Rozdział czwarty; Teraz wiem, że jest was dwóch.

Nie licząc dwóch godzin literatury z rana wtorek zaliczał się do najlepszych dni w tygodniu, lekcje kończyłam przed trzynastą co pozwalało mi na spędzenie reszty dnia przed laptopem pod kołdrą.
Taka rekompensata za kolejny przeżyty poniedziałek.

— Scarlett jesteś w domu!? — usłyszałam z parteru głos mamy, która właśnie wróciła z zakupów. Wyjątkowo dziś miała wolne popołudnie.

— W pokoju! — odkrzyknęłam jej, a chwilę później usłyszałam skrzypienie schodów.

— Pomożesz mi z obiadem? — zapytała, wchodząc do mojego pokoju.
Wygrzebałam się spod kołdry, odkładając laptopa na stolik nocy.

— A to, co? — zapytała, podchodząc do mojego biurka, gdzie stały białe róże.

— Kwiaty.

Na moją odpowiedź przewróciła oczyma, nachylając się, by je powąchać.

— To widzę, ale od kogo?

— Nie wiem — odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

— Jak to nie wiesz? — zmarszczyła brew, jakby mi nie wierzyła.

— Ktoś zostawił mi je na masce auta wczoraj przed szkołą — wytłumaczyłam.

— Masz cichego wielbiciela! — klasnęła w dłonie ucieszona.

Jęknęłam, patrząc na rodzicielkę. Nawet nie chciałam wiedzieć, jakie scenariusze tworzyły się teraz w jej głowie.

— Idziemy, obiad pamiętasz? — przypomniałam jej cel wizyty w moim pokoju ciągnąć ją w stronę schodów.

— Ale takie piękne — zachwycała się — Jak tylko dowiesz się od kogo zaproś go na obiad.

— A jeśli to jakiś stary obleśny facet, który podgląda mnie zza drzewa na każdej przerwie i tylko czeka na moment, żeby mnie uprowadzić— rzuciłam całkiem poważnie, na co ona tylko rozchyliła usta — Mało wiesz o świecie mamo — pokręciłam głową rozbawiona.

— Musisz skończyć z tymi swoimi kryminałami — westchnęła, gdy stanęłyśmy w kuchni.

— Zobaczysz, kiedyś jeszcze uratują mi życie — odparłam pewna swoich słów i chwyciłam za nóż do krojenia warzyw.

Rodzicielka zrezygnowała z dalszej rozmowy na temat mojego życia osobistego i zajęła się marynowaniem mięsa.
Po paru minutach dowiedziałam się, że jednak źle kroje warzywa i lepiej będzie jak nakryje do stołu.
Nie sprzeciwiałam się.

— Ale ja jestem roztrzepana — jej podirytowany głos dobiegł do mnie w jadalni.

Zerknęłam przez ramię, wiedząc, jak przeszukuje wszystkie po kolei szafki oraz lodówkę.

— Czego szukasz?

— Musiałam zapomnieć śmietany do sosu — spojrzała na mnie, układając usta w taki charakterystyczny sposób.

A to oznaczało jedno.

— Mam jechać do sklepu tak? — zapytałam, opierając się o blat. Na jej twarz wpłynął szeroki uśmiech.

— Kluczyki i portfel masz na stole w salonie.

Skinęłam głową, ruszając w tamtym kierunku.
Dla mnie zakupy w supermarkecie są jak zrywanie plastra – trzeba to zrobić możliwie najszybciej.

Na szczęście udało mi się zaparkować niedaleko wejścia bez żadnych większych problemów.
Weszłam do sklepu i szybko skierowałam się na dział nabiału. Po drodze zawadziłam też o pokaźną półkę ze słodyczami, chwytając za paczkę ciastek.
Bez zwlekania skierowałam się do najbliżej kasy, płacąc za zakupy i wyszłam ze sklepu, kierując się z powrotem auta. Gdy tylko stanęłam obok pojazdu i wyciągałam kluczyki z kieszeni poczułam silne szarpnięcie.
Zanim zdążyłam zareagować zostałam przyciśnięta do zimnej ściany budynku tuż za wielką dostawczą furgonetką.

— Co jest? — warknęłam, patrząc na mojego napastnika.

Wysoki szatyn wlepiał we mnie piwne tęczówki. Przewyższał mnie sporo, przez co musiałam zadrzeć głowę, żeby spojrzeć na jego twarz.
Pokryta była licznymi zadrapaniami i bliznami, a niektóre z nich były jeszcze świeże. Był niewiele starszy ode mnie, ale miał w spojrzeniu coś, przez co po plecach przechodził mi dreszcz.
Przełknęłam ślinę, zaciskając dłoń na kluczach. Nieznajomy zaciskał dłonie na moich ramionach z taką siłą, że nie mogłam poruszyć się o centymetr.

— Czemu mu pomogłaś? — warknął, a do moich uszy dobiegł ten sam głos co zeszłej soboty.
A więc to jeden z nich.

— Słucham? — postanawiałam palić głupa, bo w sumie czemu nie. Nie miałam innego pomysły na wyjście z tej sytuacji.
Parking był pusty. Nie było nikogo, kto mógł mi pomóc.

— Dobrze wiesz, o czym mówię — zniżył głos, zaciskając dłonie mocniej.

Syknęłam, czując przeszywający ból

— Po pierwsze to boli — jęknęłam, wlepiając wzrok w swoje ramię — A po drugie robiłam zakupy i zauważyłam leżącego człowieka, więc pomogłam. Zwykły ludzki odruch.

Patrzył na mnie, jakbym co najmniej zabiła mu kota.

— Czasami dobre chęci nie przynoszą dobrych skutków — rzucił po chwili, odsuwając się ode mnie.

Wypuściłam z płuc powietrze i objęłam się ramionami. Szatyn zrobił krok w tył, patrząc na mnie przeniknie.

— Zapamiętam — skinęłam głową.

Oddalałam się w stronę auta bacznie go obserwując. Kiedy złapałam za klamkę auta odetchnęłam z ulgą.
Chciał mnie tylko nastraszyć, to tyle. Przecież nic wielkiego się nie stało. Matka zawsze powtarza mi, żebym nie wyolbrzymiła rzeczy, które mnie spotykają.

— Nie zgrywaj bohaterki — ponownie usłyszałam jego głos — Żaden Ashley Wilkes nie przyjdzie Ci na ratunek.

Każdy mięsień w moim ciele napiął się, gdy usiadłam za kółkiem, patrząc, jak nieznajomy po prostu odchodzi.
To nie mógł być przypadek, że odwołał się do akurat do dzieła Mitchell.

Sfrustrowana oparłam głowę o zagłówek fotela, wzdychając ciężko. Jakiś psychopata z zapędami sadystycznymi znał moje imię i bawił się ze mną, cytując dwudziestowieczną powieść. Świetnie.

Niechętnie to przyznam, ale Ethan miał rację. Nie powinnam była mu pomagać.

***

Całe popołudnie spędziłam, próbując się uczyć, ale bukiet stojący na biurku nie dawał mi się skupić. Zastanawiałam się co powinnam zrobić albo nie zrobić. Możliwe, że nieznajomemu chodziło jedynie o to, żeby namieszać mi w głowie. Gdyby chciał zrobić mi krzywdę, to by to zrobił dziś pod sklepem.
Jednak wiedziałam, że nie mogłam tak tego zostawić. Nie mogłam pozwolić, żeby nachodził mnie jakiś nieznajomy bardzo podejrzany typ.
Może nieco zbyt pochopnie zdecydowałam się na taki krok, jednak uważałam, że problemy należało zgasić w zarodku.

I właśnie tak zamierzałam zrobić, mimo że wcale nie podobał mi się sposób, w jaki mogłam to zrobić.
Podjechałam pod ostatnio dość często przeze mnie odwiedzaną kamienicę. Udało mi się wejść do środka dzięki miłej starszej pani, która akurat wychodziła, przez co nie musiałam dobijać się przez domofon.
Weszłam schodami na czwarte piętro i stanęłam przed mahoniowymi drzwiami. Unormowałam oddech po wspinacze i bez zbędnych ceregieli przycisnęłam dzwonek. Żadnego skutku. Kolejny raz. Też nic. Zdecydowałam się zapukać.

Wiedziałam, że ktoś był w mieszkaniu, bo z ulicy dostrzegłam palące się w salonie światło.
Kiedy po raz kolejny przyłożyłam pięść do drzwi, te otworzyły się gwałtownie.

— Czego? — warknął brunet, stając w progu z zaciętą miną.

Miałam na sobie szare dresowe spodenki, które luźno zwisały na jego biodrach i biały ręczniki przerzucony przez prawe ramię. Jego nagi tors prezentował się na wysokości moich oczu. W całości pokryty był czarnym tuszem. Nie dojrzałam żadnych większych od dłoni malunków. Mimo że były zupełnie inne i fizycznie niepołączone, to tworzyły jedną całość.

— Eriki nie ma — mruknął ozięble, patrząc na mnie z grymasem na twarzy.

Oderwałam wzrok od jego nagości i zadarłam głowę, patrząc na jego twarz. Kilka wilgotnych kosmyków opadało mu na czoło, a jego ciemne oczy lustrowały mnie przenikliwie.

— To dobrze, bo ja przyszłam do Ciebie — rzuciłam, wkładając dłonie do kieszeni kurtki.

— Do mnie? — zmarszczył brwi, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Raczej nie spodziewał się mojej wizyty.

— Musimy coś sobie wyjaśnić — odparłam i nie czekając na jego odpowiedź przepchnęłam się obok, wchodząc w głąb mieszkania

Weszłam do salonu, w którym panowała prawie ciemność, nie licząc małej lampki przy telewizorze. Chłopak chyba miał jakiś dziwny fetysz siedzenia w ciemności. Stanęłam przy sofie i zaczekałam, aż do mnie dołączy. Chciałam szybko załatwić, to po co przyjechałam i pozbyć się obawy względem nieznajomego szatyna, którego nie chciałam już nigdy więcej zobaczyć.

— Zaciekawiłaś mnie — rzucił od niechcenia, stając naprzeciw mnie — Mów, zanim zmienię zdanie

Nie zamierzałam zabawić tu dłużej, niż było to konieczne.
Omiotłam wzrokiem bruneta. Po lekkim zaskoczeniu, jakie malowało się na jego twarzy, gdy zobaczył mnie w drzwiach nie było śladu.
Teraz zdawał się kompletnie obojętny. Jednak coś mi mówiło, że za maską tą kryła się czujność.

— Zawsze się tak zacinasz?

Brew wystrzeliła mi ku górze, krzyżując z nim spojrzenie.

— To musi być uciążliwe — dodał z nutą rozbawienia w głosie, chwytając za ręcznik, który do tej pory przerzucony miał przez bark.

Przewróciłam oczyma. Nie zamierzałam grać w jego gierki słowne, które działały mi na nerwy.

— Ten facet z soboty, wysoki szatyn z blizną na skroni — rzuciłam rzeczowo. Na moje słowa Ethan zaprzestał wycierania włosów ręcznikiem i uniósł głowę, przez co mogłam zauważyć jak wyraz jego twarzy momentalnie się zmienia.

— Załatwić ci numer? — zakpił, przechodząc obok.

Zacisnęłam pięść, podążając za nim wzrokiem. Ethan podszedł do okna i oparł się biodrami o parapet, zaciskając na nim dłonie i krzyżując nogi w kosztach.

— Nie — prychnęłam — Chodzi o to, że... — niedane mi było dokończyć, gdyż chłopak znów otworzył usta.

— Mówiłem Ci, żebyś się to nie mieszała — westchnął z irytacją, kręcąc głową.

— Możesz się na chwilę zamknąć i mnie wysłuchać? — syknęłam, mrużąc oczy. Brunet zacisnął usta i spojrzał na mnie z pogardą, ale się nie odezwał — Naprawdę nie obchodzi mnie, kim jest ani, czemu Cię tak urządził. Mam to gdzieś i jestem skłonna uwierzyć, że należało ci się, dlatego nie oczekuje niczego oprócz tego, żebyś wyjaśnił swojemu koledze, żeby zostawił mnie w spokoju.

Zdziwienie odbiło się na jego twarzy.

— O czym ty mówisz?

— Wczoraj zostawił mi kwiaty na aucie z liścikiem, a dziś zafundował mi bliskie spotkanie z betonową ścianą — wyjaśniałam, krzywiąc lekko twarz na samo wspomnienie.

Jego twarz stężała. Może i nie należał do najmilszych osób, ale chyba nie popierał agresji wobec kobiet.

— Zrobił Ci coś? — zapytał, ale w jego głosie nie wyczułam czegoś w rodzaju troski, a po prostu zwykłej ciekawości.

— Kilka siniaków na ramionach — rzuciłam, siadając na oparciu fotela z założonymi na piersi rękoma— Ale nie przyszłam tu się użalać nad sobą.

Cień rozbawienia zagościł na jego twarzy.

— O ile w incydent z murem mogę uwierzyć to bukiet kwiatów nie jest w jego stylu — spojrzał na mnie pobłażliwe — Może to jakiś zakochany chłoptaś ze szkoły?

— Nie sądzę — odparłam.

— Kto, by się spodziewał — mruknął i włożył dłonie do kieszeni spodni.

Cały czas był bez koszulki, stojąc przy oknie, przez które wpadało światło ulicznych lamp i sąsiednich budynków.
Całe to siedzenie w ciemności było niezwykle dziwne, ale przynajmniej nie widział, jak śmiało sunęłam wzrokiem po jego nagości.

— Powiedz, mu po prostu, żeby dał mi spokój, a ja dam go tobie — westchnęłam, zadzierając brodę — Tego chyba chcesz.

— Doprawdy? — zapytał i widziałam, że ten sukinsyn ledwie powstrzymywał uśmieszek.

Nie rozumiałam go. Sądziłam, że właśnie na tym mu zależało od momentu, kiedy go poznałam — żebym dała mu spokój i nie wchodziła z butami w jego życie tak jak ostatniej soboty.
I nagle mnie oświeciło. Zmrużyłam oczy, wlepiając wzrok w okno, przy którym stał brunet, zastanawiając się jak mogłam o tym nie pomyśleć wcześniej.

— To ty go nasłałeś — rzuciłam pewnie.

Odpowiedział mi ciszą. Przeniosłam na niego wzrok, widząc, jak jego mięśnie się napinają. Zacisnął szczękę i obrócił twarz. Kącik moich ust uniósł się ku górze.
Szkoda, że nie pomyślałam o tym, zanim tu przyjechałam.

— To był Twój pomysł, żeby mnie przestraszyć, prawda?

— Nawet jeśli to, co? — prychnął, odbijając się biodrami od parapetu i ruszył przed siebie.

— Myślałam, że pomagając Ci zwróciłam na siebie uwagę jednego psychola — zaśmiałam się zadzierając głowę — Teraz widzę, że jest was dwóch.

Ethan zatrzymał się przy mnie i spojrzał na mnie z góry. Przez to, że nadal siedziałam na oparciu fotela, a on miał prawie cholerne dwa metry musiałam zadrzeć głowę jeszcze bardziej.
Jego ciemne spowite niechęcią do mnie tęczówki niemal błyszczały w mroku, który nas otaczał.

— Nachodzisz mnie w moim mieszkaniu, obwiniasz, obrażasz i oczekujesz pomocy? — nachylił się w moją stronę, opierając dłoń o oparcie fotela.

Niemal mogłam poczuć jego ciepły oddech na twarzy, ale mimo to nie zmieniłam pozycji.

— Nasyłasz na mnie kolegę, żeby mnie wystarczyć po tym, jak ci pomogłam i myślisz, że nic z tym nie zrobię? — przechyliłam lekko głowę, unosząc kącik ust.

— A co chcesz z tym zrobić? — szepnął. Jego głos stał się niższy bardziej mroczny. Nigdy do tej pory takiego nie słyszałam.

— Mogę iść na policję.

Blefowałam, ale nie chciałam mu dać satysfakcji, że miał nade mną przewagę.
Nowojorska policja była ostatnim miejscem, gdziebym poszła szukać pomocy. Wszystkie mało znaczące sprawy – jak ta – trafiają do wielkiego kartonu, który ląduje gdzieś pod biurkiem, aż zacznie się kurzyć.

— Mogę to załatwić jednym telefonem, ale... — uniósł palec na wysokość mojej twarzy — Jest jeden warunek.

Zgromiłam go wzrokiem.

— Załatwić Ci numer do dobrego psychiatry?

Spojrzał na moje zaciśnięte usta, a następnie uśmiechnął się z wyższością.

— Musisz mnie poprosić.

— Chyba śnisz — prychnęłam, mrużąc oczy — Musiałeś oberwać mocniej, niż sądziłam, jeśli myślisz, że będę Cię o cokolwiek prosić.

Szybciej mrok mnie pochłonie, niż to zrobię.

— A więc nie kiwnę nawet palcem, a ty radź sobie sama jak na niezależną i silną kobietę przystało — westchnął i zabrał dłoń z oparcia, prostując się.

Zerwałam się na nogi i spojrzałam na niego z pogardą. Widziałam, jak bawiła go to cała sytuacja.

— Ktoś ci mówił, że jesteś dupkiem? — zapytałam, chwytając za kurtkę.

— Zdarzało się — skinął głową, uśmiechając się w ten irytujący sposób.

Nie chcąc spędzić ani chwili dłużej w jego towarzystwie ruszyłam przed siebie prosto w kierunku drzwi.
Złość i frustracja trawiły każdy nerw w moim ciele, kiedy zmierzałam z powrotem do samochodu.

Matka zawsze mi powtarzała, że problemy większości ludzi biorą się stąd, że sami się nakręcają. Według niej tylko w taki sposób mogli wyrwać się na moment z codziennej rutyny.
Czy istniało prawdopodobieństwo, że byłam jedną z nich?

XX

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top