Rozdział trzydziesty pierwszy; Biedna bogata dziewczynka.

Nie sposób zliczyć, ile razy w ciągu swojego życia słyszałam pytanie o to, kim chciałabym zostać. Zadręczałam się, nim sama od dnia, w którym zdałam sobie sprawę, że w zasadzie nie miałam żadnych zainteresowań. Jakby nic tak naprawdę mnie nie obchodziło.
   Jak mogłam znać odpowiedź, na pytanie o to, kim chce być, skoro nie miałam pojęcia, kim byłam?

  Czasami, a nawet stosunkowo często zdawało mi się, że wszyscy prócz mnie umieli ciszyć się życiem. Jakby rozumieli coś, czego ja nie potrafiłam. Mieli jakieś hobby, cele i marzenia, do których dążyli. Ja miałam Harvard... jednak czy to było moje marzenie, czy cel moich rodziców powtarzany tak wiele razy, iż stał się również moim?
   Nie marzyłam o niczym od dawna.
   Niewykluczone, że miałam jakieś braki; może to jakiś defekt w sobie powstrzymujący mnie od tego, żeby się czymkolwiek cieszyć. To nie tak, że byłam smutna czy zdołowana, ale zawsze, ale to zawsze byłam zestresowana. Czy to była przyszłość, przeszłość, czy teraźniejszość zawsze znalazłam powód, żeby się zamartwiać.
    Życie mnie stresowało. Jakbym zupełnie nie była do niego przystosowana.

    — O czym myślisz?

   Zadarłam głowę, wlepiając wzrok w Ethan'a, gdy tylko to pytanie wybrzmiało z jego ust.        
   Miał zamknięte oczy i twarz zwróconą w stronę sufitu.

   — O wszystkim — odparłam bez chwili zastanowienia, opierając brodę na jego nagiej piersi.

  — O wszystkim? — ściągnął brwi nadal nie uchylając powiek — Tak się da?

   Uśmiechnęłam się odgarniając włosy z twarzy.

   — Ja potrafię — wzruszyłam nieznacznie ramionami.

   Mimo że leżeliśmy przyklejeni do siebie całą noc to i teraz kilka chwil po przebudzeniu nie śpieszyło mi się, żeby to zmienić.
   Lubiłam jego bliskość. Bardziej niż kogokolwiek przedtem.

   Przyłożyłam policzek do jego klatki tuż w miejscu, gdzie było słychać bicie serca. Nigdy nie sądziłam, że ten dźwięk może działać tak uspokajająco. Jakby zagłuszał moje natrętne myśli, które nie dawały mi spokoju, gdy tego potrzebowałam.

   W momencie, gdy zaczęłam zastanawiać się nad tym, jak ten zimny i pusty domu w Tremont stał się moją przystanią wnętrze sypialni wypełnił głośny dźwięk mojego telefonu. Ściągnęłam brwi, podrywając głowę. Leniwie sięgnęłam do stolika przy łóżku i zamarłam, wpatrując się w wyświetlony na ekranie numer.
   Był piątek. Ósma rano.
   Ze ściśniętym z nagłego przypływu stresu żołądkiem wcisnęłam czerwoną słuchawkę z napisem „odrzuć". Dzwonek ustał w jednej chwili.
Szybko zablokowałam komórkę i odepchnęłam ją od siebie, jakby co najmniej parzyła moją skórę.
   Zacisnęłam powieki i odetchnęłam głęboko ponownie, przywierając do boku chłopaka leżącego pode mną. Spokój. Tym właśnie była jego bliskość.

    — Kto to był?

   Przygryzłam wnętrze policzka. Miałam nadzieje, że nie zapyta. Liczyłam na to, że tego nie zrobi, bo nie chciałam go okłamywać.

   — Nikt ważny — odparłam nadal nie otwierając oczu.

   — Nikt ważny w piątek o ósmej? — mruknął, szturchając mnie zaczepnie w ramię owinięte wokół jego tułowia — Lecisz na dwa fronty tak?

   Mimowolnie kącik moich ust uniósł się.

   — Jasne — mruknęłam rozbawiona — Zazdrosny?

   Uniosłam głowę, patrząc na Ethan'a. Kącik jego ust unosił się ku górze. Ledwo zauważalnie potaknął głową.
   Nawet nie starałam się tego rozgryźć.

   — Spokojnie — westchnęłam, klepiąc go po piersi — Ten drugi to uniwerek w Bostonie.

    Wyraz jego twarzy zmienił się momentalnie. Wiedziałam już, że mi nie odpuści, ale może to nie było takie złe.
    Chyba potrzebowałam rozmowy.

   — Żartujesz? — zapytał, patrząc na mnie przenikliwie.

   — Nie.

    — Dlaczego nie odebrałaś? — kolejne pytanie przyprawiło mnie o grymas na twarzy — Scarlett.

    Nie wiem. Nie miałam pojęcia.
    Ethan westchnął, po czym podparł się dłońmi i podniósł, opierając głowę o wezgłowie łóżka. Moja głowa zsunęła się na jego brzuch.

  — Powiedz mi o co chodzi.

    Obróciłam się na plecy, wlepiając wzrok w sufit, z którego odchodziła farba. Jednym światłem w sypialni były promienie słońca przebijające się przez zasłony.

   — Sama nie wiem — odparłam szczerze — Czuję, że to wszystko mnie przytłacza. Rodzice, egzaminy, studia, przyszłość... — urwałam, zdając sobie sprawę, że pierwszy raz powiedziałam to na głos.

  — To normalne Scarlett — posłał mi pokrzepiający uśmiech — Każdy ma moment słabości.

   — Moment? — skrzyżowałam z nim spojrzenie — Ja się tak czuję, odkąd pamiętam.

  — Co masz na myśli? — zmrużył lekko oczy odgarniając włosy z mojej twarzy.

— Jestem wiecznie zestresowana życiem — zaśmiałam się pod nosem, zdając sobie sprawę, jak żałośnie to brzmiało — Przez całe dnie od lat myślę o rzeczach, które mogą pójść nie tak. Nie potrafię skupić się na niczym innym niż porażkach, jakie mogą mnie spotkać. Zaczynam kwestionować, czy cele, które sobie wyznaczyłam są tym, czego naprawdę chcę. Bo co, jeśli tylko marnuje czas, na dążenie do czegoś co w żadnym stopniu nie zmieni mojego życia? Jeśli to nie sprawi, że w końcu będę czuła się dobrze? — zapytałam, na co on uniósł brew, zmuszając mnie do kontynuowania — Mam całkiem dobre życie wiesz? Kochająca rodzina, plan na przyszłość, i to, co zawsze pomaga, czyli pieniądze. Nie powinno mi nic brakować... — szepnęłam, jakby, wstydząc się własnych myśli — Nie powinnam czuć tego cholernego odrętwienia, pustki i strachu — zacisnęłam powieki — Ze mną chyba jest coś nie tak, Ethan.

   Z tymi słowami podniosłam się do siadu i wyprostowałam, przyciągając nogi do klatki piersiowej.
  Czekałam na to, czy dopowie coś jeszcze, ale on milczał.

— O Boże — szepnęłam, zakrywając twarz dłońmi — Brzmię jak typowa biedna bogata dziewczynka prawda?

   Wzięłam głęboki oddech, chłonąc zapach jego perfum, którymi przesiąkła jego bluzka, którą na sobie miałam.
   Wypuściłam powietrze, gdy tylko poczułam dotyk jego ciepłych dłoni na swoich. Zmusił mnie do spojrzenia na niego odciągając moje dłonie z twarzy.

   — Nic nie jest z tobą nie tak Scarlett, zaręczam Ci — oznajmił widocznie rozbawiony moim zachowaniem — Dlaczego myślisz, że nie możesz mieć prawa do takich myśli? — zapytał, nieświadomy, że emocje narastały we mnie do niewyobrażalnych rozmiarów — Nie możesz umniejszać swoim problemom, bo ktoś może mieć gorzej Scarlett. To nie wyścig — uśmiechnął się muskając kciukiem mój policzek.

   Otworzyłam usta, jednak zaraz je zamknęłam, mrużąc jedynie oczy. Nie tak dawno, doszło do mnie, że kiedy tylko otwierałam się przed nim on zawsze mówił z sensem.
    Nie to, co chciałam usłyszeć, ale to, co co powinnam była. Może i teraz miał rację, może miałam prawo do smutku i strachu mimo tego, że miałam życie, o którym niektórzy mogli marzyć.

W końcu nic nigdy nie jest idealne.

  — Dlaczego zawsze wiesz, co powiedzieć? — zapytałam, przechylając głowę — To wkurzające.

   Zaśmiał się zakładając dłonie za głowę. Nie mogłam się powstrzymać i mi usta wyciągnęły się w uśmiechu.
   Jeszcze kilka dni temu nie pomyślałabym, że znajdę się tutaj w Tremont z nim u boku raz jeszcze.
   Jednego jednak byłam pewna. Nie żałowałam.

— Bo jesteśmy podobni — oznajmił, kładąc dłoń na moim udzie — Większość ludzi nic o nas nie wie, ale to nasza wina, bo okłamujemy ich, mówiąc, że wszystko jest w porządku.

Nie mogłam zaprzeczyć jego słowom.

  — A czym się w takim razie różnimy? — dopytałam ciekawa, czy to, co powie będzie prawdą.

   — Tym, że ty również okłamujesz siebie.

I było.

    Zacisnęłam usta, spuszczając wzrok na jego piersi, żeby uniknąć przeszywającego spojrzenia, którym mnie uraczył.
    Było po ósmej. Zdecydowanie za wcześnie na takie rozmowy.

    Uniosłam dłonie, odgarniając włosy z twarzy. Potrzebowałam prysznica. Sięgnęłam po gumkę do włosów leżącą tuż przy poduszce. Dostrzegłam ją kilka minut temu, gdy siedziałam, rozmyślając o swoim życiu.
   Nie miałam pojęcia, skąd się tu wzięła, ale należała do mnie, więc nie zamierzałam się nad tym zastanawiać. W tej samej chwili mój telefon ponownie wydał z siebie dźwięk. Tym razem był to jednak SMS. Jęknęłam, zastanawiając się, czy ludzie naprawdę nie mieli nic innego do roboty w piątkowy poranek niż zawracanie mi tyłka. Nachyliłam się nad stolikiem i zerknęłam szybko na ekran.
    Na szczęście nie był to nikt z Bostonu.

— Znów Harvard? — zapytał Ethan, zataczając kółka opuszkami palców na moim kolanie.

Pokręciłam głową w odpowiedzi.

     — To David — zerknęłam na niego ukosem — W niedziele ma mi pomóc z materiałem do egzaminu, bo ostatnio nie mogę się skupić.

     — Ja Ci pomogę — odparł bez cienia żartu.

Ściągnęłam brew.

   — Pamiętasz coś jeszcze z ogólniaka? — zapytałam, unosząc kącik ust — Nie, żebym w Ciebie nie wierzyła, ale trochę czasu minęło od twojej matury.

  Przewrócił oczami.

   — Nie jestem aż tak stary — westchnął — Poza tym pamiętasz, jak mówiłem, że on mi się nie podoba?

    — Pamiętam — skinęłam głową, wracając do poprzedniej pozycji — Wspominałeś o tym kilkukrotnie.

    — Podtrzymuje zdanie.

    — Naprawdę nie wiem, co sobie ubzdurałeś, ale David nic mi nie zrobi — spojrzałam na niego pobłażliwie — Jest dobrym człowiekiem.

    — Mówi dzień dobry starszym paniom na klatce schodowej? — zapytał, drocząc się ze mną.

    Przewróciłam oczami, szturchając go w bark.

   — Jesteś niemożliwy — westchnęłam, gdy on złapał mnie za rękę i pociągnął ku sobie.

— Możliwe — obdarował mnie szczerym uśmiechem, obejmując ramionami, zupełnie, jakby chciał się do mnie przytulić — Ale wolę, żeby nic Ci się nie stało. Znalezienie kogoś do łóżka jednak nie jest takie łatwe — mruknął, muskając ustami mój policzek.

   Parsknęłam śmiechem, kręcąc głową doskonale, wiedząc, co tak naprawdę kryło się pod tymi słowami.
   Coś, czego żadne z nas nie chciało powiedzieć na głos.

    — Muszę wziąć prysznic — oznajmiłam, kładąc dłoń na jego klatce.

    — Nie — pokręcił głową, obejmując mnie mocniej.

    — Nie? — ściągnęłam brew.

    Jednym ruchem przewrócił mnie na bok, jednak ku mojemu zdziwieniu to ja znalazłam się z tyłu.
   Pociągnięta za rękę objęłam go w pasie i przywarłam klatką piersiową do jego pleców.

    — Przez następne kilka godzin nie zamierzam Cię stąd wypuszczać — szepnął, ściskając moją dłoń.

    Ułożyłam brodę w zagłębieniu jego szyi, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.

   — Takie teksty działają? Dziewczyny na to lecą? — zapytałam droczą się z nim.

Ethan zaśmiał się krótko.

    — Ty mi powiedz — splótł palce naszych dłoni — Działają?

   I to jak.

***

    Niedzielne poranki zdecydowanie nie należały do moich ulubionych, tak samo jak cały ten dzień. Był on dużo gorszy, niż poniedziałek, aczkolwiek byłam też zdania, że każdy z dni tygodnia może być koszmarem, jeśli odpowiednio się to rozegra.

    Siedziałam właśnie na podłodze przy niskim stoliku w salonie, próbując się skupić na słowach Davida, który tłumaczył mi zagadnienia na jutrzejszy test. Nie miałam pojęcia, czemu ostatnio, tak trudno było mi się skupić i zająć umysł tym co, do niedawna uważałam za najważniejszą rzecz w swoim osiemnastoletnim życiu.

   — Rozumiesz? — zapytał, sunąc długopisem po równaniu na kartce.

   Skinęłam głową, mimo iż nie miałam pojęcia, o    czym do mnie mówił. Zupełnie, jakbym wyzbyła się umiejętności logicznego myślenia. Wszystkie liczby, literki, pierwiastki i logarytmy zlewały się w jedną całość, tworząc ciągi, których nie rozumiałam i zrozumieć nie chciałam. Od piątkowego poranku w Tremont nie mogłam przestać myśleć o rozmowie z Ethan'em i tym, jak potoczyły się sprawy.
    Znów wszystko było dobrze.

   Ku mojemu zdziwieniu zignorowanie telefonu z Harvardu nie wpędzało mnie w poczucie winy, tak jak sądziłam, że się stanie.
   I, mimo że gdy Ethan odwoził mnie do domu w samo południe obiecałam mu, że oddzwonię i wysłucham uwag względem swojego eseju nie do końca wiedziałam, czy wywiąże się z danego słowa.

   Nie mam pojęcia, dlaczego, ale myśl o studiowaniu na Harvardzie przyprawiała mnie o mdłości, a nie satysfakcję, tak jak wcześniej.

   — I dlatego metoda trapezów może służyć do przybliżonego obliczania całek oznaczonych — głos Davida ledwie przedarł się przez mój własny głos rozbrzmiewający w mojej głowie.

    Zmarszczyłam lekko czoło. Trapezy? Całki całkowite? Zupełnie, go nie słuchałam. Miałam w dupie jutrzejszy sprawdzian.
   Zamiast myśli o całkach nie wiadomo, czemu w mojej głowie pojawiły się wspomnienia spotkania z Eloise Wayne, której słowa do tej pory dźwięczały mi z tyłu głowy. Naprawdę nie byłam pewna, czy dobrze zrozumiałam jej wyznanie, a nie dała mi możliwości upewnia się, bo zaraz po tamtych słowach wyszła.
   Istniała przecież możliwość, że pod wpływem stresu coś źle usłyszałam.

   Chciałam powiedzieć Ethan'owi o tym spotkaniu. Naprawdę, tamtej czwartkowej nocy chciałam mu powiedzieć, ale uznałam, iż nie był to odpowiedni moment. I wiem, że postąpiłam egoistycznie, bo jednym z głównych powodów, dlaczego mu nie powiedziałam było to, iż nie chciałam psuć chwili spokoju, jaki w tamtym momencie odczuwałam.
    Teraz, kiedy przypomniałam sobie o tym, jak się przede mną otwierał, wyznając co przeżywał w dzieciństwie wiedziałam, że powinnam mu powiedzieć. Zasługiwał na to, żeby znać prawdę, jednak czy to ja byłam odpowiednią osobą, żeby mu ją wyznać?

    W końcu nie byłam jej pewna, a co ważniejsze nie miałam pojęcia jak miałam to zrobić.

   — Scarlett — ręka chłopaka mignęła mi przed oczami — Gdzie odleciałaś?

   Zamrugałam zdezorientowana. Otrząsnęłam się z letargu i poderwałam głowę, patrząc na Davida.

   — Przepraszam — odparowałam, pocierając skroń — Nie mogę się skupić.

   — Możemy zrobić przerwę jak chcesz — uśmiechnął się lekko odkładając długopis.

   — Zdecydowanie mi się przyda — westchnęłam cicho odsuwając od siebie stos kartek i wstałam, strzepując bluzę — Skoczę do toalety.

   — Na końcu korytarza — przypomniał mi również, podnosząc się z dywanu.

   Skinęłam głową, ruszając w kierunku wąskiego przejścia. Parterowy dom z czerwonej cegły, w którym mieszkał David mieścił się w Elmont – na granicy hrabstwa Nassau i nowojorskiej dzielnicy Queens.
   Było tu czuć małomiasteczkowy klimat, mimo iż do centrum Nowego Jorku było zaledwie pół godziny drogi. Sam dom był niezwykle cichy, ale to zapewne z powód, iż chłopak mieszkał tu całkiem sam, odkąd jego mama trafiła do kliniki.

   Weszłam do niewielkiej, ale zadbanej łazienki, zerkając na swoje odbicie w lustrze nad umywalką.    Moje cienie pod oczami przebijały się nawet przez grubą warstwę podkładu i korektora.
   Wiecznie chodziłam nie wyspana, a weekend, który powinien być przecież odpoczynkiem, absolutnie nigdy, nim nie był.

   Związałam włosy jeszcze raz, patrząc w swoje odbicie i ostatecznie ruszyłam z powrotem w stronę salonu. Stąpałam ociężale po panelach, które cicho skrzypiały z każdym moim krokiem i automatycznie zerknęłam na wiszące na korytarzu ramki. Ściany zdobiły przeróżne fotografie.
   Na kilku zdjęciach bez problemu rozpoznałam mamę Davida i jego jako dziecko, sunęłam wzrokiem po coraz nowszych, aż w końcu moje spojrzenie padło na kolorową fotografię czwórki osób.
   W tej samej sekundzie, potknęłam się o dywan leżący na całej długości korytarza i zamarłam w bez ruchu. Wytrzeszczyłam oczy, nie wiedząc, nawet czy nadal oddycham.
    Nie. To musiał być żart. Pieprzony żart.

   Jak w transie zbliżyłam się do zdjęcia niemal, dotykając go czubkiem nosa. Dźwięczenie w uszach było zbyt rozległe.
  Fotografia była rodzinnym zdjęciem, na którym prócz Davida i jego matki była jeszcze radośnie uśmiechająca się młoda blond dziewczyna i rosły mężczyzna z twardym spojrzeniem.
  Ją rozpoznałam niemal od razu, bo w końcu nie tak dawno patrzyłam na jej fotografię oprawioną w ramce w domu Ethan'a.
  To była ona. Ivy.
  Rozpoznanie mężczyzn zajęło mi nieco więcej, jednak im dłużej patrzyłam w jego oczy, mimo iż były tylko tuszem na papierze narastała we mnie panika. Dokładnie taka, sama jak tamtego Sylwestrowego wieczoru, gdy zaciskał dłonie na moim gardle.

Świat mi zawirował.

   — Wszystko dobrze? — wzdrygnęłam się wystraszona, gdy usłyszałam głos Davida.

   Stał kilka krok ode mnie, patrząc na mnie z uśmiechem na twarzy. Niepokój zasiedlił się we mnie momentalnie, a serce zaczęło szybciej bić.             
   Jak za skinieniem magicznej różyczki trybiki w mojej głowie zaczęły pracować na najbliższych obrotach. Fakty. Na nich musiałam się skupić.
   Czy on... czy on brał w tym udział?

   — Kim ty jesteś? — to pytanie ledwo przeszło mi przez gardło.

   David zerknął na mnie i przekrzywił głowę zdezorientowany, jednak wyraz jego twarzy zmienił się w przeciągu sekundy, gdy tylko dostrzegł, na czym skupiałam swoją cała uwagę.
   Na pieprzonym rodzinnym zdjęciu.

   — Wysłuchaj mnie — powiedział nad wyraz spokojnie i zrobił krok w moim kierunku.

   Wzięłam krótki wdech, gdy przeszedł kolejny krok, zmniejszając między nami odległość. Nagle jego zielone tęczówki nie wydawały mi się już, tak znajome.
   Było w nich coś, co wzbudzało we mnie niemal takie samo przerażenie jak u mężczyzny ze zdjęciach. Jak, u jego ojca.

   — Nie — warknęłam, zbierając się na sile, by mój głos zabrzmiał stanowczo — Muszę stąd wyjść. Muszę wracać do domu.

   Skręciło mnie w żołądku, ale zdołałam zmusić swoje ciało do ruchu.
   Powinnam była dostrzec to podobieństwo. Kurwa. Dlaczego tego nie zrobiłam?

   — Daj mi wyjaśnić — złapał mnie za łokieć i szarpnął. Zatoczyłam się do tyłu, łapiąc gwałtownie oddech.

    Jego dotyk mnie sparaliżował. Był mocny. Wręcz bolesny.

   — Powiedział Ci o niej? — jego głos brzmiał zupełnie inaczej. On był nagle zupełnie inny — O Ivy. O mojej siostrze — sprecyzował.

   Nic nie odpowiedziałam, ale on uznał to jako potwierdzenie.
    Zamarłam w bezruchu, przełykając ślinę. Przerażał mnie. Jego do niedawna łagodne zielone tęczówki teraz przyćmione były wieloma emocjami, których nie potrafiłam odczytać. A nawet nie chciałam tego robić.

  — Mówił Ci jak zginęła? — zapytał tonem, od którego skręciło mnie w żołądku jeszcze bardziej.

— Mam to gdzieś — warknęłam, próbując wyrwać rękę z jego uścisku, jednak nadaremnie — Chcę wyjść.

  Skąd on do cholery miał taką siłę?

  — Wytłumaczę Ci to — powiedział, luzując chwyt za moim ramieniu.

  Prychnęłam.

  — Co takiego? To, że byłam pionkiem w jakiejś pieprzonej grze twojego ojca? — wyplułam te słowa, mrużąc oczy — Jaki był was chory plan co?

  — O czym ty mówisz? — ściągnął brwi, jakby naprawdę nie wiedział, o czym mówiłam, ale nie mogłam już ocenić, kiedy był szczery — Chciałem Cię tylko trzymać z dala od Ethan'a. Wiem, że on cię krzywdzi Scarlett — ściszył głos. Tym razem, ja ściągnęłam brwi — Widziałem te siniaki na twojej szyi po Sylwestrze.

   Otworzyłam usta, nie potrafiąc ukryć zaskoczenia.

   — Myślisz, że to on? — przechyliłam głowę.

  — A kto inny? — zapytał bez cienia zawahania.

  Zadarłam wysoko brodę, zrównując z nim tęczówki. Już nie był moim kolegą. Nie był kimś, komu mogłam zaufać, a już na pewno nie był kimś, kogo emocje powinny mnie obchodzić.
   Szczerze nie wiedziałam, kim, tak naprawdę był pieprzony David Teller.

   — Zapytaj ojca.

   Na jego twarzy plątały się zmieszanie, przerażenie, a jednocześnie nagły żal.

   — Nie — szepnął. Coś w rodzaju bólu pojawiło się na jego twarzy. Niemal prychnęłam — Kłamiesz. Chodzi mu o Ethan'a — kręcił energicznie głową — Miałem Cię od niego tylko odciągnąć. Mój ojciec, by cię nie tknął.

Zachowywał się jak szaleniec. Patrzył na mnie jednoczenie z pogardą, smutkiem, złością i żalem.

    — Przestań — warknął, mimo że nic nie mówiłam— Przestań, tak na mnie patrzeć! — krzyknął i przyparł mnie do ściany tuż przy wiszących ramkach.

  — Daj mi wyjść David. Po prostu daj mi wyjść — powiedziałam spokojnie i powoli.

   W jego oczach błysnęła złość. Tak, bardzo podobny do ojca.
   Nawet mnie nie zdziwiło, kiedy położył dłoń na mojej szyi. Niemal się nie zaśmiałam.
   Co oni mieli z tym cholernym duszeniem do kurwy nędzy?

   — I co teraz? — zapytałam — Zaczniesz mnie dusić? Zupełnie jak tatuś?

    Jego wargi zadrżały ze złości, a oczy zaszły łzami. Chciałam go odepchnąć, ale jego ucisk nabrał na sile. Zacisnął dłoń na mojej szyi, a moim ciałem zawładnęły nieopisane dreszcze.
  Złapałam go za dłoń starając się wyrwać z jego uścisku, ale nie miałam wystarczająco dużo siły. Przed oczami stanął mi obraz jego ojca.
   Kiedy już nie mogłam złapał tchu ku mojemu zdziwieniu rozluźnił uścisk, aż w końcu mnie puścił. Na oślep wyciągnęłam dłoń, podpierając się ściany. Puls walił mi jak oszalały, całe ciało zalewały fale ciepła, a czoło pokrywała warstwa potu. Zaczęłam kaszleć.
   Nie byłam w stanie zaczerpnąć tchu mimo tego, że już nic mi w tym nie przeszkadzało.

— Zupełnie, jak ojciec... — mruknęłam pod nosem, gdy z trudem udało się przełknąć ślinę — Zupełnie, jak on.

Wiedziałam, iż powinnam się zamknąć i nie testować jego cierpliwość, ale nie byłam w stanie zapanować nad złością, która przyćmiła każdą inną emocje w moim ciele.
Byłam tak, cholernie zła, że nie zauważałam niczego wcześniej. Opowiadał mi o swojej rodzinie, siostrze...powinnam połączyć fakty.

Kiedy stałam się tak głupia?

— Dopiero po jej śmierci Cię dostrzegł, prawda? — zapytałam ignorując palący ból krtani — Przypomniał sobie o synu po tym, jak stracił ukochaną córkę? — mój głos był zachrypnięty, ale stanowczy.

— Przestań! — warknął zaciskając dłoń w pięść.

— Zawsze myślałam, że jesteś mądry David — zrównałam z nim spojrzenie. Jego twarz wykrzywiała się w grymasie furii — On Cię wykorzystuje, wiesz to.

Po wyrazie, jego twarzy wiedziałam, że trafiłam w słaby punkt. Miłość. David kochał ojca i może nie poznał jego okrutnej strony, albo wręcz przeciwnie poznał ją zbyt dobrze.
Miałam to gdzieś.
Chciałam po prostu żeby ta chora scena się skończyła.

— Obchodzi go, tylko jakaś chora vendetta — powiedziałam przeszywając go spojrzeniem.

Wiedział, że miałam rację.

— Mówię, żebyś przerastała! — krzyknął i w tej samej wziął zamach uderzając mnie w twarz.

Zatoczyłam się wpadając plecami na jedną z ramek wiszących na ścianie. Całe moje ciało zapłonęło ogniem, a łzy mimowolnie napłynęły do oczu. Świat dookoła się rozmył, a za chwilę wszystko pociemniało łącznie z moimi myślami.
   Zapadła nagle tak głęboka cisza, że oddech zamarł mi w piersi. Nie wiem ile minęło, kiedy uniosłam drżącą dłoń, dotykając opuszkami palców pulsującej żuchwy.   
   Nie uderzył mnie otwartą dłonią, a pięścią.

Powoli podniosłam wzrok i natychmiast zesztywniałam, widząc zielone oczy patrzące z góry prosto na mnie.
Jego twarz wykrzywiała się w strachu. On się bał, naprawdę?

— Przep... przepraszam — szepnął, robiąc krok w tył.

— Nie — uniosłam dłoń, przywierając ponownie plecami do ściany — Nie dotykaj mnie.

   Otworzył usta, jednak zaraz je zamknął i zacisnął w wąską linie.
   Zrobił krok w tył, oddychając ciężko i głośno.

  — Proszę zostań — szepnął — Naprawie to, dobrze? Tylko zostań.

   Ledwie byłam w stanie patrzeć mu w oczy. Przymknęłam powieki, wzięłam głęboki oddech, który miał mnie uspokoić i nie byłam zaskoczona, kiedy okazało się, że nie zadziałało.

  — Już Ci nie ufam David — pokręciłam głową, zaciskając dłoń w pięść i zerknęłam w stronę drzwi wyjściowych, szacując, jak szybko mogłam się przy nich znaleźć.

   Wplątał dłonie we włosy i pociągnął za kosmyki, wydając z siebie żałosny jęk. Nie mogłam zostać tutaj ani minuty dłużej.
   Pognałam przez hol i chwyciłam za swoje buty, kurtkę i torebkę. Cieszyłam się, że to własnej tutaj postanowiłam ją zostawić.

  — Wysłuchaj mnie Scarlett! — znalazł się za mną i chwycił mnie za łokieć, szarpiąc tak, że znów znalazłam się naprzeciw niego.

  Upuściłam wszystko, co trzymałam w dłoniach i z całych sił odepchnęłam go. Zaskoczony zatoczył się do tyłu.

   — Nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj — powiedziałam stanowczo akcentując każde pieprzone słowo — Jesteś dla mnie martwy.

   Zebrałam swoje rzeczy i obróciłam się na pięcie. Chwyciłam za klamkę, otwierając drzwi z rozmachem i wypadłam na zewnątrz, wbiegając prosto na stojący na podjeździe samochód.
   Przez chwilę mocowałam się z klamką, aż w końcu udało mi się otworzyć drzwi.

— Scarlett proszę! — jego krzyk rozbrzmiewający zza moich pleców brzmiał żałośnie.

   Zignorowałam go.

   Zajęłam miejsce za kierownicą, rzucając wszystko na siedzenie pasażera. Próbowałam włożyć kluczki do stacyjki, ale nie byłam w stanie zapanować nad drżeniem dłoni.
   Zacisnęłam pięści, próbując opanować panikę, która trzymała mnie w swoim uścisku, ale czułam się tak, jakbym miała postradać zmysły.
    A może już to zrobiłam.

   Jak mogłam być tak ślepa?

XX

Nie jestem do końca zadowolona z tego rozdziału, ale mam wrażenie, że im więcej razy go poprawiam tym gorzej jest 🤦🏼‍♀️

Mam nadzieje, że kolejny wyjdzie mi lepiej! ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top