Rozdział dwudziesty drugi; Nie oszukasz więzów krwi.


Co prawda w rozdziale nie ma wspomnianej żadnej piosenki, ale przewodnią do niego zdecydowanie jest Family Line od Conan Gray 🫶🏻

***

  — Możemy porozmawiać? — głos ojca rozbrzmiał za moimi plecami odbijając się od ścian kuchni.

Niepewnie zerknęłam na niego przez ramię.
Przeszedł do kuchennej wyspy i usiadł na krześle opierając łokcie o blat.

— O czym? — zapytałam.

— O Twojej kłótni z matką.

Zacisnęłam usta w wąską linię odkładając ostatni talerz ze zmywarki do szafki.

— Nie ma o czym — mruknęłam obracając się do niego przodem — Usłyszałam od niej wszystko.

Ojciec wrócił z San Diego wczoraj późnym wieczorem. Nie sądziłam, że już zdąży dowiedzieć się o naszej kłótni a co więcej wpaść na pomysł rozmowy na jej temat.
Nigdy nie mieszał się między mnie a matkę, a jak już to robił zdecydowanie części stawał po jej stronie.

— Nie możesz się tak zachowywać. Przecież wiesz, że mama chce twojego dobra — starał się by jego głos brzmi łagodnie.

Wątpiłam, żeby matka powiedział mu o tym, że moje wyjście z imprezy miało związek z zachowaniem Jasona.
Ale nie to mnie zdenerwowało, a to, że nawet nie zapytał o moją wersje wydarzeń. Z góry założył, że postąpiłam jak rozkapryszona dziewucha tak jak opisała mu to matka.
A ona miała dziwną tendencję do traktowania moich niezrozumianych przez nią zachowań jak ataków na jej osobę.

— Nie wychodzi jej okazywanie tego – odparłam cały zachowując spokój.

Nie chciałam w to mieszać ojca, mimo że zabolało mnie jego podejście.
Nadal myślałam o babci i o tym jak jej choroba go dotknęła.

— To twoja matka i masz ją szanować — zbył moje słowa — Wszystko co robi ma na celu zapewnienia Tobie i twojej siostrze dobrej przyszłości.

Zacisnęłam dłonie na krawędzi blatu tak mocno, aż pobielały mi knykcie, ale nie poczułam bólu, gdyż moje ciało przeszło w stan odrętwienia.
To co powiedział było takim typowym usprawiedliwieniem.

— A ty? — prychnęłam nie odrywając wzroku od jego ciemnych tęczówek — Co ty robisz w tym kierunku po za spędzaniem większości czasu poza domem.

Ojciec przybrał surową miną. Zaskoczyło go to. Nigdy nie zwracałam się do niego takim tonem.

— Dbam o to żebyś miała czym zarządzać w przyszłości — odparł kładąc nacisk na słowo "miała". Powiedział to w taki sposób, jakby to był mój pomysł — Nigdy nie miałaś z tym problemu więc czemu od dłuższego zachowujesz się jakbyśmy ci coś narzucili? To jakiś chwilowy kaprys?

Chwilowy kaprys. Nic nie boli bardziej niż, jak usłyszenie, od rodziców, że niepewność i strach jakiś odczuwasz związany z przyszłością są kaprysem. Wymysłem.
Gardło mi się zacisnęło, jednak starałam się zapanować nad emocjami.
Nie znosiłam tracić nad sobą kontroli.

— Nie ważne — westchnęłam zrezygnowana. Mój głos zabrzmiał bezbarwnie i pusto, jakby
dochodził z oddali jednak nie mogłam się powstrzymać przed dodaniem czegoś jeszcze — Gdybyście nie byli tak skupieni na firmie i przyszłości to zauważylibyście, że od paru miesięcy jestem kłębkiem nerwów.

Ojciec odchylił się opierając o oparcie krzesła i założył dłonie na piersi.
Jego spojrzenie przybyło lekceważący wyraz. Nie był typem osoby rozmawiającej o uczuciach. Nie lubił tego. Nie potrafił.
Przynamniej wiedziałam po kim to mam. Nie oszukasz więzów krwi.

— Mieliśmy się domyśleć? — zapytał marszcząc czoło — Mogłaś po prostu powiedzieć.

Powstrzymałam prychnięcie.
Spuściłam ramiona luźno wzdłuż ciała prostując się.

— Wychowaliście mnie w przeświadczeniu, że nie mogę dawać ponieść się emocją a tym bardziej pokazywać ich innym.

Zamilknął. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz zaraz je zamknął i po prostu dalej milczał.
Wpatrywałam się w jego twarz próbując dostrzec co na niej było. Złość, żal czy rozczarowanie. Wszystkie wyglądały tak bardzo podobnie, że nie mogłam stwierdzić, która z nich przeważyła.
Zostało mi jedynie domyślić się.

— Powiedz w takim razie co mamy zrobić — pochylił się znów opierając łokcie o blat — Czego chcesz Scarlett?

Skrzywiłam się. Cóż za nietrafione pytanie. Wszystko co chciałam przekazać rodzicom to właśnie fakt, że nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Przyszłość mnie przerażała i nie miałam pojęcia czego chciałam, ale wiedziałam czego nie chciałam.

— Pójdę na Harvard — zapewniłam go wiedząc, że właśnie na tym mu najbardziej zależało — Ale nie mam pojęcia co dalej.

Zdawało mi się jakby ojciec nie miał już nic do dodania więc ruszyłam w kierunku schodów.
Miałam zamiar spędzić wieczór na nic nierobieniu bez wyrzutów marnowania czasu.

  — Zmienisz zdanie — głos ojca dobiegł do mnie jeszcze zanim znalazłam się w połowie schodów — A wtedy docenisz to co robimy Scarlett.

Zacisnęłam dłoń na poręczy. Oczywiście, że mnie słuchali. Co mogłam jeszcze zrobić jak nie słuchali mnie nawet wtedy, jak wprost mówiłam im czego chciałam.
Zdawałam sobie sprawę, że moje zdanie miało małe znacznie w podejmowaniu decyzji dotyczących mojej przyszłości przez ostatnie lata.
Jednak nie wiedząc czemu niedawno zaczęło mi to przeszkadzać.

***

Tłumy były irytujące. Nieustający gwar rozmów i śmiechów działał na mnie drażniąco. Dlatego jak ognia unikałam wejścia tamtego dnia na stołówkę, jednak nikt nie dbał o moje zdanie. Zostałam zaciągnięta tam przez Laylę jeszcze przed południem.

— Scarlett słuchasz?

  Mrugnęłam kilka razy przenosząc wzrok na dziewczynę, która wlepiała we mnie tęczówki z nie małym wyrzutem.
Od przeszło dziesięciu minut opowiadała o kolejnej kłótni z Michaelem, której można było uniknąć, gdyby tylko nie dali się ponieść emocjom.

Przestałam słuchać po pięciu.

— Nie — odparłam patrząc jak ściąga brwi — Nie słucham.

Rudowłosa odgarnęła włosy do tyłu pochylając się w moją stronę.

— Mówiłam o tym, że...

— Nie zamyśliłam się — przerwałam jej — Po prostu nie chciałam cię słuchać.

Oczy wszystkich siedzących przy stoliku zwróciły się w moją stronę. No pięknie. Żałowałam, że nie ugryzłam się w język.
Zacisnęłam dłoń na kubku z kawą wiedząc, że zaczęłam coś co będę musiała skończyć.

— Co cię ugryzło? — zapytała unosząc brew szczerze zaskoczona moimi słowami.

— Nic — wzruszyłam ramionami wlepiając wzrok w pokrywkę kubka, który obracałam w dłoniach — Kolejny raz opowiadasz o kłótni z Michael'em. To się robi nudne.

Kątem oka dostrzegłam, jak dziewczyna uchyla usta, ale nic nie mówi. Była przyzwyczajona, że zawsze jej słuchałam i nawet starałam się dawać rady, które jak później się okazywało i tak olewała i robiła po swojemu.

— Scarlett — upomniał mnie Will.

Uniosłam wzrok na blondyna, który wpatrywał się we mnie niemal z pogardą.

— Co? — mruknęłam — Przecież mówię prawdę. Widzę, że też macie dość – mówiąc to zerknęłam na Erikę, która szybko spuściła wzrok.

Westchnęłam. Miałam parszywy humor od rozmowy z ojcem, ale to nie był główny powód mojego zachowania. Naprawdę miałam po dziurki w nosie słuchania o krzywych akcjach jakie robił Michael tylko po to, żeby na drugi dzień słyszeć od Layli, że to już nie ważne, bo ładnie przeprosił.
To było cholernie męczące i nie mogłam zrozumieć czemu w tym tkwili.

  — Od kiedy zostałaś specjalistka od ludzkich odczuć? — prychnęła rudowłosa odsuwając od siebie tackę.

— Nie muszę być żadną specjalistką, żeby dostrzec, że ich to męczy — znów zerknęłam na Willa i Erikę. Chłopak już nie krył swojego oburzenia moimi słowami, a dziewczyna nadal unikała mojego wzroku.

Zerknęłam również na Jackosna, który siedział przy moim boku. Zagrywka Layli żeby obrażony Michael poczuł się zazdrosny. Nie miałam pojęcia, dlaczego Jackson się na to zgodził, ale jakoś mnie to teraz nie obchodziło. Szukałam w jego oczach czegoś co mogło zdradzić mi czy zgadzał się z moimi słowami.
Niestety nic takiego nie dostrzegłam.

— Wow.... — prychnęła przeciągle odchylając się — Może masz racje, ale to ty zachowujesz się jak suka.

— Jestem szczera — odparłam, kładąc nacisk na ostatnie słowo — Przez tak długi czas byłaś tak zafascynowana Michael'em, że teraz jest ci wstyd przyznać się, że nie jest tak kolorowo jak ci się wydawało.

Jej twarz poczerwieniała ze złości, ale mimo wszystko starała się to ukryć. Byliśmy na środku szkolnej stołówki otoczeni osobami, z których na pewno kilka uznałoby naszą rozmowę za niesamowicie ciekawą.

— Zaskoczę Cię, ale ludzie w związkach się kłócą — znów nachyliła się w moja stronę z zaciętą miną — To normalne.

— Ale żeby tak codziennie?

Moje słowa przelały czarę gorszy. Layla poderwała się z miejsca i chwyciła za torebkę.
Przez dosłownie dwie sekundy myślałam, że jej niedokończona lasagna wyląduje na mojej twarzy.

— Nie będę tego słuchać — warknęła piorunując mnie wzrokiem — To, że ty nie potrafisz być w związku nie znaczy, że inni nie mogą.

Nie dała mi możliwości odpowiedzi. Obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę wyjścia ze stołówki.
Wlepiłam wzrok w blat stołu zaciskając usta.

— Layla czekaj — Erika wstała z miejsca i prawie biegiem pognała za dziewczyną.

Kurwa. Powinnam się ugryźć w język. Bycie skłóconą z rodzicami powinno mi wystarczyć.
Gdybym po raz kolejny skinęła posłusznie głową i jej wysłuchała, a przynamniej udała, że to robię nic takiego by się nie stało.
Reakcja wszystkich była moją winą. Przyzwyczaiłam ich do tego, że byłam typem słuchacza i nie wyrażałam większości swoich opinii.
Dokładnie tak jak moi rodzice, znajomi myśleli, że mogli powiedzieć mi wszystko, bo przecież się nie obrażę.

Żyli w przekonaniu, że oni mówią, a Scarlett grzecznie słucha i robi to co powinna; to czego od niej oczekują.
Ale ja miałam tego dość.

— Musiałaś? — warknął Will, w jego głosie było słychać irytację.

Oczywiście nie rozumiał mojego zachowania. Nie mógłby. Naprawdę nie chciałam sprawić przykrości Layli, ale zdecydowanie wolałam, zrobić to sama niż dać te możliwość Michaelowi.
Starałam się go lubić, albo chociaż tolerować, ale to było niewykonalne.

— Musiałam — skinęłam głową krzyżując z nim spojrzenie — Nikt inny by jej tego nie powiedział.

— Wiem, że nie jesteś fanką ich związku, ale mogłaś być delikatniejsza. A najlepiej w ogóle tego nie komentować — drugie zdanie wymamrotał pod nosem.

Oczywiście. Tego właśnie ode mnie oczekiwali — milczenia i nic niezmieniających słów pocieszenia.
Większość ludzi naprawdę wolała słodkie kłamstwo od gorzkiej prawdy.
Dobrze więc, że ja nigdy nie przepadałam za słodyczą.

— Ich związek zaczął się za przeproszeniem kompletnie z dupy po jednej randce, a ich kłótnie to cyrk na kółkach — zaśmiałam się cynicznie — Dobrze wiesz, że to się skończy złamanym sercem albo nosem.

— Trudno — wzruszył ramionami — To nie nasza sprawa jak to się skończy Scarlett. Ona nie potrzebowała porad związkowych tylko się wygadać przyjaciołom — wstał z miejsca kładąc na swoją tacę kolejno tace Eriki i Layli, a następnie skrzyżował ze mną spojrzenie. Był zawiedziony — Naprawdę mogłaś odpuść.

Z tymi słowami Callaway odszedł. Świetnie. Zacisnęłam dłoń na kubku tak mocno, że plastikowa nakładka na górze jakimś cudem odskoczyła i spadła wprost na moje uda zostawiając jasno brązową smugę na moich spodniach.

  — Kurwa — przeklnęłam podnosząc plastik i ścierając małe plamy kawy.

W głowie dźwięczały mi słowa Willa. Mogłaś odpuścić. Dlaczego to zawsze ja miałam odpuszczać?
Przez lata to robiłam; unikałam odpowiedzi, pytań czy rozmów bojąc się, że powiem coś czego nie powinnam.

— Jackson? — spojrzałam na chłopaka przypominając sobie, że nadal tu siedział — Powiedz, że chociaż ty się ze mną zgadzasz — zapytałam wiedząc, że on również od początku sceptycznie podchodził do związku swojego przyjaciela z Layl'ą.

Szukałam w nim chociaż odrobiny zrozumienia. Niestety. Mój były nie-chłopak jedynie uniósł dłonie w geście kapitulacji i wrócił do przeglądania czegoś w swoim smartfonie.
Westchnęłam sfrustrowana. Właśnie pokłóciłam się ze wszystkimi ważnymi ludźmi w moim życiu.

Lepiej być nie mogło.

***

Siedziałam na kanapie z podciągniętym do klatki piersiowej nogami wpatrując się w ekran telewizora. Nie odrywałam wzroku od młodego Ben'a Barnes'a w roli Doriana Gray'a od przeszło czterdziestu minut.
Uwielbiałam ten klasyk literatury w wykonaniu Oscara Wilde'a

— Nakarmiłem Cię więc teraz musisz mi powiedzieć co się gryzie — głos Ethan rozproszył moje skupienie.

Zamrugałam przenosząc spojrzenie na bruneta, który siedział na kanapie obok z głową opartą o zagłówek. Nie oglądał filmu.
Wpatrywał się w sufit z włożonymi do kieszeni bluzy rękoma.

— Nie słyszałam o takiej zasadzie — odparłam unosząc brew — Nie oglądasz filmu.

Westchnął skręcając głowę w moją stronę.

— Widziałem go setki razy.

Uśmiechnęłam się krzyżując z nim spojrzenie i również oparłam głowę w taki sam sposób jak on.

— Ja też — przyznałam — Ale nigdy mi się nie nudzi — wzruszyłam ramionami i przeniosłam spojrzenie na telewizor poprawiając koc, którym przykryłam się niemal aż pod samą brodę.

— Powiesz mi co Cię gryzie, czy mam zgadywać?

— Skąd wiesz, że mnie coś gryzie? — zapytałam. Nie musiałam na niego patrzeć, żeby doskonale wiedzieć, że jego głowa nadal zwrócona była w moją stronę.

— Po pierwsze przyjechałaś do mnie przed południem, a po drugie masz grymas na twarzy — stwierdził po czym nachylił się w moją stronę i dodał: — Większy niż zazwyczaj.

Przewróciłam oczami, choć wiedziałam, że miał rację.
Po tym co stało się w szkole nie mogłam tak po prostu pójść na resztę lekcji. Musiałam stamtąd wyjść, ale nie mogłam również wrócić do domu. Matka pracowała dziś jedynie do południa, a to wiązało się z tym, że szybko dowiedziałaby się, że zerwałam się z połowy zajęć i dodatkowej literatury, na którą miałam chodzić, żeby poprawić spędzającą jej sen z powiek trójkę.
Takim sposobem, ruszyłam do Tremont nawiedzają Ethan'a kilka minut po dwunastej akurat, gdy przygotowywał obiad.

Skorzystałam z tego.

— Nastoletnie dramaty — westchnęłam ciężko — Chyba nie chcesz o tym słuchać.

— Czemu nie — wzruszył ramionami — Może razem się pośmiejemy.

Zwróciłam głowę do chłopaka. Tym razem jego twarz znalazła się znacznie bliżej.
Wyglądał jakby mówił szczerze i naprawdę chciał dowiedzieć się co sprowadziło mnie do niego o tak wczesnej porze.

— No dobra — skinęłam lekko głową — Ale żeby nie było, że nie ostrzegałam — uniosłam palec na wysokość naszych twarzy, na co kącik jego ust drgnął — Layla zaczęła opowiadać o kolejnej kłótni ze swoim chłopakiem, którego delikatnie mówiąc nie trawię i po prostu już nie mogłam tego słuchać więc to powiedziałam w dość dosadny sposób.

Zamrugał powoli. Następnie, ku mojemu zaskoczeniu, pochylił się jeszcze bardziej przez co poczułam jego oddech w kąciku ust.

— I to tyle? — zapytał.

Ściągnęłam brwi. Nie wiem czego się spodziewał. Bójki na środku szkolnej stołówki z moim udziałem?

— Tyle — skinęłam — Erika ruszyła za nią próbując zapewne załagodzić sytuację, Will stwierdził, że byłam niemiła i najlepiej gdybym w ogóle się nie udzielała, a Jackson nawet nie odezwał się słowem — założyłam ramiona na piersi.

Ethan zmrużył oczy.

— Jackson?

— Chłopak, z którym się spotykałam — odparłam dostrzegając jak coś podobno do ciekawości przebiega przez jego twarz — Jesteśmy teraz znajomym.

— Związek?

Zaśmiałam się na sam pomysł.

— Nie — pokręciłam głową – Po prostu relacja — wyjaśniłam czując jak przeszywa mnie spojrzeniem.

— Mhm — mruknął pod nosem — A więc coś takiego jak my?

Przygryzłam wnętrze policzka zastanawiając się nad jego pytaniem.
Raczej nigdy bym nie porównała tych dwóch relacji do siebie, tak jak nigdy bym nie porównała Ethan'a do Jacksona. W praktyce były to dwie zupełnie inne sprawy. Różnie i nie możliwe w porównaniu, jednak w teorii z dużym przymrużeniem oka można było określić je mianem czegoś pokrewnego.

— Tak — skinęłam — Coś takiego jak my.

— Auć — skrzywił się — Myślałem, że jestem twoim pierwszym.

Parsknęłam śmiechem na jego poważny wyraz twarzy oraz ton.

— Żyłem w przeświadczeniu, że to ja sprawdziłem cię na złą drogę – westchnął przesadnie — A tu się okazuje, że ty już na niej byłaś.

Znów się zaśmiałam. Przemilczałam odpowiedz. Kroczyłam złą drogą na długo przed nim i zapewne kroczyć nią będę po nim.
Nie okłamywałam się już co do tego, że byłam egoistką, którą dokładnie tak jak bohaterkę powieści Margaret Mitchell nie obchodziło to, czy świat schodził na psy. Byle mi było dobrze
To dość zabawne jak ta książka ostatnim czasem wpływała na moje życie.

Po części od niej przecież wszystko się zaczęło.

— Wracając — odchrząknęłam zsuwając się niemal do pozycji leżącej — Layla strasznie się obruszyła, po tym jak powiedziałam, że nie widzę sensu relacji, gdzie połowę spędzonego czasu przeznacza się na kłótnie.

— Ciekawe — przeniósł na chwilę wzrok na ekran.

Niemal przewróciłam oczyma. Wiedziałam co kryło się za jego słowami.

— Nie porównuj tego. My nie jesteśmy w związku — skrzywiłam się na samo słowo, które wybrzmiało spomiędzy moich ust — A po za tym ostatnio zadziwiająco dobrze nam wychodzi rozmowa — uśmiechnęłam się lekko — I nawet jeśli się kłócimy to nie odpowiadam o tym nikomu.

— Nie plotkujesz o mnie? — zapytał krzyżując ramiona na piersi po czym spojrzał na mnie znacząco. Jakby naprawdę na to liczył — Czuję się urażony.

Przewróciłam oczami, ale nie mogłam powstrzymać kącika ust, który poderwał się ku górze.

— Ethan – pacnęłam go w ramię kręcąc głową— Bądź poważny.

— Przecież jestem — oburzył się. Rozbawienie w jego oczach jednak nie ustępowało — Co takiego powiedziałaś, że nazwali cię suką?

Westchnęłam.

— Cóż... — przeciągnęłam oblizując spierzchnięte wagi — Powiedziałam, że męczy wszystkich tym tematem i przez to, że tak długo fascynowała się Michaelem wstyd jej przyznać, że oczekiwania przerosły rzeczywistość.

Zadarłam głowę. Chłopak milczał z dziwnym do odgadnięcia wyrazem twarzy. Zawahałam się przez moment czy brnąć w temat czy uznać go za zakończony. Ale musiałam wiedzieć.
Musiałam wiedzieć, czy on mnie zrozumie.

— Ty też myślisz, że jestem suką? — zapytałam i aż poderwałam się do siadu. Mogłam znieść to, że moi przyjaciele mieli mnie za sukę, ale jakoś dziwnie przeszkadzał mi fakt, że on by mógł tak pomyśleć — Może faktycznie mogłam nieco delikatniej ubrać to w słowa — wlepiłam wzrok w dłonie splątane na udach — Ale z drugiej strony może dzięki temu Layla przejrzy na oczy i zobaczy, że ten związek nie jest dobry. Naprawdę zależy mi na jej szczęściu.

  — Nie jesteś suką — odpowiedział kręcą nieznacznie głową— Po prostu ledwie udaje mi się ogarnąć swoje znajomości, więc nie wiem co mógłbym powiedzieć.

Zaśmiałam się na te wyznanie.
Nie znałam jego znajomych, ale od jakiegoś czasu obserwując jego relacje z Aaronem, mogłam się domyśleć, że inne były równie pokręcone.

— Dobrze wiedzieć, że nie jestem sama w tym wycofaniu społecznym — uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.

Ciężko było mi to przyznać, ale ostatnim czasem tylko w jego towarzystwie robiłam to naprawdę szczerze.
To było naprawdę pokręcone, gdy tylko przypomniałam sobie jak zaczynaliśmy te znajomość.

— Zauważyłem, że masz problem ze słowem związek.

— Nie lubię go — przyznałam — Jest takie płytkie. Mówiąc związek każdy od razu myśli o romantycznej relacji dwójki osób, a ja wychodzę z założenia, że istnieje tyle różnych więzi jakie mogą połączyć ludzi, że określając każdą z nich jednym słowem wydaje się barbarzyństwem.

Uchylił usta jakby chciał coś powiedzieć, jednak po chwili zacisnął je w wąską linię.
Chyba nie tylko dla mnie temat związku był nieprzyjemny. Czy to dlatego, że przypomniałam mu o relacji z dziewczyną o imieniu Ivy? Relacji, o którą nie byłam w stanie zapytać.
Ciszę między mami przerwała płynąca z jego z jego telefonu leżącego na stoliku melodia. Po raz kolejny w ciągu nieco ponad godziny, odkąd tu byłam. Na ekranie rozświetlił się numer Aarona.
Sięgnął leniwie do telefonu i odrzucił połączenie. Po raz kolejny.

  — O co chodzi? — zapytałam — Odrzucasz już jego trzeci w ciągu godziny telefon — zauważyłam skręcając ciało w jego stronę i oparłam łokieć o zagłówek wlepiając wzrok w jego profil.

Ethan nic nie odpowiedział. Nagle zaczął się interesować filmem, który dobiegł już końca.
Ściągnęłam brwi.
Dosłownie kilka sekund później jego telefon znów odezwał się roznosząc tym razem wibracje po szklanym stoliku. Ukosem zerknęłam na bruneta. Nie zamierzał odebrać.
Bez namysłu wyrzuciłam gwałtownie dłoń łapiąc jego własność. Nie wiem do końca co chciałam zrobić, ale nie przewidziałam tego, że Ethan również potrafi być szybki.
Mocne, ale niebolesne szarpnięcie za kostki sprawiło, że znalazłam się na plecach z twarzą skierowaną do sufitu.

— Tak się nie bawimy — znalazł się nade mną sięgając do mojej dłoni, którą unosiłam nieco ponad głową.

— A jak? — zapytałam wyciągając rękę jeszcze dalej. Telefon nadal wibrował w mojej dłoni.

Złapał mnie za oba nadgarstki i przycisnął je nad moją głową; jego kolana znajdowały się przy moich udach. Zmusiłam się, by pozostać w miejscu, ale i tak się spięłam. Próbowałam przekonać się, że to z zaskoczenia niż czegokolwiek innego. Nie mogłam jednak wyrzuć z głowy ostatniego razu, kiedy znalazłam się w takiej pozycji. Serce załomotało mi w piersi. Myślałam, że sobie z tym poradziłam.
Wypuściłam powietrze z płuc zdając sobie sprawę, że wstrzymuje oddech i przełknęłam ślinę skupiając się na brązowych tęczówkach tuż przed moją twarzą. Jasona tu nie było. Był Ethan. Chłopak, któremu pozwoliłam na te bliskość.

— Spięłaś się — zauważył, a jego chwyt na moich nadgarstkach zelżał

— Bo mnie przygniatasz — odparłam znacząco.

Puścił moje dłonie odsuwając się. Zsunął się na bok podpierając głowę na zagiętymi łokciu. Kanapa nie była zbytnio szeroka więc nadal pozostawał blisko.
Jego ciało przylegało do mojego boku jednak bicie mojego serca wróciło do regularnego rytmu.

— To przez niego, prawda?

Zacisnęłam usta. Byłam zła na siebie za taką relacje. Nie chciałam się tak czuć. Nie powinnam.
Pieprzony Jason Donovan namieszał mi w głowie.

— Nie zmieniaj tematu — odchrząknęłam pociągając się nieco w górę, tak żebym mogła oprzeć głowę na jednej z małych poduszek — Powiedz mi o co chodzi.

Wyciągnął otwartą dłoń w moją stronę. Domyśliłam się o co mu chodziło. Oddałam mu telefon, którego wibracje ustały już jakiś czas temu.

  — Chodzi o walkę — westchnął rzucając telefon na drugi koniec kanapy — Aaron jest przeciwny żebym brał w niej udział.

  — Na Bronxie tak? — dopytałam czując nieuprzejmy skręt w żołądku na samo wspomnienie tego co tam widziałam.

Skinął głową.

— To bezpiecznie? — niemal od razu mentalnie trzepnęłam się za tak infantylne pytanie.

Nie było nic bezpiecznego w okładaniu się gołymi pięściami na betonie w piwnicy opuszczonego magazynu w imię niepisanych zasad.

— Zwykły sparing — wzruszył ramionami — Nic czego nie robiłbym wcześniej.

Skinęłam głową jednak nie byłam do końca przekonana co do jego słów.
Aaron przecież nie należał do osób, które stroniły od takich rozrywek więc jego wyraźna niechęć co do tego jak to Ethan określił "sparingu" mnie zaniepokoił.

— Dlaczego to robisz? — zapytałam cicho nie wiedząc czy zaraz nie zbeszta mnie za wtrącenie się w jego sprawy — Chodzi o pieniądze?

Wiedziałam, że był to jego sposób odreagowania, ale nie rozumiałam czemu aż tak bardzo tego potrzebował.
Coś musiało być na rzeczy. Coś czego Ethan mi nie mówił.

— Nie narzekam na brak pieniędzy — mruknął jakby nieco rozbawiony.

Ściągnęłam brwi. Do tej pory nie zapytałam go o to jak zdobył pieniądze na dom czy lokal na Long Island, ale ciekawiło mnie to. Jak wiele innych rzeczy, na których zapytanie jeszcze się nie zdobyłam wiedząc, że chcąc usłyszeć odpowiedź będę musiała również coś wyznać.
Jak już wspomniałam wszelakie relacje zawsze są obustronne. Zawsze oczekujemy czegoś w zamian.
Ponadto uważałam, że mieliśmy jeszcze czas na takie rozmowy. Nasza relacja dopiero co weszła na względnie normalne tory i nie zamierzałam tego psuć. Nie teraz.

— Dziadek — rzucił zadzierając głowę by spojrzeć mi w oczy — Mam dobre relacje z dziadkiem. Pewnie głównym powodem są nasze beznadziejne stosunki z moim ojcem. Nie rozmawiają od przeszło dwudziestu lat i coś czuję, że historia się powtórzy — zaśmiał się krótko, lecz dostrzegłam cień smutku na jego twarzy — Jak widać popieprzone relacje ojców z synami moja rodzina ma we krwi.

— To on opłacił Ci studia?

Skinął głową.

— Mówi, że ma co do mnie wielkie plany w przyszłości — westchnął — I żeby to udowadniać przekazał mi część swoich akcji w firmie, która mieści się w Filadelfii.

— Czekaj — uniosłam głowę zdając sobie z czegoś sprawę — Czyli pochodzimy z tego samego kręgu piekła rozpuszczanych dzieciaków z zaplanowaną przyszłością?

Rozbawiły go moje słowa.

— Jeśli komuś o tym powiesz, zaprzeczę — pokręcił głową wymierzając we mnie palcem

— Jasne — mruknęłam nie przestając się uśmiechać — A teraz złaź z mojego boku.

— Czemu?

Przewróciłam oczami.

— Bo coś twardego co masz w kieszeni strasznie wbija mi się w udo — jęknęłam kręcąc biodrami.

Ethan parsknął. Jednak zamiast się odsunąć przycisnął się jeszcze bardziej do mojego ciała i pochylił głowę niemal tuż przy mojej twarzy.

— Nie w kieszeni.

Otworzyłam szerzej oczy.

— Boże — zaśmiałam się głośno przymykając na moment powieki — Nie wierzę, że to powiedziałeś.

— Uwierz, że Bóg nie ma z tym związku — jego usta wykrzywiły się w tym cwanym uśmiechu, którego był mistrzem.

— Próbujesz odwrócić moją uwagę — skrzyżowałam ramiona na piersi.

Ethan położył dłoń na moim biodrze ściskając je lekko jakby chciał wyczuć czy tym razem się zepnę. Nie zrobiłam tego.

— A działa? — zapytał na co ponownie przewróciłam oczyma.

— Chcę porozmawiać o Bronxie — oznajmiłam próbując zignorować jego dotyk, który odczuwałam coraz bardziej — Aaron wyglądał na naprawdę przejętego jak na twoim zdaniem zwykły sparing.

Zbył moje słowa.

— Mam lepszy pomysł — stwierdził sunąc dłonią po moim ciele już śmielej.

Zmrużyłam oczy planując co powiedzieć, ale wtedy nachylił się i zaczął całować moją żuchwę. Wiedziałam, że robił to, żeby odciągnąć mnie od tematu.
Ale cholera jasna, działało.

Całował mnie powoli i delikatnie, tak żeby móc obserwować najmniejszą reakcję mojego ciała.

— Nie odpuszczę ci tego — starałam się brzmieć stanowczo i poważnie — Wrócimy do tego tematu Ethan — odchyliłam głowę zamykając oczy.

— Mój pomysł jest lepszy — mruknął przygryzając moją skórę — Przekonam Cię.

Tak jak powiedział tak zrobił: przekonał mnie do swojej racji. W żałośnie krótkim czasie.
Niewiele później przekonał mnie też do wielu innych rzeczy w tym do tego, że miał rację mówiąc, że istniało coś gorszego niż zakochanie.

XX

Przepraszam za opóźnianie, ale ostatnio mam tyle do ogarnięcia na studia/praktyki i do pracy, że ciężko mi wcisnąć gdzieś pisanie, mimo że bardzo bym chciała.

Do następnego ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top