Rozdział pierwszy; Prawy sierpowy mam po ojcu.
Scarlett
Liceum. Szkoła średnia. Ogólniak. Nieważne, pod jaką nazwą się skryje ma jedno niezmienne zadanie; zapewnić młodzieży trzy lata mozolnego wkuwania, żeby zdać jakieś egzaminy, a następnie pójść do kolejnej, tak zwanej wyższej szkoły, a ostatecznie zasłużyć na nagrodę w postaci nużącej bezbarwnej pracy.
Brzmi zachęcająco prawda?
Większość rzeczy w szkole średniej jest skażona niepewnością, jaka cechuje okres dojrzewania. Z perspektywy czasu szkoły średnie wydają się czymś w rodzaju długotrwałej bitwy. Musisz ją przeżyć, przetrwać i wyjść z niej silniejszy. W średniej szkole nie byłam szczęśliwa i nie jestem pewna, czy ktoś powinien być. Jak na nastolatkę przystało miałam wrodzoną niechęć do szkoły, rannego wstawania i większość rzeczy na tym świecie.
Ale nie wypadało mówić tego na głos.
Przemierzałam znużona szkolny korytarz, wbijając wzrok w ekran telefonu, żeby uniknąć przypadkowego kontaktu wzrokowego z kimkolwiek. Był piątek. Była godzina siódma pięćdziesiąt trzy. Było zdecydowanie za wcześnie na jakąkolwiek interakcje z innymi ludźmi.
Liceum Roosevelta szczyciło się zdawalnością egzaminów na nieco wyższym poziomie niż przeciętnie. Ale to wcale nie czyniło go jakimś wybitnie prestiżowym miejscem.
Stanęłam przy czerwonej szafce, wpisując kod do kłódki. Oczywiście nie zadziałał od razu. Ani za kolejna próbą. Miałam ochotę walnąć głową o metalową powierzchnię. Ostatecznie udało mi się otworzyć ją za czwartym razem. Złośliwość rzeczy martwych.
— Hej Scarlett — przy moim boku pojawiła się rudowłosa piękność, opierając o ścianę i trzepocząc wachlarzem gęstych rzęs.
— Cześć Layla — mruknęłam do niej wrzucając niepotrzebne zeszyty do szafki.
Layla Reynolds była pierwszą osobą, która podeszła do mnie w dniu rozpoczęcia nauki w liceum. Z szerokim uśmiechem na twarzy, radością w oczach i pozytywnym nastawieniem do życia.
I mimo tego, że z początku nie pałałam do niej sympatią, a wręcz każdego dnia wylewałam na nią falę frustracji i sarkazmu, ona nie dawała za wygraną. Ostatecznie mimo wielu różnic, znaleźliśmy wspólny język.
— Ktoś tu nie ma humoru – rzuciła cicho pod nosem.
— Niewyspana jestem strasznie, boli mnie głowa i jak myślę o przyszłym tygodniu, to dostaje mdłości, ale tak, poza tym, to jest świetnie — westchnęłam ciężko.
— W pełni Cię rozumiem – skinęła głową – Jak ręka po weekendzie? – szepnęła, patrząc na moją lekko zaczerwienią prawą dłoń.
— Boli, ale da się przeżyć – wzruszyłam ramionami, zamykając szafkę i chowając dłoń do kieszeni marynarki.
— Nieźle mu przywaliłaś – stwierdziła, poprawiając kremową torbę na ramieniu.
— Prawy sierpowy mam po ojcu – zaśmiałam się spinając włosy klamrą.
Razem z dziewczyną wdrapałyśmy się na trzecie piętro budynku co z moją kondycją, a raczej jej brakiem było porównywalne do wspinaczki na szczyt górski. W tym dniu przy życiu trzymała mnie tylko jedna myśl – zbliżający się weekend. Ostatnia klasa liceum dawała mi w kość, nie, żeby dwa poprzednie lata były proste, ale zdecydowanie mniej stresujące.
Od kilkunastu miesięcy mój dzień zaczynał się i kończył tematem egzaminów oraz wyboru uczelni.
— Szkoła przed dziesiątą powinna być zakazana – zmarniały męski głos rozbrzmiał za moimi plecami.
— Nieważne, na którą, by było i tak byś narzekał Will – odpowiedziałam, opierając się o ścianę i obracając w jego stronę.
— Nie zaprzeczę – przyznał, wzdychając, jak ostatni męczennik.
William Callaway był najlepszym przyjacielem Layli. Wychowywali się razem i traktowali jak rodzeństwo, którego nigdy nie mieli. Szybko i dla mnie stał się dość bliski.
— Jak się czujesz jako gorący piątkowy temat – zapytał, zarzucając swoją rękę na moje ramie.
— Niesamowicie — odpowiedziałam, przewracając oczyma.
— Było trzeba nie rzucać się na swojego byłego – zaśmiał się.
— To nie mój były — trzepnęłam go w ramię.
Jedna impreza, za dużo alkoholu i byłam główną atrakcją Eleonor Roosevelt High School na najbliższy tydzień.
— Nigdy nie zrozumiem tej waszej relacji — westchnął, patrząc na mnie — Ale tak czy inaczej, było trzeba się nie rzucać na swojego nie byłego.
— Jeszcze słowo — zagroziłam mu palcem, na co uniósł ręce w geście obronnym, udając się w kierunku klasy.
Pomyśleć, że to dopiero połowa pierwszego semestru, a ja już miałam dość. Większość wolnego czasu spędzałam przy książkach, sporadycznie, wychodząc gdzieś się zabawić. Jednak i bez nauki moje życie osobiste nie było niesamowicie barwne.
Ale jak przystało na nastolatkę musiałam ponarzekać.
Nigdy nie miałam wielkiego grona znajomych. Layla i Will zdecydowanie mi wystarczali. Byłam typem, osoby, której wystarczały powierzchowne znajomości polegające na rozpoznawaniu się na mieście i kilkuzdaniowej konwersacji nawet na temat pogody. Miałam świetnych, choć wymagających względem mnie rodziców, siostrę w wieku dorastania i dwójkę dobrych przyjaciół.
W szkole zaliczałam się do grona uczniów z najwyższą średnią, ale nie miało to szczerze żadnego większego znaczenia. Pierwszy rok nauki w liceum spędziłam na braniu udziału w dosłownie każdym możliwym konkursie szkolnym i zajęciach dodatkowych co oczywiście było inicjatywą mojej matki, bo ja sama nigdy nie pchałam się do takich rzeczy. Nie przepadałam za zajęciami w grupach, a na tym zazwyczaj się one opierały.
Z czasem udało mi się dojść do porozumienia i jasno dać jej sygnały, że dodatkowe zajęcia tylko odciągały mnie od przygotowania do egzaminów końcowych.
To ją przekonało. Moje małe zwycięstwo.
— Czy on musi być taki idealny? — westchnęła Layla, robiąc maślane oczy. Nie musiałam się odwracać, by doskonale wiedzieć do kogo.
Wyobraźcie sobie najbardziej oczywisty film dla nastolatków rozgrywający się w liceum – to jest dokładnie ta scena, kiedy przez główne wejście wchodzą szkolne gwiazdy. Czyli nikt inny niż drużyna szkolnych osiłków z wyidealizowanym dupkiem na czele. W tej scenie damska część szkoły opiera się o szafki, wzdychając do tej gromady przemierzającej w zwolnionym tempie korytarz.
Właśnie teraz korytarzem przechadzał się Michael Cooper z przewieszoną przez ramię sportową torbą i piłką do kosza a dłoni. Jego mokre jeszcze po prysznicu włosy przyklejały się do jego czoła w sposób, który niektórzy uznaliby za seksowny.
Niestety albo stety, jak, kto uważa nie był kompletnie w moimi typie, więc nie podzielałam zachwytu jego personą. A wręcz przeciwnie. Jego styl bycia wręcz mnie irytował, ale starałam się go po prostu ignorować, co było niesamowicie trudne, mając przyjaciółkę, która leciała na niego od pierwszej klasy.
— Zagadasz w końcu do niego? – zapytałam — Niedługo kończymy liceum czas Ci się kończy.
— Wolę wzdychać do niego na odległość — zaśmiała się perliście, wchodząc do klasy, w momencie, gdy rozbrzmiał dzwonek.
— Może ma to swoje plusy — przyznałam — Z takiej odległości nie zarazisz się HIV, czy innym świństwem.
— Scar! — pacnęła mnie, kręcąc głową, na co jedynie się zaśmiałam.
***
— Nienawidzę śniegu — jęknęła Layla, obwiązując się szczelnie szalikiem i stanęła przed budynkiem szkoły
— Kto widział, żeby to białe gówno pojawiło się już w listopadzie — fuknęła, strzepując „białe gówno" z zamszowych botków.
— Przesadzasz — wzruszyłam ramionami, patrząc na białe ulice. Zima miała swój urok, który osobiście uwielbiałam. Ale nie pogardziłabym kilkoma stopniami więcej — Było trzeba ubrać inne buty — spojrzałam na jej odkryte kostki.
— Kobieto zobacz, jak one pasują do tego płaszcza — przesunęła dłonią wzdłuż ciała. — Grzechem byłoby ich nie ubrać.
Layla była tym typem dziewczyny, która zawsze, ale to zawsze musiała dobrze wyglądać. Nawet jeśli było jej zimno, niewygodnie, czy kosztowało ją to całą wypłatę.
— To jak, która ulep ze mną bałwana? — dobiegł nas głos Willa, który właśnie zmierzał w naszym kierunku. Obie spojrzałyśmy na niego z wysoko uniesioną brwią, a ten jedynie uśmiechnął się szerzej.
— Może Erika się skusi — odparłam, wyciągając papierosy z kieszeni.
Erika Wayne, którą William w sobie rozkochał, i to z wzajemnością była o rok od nas młodsza. Nie znałam jej zbyt dobrze, wiedziałam o niej tyle co powinnam. Była dziewczyną mojego przyjaciela, chodziła do klasy z moją siostrą i mieszkała w centrum Manhattanu, a jej rodzice często wyjeżdżali do pracy na zachodzenie wybrzeże Kalifornii.
— Co ja? — koło nas pojawiła się niska szatynka, przytulając bok blondyna, który objął ją czule ramieniem.
— Ulepisz ze mną bałwana kochanie? — zapytał, całując ją w usta, na co ona tylko zachichotała.
— Może później — pokręciła głową — Macie jakieś plany na dziś? — spojrzała w naszą stronę.
— Raczej nie, a co? — wyprzedziła mnie pytaniem Layla, patrząc na brunetkę.
— Co powiecie na wspólny wieczór? Obejrzymy jakiś film.
— U Ciebie? — dopytała się.
— Tak, rodzice znów pojechali do San Francisco.
— Ja jestem za.
— A ty Scarlett? — Erika spojrzała na mnie.
— Czemu nie — przekręciłam głowę, wypuszczając dym z ust — O ile nie będziemy oglądać żadnego ckliwego romansu.
— Liczyła na wieczór z dreszczykiem — odparła, posyłając mi uśmiech — Napisze wam, o której — rzuciła, łapiąc blondyna za rękę.
Chwilę później już szłam w kierunku domu się. Mimo że mogłam podjechać autobusem to z autopsji widziałam, że gdy spada śnieg, to komunikacja miejska to strzał w kolano, jeśli chce się gdzieś szybko dostać.
Mój dom znajdował się w dzielnicy znanej z ekskluzywnych restauracji i designerskich sklepów położonych przy Madison Avenue – Upper East Side. Była to rustykalna dwupiętrowa kamienica, na którą zarówno moja matka Ruth, jaki i ojciec Rick ciężko zapracowali.
Znajdowała się w takim miejscu, iż, mimo że cały Nowy Jork tętnił życiem od świtu do zmroku, to wychodząc do ogródka czy na balkon mogłam odpocząć i się zrelaksować.
Moi rodzice byli małżeństwem od dwudziestu lat. Oboje skończyli Harvard z wyróżnieniem i założyli firmę zajmującą się tworzeniem reklam i chwytów marketingowych dla wielkich korporacji z Walnął Street. Odkąd pamiętam powtarzali mi, że kiedyś to ja będę nią zarządzać. Zanim, jednak to nastąpi czekała mnie długa droga.
Niektórym zdawało się, że nie ma nic prostszego, niż przyjęcie rodzinnego biznesu. Z mojej perspektywy wyglądało to zupełnie inaczej. Lata przygotowań, starań i wyrzeczeń. Moi rodzice nigdy nie zostawiliby firmy w moich rękach, nie mając pewności co do tego czy sobie poradzę. Musiałam być najlepsza. Musiałam skończyć Harvard z wyróżnieniem, odbyć staż w jakieś międzynarodowej korporacji, żeby zdobyć doświadczenie, a następnie zacząć pracę u boku rodziców, by po kilku latach przejąć ich dziedzictwo. Wszystko było już zaplanowane. A ja godziłam się na to jak na dobrą córkę przystało.
Miałam niespełna osiemnaście lat i gotowy plan na przyszłość. Wyszłam z założenia, że skoro taka droga przyniosła szczęście moim rodzicom, to czemu nie ma zapełnić mi tego samego. Więc robiłam to, co należało, żeby ich nie zawieść.
***
Mieszkanie Eriki znajdowało się w samym centrum Midtown Manhattan z pięknym widokiem na Bryant Park.
Jej ojciec Everson Colman był inżynierem, a matka Eleanor Wayne zajmowała się luksusowym wyposażeniem wnętrz co doskonalone było widać po mieszkaniu pełnym marmuru i drogocennych dzieł sztuki. Spotkałam ich w życiu dwa razy i za każdym odczuwałam, że byli zwolennikami wychowania poprzez dyscyplinę. Uważali, że jest potrzebna, jakby to właśnie ona uczyła podstaw życia: charakteru, moralności, odpowiedzialność i szacunku.
Piątkowy wieczór spędzałam, siedząc na wielkiej czarnej sofie w salonie pod kocem. Czyli tak jak lubiłam najbardziej. Will wybrał jakiś horror o zjawiskach paranormalnych, przez co Layla pół filmu spędziła pod kocem przytulona do mojego boku.
— To jest straszne – pisnęła Layla ponownie, chowając głowę pod koc. — Nieprawda — zaprzeczyłam, przeciągając się znużona
— Po prostu ty jesteś cipa Reynolds.
— Goń się O'Hara — mruknęła.
— Mam Cię zostawiać tu samą? A co, jeśli czołgający się potwór wyjdzie z telewizji?
— Przestań — jęknęła, przymykając powieki. Pokręciłam głową z rozbawienia i poprawiłam się podciągając nogi do klatki.
— Jak to jest mieszkać prawie sama? — zapytałam, zwracając się do Riki — Z tego, co zauważyłam Twoi rodzice raczej rzadko bywają w domu.
— Tym razem przeprowadzają się do San Francisco na dłużej – odparła — A moje mieszkanie samej dobiegło końca.
— Co masz na myśli? — obróciłam się bardziej w jej stronę, opierając łokciem o zagłówek.
— Mój brat przyjechał ze mną zamieszkać – rzuciła, chwytając za szklankę z sokiem – Ethan.
Nie wiedziałam, że miała rodzeństwo. Albo nie wspominała o nim nigdy, albo to ja nie słuchałam.
— Masz brata? — Layla wychyliła się spod koca, patrząc na brunetkę równie zaskoczona. Jej pytanie utwierdziło mnie w przekonaniu, że to jednak Erika przemilczała temat swojego brata.
— Wprowadził się kilka dni temu, ale rzadko kiedy bywa, a domu — wyjaśniała — Więc w sumie za dużo się nie zmieniło.
Skinęłam głową ponownie, obracając się w stronę ekranu, na którym akurat wyświetlane były napisy końcowe. Wszyscy zdecydowaliśmy, że dobrym pomysłem będzie zamówić coś do jedzenia.
Już po pół godzinie, na stole leżały cztery kartony ciepłej pizzy, a w telewizji dla odmiany leciała jakaś komedia.
— Odklej się ode mnie — mruknęłam do Layli, która ponownie leżała na moim ramieniu.
— Już uciekasz?
— Tak, do łazienki — rzuciłam, wygrzebując się spod koca.
Wstałam z kanapy, ruszając w kierunku długiego korytarza, na końcu, którego była łazienka. Mijając lekko uchylone drzwi jednego z pokoi przystanęłam.
Bywałam tutaj przynajmniej trzy razy w miesiącu od przeszło pół roku i zawsze były zamknięte. Wyciągnęłam dłoń przed siebie, rozglądając się wokół. Nie chciałam, żeby ktoś przyłap mnie na gorącym uczynku.
Nie ukrywam, że temat brata Eriki, którego nikt nie znał wzbudził we mnie ciekawość.
I mimo że wiedziałam iż nie powinnam to nie mogłam się powstrzymać i pchnęłam drewnianą powierzchnię, robiąc krok w przód.
Pomieszczenie oświetlone było tylko światłem ulicznych lamp wpadającym przed okno. Na dużym łóżku stojącym na środku leżała sporych rozmiarów otwarta walizka. Ściany były w kolorze grafitu, nie było tu za dużo mebli – prócz łóżka stała tu jeszcze duża szafa, komoda, stół wykorzystany zapewne jako biurko i jedna szafka nocna. Wnioskując po kolorystyce pomieszania i jego spartańskim wystroju pokój ten należał do brata dziewczyny. Nagle naszło mnie sumienie. Nie powinnam naruszać jego prywatności. Nawet go nie znałam.
Zrobiłam krok w tył, chcąc opuścić pomieszczenie jak najszybciej jednak moje plecy zderzyły się z czymś przy drzwiach. A raczej kimś. Poczułam jak czyjś twardy tors przywiera do moich pleców. Kto normalny tak szybko i bezszelestnie się przemieszcza? Obróciłam się zadzierając głowę. Pierwszym co zobaczyłam były wpatrzone w moją osobę ciemne tęczówki, które przeszywały mnie na wylot.
— Co tu robisz? — niski głos wypełnił pomieszanie, odbijając się od ścian. Jego ton był szorstki i mocny z dodatkiem takiej chrypy, jakby jeszcze nie wypowiedział dziś słowa. Aż do teraz.
Był wysoki i umięśniony. Jego szerokie barki niemal wypełniały przestań pomiędzy framugami drzwi. Zamrugałam, próbując dostrzec kontury jego twarzy w ciemności, ale jedyne, co zdołałam ujrzeć, to prosty grzbiet nosa, zarys szerokiej szczęki i te zimne jak arktyczny lód tęczówki. Z fizycznego punktu widzenia uznałam go za więcej niż atrakcyjnego.
— Szukałam łazienki — rzuciłam równie oziębłym tonem, próbując wyminąć go w przejściu.
Zamiast się odsunąć, by mi to ułatwić założył ręce na klatę piersiową i oparł się o framugę drzwi. Zmierzył mnie bez ceregieli wzrokiem od stóp do czubka głowy. Czarny podkoszulek odkrywał jego wytatuowane ramiona, którym się teraz przyglądałam.
— Myślałem, że Rika ma ładniejsze koleżanki.
Wyminął mnie zwinnie i ruszył w głąb pokoju.
— Ja liczyłam na to samo względem jej brata — odparłam, zerkając na niego przez ramię i wyszłam z pokoju.
Tym razem udałam się w dobrym kierunku. Po wyjściu z łazienki przemierzyłam korytarz, patrząc na teraz już zamknięte drzwi i tylko prychnęłam pod nosem, kierując się do salonu.
— Zabłądziłaś po drodze? — zwrócił się do mnie Will, gdy stanęłam przy kanapie.
— Trochę tak – rzuciłam — Wpadłam na twojego brata —spojrzałam na Rikę, siadając na swoim miejscu — Przyjemniaczek z niego.
— Mam nadzieję, że nie był dla Ciebie niemiły. Ethan lubi straszyć nieznajomych.
— Spokojnie — uśmiechnęłam się przeciągając — Musi się bardziej postarać, żeby mnie wystraszyć.
XX
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top