Rozdział siedemnasty; Nowy rok, nowa ja.
Było już grubo po dwunastej, kiedy przepchałam się między spoconymi i pijanymi ludźmi wijącymi się w rytm muzyki kierując się do wyjścia. We włosach miałam pozostałości konfetti, które zostało rzucone z sufitu równo o północy.
Dziwnie się czułam. Początkowo myślałam, że przesadziłam z alkoholem, ale to było coś innego. Może stres związany z ostatnimi wydarzeniami sprawił, że alkohol uderzył mi do głowy tak szybko. Jednak nigdy nie wypiłam tyle żeby nogi odmówiły mi posłuszeństwa, a właśnie teraz się to działo.
Mimo to próbowałam twardo stąpać po ziemi.
Wyszłam na zewnątrz, a zimne powietrze sprawiło, że po moim ciele przeszedł dreszcz. Przed lokalem były tłumie prawie jak w środku.
Potrzebowałam chwili oddechu, więc przeszłam w boczną uliczkę, gdzie znajdowało się wyjście ewakuacyjne. Tutaj nie było nikogo.
Śnieg trzeszczał pod moimi szpilkami
przy każdym moim kroku. Musiałam zmrużyć oczy bo neonowe świtała szyldu strasznie mnie drażniły. Coś było nie tak. Nie wierzyłam, że byłam w stanie doprowadzić się do takiego stanu w tak krótkim czasie.
Przystanęłam przy betonowej ścianie kładąc na niej dłoń. Poczułam dziwne uderzenie gorąca, a serce zaczęło łomotać w mojej piersi jakby miało zaraz z niej wyskoczyć.
Drżącą dłonią sięgnęłam do kieszeni płaszcza
chwytając za paczkę papierosów i różową zapalniczkę. Liczyłam, że ten stan był tylko i wyłącznie skutkiem zmiany temperatur i zaraz minie.
Wsunęłam papierosa między wargi i uniosłam zapalniczkę starając się go odpalić. Przy którejś z kolei próbie wypadła mi z rąk spadając tuż pod moje nogi.
— Cholera — mruknęłam pod nosem.
Gdy tylko spuściłam głowę by schylić się po nią ogarnęły mnie okropne mdłości. Wyprostowałam się opierając o ścianę plecami.
Nagle żałowałam, że odeszłam od tłumu ludzi. W zasięgu wzroku nie było nikogo kogo mogłabym poprosić o pomoc. Nie miałam przy sobie torebki, a co za tym szło i telefonu. Byłam zdana na siebie.
Wypuściłam spomiędzy warg papierosa, gdy obraz przed oczyma zaczął mi się niebezpiecznie rozmazywać, a wszystkie dźwięki stały się jakby głośniejsze.
Nie miałam pojęcia co do cholery się ze mną działo.
— Nie jest to miłe uczucie prawda? — gdzieś obok mnie rozległ się przerażająco niski męski głos.
Podniosłam wzrok na mężczyznę, ale mroczki przed oczami utrudniły mi ujrzenie jego twarzy.
Widziałam jedynie jak jego sylweta zbliża się w moją stronę. Po chwili stał już przede mną sprawiając, że moje ciało przywarło mocnej do zimnego betonu.
— Kwas GHB sprawia, że stajemy się zupełnie bezbronni, prawda Scarlett?
Nie potrafiłam się skupić na jego słowach, ale wyłapałam swoje imię opuszczające jego usta.
Znał mnie. Zmrużyłam oczy znajdując w sobie ostatni sił i wytężyłam wzrok.
Kiedy tylko udało mi się złapać ostrość na tyle by zrównać spojrzenie z jego tęczówkami nogi ugięły się pode mną jeszcze bardziej.
O mój Boże.
To był mężczyzna, którego widziałam tamtej nocy na Tremont, ten którego później zdawało mi się, że widziałam również stojącego pod moim domem.
I mimo że tym razem był tak blisko znów nie mogłam dostrzec rysów jego twarzy. Było zbyt ciemno i strasznie mieszało mi się w głowie, już o zawrotach w niej nie wspominając.
Mężczyzna napierał na mnie całym swoim ciałem, a ja nie mogłam nic z tym zrobić. Był ode mnie sporo wyższy, barczysty i zdecydowanie silniejszy.
— Gdzie on jest? — jego oddech owiał moją twarz.
Nie rozumiałam o czym mówił. Nie wiedziałam kim był i czemu mi to robił.
Czy zrobiłam coś złego? Coś przez co miałam prawo znaleźć się w takiej sytuacji?
— Kto? — rzuciłam nabierając haust powietrza, bo jakoś ciężko mi było oddychać.
— Wiesz Scarlett, wiesz kto — jego przeraźliwie spowite szaleństwem tęczówki świdrowały mnie na wylot.
— Nie wiem o czym mówisz — uniosłam dłonie i ze wszystkich sił starałam się go odepchnąć, ale moje zwiotczałe mięśnie nic nie zdziałały — Zostaw mnie.
Blask neonowego szyldu niemiłosiernie drażnił mnie w oczy, a każdy dźwięk roznosił się echem w mojej głowie sprawiając okropny ból.
Było zbyt głośno. Nikt nie usłyszałby mojego krzyku. Nie dostrzegłam też nikogo kto mógłby mi pomóc.
Nie mogłam tak skończyć. Nie w taki sposób.
— Niedobrze mi — jęknęłam ponownie biorąc głęboki wdech.
Mój napastnik na te słowa odsunął się ode mnie na tyle bym mogła się pochylić. Zrobiłam to. Wzięłam parę głębokich wdechów i wskrzeszając z siebie resztki instynktu samozachowawczego po prostu ruszyłam biegiem przed siebie w stronę oświetlonej ulicy.
Chciałam krzyczeć, ale z moich ust wydobył się jedynie żałosny jęk. Uliczka wydawała się nie mieć końca. Gdzieś w połowie drogi szpilka utknęła w oblodzonej zaspie śnieżnej co poskutkowało tym, że już chwilę później tracąc równowagę opadłam na kolana. Jęknęłam z bólu.
Kurwa.
Obraz kompletnie rozmazał mi się przed oczyma, a bodźce odbijające się echem sprawiły, że skuliłam się na środku ciemnej uliczki błagając o chwilową ciszę.
— I po co Ci to było? — usłyszałam ponownie głos mężczyzny nad uchem — Po co się pakujesz w to wszystko?
Miałam wrażenie, że wcale nie miał na myśli tu mojej nieudanej próby ucieczki.
— Zostaw mnie — załkałam czując jak podnosi mnie do pionu — Błagam, nie znam Cię. Nie wiem o czym mówisz!
Nie odpowiedział nic. Gdy tylko poczułam jego zimne ręce na moim ciele wpadłam w histerie, zaczęłam krzyczeć i szarpać próbując się uwolnić — na marne. Chwycił mnie za szyje i z całych sił walnął o betonową ścianę. Oddech ugrzązł mi w gardle. Nie mogłam złapać tchu.
Spróbowałam go odepchnąć na co zaśmiał się okrutnie.
— Przekażesz mu wiadomość moja droga — powiedział przez zaciśnięte zęby.
Mu? Jakiemu mu. Boże. Nie byłam w stanie skupić się na jego słowach, mimo że tak bardzo chciałam.
Nie myślałam już o niczym, gdy jego zimna silna dłoń zaczęła zaciskać się na mojej szyi z taką siłą, że ledwo łapałam oddech.
Dusił mnie, a ja nie byłam w stanie nic zrobić.
— Powiedz mu, że kiedy w końcu po niego przyjdę nie okaże mu litości — coś zimnego dotknęło mojej skroni — Zniszczę go tak jak on zniszczył moją rodzinę.
Zamrugałam próbując odgonić łzy, które zaszły mi oczy, gdy tylko zdałam sobie sprawę, że miał broń. Trzymał ją teraz przy mojej głowie i w każdej chwili mógł nacisnąć na spust.
Nie chciałam umierać. Może czasami narzekałam na swoje życie, ale nie taki koniec sobie zaplanowałam. Może nie byłam dobrym człowiekiem, ale się starałam. Nie zasługiwałam na taką śmierć.
— Jak zniszczył ją.
Te słowa odbiły się echem od każdego zakątka mojego umysłu. Nie rozumiałam ich jednak sposób w jaki wybrzmiały z ust mężczyzny przeraziły mnie niemal tak samo jak przystawiona do mojej głowy broń.
Nie miałam siły z nim walczyć. Wiedział to dobrze. Byłam łatwym celem.
Zamknęłam oczy z trudem biorąc oddech licząc się z tym, że mógł być moim ostatnim. Pogodzona ze swoim żałosnym losem po prostu zacisnęłam powieki czekając na koniec, jednak wtedy uścisk na mojej szyi znikł. Zimny metal przytknięty do mojej skroni również.
Otworzyłam szeroko oczy chcąc krzyczeć, ale z moich warg nie wydobył się żaden dźwięk, kiedy zdałam sobie sprawę, że go już nie było. Mężczyzna zniknął. Zniknął niczym koszmar senny. A może tym właśnie był?
Wycieńczona zsunęłam się po chropowatej ścianie budynku raniąc sobie odkryte plecy, bo podczas szarpaniny z nieznajomym płaszcz zsunął mi się z ramion.
Klęcząc na pokrytym śniegiem betonie czułam jak moje ciało opuszczają wszystkie emocje i myśli. Ogarniała mnie cisza i to ból zaczął przejmować kontrolę nad moim ciałem.
Przymknęłam powieki, nienawidząc tego, jak słaba się czułam.
— Scarlett!? — gdzieś w oddali rozbrzmiał znajomy mi głos.
Nie byłam w stanie unieść głowy. Serce tłukło się niejednostajnym rytmem, a żołądek niebezpiecznie się ścisnął. Nie mogłam oddychać.
Czarne plamy zatańczyły pod moimi powiekami.
— Słyszysz mnie? — moje ciało po raz kolejny zostało podniesione ziemi — Kurwa Scarlett nie odpływaj.
Nawet jego donośny głos nie mógł przedrzeć się przez mgłę, która spowiła moje myśli. Obraz jego sylwetki stawał się coraz bardziej rozmazany aż w końcu spowiła go całkowita czerń.
Zawsze wiedziałam, że po śmierci czeka nas nicość. Mroczna, głucha pustka, w której tylko niektórzy odnajdą ukojenie.
Nie wiedziałam jednak, że zaznam jej tak szybko.
***
Mdłości wyrwały mnie ze snu przez co zerwałam się z łóżka i zataczając się, przeszłam do łazienki. Po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku godzin zwymiotowałam. Klęczałam na podłodze przy sedesie, zbyt wycieńczona, by wstać.
Ostatnie kilkanaście godzin pamiętałam jak przez mgłę i zapewne, gdyby Aaron nie znalazł mnie wtedy i nie zabrał do siebie zmuszają do opróżnienia zawartości żołądka było by gorzej.
Wstałam z podłogi i przeszłam do małej umywalki przy wannie. Obmyłam twarz zimną wodą przeglądając się w lustrze. Miałam na sobie jedną z koszulek chłopaka, które sięgały mi nieco do połowy uda przez co moje zdarte kolana były na w pełni odsłonięte.
Mój brokatowy makijaż z wczoraj rozmazany był praktycznie po całej twarzy, wory pod oczami wręcz odstraszały tak samo jak niesamowicie blada twarz.
Uwieńczeniem tego koszmaru były poplątane włosy, które wyglądały jakby coś w nich zamieszkało.
— Powiesz mi co się wczoraj stało? — głos Aarona rozbrzmiał za moimi plecami.
Przymknęłam powieki starając się zapanować nad przeszywającym moje ciało dreszczem.
Gdy tylko to mi się udało uniosłam głowę i zerknęłam na stojącego w progu uchylonych drzwi chłopaka.
Wyglądał na zmęczonego.
— Mówiłam Ci, pamiętam wszystko jak przez mgłę — spojrzałam na niego obejmując się ramionami.
— Ustalmy co pamiętasz.
Westchnęłam ciężko i przeszłam z powrotem do sypialni, gdzie usiadłam na łóżku. Nie miałam pojęcia, która była godzina, ale na dworze było jeszcze jasno.
Aaron stał oparty o ciemną komodę przy drzwiach, która była jedynym meblem poza łóżkiem i szafą w pokoju.
— Źle się poczułam i wyszłam zapalić. Przed klubem były tłumy więc poszłam w boczną uliczkę — przełknęłam ślinę zerkając na szatyna — Podszedł do mnie mężczyzna, był starszy, na pewno po czterdziestce. Mówił coś, ale strasznie wszystko mi się mieszało — przeczesałam włosy dłonią — Alkohol uderzył mi do głowy Aaron.
— To nie wina alkoholu — chłopak odbił się od komody i podszedł bliżej mnie.
Musiałam zadrzeć głowę by skrzyżować spojrzenie z jego piwnymi tęczówkami. Ściągnęłam brwi na jego słowa.
— Widziałem coś takiego nie raz Scarlett — usiadł na materacu obok mnie zachowując pewną odległość — Ktoś musiał dorzucić Ci coś do drinka. Skup się i przypomnij sobie czy coś Ci mówił.
Żołądek poszedł mi do gardła. Znów poczułam nieprzyjemną żółć zbierającą się w ustach.
Przymknęłam oczy starając sobie przypomnieć każdy szczegół ostatniej nocy, a to było trudne. Jakby dopadła mnie jakaś amnezja.
— Znalazłem Cię jak klęczałaś na ziemi — jego spokojny głos przerwał panującą między nami ciszę — Nikogo tam nie było.
Zabrzmiało to jakbym wymyśliła sobie to wszystko. Jakbym oszalała.
W ciągu ostatnich kilku tygodni w moim życiu działy się rzeczy, na które nie miałam żadnego wpływu, a to mi się ani trochę nie podobało.
— Miałam przekazać komuś jakąś wiadomości, coś o zapłaceniu za zniszczenie kogoś — potarłam twarz starając sobie przypomnieć dokładniej jego słowa — Kurwa przystawił mi pieprzony pistolet do głowy — zaśmiałam się nerwowo przypominając sobie o uczuciu zimnego metalu przy skroni.
Bezwiednie przeciągnęłam palcami po szyi czując ból. Boże. Zerwałam się z łóżka i doskoczyłam do małego lustra wiszącego nad komodą odgarniając włosy.
Na mojej szyi widniały ślady jego palców.
— Widzisz? — odwróciłam się wskazując na czerwone ślady — Nie zrobiłam sobie tego sama.
Aaron przypatrywał mi się bez słowa. Chyba dopiero teraz zaczął wierzyć w istnienie nieznajomego mężczyzny.
— Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale powinnaś to zgłosić na policję.
— Nie — zaprzeczyłam niemal od razu co spotkało się z jego niezrozumieniem.
Nie mogłam tego zrobić. Chryste. Co ja sobie myślałam. Żadnych świadków, dowodów, jedynie słowa pijanej nastolatki.
Byłam na przegranej pozycji.
— Jestem nieletnia, a to oznacza, że do sprawy zostaną wezwani moi rodzice — zaczęłam chodzić po pokoju z założonymi na piersi rękoma — Mają teraz inne problemy Aaron, nie mogę im dodawać jeszcze tego. To nie powinno mieć miejsca — pokręciłam głową — Nie powinno nas być w tym klubie. Boże, gdyby coś stało się Naomi?
Utkwiłam wzrok w szatynie, którego twarz wykrzywiła się w grymasie.
— Kurwa Scarlett — wstał z rozłożonymi rękoma patrząc na mnie twardo — Ktoś chciał Ci zrobić krzywdę, a martwisz się o wszystkich innych tylko nie o siebie? — z jakiegoś powodu był zły. Odetchnął głośno i po chwili dodał znacznie ładniejszym tonem: — Naomi nic nie jest. Śpi u mnie w sypialni niczego nie świadoma.
Zacisnęłam usta spuszczając na chwilę wzrok. Wiedziałam, że tego nie zrozumie, ale musiałam tak postąpić.
Fakt, że dopuściłam do sytuacji, w której się znalazłam tej nocy pokazywało jak nierozsądna i nieuważna byłam.
— Nikomu o tym nie mów Aaron — szepnęłam z desperacją w głosie — To musi zostać między nami.
Przez kilka chwil milczał, podczas gdy ja nerwowo krążyłam po pokoju.
— Za późno Scarlett.
Na jego słowa przystanęłam. Wpatrywałam się w jego piwne tęczówki czekając na wyjaśnienia. Zdałam sobie jednak sprawę, że ich nie usłyszę, jednak zanim zdążyłam zapytać rozległ się zgrzyt zawiasów w uchylonych drzwiach sypialni.
Od razu przeniosłam tam spojrzenie, by ujrzeć stojącego w progu Ethan'a. Jakby cały ten czas stał przed drzwiami i przysłuchiwał się naszej rozmowie.
Był ostatnią osobą, którą chciałam teraz widzieć.
— Co on tu robi Aaron? — warknęłam stając jak skamieniała ze wzorkiem utkwionym w brunecie.
Nie ruszył się. Po prostu stał w tym samym miejscu. Chociaż patrzył wprost na mnie, jego twarz nie zdradzała żadnych emocji.
Wróciliśmy do początku.
Koszulka ciasno opinała jego szerokie ramiona, a spod krótkich rękawów wystawała odrobina czerni jednego z jego tatuaży.
— Zadzwoniłem do niego — odparł Aaron ze spokojem.
— Dlaczego? — przeniosłam wzrok na szatyna.
— Bo kurwa spanikowałem — warknął nieco ostrzej — A jak panikuje to dzwonię do niego.
Prychnęłam ze złością. Aaron nic już nie powiedział, a jedynie ruszył w kierunku wyjścia minął Ethan'a i tak po prostu wyszedł zamykając za sobą drzwi. Nie miałam pojęcia dlaczego do cholery uznał, że miałam ochotę z nim rozmawiać albo chociażby przebywać w jednym pokoju.
Staliśmy patrząc się na siebie bez słowa. Jego ciemnobrązowa brew drgnęła, ale nie potrafiłam połączyć tej reakcji z emocją. Odchrząknął, kiedy cisza stawała się nie do zniesienia. Był to ostry i niski dźwięk.
— Jak się czujesz? — zapytał robiąc krok w przód przenosząc wzrok na moje zdarte kolana.
Ściągnęłam brwi. Nie sądziłam, że będzie zgrywać przejętego moim stanem. Byłam wręcz pewna, że miał to głęboko w dupie, a tylko chciał się dowiedzieć co zaszło tej nocy.
Bo gdy tylko zobaczyłam go w drzwiach doszła do mnie oczywista oczywistość. To co mi się przytrafiło miało związek z nim. To o nim mówił nieznajomy. To jemu chciał przekazać wiadomość, a wybrał mnie tylko dlatego, że widział mnie tamtego wieczora przed jego domem w Tremont.
To tam wszystko się zaczęło.
— Świetnie — mruknęłam — Przyjechałeś tu w konkretnym celu czy zamierzasz się tylko gapić? — syknęłam nie odrywając wzroku od jego ciemnych tęczówek.
Milczał. Był chyba zdziwiony moją postawą. Tym względnym spokojem.
— Miałeś coś z tym wspólnego? — zadałam pytanie patrząc jak emocje zmieniają rysy jego twarzy.
Na przemian złość pochłaniała irytację.
— Nie bądź zabawna Scarlett — wycedził oschle.
Zaczęłam żałować, że nie zostawiłam go tamtego dnia pod sklepem. Mogłam również nie zawozić go na SOR, mogłam udusić go poduszką we śnie. Dwa razy miałam ku temu okazję. Mogłam domyśleć się, że nie uda nam się dogadać na dłuższą metę.
Ta relacja od początku skazana była na porażkę.
— Ja jestem zabawna? — zapytałam. Nie chciałam krzyczeć mimo że znów czułam się słaba i przegrana. Ostatnio krzyk mi nie pomógł — To ty nie wiesz czego chcesz Ethan, a ja mam dość twoich niejasnych zagrywek i całego chaosu w jakim żyjesz.
— Zagrywek? — ściągnął brwi.
Westchnęłam głośno. Nie o tym chciałam teraz rozmawiać, ale skoro już była okazja to zamierzałam mu wszystko wygarnąć.
Powinien wiedzieć jaki z niego dupek, bo możliwe, że nikt mu tego wcześniej dosadnie nie powiedział.
— Po co mi pomagałeś z siostrą? Po co zabrałeś mnie do siebie? Po co te rozmowy? — zaczęłam wymieniać — Po co spędzałeś ze mną święta i po co do cholery ten pocałunek, skoro w momencie, kiedy Cię potrzebowałam potraktowałeś mnie jak kogoś nie wartego nawet minuty twojego czasu?
— Chodzi Ci o tamten wieczór? — zapytał przychylając lekko głowę — To naprawdę było tak ważne?
— Tak, dla mnie było — skinęłam głową spuszczając wzrok — Odepchnąłeś mnie, gdy tylko zobaczyłeś moje łzy — znów skrzyżowałam z nim spojrzenie — Aż tak bardzo nienawidzisz okazywania słabości?
— To ty się wycofałaś Scarlett — wtrącił. Był tak pewny swoich słów, że aż zaniemówiłam — Wycofałaś się, przy małej przeszkodzie, gdy tylko zobaczyłaś, że nie byłem sam — podszedł jeszcze bliżej przez co musiałam zadrzeć głowę — I tak zachowałem się jak dupek, ale zdenerwowało mnie to, że powiedziałem Ci o Liamie, a ty zachowałaś się jakbyś nie mogła powierzyć mi swoich trosk.
— Nie chciałam płakać Ci w ramię przy innej Ethan — burknęłam pod nosem — Nie jestem tak zdesperowana.
W jego spojrzeniu dostrzegłam coś, przez co poczułam dziwny ucisk w gardle.
— I to ja nienawidzę okazywania słabości? — jego głos złagodniał. Nie czekając na moją odpowiedź kontynuował: — To była Isabell siostra Liam'a. Między nami do niczego nie doszło.
Nie obchodziło mnie to. Nawet nie wiem, czemu zboczyliśmy na tak mało istotny temat.
Poniekąd miał racje z tym, że się wycofałam jednak naprawdę to czy z nią spał czy nie było teraz moim najmiejszym zmartwieniem.
— Okej — skinęłam głową uznając ten temat za zakończony.
— Okej? — uniósł brew — Byłaś gotowa zrównać mnie z ziemią tamtego dnia.
Byłam. Czas przeszły. Teraz najchętniej zrównałabym z ziemią samą siebie.
— W nocy ktoś mnie zaatakował i groził mi cholerną bronią Ethan — zrobiłam krok w tył, żeby zwiększyć między nami odległość — I gdyby to nie miało związku z tobą to by się tu nie było prawda? — zapytałam widząc jakąś zmianę na jego twarzy — Powiedz mi kim był ten facet, mam prawo wiedzieć.
— Kimś z mojej przeszłości — odparł jedynie.
Cóż za wyczerpująca odpowiedź.
— Świetnie — zaśmiałam się bez cienia wesołości — Mogę spać spokojnie wiedząc, że groził mi ktoś kogo znasz, a nie obcy człowiek — mój głos ociekał sarkazmem — Zdradź mi jego imię, a następnym razem może zyskam na czasie zanim pociągnie za spust.
— Nie będzie następnego razu — jego głos zabrzmiał dziwnie, lecz nie byłam w nastroju na rozmowę o uczuciach — Zajmę się tym, obiecuje.
Wypowiedział te słowa z takim przekonaniem jakby miały one moc sprawczą. Zacisnęłam usta i wlepiłam wzrok w jego bark w ramach unikania kontaktu wzrokowego. Wiedziałam, że nie miałam innego wyboru i dla własnego spokoju musiałam mu wierzyć.
Może i nie zawsze było między nami kolorowo, ale cholera jasna raczej nie chciał mojej śmierci. A niech go diabli wezmą. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nadal uważałam go za dupka, ale czy mogłam go obwiniać za to co się stało tej nocy?
Cholera naprawdę przez niego popadałam w obłęd.
— Nie podoba mi się to — odeszłam jeszcze dalej opierając się biodrami o parapet.
Chciałam zakończyć tę rozmowę. Pierwszy raz w życiu uznałam, że niewiedza była czymś dobrym. Nie chciałam poznawać już żadnych jego tajemnic – nie za taką cenę.
Musiałam się od niego odciąć, bo odkąd go poznałam spotykały mnie złe rzeczy i to nie wyłącznie tylko z jego winy.
Zupełnie jakby ciążyło nad nim jakieś cholerne fatum, które dotykało każdego kto znalazł się zbyt blisko niego.
— Cała nasza znajomość i wszystkie te emocje robią ze mnie wariatkę — spojrzał na mnie, ale nie odezwał się słowem — To nie działa Ethan. Mam dość kłamstw, niedomówień i tajemnic. Mam dość tego — zakreśliłam dłonią w powietrzu wskazując na niego i siebie — Jakkolwiek by to nazwać.
Odwrócił głowę w bok wlepiając wzrok w lustro nad komodą.
Patrzył w swoje odbicie jakby nie mógł znieść mojego.
— Masz racje — skinął głową i na chwilę skrzyżował ze mną spojrzenie — Zakończmy to teraz.
Również skinęłam głową. Mieliśmy skończyć naszą relacje zanim tak naprawdę się zaczęła, ale wiedziałam, że musiałam tak postąpić. To było rozsądne.
Znajomość z nim okazała się zbyt ryzykowana, a ja przecież przez całe swoje życie unikałam ryzyka.
W milczeniu patrzyłam jak Ethan chwyta za klamkę i otwiera drzwi na oścież przez co wiatr spowodowany przeciągiem owiał moje gołe nogi.
Zamiast jednak po prostu wyjść stanął w progu i spojrzał na mnie przez ramię.
Nie wiem po co to zrobił.
— Naprawdę nie chciałem, żeby coś Ci się stało Scarlett.
Obróciłam twarz w bok wlepiając wzrok w ścianę. Znałam ten ton jego głosu. Wiedziałam, że mówił szczerze, jednak to były tylko słowa.
Nic co mogłoby zmienić to co się już stało.
— To teraz bez różnicy — zacisnęłam usta w wąską linię nawet na niego nie patrząc — Wyjdź Ethan i daj mi cholerny spokój.
***
Szyba w aucie zaczęła stawać się coraz bardziej przejrzysta, gdy tylko zwiększyłam moc nawiewu. Temperatura na dworze wynosiła równo minus dwa stopnie. Cieplej niż ostatnio.
— Nie wierzę, że idę do szkoły dwa dni po największym kacu w życiu — jęknęła Naomi opierają głowę o zagłówek siedzenia.
Zaśmiałam się pod nosem zapinając pas.
Cieszyłam się, że bez żadnych problemów udało mi się nakłonić ją do wstania rano i pójść do szkoły. Nie chciałam zostawiać jej samej w domu po tym co się stało, a rodzice do końca tygodnia przebywali w Richmond.
Siostra uwierzyła, że mój stan w sylwestra był skutkiem pomieszania alkoholu. Aaron obiecał mi nic jej nie mówić. Wszyscy musieli uwierzyć, że to tylko i wyłącznie była wina procentów.
W tym roku nie mogłam pozwolić sobie na żadne błędy.
O dziwo ulice Manhattanu jak na ósmą rano były dość przejezdne. Droga do szkoły zajęła nam niecałe piętnaście minut.
Korzystając z dość słabej frekwencji na szkolnym parkingu udało mi się znaleźć miejsce przy samym wejściu do budynku.
Wyszłam z auta owinięta szczelnie szalikiem i nie czekając na Naomi, która od razu pobiegła w stronę swoich koleżanek stojących nieopodal ruszyłam do szkoły.
Mimo że wczoraj przespałam niemal cały dzień to zmęczenie po sylwestrze nadal mi doskwierało.
— Ona żyje — takimi słowami zostałam przywitana przez dwójkę swoich przyjaciół, gdy tylko spotkaliśmy się przy szafkach na korytarzu.
— Jeszcze — rzuciłam patrząc na Will'a, który jedynie się zaśmiał biorąc moje słowa jako żart, nad którym w obecnej sytuacji bym polemizowała.
Layla za to spuściła to wzrok i przygryza nerwowo wargę. Gryzło ją poczucie winy.
— Głupio mi, że nawet nie zauważyłam, kiedy wyszłaś — przyznała szczerze stając przy moim boku — Aaron mi tylko powiedział jak przyszedł po twoje rzeczy.
Graj. Przecież potrafisz Scarlett.
— To nic. Aaron spisał się wzorowo — rzucałam po czym dodałam krzywiąc się; —Nigdy już nie będę mieszać alkoholu.
Miałam nadzieje, że oboje uwierzą w moje rzekome zatrucie alkoholowe.
Nie chciałam im kłamać prosto w twarz, ale nie miałam wyjścia. Gdyby tylko się dowiedzieli co tak naprawdę stało się tamtej nocy zaczęli by świrować. A tego nikt nie chciał.
— Ten rok trwa zaledwie cztery dni, a ja mam już go dość — westchnął Will, gdy tylko rozbrzmiał dzwonek.
— Zostało jeszcze trzysta sześćdziesiąt jeden dni Callaway — spojrzałam na blondyna spinając włosy klamrą — Nie bądź takim pesymistą.
— I kto to mówi? — zsunął kaptur z głowy kierując się w stronę klasy — To zawsze ty byłaś Panem marudą niszczycielem dobrej zabawy i pogromcą dziecięcych uśmiechów.
Przewróciłam oczyma na jego jakże szczegółowy opis mojego nastawienia w ubiegłym roku. I jeszcze rok wcześniej.
I możliwe, że od początku liceum.
— Nowy rok, nowa ja — odparłam poważnie.
— Czyli zaczynasz chodzić ze mną na jogę we wtorki? — zapytała Layla zaaferowana.
Cholera. Kiedyś powiedziałam jej, że się skuszę, ale na obietnicy się skończyło.
Jakoś nie przekonywała mnie ta cała gadka o wyciszeniu i podróży w głąb siebie.
— Nie szalejmy tak, dobra? — westchnęłam.
Layla jedynie się zaśmiała i ruszyła za Will'em do sali, gdzie mieli rozszerzoną geografię. Nigdy nie zrozumiem czemu na to poszli. Nie wiem co by musieli mi zaproponować, żebym miała tam dobrowolnie siedzieć i zapamiętywać rodzaje piasków i miejsce ich występowania.
W pełni wystarczało mi, że znałam kierunki świata i podstawowe pojęcia z tego przedmiotu.
Ruszyłam na pierwsze piętro do sali matematycznej. Zastałam kilka osób siedzących w ławkach jednak niemal niezauważona zajęłam miejsce pod oknem przy kaloryferze rozpakowując się i czekając na nauczyciela, który jak zazwyczaj się spóźniał.
Mimo że była to pierwsza lekcja w tym roku, a klasa liczyła może z sześć osób to wiedziałam, że matematyk i tak przeprowadzi normalne zajęcia.
Kiedy drzwi sali otworzyły się gwałtownie przeniosłam tam spojrzenie będąc pewna, że zobaczę tam Pana Flueger'a z teczką wypchaną papierami pod pachą. W progu stał jednak David łapiąc oddech. Zupełnie jakby przed chwilą biegł.
Omiótł wzrokiem salę i wszedł do środka poprawiając plecak na ramieniu. Skrzyżował ze mną spojrzenie i uśmiechnął się szeroko czym mu odpowiedziałam.
Usiadł przede mną w ławce nie zdążając się nawet przywitać, bo zaraz po nim do sali wkroczył matematyk oznajmiając, że zajmiemy się dziś granicami funkcji.
Westchnęłam tracąc chęć do dzisiejszej nauki. Granice były dla mnie najgorszym ścierwem, którego nie byłam w stanie zrozumieć. Naprawdę nie wiem czemu, wszystko inne było dla mnie łatwe proste i przyjemne, a to? Czary.
Matematyk zaczął przypominając nam o niezbędnej teorii, a następnie przeszedł do zadań na tablicy.
Godzinę później stojąc przed szkołą odpaliłam papierosa, dzięki czemu mogłam poczuć się chociaż trochę odprężona. Oparłam się biodrem o maskę samochodu, wpatrując się w zaspy śniegu usypane przed wejściem.
Zaciągnęła się czując przyjemne drapanie w gardle ciesząc się ciszą panującą wokół mnie. Nie trwała ona jednak zbyt długo bo przy moim boku rozbrzmiał znajomy głos.
— Cześć — uniosłam wzrok i napotkałam tęczówki, których właścicielem był David.
Uśmiechał się do mnie szeroko. Jak zawsze.
— Cześć — odparłam odwzajemniając uśmiech. Strzepnęłam papierosa patrząc w jego zielone tęczówki.
Widziałam, że zbierał się, żeby o coś mnie zapytać więc go nie pośpieszałam.
Miałam czas.
— Tak sobie pomyślałem, może wyskoczymy gdzieś razem? — zapytał na jednym tchu zaciskając dłoń na pasku plecaka przewieszonego przez ramię.
Nie sądziłam, że nadal denerwował się czymś takim. W końcu już kilka razy się spotkaliśmy po lekcjach.
— Kawa? — zapytałam wychodząc z indcjstywą unosząc kącik ust.
— Myślałem o czymś innym — uśmiechnął się wkładając dłonie do kieszeni kurtki — To będzie niespodzianka.
Nienawidziłam niespodzianek, ale nie chciałam mu robić przykrości odmawiając spotkania wiedząc, że nie miał tutaj zbyt wielu znajomych.
— Dobrze — skinęłam głową — Piątek za tydzień?
— Idealnie — uśmiechnął się naprawdę szeroko — Ustalimy jeszcze godzinę.
Ponownie skinęłam głową. Chwilę później odszedł dając mi wypalić w spokoju za co byłam mu wdzięczna.
Podeszłam do pobliskiego kosza na śmieci i zgasiłam niedopałek. Stałam tak jeszcze chwilę wdychając świeże powietrze, gdy mój telefon zawibrował w kieszeni.
Wygrzebałam go ruszając w stronę budynku, jednak, gdy tylko zerknęłam na wyświetlacz przysnęłam.
Nieznany:
Mam nadzieje, że przekazałaś moją wiadomość, nie lubię się powtarzać.
Zacisnęłam dłoń na telefonie i westchnęłam głośno.
Naiwnie wierzyłam, że odcinając się od Ethan'a odetnę się od jego demonów z przeszłości.
One już zdążyły mnie dopaść.
XX
Taki nijaki ten rozdział, ale następny będzie bardzo fajny... ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top