjęć i podglądania przez okno — wycelowałam w nią palcem.

  — Ależ, skąd — uniosła dłonie — Baw się dobrze, ale z rozsądkiem — pogroziła palcem ostrzegawczo.

  — To szkolna impreza mamo — spojrzałam na nią pobłażliwe.

   — Zapominasz, że też byłam kiedyś młoda — westchnęła.

   Posłałam jej lekki uśmiech, po czym wyszłam z pokoju. Pokonałam schody w zadziwiająco szybkim tempie, zważając na wysokie obcasy i zarzuciłam płaszcz na ramiona.
   Chłodny powiew powietrza owiał moje odsłonięte stopy, gdy tylko otworzyłam drzwi. Samochód Davida stał na podjeździe, tuż przy białym mercedesie mojej matki. Wpatrywał się we mnie z przyjaznym uśmiechem oparty o bok auta. Miał na sobie ciemny garnitur.
   Stanęłam kilka kroków od niego zaciskając dłonie na pasku torebki. Miałam ogromną nadzieję, że nie wyciągnie zza pleców bukietu kwiatów albo innego sentymentalnego badziewia.

   — Cześć — odezwałam się pierwsza, nie pozwalając, by między nami zapadła dłuższa cisza.

   — Cześć. Gotowa? — chwycił za klamkę, otwierając drzwi od strony pasażera.

   Skinęłam głową i po wzięciu głębszego wdechu ruszyłam w jego stronę, zajmując miejsce.
   Naprawdę cieszyłam się na ten wieczór, kupując sukienkę kilka tygodni temu. Nie byłam jedną z tych osób, które uważały bal studniówkowy jako coś przesadzonego. Nie oczekiwałam korony królowej balu, ale chciałam się dobrze bawić, spędzając ten wieczór, który był kolejnym krokiem w stronę dorosłości z przyjaciółmi.

   I mimo komplikacji liczyłam, że jeszcze mi się to uda.

   — Wiem, że nie idziemy razem na bal, ale cieszę się, że przynajmniej możemy na niego razem przyjechać — zwrócił się do mnie, zapinając pas.

   — To nic osobistego David — spojrzałam na niego — Dawno temu postanowiłam, że pójdę sama i chcę trzymać się tego planu — uśmiechnęłam się krzyżując spojrzenie z jego zielonymi tęczówkami.

   — Rozumiem — skinął, odpalając silnik — Jednak byłem pewny, że będziesz mieć parę — odwzajemnił uśmiech, wyjeżdżając na drogę.

   Od razu zrozumiałam co i kogo miał na myśli.

   — Nasza relacja jest skomplikowana — westchnęłam — Bardziej, niż myślałam.

   — Wiem, że nie mi oceniać, ale jeśli to przez niego jesteś smutna, to nie jest Ciebie wart — zerknął na mnie ukosem — Zasługujesz na coś więcej Scarlett. Nie zapominaj, że jesteś warta, żeby być dla kogoś na pierwszym miejscu.

   Uchyliłam bezwiednie usta, kiedy David przeniósł wzrok na jezdnie przed nami. Nie potrafiłam zdobyć się na żadną odpowiedź.
   Jego słowa nie były zwykłym pocieszeniem powtarzanym, jak mantrę, a czymś więcej.     
Zabrzmiał zupełnie, jakby wiedział, co mnie trapi; jakby mógł zajrzeć mi do głowy i dostrzec moje myśli i słowa, które przewijały się jak senny koszmar od przeszło tygodnia.

   — Nie zapomnę — zapewniłam go, mimo iż nie miałam pojęcia, czy przypadkiem już dawno tego nie zrobiłam.

***

   Szkolna sala gimnastyczna zmieniła się nie do poznania dzięki licznym dekoracjom, a zabawa, która według wielu uczniów miała być porażką, przerodziła się w niezapomniany wieczór.
    Nikt łącznie z nauczycielami nie miał pojęcia, kiedy niewinne podpijanie w zakamarkach szkoły zmieniło się w pijaństwo najwyższej rangi.

   — Nie wierzę, że już niedługo kończymy szkołę — wykrzyknęła Layla, podskakując w rytm muzyki.

   — Zleciało zdecydowanie zbyt szybko — odparowałam, obracając się wokół własnej osi.

    Przekraczając próg szkoły w czwartkowy wieczór postanowiłam zapomnieć o chwilowym chaosie w mojej głowie. I do tej pory szło mi całkiem dobrze.

   — Zatańczysz z nim? — zapytała, nachylając się w moją stronę. Jej oczy powędrowały w miejsce za mną.

   Nie musiałam się obracać, żeby wiedzieć, że patrzy na Davida. Chłopak siedział przy stoliku w rogu od dłuższego czasu, rozmawiając z dziewczyną, której imienia nie znałam.
   Mimo iż wydawał się być na niej skupiony, raz po raz wyłapywałam jego spojrzenie na sobie.

   — Masz na myśli wolny taniec? — zapytałam, unosząc brew.

   — Wolny, szybki, jaki chcesz — wzruszyła ramionami — Nie wierzę, że to powiem, ale może zbyt szybko go oceniłam.

   Uśmiechnęłam się.

   — Doceniam przyznanie się do błędu, ale mam dość facetów na jakiś czas — zerknęłam na nią.

   Panujący na sali półmrok i migające kolorowe światła utrudniały mi ujrzenie jej twarzy.

   — Ethan nabroił? — zapytała z lekka rozbawiona.

   — Coś w tym stylu — skinęłam głową — Jednak ja również.

   Layla ściągnęła brwi jednak po chwili znów się rozluźniła.

   — Na pewno można to naprawić — odchyliła głowę, patrząc w mieniący się na wszystkie kolory sufit — Ty zawsze znajdujesz rozwiązanie Scarlett.

   Uśmiechnęłam się.
   To nie był odpowiedni czas ani miejsce na rozmowę, więc nie kontynuowałam tematu.

   — Tu są moje ulubione przyjaciółki!

   Z ledwością powstrzymałam parsknięcie, gdy przy moim boku wyrósł Will. Jego szklane oczy i lekkie wypieki wskazywały, że nie próżnował z zabawą.
   Uśmiechnęłam się widząc przyklejoną do jego boku Erikę. Miała na sobie piękną czerwoną suknię z tiulu. Po chwili dołączył do nas Michael, przylegając do Layli. Na parkiecie wokół nas było jeszcze wiele obejmującym się par, jednak dopiero teraz poczułam lekkie ukłucie w piersi.
   Layla miała Michaela, a Will Erikę. Kątem oka dostrzegłam nawet Jacksona w objęciach jednej z cheerleaderek.

   Wszyscy tego wieczora, mieli przy swoim boku kogoś wyjątkowego, z kim chcieli dzielić ten moment.

   Kiedy tylko dźwięk ostatniego kawałka powoli ustawał, zastąpiony powolną melodią niemal niezauważona zeszłam z parkietu.
Ruszyłam przed siebie, ignorując przeszywający ból stóp spowodowany szpilkami. Zbliżała się północ co oznaczało niedaleki koniec imprezy.
   Pchnęłam drzwi, wychodząc na opustoszały korytarz, a następnie z płaszczem zarzuconym na ramiona ruszyłam w stronę tylnego wyjścia.

   Musiałam zapalić.

    Stanęłam przy trybunach szkolnego boiska, które teraz oświetlało kilka lamp i wyjęłam paczkę papierosów. Wsunęłam jednego między wargi i odpaliłam starą zapalniczkę, którą znalazłam w domu. Zgasła, zanim zdążyłam odpalić papierosa.
   Moja różowa działała bez zarzutów, ale postanowiłam poświęcić ją na ten cholerny magazyn na Bronxie. Teraz nie wiem, czy było warto.

    Przeklęłam pod nosem, próbując raz jeszcze. Bezskutecznie. Wrzuciłam zapalniczkę do torebki i kiedy sfrustrowana miałam zamiar wrócić do środka dobiegł mnie charakterystyczny dźwięk odpalania ognia.
    Obróciłam głowę w kierunku, skąd dochodził ten niemal niesłyszalny odgłos i zrobiłam krok w przód, stając tuż przy trybunach. Siedząca na nich osoba niemal od razu rzuciła mi się w oczy.
   Mężczyzna ubrany na czarno z kapturem na głowie pochylał się w przód, wpatrując w jasny płomień zapaliczki, którą trzymał w dłoni.   

   Dostrzegłam jedynie zarys jego profilu, ale to wystarczyło, żebym go rozpoznała.
   Serce załomotało mi w piersi, a żołądek ścisnął się nieprzyjemnie, gdy tylko uniósł głowę i zrównał ze mną spojrzenie.
   Nie miałam pojęcia co dostrzegł na mojej twarzy, ale bez wahania wstał i pokonał dzielącą nas odległość, stając niemal na wyciągnięciu mojej dłoni.

   — Co tu robisz? — warknęłam, zaciskając dłoń w pięść.

   Nie odpowiedział. Wyciągnął w moją stronę zapalniczkę, odpalając papierosa, którego teraz trzymałam między palcami dłoni. Nawet nie zastanawiałam się skąd ją miał. Przecież nie palił.
  Włożył zapalniczkę z powrotem do kieszeni, zanim zdążyłam się jej przyjrzeć i zsunął kaptur z głowy.
   Skrzywiałam się widząc jego posiniaczoną twarz, która mimo upływu tygodnia wyglądała niewiele lepiej, niż, kiedy ostatni raz go widziałam.
   Jednak czy było mi go szkoda? Chciałam móc powiedzieć, że nie, ale jakaś cząstka mnie wiedziała, iż nie byłoby to szczere.

   — Wyglądasz jak gówno — oznajmiłam zupełnie poważnie, zaciągając się mocno.

   Kącik jego ust drgnął, a ja wbiłam wzrok w trybuny po mojej lewej, chcąc uniknąć kontaktu wzrokowego.

   — Ty też nie najlepiej — mruknął nieco rozbawiony, jakby uważał, iż w taki sposób załagodzi sytuacje.

   Zacisnęłam usta w wąską linie, ale nawet na niego nie spojrzałam.
   Wiedziałam, że sprawy między nami nie skończyły się tam na Bronxie, ale myślałam, że da mi więcej czasu, żeby ochłonąć.

   — Siedziałeś tu, czekając na mnie przez cały wieczór? — zapytałam, strzepując papierosa.

   — Możliwe.

   Ściągnęłam brwi i mimowolnie skrzyżowałam z nim tęczówki.

   — Żartujesz prawda?

   Pokręcił głową w odpowiedzi.

   — Musimy porozmawiać — ton jego głosu zabrzmiał dziwnie ugodowo.

   Mogłam obrócił się na pięcie i odejść. Miałam do tego, pełne prawo jednak chyba podświadomie nie chciałam tego zrobić.

   — Ostatnio wyraziłeś się jasno na temat, tego, jaki masz do mnie stosunek. Znalezienie kogoś innego do pieprzenia nie jest takie łatwe co? — zapytałam z przekąsem, nawiązując do jego słów z tamtego dnia.

  — Nie rób tego — westchnął.

  — Czego? — wypuściłam dym spomiędzy warg, wznosząc oczy ku niebu.

   — Nie myśl o tym, co wtedy mówiłem — wyjaśnił — Proszę zapomnij o tym i pozwól mi wyjaśnić.

  Spojrzałam na niego z ponurą miną.
 
  — Dobrze, wiesz że nie miałem na myśli, tego co wtedy powiedziałem — odparł, a ja skrzywiłam się, kiedy zmniejszył odległość między nami.

  — Jeśli nie powiedziałeś, tego, bo tak myślisz, a po to żeby mnie skrzywić to jeszcze gorzej — skwitowałam, patrząc na niego spod byka.

  — Wiem — skinął — Zachowałem się jak dupek, ale zrobię co tylko zechcesz żeby Ci to wynagrodzić. Nie chciałem, żeby tak wyszło.

  Parsknęłam śmiechem, jakby powiedział jakiś dobry żart. Poniekąd tak było. Zrobiłam krok w tył, kręcąc głową.
  Miałam świadomość, że przekroczyliśmy granicę, z której nie było powrotu. Teraz musieliśmy tylko stawić czoła konsekwencją tego wyboru.
   Musieliśmy zmierzyć się z własnymi uczuciami.

  — Zachowałeś się znacznie gorzej, niż dupek Ethan. Sprawiłeś, że poczułam się jak idiotka, a dobrze wiesz, jak tego nienawidzę — spojrzałam na niego znacząco — Jednak nie chcę przeprosin. Nie chcę słyszeć tego słowa z twoich ust — mój głos był zaskakująco spokojny, a przecież byłam niego wściekła, jak nigdy przedtem — Chcę żebyś nie dopuszczał do sytuacji, w których musisz go używać.

   Ethan uchylił usta, jakby chciał się odezwać jednak tego nie zrobił. Milczał, wpatrując się w moją twarz, jakby czegoś na niej szukał.
   Zgasiłam niedopałek na barierce, po czym zbliżyłam się do trybun i usiadłam na pierwszym stopniu. Zimny metal przebił się przez materiał mojej sukni i sprawił, że moje ciało przeszedł dreszcz.
   Zacisnęłam dłonie na krawędzi ławki po obu stronach mojego ciała i zadarłam głowę. Brunet stał w odległości pół metra ode mnie. Nadal milczał.

   — Czego ty chcesz Ethan? Tak szczerze — zapytałam, patrząc na niego przenikliwie.

   — W sensie...? — w jego głosie rozbrzmiała niepewność.

   — Zdałam sobie sprawę, że nigdy nie zapytałam, czego ty oczekujesz od naszej relacji — wyjaśniłam, patrząc w oczy mężczyzny, który wywrócił moje życie do góry nogami — Czego oczekujesz ode mnie.

   Ethan podszedł do mnie, po czym ukucnął tuż przy moich stopach. Wyciągnął rękę, jakby chciał dotknąć mojej, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Zacisnął dłoń tuż obok na metalowej krawędzi i zadarł głowę, wlepiając spojrzenie w
gwieździste niebo nad nami.
    Był blisko. Zbyt blisko. Odetchnęłam powoli. Wprost w jego uchylone wargi.

   — Czego ty chcesz? — powtórzyłam pytanie, nie odrywając od niego spojrzenia.

   — Ciebie — wyszeptał — Chcę Ciebie Scarlett.

   Zacisnęłam palce na ławce z taką siłą, że wystająca metalowa śruba boleśnie wbiła mi się w dłoń.
  Miał tupet. Niech go diabli wezmą.

   — Przestań — warknęłam kręcąc głową — Nawet tak nie żartuj.

  — Nie żartuje — zapewnił mnie niemal natychmiast.

   Poczułam, jak jego klatka piersiowa napełnia się powietrzem, które po chwili powoli wypuścił.
   Pochylił się i ułożył głowę na moich kolanach. Spięłam się, czując ciepło jego policzka przebijające się przez materiał mojej sukni.
   Ta nagła bliskość mnie zaskoczyła, jednak po chwili moje ciało rozluźniło się czując znajomy dotyk.

Zbyt łatwo mu ulegałam.

     — Chciałem, żebyś ze mnie zrezygnowała — powiedział, wtulając twarz w moje ciało mocniej — Ludzi, na których mi zależy, spotykając złe rzeczy Scarlett.

   Żal słyszalny w jego głosie sprawiał, że powściąganie emocji zaczynało być coraz trudniejsze. Jakie to było dla niego typowe; chciał mnie odepchnąć uważając, że to będzie dla mnie najlepsze.
   Przełknęłam gniew i uniosłam dłoń wplątując palce w jego włosy. Nie chciałam go pragnąć. Nie chciałam odczuwać tego palącego uczucia w klatce, za każdym razem, gdy tylko o nim myślałam.
  Naprawdę tego nie chciałam.

   — Nie wierzę w takie rzeczy — odparłam, sunąc dłonią po jego włosach i karku — To ja odpowiadam, za swoje wybory i ich konsekwencje. I wszystko, co się stało było następstwem moich decyzji.

   Ethan uniósł głowę, a moja dłoń zsunęła się na udo. Nieprzyjemne zimno owiało miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą spoczywała jego głowa.

   — Musisz wiedzieć, że jestem tchórzem Scarlett — skrzywił się wypowiadając te słowa.

— Oboje jesteśmy — westchnęłam — Boimy się własnych uczuć i tego, jakie będą miały konsekwencje. Różnica, jest jednak taka, że ja mimo tego strachu nie robię czegoś co mogłoby się zranić.

   Wiedziałam, że to było złe. Nie powinnam z taką  łatwością zapominać o tym, co się stało, ale w jego przypadku uczucie złości nie gościło we mnie na długo.
   Może podświadomie usprawiedliwiałam jego zachowanie beznadziejną przeszłością, z jaką musiał się mierzyć. A może po prostu tak, bardzo potrzebowałam kogoś przy swoim boku, że nie zważałam na to, jak mnie traktował.

   Byle tylko został.

   Ethan złapał mnie za dłoń, a ja oczy, chociaż na chwilę przestały być tak cholernie smutne.

  — Jeśli to ma się udać — kontynuowałam, wskazując na niego, po czym na siebie — Nie możesz sprawiać, żebym czuła, że robię coś złego martwiąc się o Ciebie.

   — Już nigdy więcej tego nie zrobię — szepnął — Obiecuję.

  — Obiecaj, też że nigdy więcej mnie nie przeprosisz — zadarłam brodę patrząc, jak błysk w jego oczach nabiera na sile.

— Naprawdę dziwna obietnica, ale skoro tego chcesz to obiecuję. Nigdy więcej Cię nie przeproszę.

  Uśmiechnęłam się głupawo. Składnie obietnic nie było niczym trudnym, jednak, mimo to serce zabiło w mojej piersi mocniej.
   Ujęłam bok jego twarzy przeciągając kciukiem po małym rozcięciu na policzku, a kącik jego ust uniósł się delikatnie.
   Naprawdę nie oczekiwałam od niego przeprosin. Nie lubiłam, gdy ludzie mnie przepraszali, bo to przypominało mi o tym, że zrobili coś złego. Nie potrzebowałam słów, żeby dostrzec, skruchę w jego oczach.

  Wiedziałam, że mówił szczerze albo przynajmniej cholernie dobrze udawał.

   — Mam coś dla Ciebie — powiedział, nie odrywając wzrok od moich oczu.

   — Co takiego? — zapytałam, widząc, jak sięga po coś do kieszeni skórzanej kurtki.

   Zmrużyłam oczy, dostrzegając mały różowy przedmiot między jego smukłym palcami.

   — Prawie taka sama jak miałaś — wsunął mi w dłoń zapalniczkę.

   Uchyliłam usta, unosząc ją. Przeciągnęłam palcami po równej powierzchni, czując małe wgłębnie w jednym miejscu.
   Obróciłam zapalniczkę w kierunku świtała latarni.

   — Ma wygrawerowane twoje inicjały — wyjaśnił— Także nie zostawiaj jej, jak znów zechcesz coś podpalić — dodał rozbawiony, na co szturchnęłam go w ramię.

   Uczucie trzepoczących motylków w moim brzuchu wzmogło się pod wpływem jego szczerego śmiechu.
   Wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu dopóki nie dobiegł nas głośny huk. Obróciliśmy głowy w kierunku drzwi prowadzących do budynku. Jakaś para przywierała do ich powierzchni, połykając się wzajemnie ustami. Przygryzłam wnętrze policzka, powstrzymując śmiech.
   Nie chciałam psuć im chwili.

  — Czyli tak się teraz bawicie na szkolnych imprezach? — szept Ethan'a rozbrzmiał tuż przy moim uchu.

   — A ty jak się bawiłeś na swoim? — zerknęłam na niego ukosem nadal patrząc na parę przy drzwiach.

   — Wcale — wzruszył ramionami — Nie poszedłem na swój bal.

   Spojrzałam na niego zaskoczona.

   — A więc po to to wszystko... — westchnęłam, udając pełną powagę — Chciałeś wbić na mój. Trzeba było powiedzieć, zaprosiłabym Cię.
  
   Ethan zaśmiał się podnosząc z kolan.

   — Przejrzałaś mnie — westchnął ciężko udając rozgoryczenie.

  — Nie musisz się już z tym kryć — rzuciłam nie kryjąc rozbawienia — Marzyłeś o koronie króla balu, prawda?

   — Całe życie — skinął głową — A teraz wstawaj, wykorzystamy ten iście hollywoodzki moment.

   Zmrużyłam oczy, nie rozumiejąc sensu jego słów.

   — Jaki moment?

   Uśmiechnął się lekko.

   — Moment, w którym jesteśmy sami na szkolnym boisku pod rozgwieżdżonym niebem, a z oddali dobiegają dźwięki wolnej piosenki — wyjaśnił — Nie znam się na romantyczności, ale zaryzykuje, stwierdzeniem, że to dobry moment.

   Dopiero jego słowa sprawił, iż zauważyłam, że okupująca drzwi ewakuacyjne para zniknęła, a z oddali faktycznie dochodziły stłumione murami budynku dźwięki utworów Ron Pope „A drop in the ocean".
  Zrównałam spojrzenie z jego brązowymi tęczówkami, które teraz wydawały się niemal czarne. Nie miałam do końca pewności, jaki pomysł narodził się w jego głowie.

   — Dobry, na co? — zapytałam.

   — Na to, żebyś ze mną zatańczyła.

   Uchyliłam usta, patrząc, na jego wyciągniętą w moją stronę dłoń.

   — Przecież ty nie tańczysz — zadarłam głowę, mrużąc oczy.

  — Dziś zrobię wyjątek — uśmiechnął się.

  — Uważasz, że jesteś mi to winien, tak? — uniosłam brew.
 
   Ethan zaśmiał się, po czym pokręcił głową zaprzeczając.

  — Jestem Ci winien znacznie więcej, niż jeden taniec Scarlett — powiedział, a czułość czająca się w jego głosie całkowicie mnie zmiękczyła — Ale to dobry początek.

  Moje głupie serce zabiło zdecydowanie zbyt mocno skutecznie, zagłuszając rozsądek. Postanowiłam brnąć w to mimo, a może i właśnie przez, to że każdy potępiłby moje zachowanie.
    Zapewne wspaniale było znaleźć się u kogoś na pierwszym miejscu, jednak pomyślałam, iż to może wiązać się z dużą odpowiedzialnością.
Odpowiedzialnością, na którą chyba jeszcze nie byłam gotowa.

    — Cóż, od czegoś trzeba zacząć — odparłam, ujmując jego dłoń — Nawet jeśli zalatuje tandetnym filmem dla nastolatków.

   W końcu drugie miejsce nie było takie złe.

XX

Planowo zostały jeszcze około 3 rozdziały + epilog....spojler; krew, pot i łzy.

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top