Rozdział trzydziesty drugi; Teraz pozwól mi się sobą zająć.

  Kierownica ślizgała mi się w dłoniach, podczas gdy usilnie starałam się zaciskać na niej palce.
Mijałam kolejne przecznice ze wzrokiem utkwionym w przedniej szybie, starając się nie rozpaść.
To co działo się teraz w mojej głowie można było podsumować jednym prostym, ale jakże trafnym słowem; chaos.
Lewa połowa mojej twarzy niemal pulsowała z bólu, który mimo wszystko wydawał się teraz najmniej istotny. Zaciskałam usta w wąską linie, bojąc się, że jeśli tylko nieco je rozluźnię uleci z nich żałosny szloch.

Wsiadając do auta piętnaście minut temu nie przemyślałam nawet, gdzie pojechać, wiedziałam jedynie, że na pewno nie mogłam pokazać się w domu w tym stanie. Takim sposobem znalazłam się na Long Island, kierując do jedynego miejsca, które tu znałam, wiedząc, iż właśnie tam spotkam jedyną osobę, którą chciałam teraz widzieć.
Parkując auto tuż obok czarnego camaro niemal nie zarysowałam jego boku. Wyłączając silnik poczułam, jak cholerne łzy zbierają się pod moimi powiekami, jednak przymknęłam je na chwilę, pozbywając się ich.
Nienawidziłam się mylić.
Wyszłam z auta, zaciskając szczękę tak mocno, że moją żuchwę przeszył ostry ból.

Zaciskając w dłoni kluczki od auta pchnęłam szklane drzwi lokalu, którego lekko przyciemnione szyby przepuszczały świata podłużnych lamp wiszących na suficie. Miałam gdzieś to, jak wyglądałam albo to, czy był zajęty. Musiałam zapytać.

Czy on wiedział, kim był David przez ten cały czas?

— Scarlett — znajomy głos dobiegł mnie, gdy tylko przeszłam kilka kroków.

Kątem oka dostrzegłam sylwetkę Aarona wyłaniającą się zza jednej z maszyn.

— Gdzie on jest? — zapytałam, nie odwracając twarzy w jego stronę, żeby nie mógł zobaczyć mojego opuchniętego policzka.

Wytarł twarz ręcznikiem przewieszonym przez kark, schylając się po butelkę wody.

— Tam — wskazał brodą na pomieszczenie za zamkniętymi drzwiami po drugiej stronie pomieszczenia — Uważaj nie jest w najlepszym humorze.

Uśmiechnęłam się bez cienia wesołości.

— Cóż, ja też nie — mruknęłam w odpowiedzi, ruszając przed siebie.

Moje ciało, poruszało się, jakby automatycznie, bo od dawna nie czułam nad nim kontroli.
Złapałam za klamkę bez wahania, naciskając na nią i otwierając drzwi. Pomieszaniem, które ukazało się moim oczom był niewielki pokój z biurkiem, małą kanapą i regałami.

Ethan stał tyłem do mnie przy oknie z rękoma skrzyżowanymi za plecami. Jak zazwyczaj miał na sobie czarną koszulkę, której krótkie rękawy odkrywały większość jego wytatuowanych ramion.

— Mówiłem, żebyś dał mi chwilę — mruknął, nie odwracając się.

Zamknęłam drzwi z trzaskiem, ignorując jego wzburzony ton.
Musiałam wiedzieć.

— Wiedziałeś? — ku mojemu zdziwieniu głos mi się nie złamał.

Na dźwięk mojego głosu Ethan odwrócił się gwałtownie.

— Wiedziałeś? — powtórzyłam, czując, jak trzymane przez całą drogę tutaj emocje zaczynają mi doskwierać.

— O czym? — ściągnął brwi, robiąc krok w moją stronę.

Nie miałam pojęcia, czemu, ale cofnęłam się przywierając plecami do drzwi, gdy tylko zmniejszył odległość między nami.
Jego twarz wykrzywił się w grymasie, a szczęka zacisnęła, jakby z poirytowania. Obróciłam lekko twarz, wlepiając spojrzenie w wiszący zegar na ścianie kątem oka, dostrzegając, jak spuścił ramiona luźno wzdłuż ciała i przymknął na chwilę powieki.

— Wytłumaczysz mi, czy mam zagadywać? — zapytał z nutą ostrości w głosie, która sprawiała, że musiałam zacisnąć drżące wargi — Przysięgam, że jeśli zaraz mi nie powies...— urwał nagle, robiąc kolejny krok w moim kierunku.

Nie wiedziałam, co było przyznaną tego, że nie dokończył zdania, zanim nie poczułam czegoś mokrego spływającego w dół po mojej brodzie.
Cała jego uwaga skupiła się właśnie na tym miejscu na mojej twarzy, które jeszcze przed chwilą było dla niego niewidoczne.

Gniew z jego oczu znikł, jakby nigdy go tam nie było. Uniosłam dłoń, ścierając ciecz, która zabarwiła opuszki moich palców na czerwono. Zacisnęłam usta jeszcze mocniej czując nieprzypartą ochotę, by krzyknąć. Kurwa.
Wpatrzona w swoje palce nawet nie zauważyłam, kiedy Ethan pokonał dzielącą nas odległości i stanął naprzeciw, łapiąc moją brodę. Syknęłam, kiedy dość gwałtownym ruchem skierował mój poturbowany bok twarzy w swoją stronę.

— Kto Ci to zrobił? — zapytał, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Nie odpowiedziałam, czując dziwny ucisk w gardle, który pojawił się pod wpływem jego spojrzenia, w którym krył się lód.
Nie chciałam, żeby patrzył na mnie z takim chłodem. Nie teraz.

Ethan, jakby mógł usłyszeć moje myśli zacisnął szczękę przymknął powieki, a następnie odetchnął głęboko.

— Kto Ci to zrobił? — powtórzył tym razem zarówno ton jego głosu, jak i spojrzenie było znacznie łagodniejsze — Powiedz, kto Cię skrzywdził.

Nabrałam gwałtownie powietrza w płuca, jakby, przypominając sobie o oddechu.
Całe moje ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz. Cholera jasna. Pieprzone emocje brały nade mną władze i nie byłam już w stanie udawać, że ich nie było.
Nie przy nim.
Otworzyłam usta, by wypowiedzieć, chociaż jedno cholerne słowo, ale i to okazało się zbyt wiele.

— Proszę — pochylił się przywierając swoim czołem do mojego — Kto Cię skrzywdził słoneczko?

Nie miałam pojęcia, czy to właśnie czułe słówko, którego użył dobiło mnie ostatecznie, ale tama pękła. Z moich ust wydobył się żałosny szloch, którego nie mogłam już dłużej powstrzymać.
Nie mogłam udawać, że to, co się stało cholernie mnie nie przerażało.
Zakryłam usta dłonią, żeby stłumić płacz, a wtedy chłopak przytulił mnie do piersi. Oddychałam przez palce, chcąc wydostać się
z tego mrocznego miejsca, do którego powędrował mój umysł.

Dlaczego sama siebie wpędzałam w te otchłań rozpaczy?

— Ciii — uspokajał mnie, przykładając wargi do mojej skroni — Już dobrze Scarlett, jesteś bezpieczna.

Kolejna fala dreszczy przetoczyła się przez moje ciało. Byłam pewna, że gdyby nie ucisk jego silnych ramion osunęłabym się na ziemie.
Dopiero po chwili, tkwienia w jego objęciach mój oddech zwolnił i się wyrównał. Skupiałam się na głośnym i szybkim biciu jego serca, a dźwięk ten uspokoił mnie na tyle, że oderwałam policzek od jego klatki i uniosłam głowę.

— Już dobrze? — zapytał cicho ścierając kciukiem moje łzy.

Nie. Nic nie było dobrze.

— David — wypowiedzenie jego imienia było znacznie trudniejsze, niż sądziłam — To on mi to zrobił.

Tęczówki Ethan'a pociemniały, gdy tylko te kilka słów opuściło moje usta. Zacisnął szczękę, tak mocno, że mogłam niemal usłyszeć zgrzyt jego zębów.

— Zrobię mu krzywdę — powiedział, tak przerażająco niskim głosem, że wstrzymałam oddech — Obiecuje Ci, że pożałuje dnia, kiedy zdecydował się na Ciebie spojrzeć.

Przywarłam plecami do drewnianej powierzchni drzwi, zdając sobie sprawę, że on nie żartuje. Miał to wypisane na twarzy. Słychać to było w jego głosie.
Był gotów spełnić swoją obietnicę, chociaż nawet nie powiedziałam mu najważniejszej rzeczy, która sądziłam, że będzie dla niego najistotniejsza.

— On jest jej bratem Ethan — wyszeptałam i poczułam, że moje wargi drżą niebezpiecznie, więc zacisnęłam je zaraz po tym, jak doprecyzowałam myśl; — Bratem Ivy.

Na dźwięk jej imienia spiął się.
Nie zaskoczył mnie fakt, iż zaraz później odsunął się ode mnie, robiąc krok w tył, jakby zbyt pochłonięty szokiem, by pozostać w jednej pozycji.

— Co? — pytanie z jego ust było niemal nie słyszalne, ale dało mi odpowiedź na moje wcześniejsze pytanie.

Nie wiedział. Nie zastanawiałam się nad tym, jak doszło do tego, że nie pamiętał przyrodniego brata swojej dziewczyny.
Było wiele możliwości, które teraz mnie nie obchodziły.

— Znalazłam w jego domu fotografie rodzinną— wyjaśniałam cały czas, przylegając plecami do drzwi, jakby to one były moją podporą — Był z nią, jego matką i... ojcem — zacisnęłam dłoń w pięść na samo wspomnienie mężczyzny — Jego ojciec, ich ojciec — poprawiłam, przełykając ciężko ślinę — To on...

— Wiem — odpowiedział, zanim zdążyłam dokończyć — Wiem, że to on cię skrzywdził.

Żal i szczery gniew zmienił rysy jego twarzy. Odsunął się jeszcze trochę, stając na środku pokoju tuż przy biurku, do którego obrócił się przodem i oparł dłonie na blacie.
Nie poruszając się nawet o cal dostrzegłam, jak mięśnie jego ramion i pleców napinają się, gdy tylko spuszcza lekko głowę, oddychając ciężko.
Domyślałam się, że to, co teraz przetaczało się przez jego głowę było porównywalne do chaosu w mojej.
W końcu byliśmy w tym razem. Od jakiegoś czasu każde mroczne miejsce, do którego prowadziły nas nasze uczucia dzieliliśmy ze sobą.
Wszystko było powiązane.

Zebrałam w sobie wystarczająco dużo siły, by zrobić krok w przód. Nie wiem, czego chciałam, ale wiedziałam, że na pewno chciałam być blisko niego.
Zanim, jednak znalazłam się, chociaż w połowie dystansu, jaki nas dzielił Ethan poderwał gwałtownie głowę, po czym zamachnął się zrzucając lampę oraz kilka teczek z papierami z biurka. Zamarłam w bezruchu, gdy lampa runęła na ziemie z głośnym hukiem.

Nie wiedziałam, czy z moich ust wydobył się jakiś dźwięk, czy może w jakichś sposób poczuł mój strach, ale obrócił się zrównując ze mną tęczówki.
Mimowolnie znów cofnęłam się o krok pod wpływem jego wypełnionego złością spojrzeniem.

— Przepraszam — uniósł dłonie, by następnie przeczesać nimi kosmyki włosów. Nawet z odległości kilku kroków dostrzegłam, że drżały.

Skinęłam głową, przełykając ślinę. Był zły, ale nie na mnie.

— Myślisz, że to zaplanował? — zapytałam, nie odrywając oczu od jego ciemnych jak asfalt tęczówek — Chciał mnie skrzywdzić, a David mu pomagał? Boże. To takie nierealne — zaśmiałam się bez cienia wesołości.

Mój oddech znów nieprzyjemnie przyspieszył, jakby nakręcony moimi własnymi myślami. Nigdy nie podejrzewabym, że zupełnie nieświadomie wplątam się w jakąś cholerną grę, której zasad nie rozumiałam.
Nie tak to miało wyglądać.

— Gorąco tu — szepnęłam, łapiąc za kołnierz bluzy, odciągając go od szyi — Tobie też? Czy tylko mi? — ruszyłam w stronę okna, wyciągając ku niemu dłonie.

Potrzebowałam powietrza. Męczyłam się z jego otwarciem, aż w końcu duża silna dłoń spoczęła tuż przy mojej wyręczając mnie.
Świeży powiew chłodnego powietrza był, jak koło ratunkowe rzucone tonącemu na środku jeziora. Jednak ja miałam problem, żeby je chwycić.

— Oddychaj — szept Ethan'a rozbrzmiał tuż przy moim uchu — Skup się na oddechu.

Zacisnęłam powieki, czując jego spięte ciało przywierające do moich pleców. Mimo że miałam wrażenie, że się duszę nie zamierzałam go odpychać.
Zupełnie, jakbym potrzebowała go, żebym znów mogła oddychać.

— Jak? — położyłam dłonie na parapecie — Jak mam to zrobić? — zapytałam, chociaż wcale nie liczyłam na odpowiedź.

Ethan objął mnie, przyciskając do piersi, tak mocno, że całe powietrze z moich płuc uleciało, a to zmusiło mnie do nabrania powierza, z taką siłą, że zabolało mnie w piersi.
Oparł brodę o moje ramie, nie poluźniając uścisku nawet na chwilę do czasu, aż mój oddech znów wrócił do normy.

— Dlaczego? — pytanie to nieświadomie uleciało z moich ust, jednak chciałam znać na nie odpowiedź.

Dlaczego ten mężczyzna zadał sobie tyle trudu, żeby mnie skrzywdzić?

— Jej ojciec obwinia mnie o jej śmierć — odpowiedział głosem niewiele głośniejszym od szeptu — Obiecał mi, że nie spocznie póki nie odbierze mi wszystkiego, co mogłoby mnie kiedykolwiek uszczęśliwić.

Słowa te zawisły nad nami niczym radioaktywna chmura. Miały w sobie tyle mroku i bólu.
Jak można było obrać sobie za cel coś tak okropnego?
Obróciłam się w jego objęciach pod wpływem nagłej potrzeby spojrzenia mu w oczy. Jego zaciśnięte wokół mnie ramiona zadrżały przez ułamek sekundy, w której się od niego odsuwałam.
Kiedy stanęłam przodem do niebo zacisnął dłonie na mojej tali, jakbym tym razem, to ja była jego podporą.

— Obwinia? — spojrzałam mu w oczy, widząc w nich potworny smutek, który zawsze mu towarzyszył, gdy wspominał dziewczynę.

Jeśli miłość właśnie tak wpływała na ludzi, to ja jej nie chciałam.
Nie mogłabym żyć ze złamanym sercem, które ściska się na samo wspomnienie uczucia, które kiedyś je wypełniało.

To musiało być cholernie bolesne.

— Ivy zginęła, ratując mi życie — wypowiedział te słowa, a ja pierwszy raz zobaczyłam jak jego wargi drżą — Zepchnęła mnie z ulicy, przed rozpędzonym autem sama, wskakując przed jego maskę.

Oddech, który wzięłam przed sekundą nie doszedł do moich płuc.

— Odeszła w moich ramionach, powtarzając, że niczego nie żałuję — przymknął powieki, ale nadal stał tuż przy mnie — Jej ojciec ma rację Scar. Zginęła przeze mnie.

Te słowa podziałały na mnie niczym kubeł zimnej wody. Zapomniałam o swoim bólu i strachu, kiedy zdałam sobie sprawę, że nie tylko jej ojciec go obwiniał, a on sam sobie to robił.
Sam wpędzał się w miejsce, z którego nie było powrotu. Wiedziałam to, bo znałam je zbyt dobrze.

Poczucie winy wyniszczało.

— Nie — ujęłam jego twarz w dłonie, zaciskając na niej palce — On nie ma racji Ethan. To nie twoja wina.

Uchylił powieki, patrząc na mnie bez słowa. Jego oczy nagle wydały mi się nieco mniej smutne. Zupełnie, jakby te kilka słów odjęło z jego barków niewidoczny ciężar, zostawiając tyle, ile był w stanie unieść.
Chciałam zaprzeczyć bardziej mówiąc, że zginęła dla niego, żeby on mógł żyć, ale słowa te wydawały się takie puste. Nic, co bym powiedziała nie mogło zmienić tego, co się stało więc milczałam, wyznając złotą zasadę; jeżeli to, co chcesz powiedzieć, nie jest piękniejsze od ciszy, lepiej milcz.

— Naprawimy to — powiedziałam, sunąc palcami po jego policzkach.

To było dość zabawne, że teraz to ja go pocieszałam, mimo iż chwilę temu nie byłam w stanie ustać o własnych siłach.
Ethan uniósł dłoń i ujął bok mojej twarzy, skupiając uwagę na rozciętym policzku.

— Nie — pokręcił głową — Zrobiłaś dla mnie już wystarczająco dużo. Tym zajmę się sam.

Ściągnęłam brwi.

— Co chcesz zrobić? — zapytałam, przenosząc dłonie na jego klatkę.

— Zadbać o to, żeby przeze mnie nie spotkało Cię już nic złego — przybliżył swoją twarz do mojej niemal, muskając wargi.

W tych słowach było coś, czemu zaufałam bez zawahania. Naprawdę w tamtym momencie nie obchodziło mnie, jak i kiedy zamierzał to zrobić.
Skupiłam się na tym, że był ze mną szczery.
Bez krzyków, grymasów i niedopowiedzeń.
Tak jak powinno być od początku.
Czując nagły przypływ spokoju i bezpieczeństwa zamknęłam oczy gotowa poczuć jego wargi na swoich. Potrzebowałam tego jako przypieczętowania jego obietnicy, o tym że nikt więcej mnie nie skrzywdzi.

Niedane mi jednak było to zrobić, bo drzwi pokoju, w którym byliśmy otworzyły się z impetem, odrywając nas od siebie.

— Kurwa nie słyszeliście? — zdyszany głos Aarona odbił się od ścian echem.

Oboje ściągnęliśmy brwi, przenosząc wzrok na stojącego w progu chłopaka. Pochylał się podtrzymując jedną dłonią drzwi, a drugą położył sobie na piersi, jakby walczył z oddechem.

— Czego nie słyszeliśmy? — zapytał Ethan, obracając się do niego, jednak nadal nie zabrał dłoni z mojej tali.

— Prawie mnie sztanga przygniotła, a wy się tu mizdrzycie — wysapał, biorąc głęboki wdech.

Na widok jego czerwonej twarzy i pełnego wyrzutu tonu głosu nie mogłam powstrzymać parsknięcia.
Wygląd, jakby naprawdę walczył o życie, podczas gdy my mieliśmy tu swój mały moment uniesienia.

— Zepsułeś coś? — pytanie Ethan'a sprawiło, że musiałam zakryć usta, żeby nie roześmiać się na głos.

Aaron spiorunował go spojrzeniem.

— Nic mi nie jest, dzięki, że pytasz — mruknął, prostując się — Pomożesz mi z tym szajsem? — wskazał za siebie zapewne na wspomnianą wcześniej sztangę.

Ethan westchnął, po czym skinął głową, puszczając moją talię.

— Zaraz przyjdę — rzucił jedynie, po czym znów obrócił się w moją stronę skupiając wzrok na moim policzku — Pójdę po okład.

Zamrugałam na jego słowa. Przez te kilka chwil kompletnie zapomniałam o powodzie, dlaczego się tu znalazłam, mimo że piekący ból szczęki nie odstępował mnie ani przez chwilę.
Delikatność, troska i szczerość jego gestów wprawiała mnie w błogi stan, który przypomniał mi tylko o tym, że ja też powinnam być z nim szczera.

Musiałam powiedzieć mu o jego matce.

— Czekaj — złapałam go za dłoń, zatrzymując — Chyba muszę Ci coś powiedzieć.

Uśmiechnął się lekko spuszczając wzrok na nasze złączone dłonie.

— Później — nachylił się i przywarł do moich ust na krótką chwilę — Teraz pozwól mi się sobą zająć.

Pod wpływem impulsu skinęłam głową. Nie wiedziałam, że później nadejdzie w najbardziej nieodpowiednim momencie, gdy w złości wyznam mu, to co trzymałam w tajemnicy zbyt długo.
Cóż... gdybym tylko wiedziała, co jeszcze nas czekało, może zdobyła się na odwagę tego dnia.

Ale tylko może.

***

  Do domu wróciłam późnym wieczorem, licząc, że chociaż tam będę mogła zaznać odrobiony spokoju, którego tego dnia potrzebowałam jak powietrza.
Świadomość, że moja znajomość z Davidem w pewnym momencie stała się częścią jakiejś chorej vendetty była wręcz przytłaczająca.
Nie miałam pojęcia, kiedy moje względnie normalne życie stało się serią nieprawdopodobnych przypadków.

Gdy tylko opuściłam klub na Long Island myślałam, że dam radę zapomnieć o tym co się stało. Szybko jednak zdałam sobie sprawę, że to udawało mi się tylko wtedy, kiedy Ethan był przy mnie. To jego obecność pozwalała mi zatracić się w innych emocjach zapominając o tym, że strach, niepokój, stres i odrętwienie było nieodłączanym elementem mojej egzystencji.
Nie wiedziałam, jak mogłam dopuść, do tego, żeby tylko jego ramiona potrafiły ukoić moje nerwy? Jak mogłam być tak nie uważna i głupi, żeby stał się dla kimś tak ważnym?
Chciałam znać odpowiedzi na te pytania, jednak wiedziałam, że jeśli zastanowię się nad nimi chociaż minutę dłużej oszaleje. Odkryje prawdę, którą tak cholernie mocno od siebie odpychałam ze strachu.

Wszechświat zupełnie, jakby wysłuchał moich próśb, bo gdy tylko przekroczyłam próg domu dobiegł mnie podniesiony głos rodzicielki. Skutecznie odciągnął on uwagę od moich myśli, jednak o spokoju musiałam zapomnieć.
Odłożyłam klucze na komodę, zsuwając powoli buty. Liczyłam, że uda mi się przemknąć niezauważanie przy salonie i zaszyć się w swoim pokoju.

Mimo warstwy kremu na stłuczenia i pół tubki korektora, który znalazłam w torebce byłam pewna, że można było zauważyć tworzącego się na mojej twarzy siniaka.
Wolałam, żeby nikt więcej go nie zauważył.

— To nie ty decydujesz Naomi — stanowczy głos matki zmusił mnie do zerknięcia, w kierunku salonu, kiedy tylko stanęłam na pierwszym stopniu schodów.

Stała tyłem do mnie z założonymi na biodrach rękoma, patrząc na stojąca przed nią Naomi.
Siostra wpatrywała się w nią z grymasem na twarzy.

— Nieprawda! Nie zgodzę się na to — pokręciła głową.

Matka westchnęła ciężko.

— Jesteś dzieckiem i zrobisz to, co powiem ja albo ojciec — odpowiedziała tonem głosu nieznoszącym sprzeciwu.

Ona i Naomi często sprzeczały się z powodu błahostek, w które starałam się nie mieszać, jednak ta wymiana zdań miała w sobie coś, co mnie zaniepokoiło.
Zacisnęłam dłoń na poręczy, wychylając się.

— O co chodzi? — odchrząknęłam, starając, by mój głos brzmiał neutralnie.

Obie pary oczu skierowały się na mnie momentalnie. Przysłoniłam twarz włosami.

— To nie dotyczy Ciebie Scarlett. Idź do pokoju — poleciła matka, nie skupiając na mnie zbyt wiele uwagi.

— Och oczywiście, że jej nie dotyczy — mruknęła Naomi z udawanym rozbawieniem — Nie musi się o nic martwić, bo kiedy ona wyjedzie do wymarzonego Bostonu, wy spakujecie wszystko i siłą zaciągniecie mnie na drugi koniec kraju przez jakiś pieprzony kontrakt.

Uchyliłam usta, poddając się zaskoczeniu. Chcieli wyjechać z Nowego Jorku?

— Nie będziemy teraz o tym rozmawiać — matka spojrzał na nią, a następnie na mnie.

— A kiedy? — warknęła Naomi, zaciskając usta. Jej ciemne tęczówki spowiła złość, którą dostrzegłam nawet z tej odlegości — Kiedy porozmawiamy o tym, że chcecie zniszczyć mi życie?

Wlepiłam wzrok w rodzicielkę, która teraz stała bokiem. Wiedziałam, że powinnam się wtrącić. Spróbować załagodzić sytuacje, uspokoić siostrę i dopytać o szczegóły, ale nie byłam w stanie. Nie dziś.
Milczałam, oczekując odpowiedzi, kiedy rozbrzmiewający dzwonek telefonu rodzicielki skutecznie odwrócił jej uwagę. Nie zastanawiała się nawet przez chwilę i chwyciła go przesuwając palcem po ekranie.
Nie zaskoczyło mnie ani trochę, że odebrała.

— Wrócimy do tego — rzuciła, zanim ruszyła w stronę gabinetu, pozostawiając moją siostrę bez odpowiedzi.

Przechodząc obok mnie nawet nie uniosła spojrzenia, co w tym momencie było mi to na rękę.
Wolałam, żeby mnie nie zauważała jak najdłużej.
Naomi nie marnowała ani chwili i ruszyła w moim kierunku. Nie zdążyłam nawet przejść kolejnego stopnia, kiedy znalazła się u mego boku.
Wiedziałam, o co poprosi, ale wiedziałam też, że dziś nic nie zdziałam. Dziś jej nie pomogę.

— Zrób coś — chwyciła mnie za rękę.

Po jej wybuchowym charakterze nie było śladu. Wiedziała, tak jak jak, że jeśli rodzice coś postanowili to zrobią wszystko, żeby dopiąć swego.
Tacy już byli.

— Nie teraz — pokręciłam głową — Później z nimi porozmawiam.

Puściła moją dłoń, jakby moje słowa sprawiły, że dotyk mojej skóry ją parzył.

— Dlaczego nie teraz? Co takiego masz do roboty? — zapytała, unosząc brew.

— Po prostu nie mam teraz do tego głowy Naomi — westchnęłam, czując nagłe zmęczenie.

— Och, czyli, jak zawsze — rzuciła kpiąco posyłając mi pełne złości spojrzenie — Mogłabyś czasem pomyśleć o kimś innym niż o sobie. Nie jesteś pępkiem pieprzonego świata Scarlett.

Z tymi słowami wyminęłam mnie, tracąc ramieniem. Zacisnęłam usta, by powstrzymać się od komentarza.
Nie miałam ochoty się kłócić. Nie dziś. Nie, kiedy połowa mojej twarzy pulsowała bólem, przypominając mi o własnej naiwności.

Nie mogłam jej pomóc, kiedy sama potrzebowałam ratunku.

XX

Do następnego ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top