Rozdział dwudziesty ósmy; Dobry plan.
Stres, który nie odstępował mnie na krok przez ostatnie dwanaście godzin był niczym zasłona przykrywająca wszystko czernią.
Wypuściłam powietrze, aby się uspokoić, ale to nic nie dało. Mój umysł zamierał, gdy tylko starałam się skupić, jakby wszystkie lata nauki panowania nad emocjami kompletnie uleciały z mojej głowy.
Nic nie miało sensu. Nic, a nic.
— Słyszałaś o tym, co się wczoraj stało? —podskoczyłam, słysząc głos dochodzący zza moich pleców.
Obróciłam się, zrównując oczy z Layl'ą, która podsuwała mi pod nos swoją komórkę. Spuściłam głowę, patrząc na nagłówek artykułu.
Starałam się zachować spokój, gdy tylko mój wzrok padł na zdjęcia spalonego budynku.
— Nie — zatrzasnęłam drzwiczki szafki, krzyżując z nią spojrzenie.
Layla odgarnęła włosy z twarzy, a jej tęczówki zabłysnęły tajemniczo.
— Pożar doszczętnie zniszczył magazyn, ale jest coś lepszego — pochyliła się w moją stronę zbyt zaaferowana — W mediach o tym jeszcze nie mówią, ale ktoś sobie urządził normalnie podziemny krąg na Bronxie.
Przybrałam beznamiętny wyraz twarzy, jakby jej słowa mnie nie obeszły.
— O tym coś słyszałam — skinęłam głową, ściskając w dłoni zeszyt.
— Od kogo? — ściągnęła brwi zaskoczona.
— Jacksona — odparłam zgodnie z prawdą.
— Jacksona? Tego Jacksona? — zmrużyła oczy.
Spojrzałam na nią spod rzęs.
— A znamy innego? — zapytałam, uśmiechając się lekko.
— Cóż, nie sądziłam, że kręcą go takie rzeczy — wzruszyła ramionami.
— Zdziwiłabyś się, ilu ludzi to kręci — mruknęłam pod nosem, na tyle cicho, że rozbrzmiewający dzwonek skutecznie mnie zagłuszył.
— Spotykamy się wieczorem u Eriki? — złapała mnie pod ramię, zmieniając temat.
— Odpadam — pokręciłam głową, posyłając jej przepraszające spojrzenie — Muszę nadrobić materiały z matematyki.
Layla westchnęła ciężko, ale nie drążyła tematu.
— Ale balu nie odpuścisz — wycelowała we mnie palcem.
— To dopiero za dwa tygodnie — odparłam, krzywiąc się lekko.
— Dwanaście dni — poprawiła mnie, gdy tylko stanęłyśmy przy sali od historii.
— Czyli jeszcze dużo czasu — spojrzałam na nią pobłażliwie.
Przewróciła oczami, łapiąc za pasmo swoich włosów.
— Ojciec, chyba położył swój mundur na moją kurtkę — skrzywiła się podnosząc kosmyk do nosa — Daje tu benzyną.
Zamarłam w bezruchu z dłonią na klamce drzwi od sali.
— Twój tata został wezwany? — spojrzałam na nią ukosem.
— Po tym, jak strażacy gasili pożar pół nocy uznali, że to nie był samozapłon od niedopalonego papierosa. Policja ustaliła, że to było celowe podpalenie — wlepiła we mnie tęczówki — Ktoś użył kanistra z benzyną.
Żołądek zacisnął mi się w supeł. Pociągnęłam za klamkę, wchodząc do sali.
Stres, zdążył wypełnić już każdą komórkę mojego ciała, gdy zajęliśmy miejsce w ławce. Nie powinnam dziś przychodzić do szkoły, ale nie mogłam zostać sama ze swoimi myślami na dłużej niż godzinę, bo wariowałam.
— A i jeszcze jedno — rzuciła, zerkając na mnie— Słyszałam, jak tata mówił, że znaleźli różową zapalniczkę na miejscu.
— Różową? — przełknęłam niespokojnie ślinę.
— Ano — skinęła głową, wyciągając rzeczy z torby — Taką jak ty masz.
Dwanaście godzin wcześniej.
Między nami zapadła cisza. Była przygnębiająca, i ciężka. Z jakichś powodów czułam, że powinnam być cicho. Pierwszy raz w życiu mój umysł wypełniała pustka, a emocje wzięły górę.
Musiałam go przekonać. Musiałam coś zrobić.
— Nie dam Ci się zabić — powtórzyłam, nie wiedząc, czy doszedł do niego sens moich słów.
Ethan cofnął się o krok. Jego oczy zapłonęły złością. Rzucił na ławkę okład, który do tej pory przykładał do boku i położył dłonie na oparciu krzesła. Myślałam, że zacznie krzyczeć, ale on spuścił głowę, wzdychając.
Wiedział, że nie odpuszczę.
— Nie musisz tego robić — powiedziałam łagodnie — Czemu chcesz zwalczyć cały świat?
Nie chciałam się z nim kłócić, chciałam go zrozumieć. Pojąć, dlaczego zgodził się wziąć udział w chorej grze, jakiegoś psychola. Zrobiłam krok w jego stronę.
Milczał. Nie chciał mi wytłumaczyć albo nie potrafił tego zrobić.
— Ethan... — szepnęłam — Ledwo stoisz na nogach, on Cię tam zabije — zacisnęłam usta na samą myśl o tym.
— Przestań Scarlett — warknął, prostując się nagle — Mieliśmy umowę, pamiętasz?
Skrzywiłam się. Nie sądziłam, że teraz o tym wspomni.
Nie po tym wszystkim; nie po tym, co stało się w Filadelfii. Powiedział, że mu na mnie zależało i mimo tego, że nie odpowiedziałam mu tym samym powinien wiedzieć, że darzyłam go tym samym uczuciem.
— Ale to było, zanim dowiedziałam się, że chcesz się zabić.
— Nie będziemy o tym rozmawiać — uniósł dłoń, jakby chciał mnie uciszyć.
— A właśnie, że będziemy — zaprotestowałam — Nie możesz oświadczyć, że zamierzasz stanąć na ringu z jakimś psycholem, który posłał człowieka w piach i oczekiwać, że jedynie potulnie skinę głową i rozłożę nogi — przełknęłam ciężko ślinę, zaciskając dłonie w pięść.
Ethan spojrzał na mnie pobłażliwie, jakby z nutą kpiny, która sprawiła, że krew zawrzała mi w żyłach.
— Tak miała wyglądać ta relacja Scarlett — mruknął pod nosem — Sama ustaliłaś granice.
— I co z tego? — wyrzuciłam dłonie w powietrze — Na litość boską sam wiesz, że już dawno je przekroczyliśmy.
— To co innego — odparł stanowczo zaciskając dłonie na poręczy krzesła.
— Wątpię — zaprzeczyłam, krzyżując z nim spojrzenie. Jego lewe oko było okropnie opuchnięte— Obiecaliśmy sobie, nie wpieprzać się w swoje życie, ale tak się nie da Ethan. Oboje o tym wiemy.
— Nie zmienię zdania — warknął, a jego mięśnie się spięły. Ten ruch wywołał grymas na jego twarzy.
Cierpiał, a mimo to nie chciał odpuścić.
— Jesteś egoista — splunęłam — Pieprzonym egoistą Ethan.
— Ja? — zakpił — To ty chcesz, żebym się wycofał, jak tchórz i posłał na rzeź jakiegoś dzieciaka tylko dlatego, że masz taki kaprys — jego spojrzenie przeszywało mnie na wylot — W najgorszym wypadku znajdziesz sobie kogoś innego do pieprzenia. To nie takie trudne.
Uchyliłam usta, by zaraz kompletnie oniemiała ponownie je przymknąć. Nie byłam w stanie nic odpowiedzieć, więc po prostu stałam, patrząc na niego w milczeniu.
Chyba wtedy do mnie dotarło, w czym Ethan tak naprawdę miał problem; co mogło wyprowadzić go z równowagi. Nie były to pytania o jego przeszłość, czy przyszłość. Pozwalał mi w niej grzebać do woli. To zawsze ja miałam z tym problem i błędnie stwierdziłam, że on również, ale nie w tym rzecz.
Mogłam robić dosłownie wszystko, prócz jednej rzeczy — nie miałam prawa mówić mu co powinien robić.
— Naprawdę myślisz, że gdyby chodziło mi o samo pieprzenie, to bym znosiła to jak mnie teraz traktujesz? — zapytałam, czując wzbierające się pod moimi powiekami łzy — Tak mniemanie masz o mnie?
— Przestań — warknął wściekle — Po prostu przestań drążyć! — odepchnął od siebie krzesło, które przewróciło się z hukiem na podłogę.
Nieświadomie cofnęłam się o krok, ale widząc jak zachwiał się do przodu, tracąc równowagę, niewiele myśląc rzuciłam się w jego kierunku. Spiął się, gdy tylko oplotłam delikatnie ramiona wokół jego torsu, nie chcąc sprawić mu większego bólu. Moje ciało przywarło do jego pokrytej potem i krwią klatki piersiowej.
Ethan wyprostował się, ale jego ramiona pozostały bezwładnie opuszczone wzdłuż ciała. Głośno oddychał, pobierając duże dawki powietrza do płuc, gdy mi oddech ugrzązł w gardle. Myślałam tylko o tym, że w każdej chwili mógł mnie odepchnąć, ale tego nie zrobił.
Może po prostu dlatego, że nie miał siły.
— Nie możesz mnie tak traktować — szepnęłam.
— Jak? — jego chłodny głos rozległ się przy moim uchu, sprawiając, że przygryzłam wargę. Zrobiłam to na tyle mocno, że poczułam metaliczny posmak krwi.
— Jakbym nic dla ciebie nie znaczyła — zadarłam głowę, patrząc w jego ciemne jak węgiel oczy.
To jedno spojrzenie wystarczyło, żeby doszło do mnie, że nie miałam szans. Wiedziałam, że go nie przekonam.
Może, gdzieś na świecie była osoba, która mogła to zrobić. Ale z całą pewnością nie byłam to ja.
— A kiedy powiedziałem ci, że jest inaczej? — złapał mnie za ramiona i odsunął od siebie — Pieprzymy się — jego chwyt na moich ramionach nabrał na sile — Myślisz, że to czyni cię wyjątkową?
Spuściłam wzrok na rękawy swojej bluzy, które pokryte były krwią. Jego krwią. Rozumiałam, że chciał się mnie stąd pozbyć, ale nie rozumiałam jego potrzebny zranienia mnie.
Dlaczego chciał, żebym go znienawidziła?
— To, co mówiłeś mi w Filadelfii na to wskazywało — podniosłam wzrok.
Trzymał mnie w odległości pół metra od siebie, patrząc na mnie w sposób, który mnie szczerze przerażał.
— Leżałaś pode mną naga z cholerną nadzieją wypisaną na twarzy — puścił mnie i zrobił krok w tył.
Również się odsunęłam, czując nagłą potrzebę dystansu. Starałam się odpędzić napływające wspomnienia tamtej nocy.
— Co chcesz przez to powiedzieć? —wykrztusiłam.
Spojrzał na mnie, ale tym razem jego twarz nie złagodniała.
— Powiedziałbym Ci wtedy wszystko, co chciałaś usłyszeć.
Zamarłam. Nie byłam pewna, czy w ogóle oddychałam. Jego słowa były niczym ostrze, które wbiło mi się w skórę. Cholernie bolały.
Nieświadomie zrobiłam krok w tył, tracąc równowagę, gdy moja stopa napotkała jakiś materiał. Runęłam na ziemię, a moje łokcie przeszył ból, gdy uderzyłam nimi o twardy beton. Oczy zaszły mi łzami, jednak nie był to skutek upadku. Moja pierś zadrżała.
Zamrugałam, żeby odpędzić zbierające się łzy. Ale nic z tego. Zaraz wróciły, rozmazując mi obraz Ethan'a który zrobił krok w moją stronę.
— Nie — wykrztusiłam z zaciśniętym gardłem — Nie dotykaj mnie.
Posłuchał. Nie wyciągnął w moją stronę ręki, a po prostu stał nade mną i się patrzył. Widząc jego spojrzenie przymknęłam oczy i marzyłam o tym, by zniknąć.
Dlaczego to tam cholernie bolało?
Uchyliłam powieki, gdy drzwi otworzyły się z hukiem. Odwróciłam się w tamtą stronę. Aaron zatrząsnął głośno drewnianą płytę i spojrzał prosto na mnie. To co zobaczył wyglądało naprawdę źle; leżąca ja we łzach na podłodze i stojącym nade mną Ethan. Nie zdążyłam sprostować sytuacji. Aaron w mgnieniu oka znalazł się przy brunecie i przyparł go do metalowej powierzchni za jego plecami.
Brunet syknął, ale nie starał się go nawet odepchnąć.
— Jesteś skurwielem — warknął, potrząsając nim — Skończonym skurwielem,
Ethan zaśmiał się bez cienia wesołości, a mnie na ten dźwięk przeszedł dreszcz.
— Och powiedz mi coś, czego jeszcze nie słyszałem — mruknął.
Aaron nie odpuszczał.
Krzyk narastał w moim gardle, ale nie wydobywał się z niego żaden dźwięk.
— Zostaw go, proszę — szepnęłam przełykając rosnącą gule w gardle — Nic mi nie zrobił. Nic mi nie zrobił — powtórzyłam głośniej.
Szatyn spojrzał na mnie przez ramię i, gdy tylko skrzyżował ze mną spojrzenie zrobił to, co go prosiłam. Ethan zsunął się na ziemię, łapiąc za bok.
Odwróciłam wzrok, gdy tylko spojrzał na mnie, spluwając krwią. Szczerze nie miałam pojęcia, które z naszej dwójki wyglądało i zachowywało się żałośniej.
— Idziemy stąd — rzucił i chwycił mnie za ramiona, podnosząc z ziemi.
Nie sprzeciwiałam się. Aaron oplótł mnie ramieniem i skierował w stronę drzwi jak szmacianą lalkę. Sięgnął do klamki, a ja zerknęłam przez ramię, odnajdując Ethan'a który nadal siedział na podłodze, oddychając ciężko. Jego całe ciało drżało.
Nie wytrzymałam tego widoku i pozwoliłam łzą popłynąć po moich zarumienionych policzkach.
Nigdy nie czułam się tak bezsilna.
— Przepraszam — szepnęłam, gdy tylko stanęłam na korytarzu spowitym mrokiem — Przepraszam.
Drzwi pomieszczenia zatrzasnęły się za nimi z hukiem.
— Nie waż się mnie przepraszać — Aaron znów złapał mnie za ramiona, zmuszając bym na niego spojrzała — Nie powinienem Cię tu sprowadzać.
Starłam łzy z policzków i wypuściłam z siebie głośny świst powietrza.
— Wracaj do domu — szepnął cicho odwracając wzrok — On ma rację. Nie powinnaś na to patrzeć.
Poderwałam gwałtownie głowę i cofnęłam się o krok, wyrywając z jego uścisku.
Całe moje ciało i umysł przeszywał ból, którego nigdy nie czułam.
Pieprzone uczucia.
— Nie. Nie odpuszczę — mój głos się załamał.
Może byłam skończoną kretynką, ale musiałam dotrzymać słowa. Nie mogłam pozwolić mu dziś umrzeć. Nie mogłam znów zawieść.
Z tą myślą w mojej głowie narodził się plan. Dobry plan. Niemal doskonały. Szalony.
— Są tu jakieś dodatkowe wyjścia? — odchrząknęłam, z całych sił starając się zachować zimną krew.
Szatyn ściągnął brwi i wlepił we mnie spojrzenie.
— Co chcesz zrobić? — wyciągnął w moją stronę dłoń, jakby chciał mnie złapać.
— Dotrzymać słowa — odparłam, sięgając do kieszeni bluzy po klucze do auta — Nie pozwolę mu tu dziś zginąć.
— Po tym, co ci powiedział? — przechylił głowę — Dlaczego?
Zacisnęłam usta w wąską linię. Nie było czasu na ckliwe opowieści o błędach mojej przeszłości.
— Mam swoje powody Aaron — odpowiedziałam, wlepiając wzrok w nadal zamknięte drzwi — Ile jest wyjść?
— Ze trzy na dole.
— Łatwo dostępne? — przeniosłam na niego wzrok.
— Tak — skinął głową niepewnie.
Nie miałam już nic do stracenia.
— Otwórz je — rzuciłam, obracając się na pięcie, zanim, jednak zrobiłam krok poczułam ucisk na przedramieniu.
— Co mam zrobić później? — jego głos wyrażał zdenerwowanie.
Zdobywałam się na lekki uśmiech, chcąc dodać mu otuchy.
— Będziesz wiedzieć.
Ruszyłam ciemnym korytarzem, ignorując jego wołanie i dochodzący do mnie hałas krzyków i muzyki ze wszystkich storn.
Wiedziałam, że zaraz to się skończy.
Powstrzymam to, tak jak powinnam to zrobić już dawno. Nie rozumiałam, dlaczego nikt wcześniej nie wpadł na ten pomysł.
Był przecież genialny albo szalony. Nie potrafiłam już trzeźwo myśleć z nadmiaru emocji.
Podeszłam do auta, otwierając bagażnik, a następnie wlepiłam wzrok w dwudziestolitrowy kanister z benzyną. Widziałam, że kiedyś się przyda. Chwyciłam za niego bez namysłu i ruszyłam w stronę przedniego wejścia. Tam gdzie zawsze było najmniej aut i ludzi.
Rozlałam całą zawartość plastikowego pojemnika po kątach, zachlapując przy okazji swoje ubrania i stanęłam na środku, oddychając ciężko.
Nie chciałam nikogo skrzywdzić, chciałam to po prostu przerwać.
Wyjęłam z kieszeni telefon wstukują drżącą dłonią trzy cyfrowy numer i przykładając telefon do ucha.
Sygnał urwał się niemal po dwóch sekundach.
— W opuszczonych magazynach na Bronxie przy Yonkers wybuchł pożar. W środku są ludzie — powiedziałam jednym tchem, nie dając dostać do słowa osobie po drugiej stronie.
Do oczu napłynęły mi łzy, jednak nie byłam pewna, czy to wina smrodu benzyny, którą wylewałam na ściany i podłogi pomieszczenia czy chłopaka, z powodu, którego to robiłam.
Smród był nie do wytrzymania.
A kiedy kilka minut później usłyszałam sygnał syren z oddali odpaliłam swoją różową zapalniczkę, puszczając ją tuż nad kałużą benzyny. Jej żarzący się czubek wzniecił wysoki na ponad metr płomień, gdy tylko musnął ciecz. Cofnęłam się na bezpieczną odległość, patrząc, z zapartym tchem, jak buchające płomienie w jednej chwili pochłaniają każdy elementy konstrukcji.
Żar bijący od ognia piekł mnie w oczy, ale mimo to nie mogłam oderwać od niego wzroku. Patrząc, jak to przeklęte miejsce płonie; jak zamienia się w popiół wiedziałam jedno — szaleństwo było blisko.
Tuż za rogiem.
XX
Jeszcze trochę ciekawych akcja was czeka... 😊
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top