Rozdział szósty: Pamiętasz zasady prawda?
Słysząc rano ten przeklęty budzik naszła mnie myśl, czy naprawdę potrzebuje tej całej edukacji. Takie myślenie nachodziło mnie średnio trzy razy w ciągu tygodnia, gdy musiałam wstać spod cieplej kołdry ogarnąć swoją twarz i wyjść z domu, a następnie przez parę dobrych godzin zalegać w szkolnej ławce, usypiając na lekcjach i jakoś funkcjonować w społeczeństwie.
Korytarze Roosevelt High School przepełnione były ludźmi przepychającymi się w drzwiach czy na schodach. Weszłam do budynku niezauważona, kierując się do szafki, gdzie zostawiłam grubą puchową kurtkę i szalik.
Kolejny tydzień czas zacząć.
— Hej Scar — usłyszałam znajomy głos zza plecami.
— Hej Jackson — obróciłam się w jego stronę z lekkim uśmiechem, zamykając szafkę i patrząc na uczniów, którzy ukradkiem na nas zerkali co po prostu zignorowałam.
— Mam do Ciebie prośbę... — zaczął, opierając się o szafki.
— Robi się ciekawie, mów dalej — kiwnęłam głową, poprawiając torbę na ramieniu.
— Wiesz dobrze, że matematyka nie jest moją mocną stroną, a trener nie pozwoli mi grać w następnym meczu, jeśli nie wyjdę z tróją na semestr — westchnął zdenerwowany.
— Czyli mam Ci pomóc?
— Jakbyś mogła — podrapał się po karku, wlepiając we mnie zielone tęczówki.
— Ale nie gwarantuje, że mi się uda. Cudotwórcą nie jestem — zaśmiałam się, na co on wywrócił oczami również, uśmiechając się.
— To może dziś po lekcjach... — zawiesił się patrząc na coś za mną — Co do....
Postanowiłam się obróci, chcąc zobaczyć co wywołało u niego taką reakcję. Gdy zobaczyłam to, co miałam zobaczyć, co też zobaczył Jackson rozchyliłam wargi.
Michael Cooper przechadzał się szkolnym korytarzem, witając ze swoimi kolegami i przyciągając tym spojrzenia napalonych na niego dziewczyn, czy zazdrosnych chłopaków i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że jego prawa ręka przewieszona była przez ramię nikogo innego, niż mojej przyjaciółki.
Laylo Reynolds, jak ty to zrobiłaś? I dlaczego.
— Szybcy są — mruknęłam pod nosem, spoglądając na zdziwionego Jacksona, który dalej wpatrywał się w tę dwójkę.
-— Wiedziałaś?
— Wiedziałam, że byli na jednej randce, ale nie sądziłam, że tak szybko dojedzie do tego — skierowałam oczy na parę.
Na twarz Jacksona wypłynął lekki grymas. Pewnie tak jak ja miał wątpliwości co do tej relacji. Layla, zauważając moje spojrzenie przygryzła nerwowo wagę, ale po chwili uśmiechnęła się szeroko.
— Siema.
Spojrzałam na stojącego przy nas blondyna szczerzącego się zbyt przesadnie w moją stronę.
— Siema — Jackson zbił z Michaelem męską piątkę.
— Scarlett, widzę, że kontakty wam się poprawiały — Michael uśmiechnął się do mnie, ukazując szereg białych zębów niczym z reklamy Colgate.
— Widzę, że u was też — odparłam, krzyżując ramiona na piersią.
Chciałam być do niego lepiej nastawiona, ale po prostu nie potrafiłam. Michael był dla mnie tym typem człowieka, który bez starania wzbudzał we mnie najgorsze odczucia.
Ale skoro Layla była przy, nim szczęśliwa to musiałam się jakoś postarać. Nie wypadło nie lubić chłopaka swojej przyjaciółki.
— Idziemy? — zwrócił się do stojącego przy mnie bruneta, poprawiając sportową torbę na ramieniu, na co ten skinął — Widzimy się później kotek — blondyn pocałował Layle w policzek i odszedł razem z Jacksonem w stronę sali gimnastycznej.
Skrzywiłam się. To było silniejsze ode mnie przysięgam.
— Słuchaj wiem, że... — zaczęła rudowłosa.
— Nic nie mówię — uniosłam dłonie — To twoje życie — uśmiechnęłam się do niej.
Nigdy nie byłam typem osoby mieszającej się w życie czy wybory innych, nawet jeśli to moi najbliżsi, to niektóre rzeczy pozostawiałam dla siebie albo po prostu wolałam przemilczeć.
Uważam, że każdy człowiek ma swój rozum i wie, co najlepsze dla niego, dlatego nie będę prawić morałów mojej przyjaciółce tym bardziej w sprawach sercowych.
— Jak myślisz już każdy wie? — zapytała, chowając książki do szafki.
— Zważając na fakt, że przeszliście korytarzem niemal w zwolnionym tempie i każdy przynajmniej raz spojrzał w naszą stronę to tak — kiwnęłam głową, opierając się o ścianę.
Layla zaśmiała się perliście. Wyglądała na zakochaną. To chyba dobrze, podobno to piękne uczucie.
***
Ewidentnie miałam jakiś problem z odkładaniem rzeczy na miejsce. W moim pokoju bałagan był większy, niż po przejściu armii barbarzyńców przez rzymski dom publiczny.
Chwyciłam za rozwalone na podłodze ubrania i upchnęłam je do szafy. Posłałam łóżko narzucając na nie kilka kocy i multum poduszek, stwierdzając, że wygląda bardzo wygodnie i najchętniej właśnie zaszyłabym się w nim na kilka godzin.
Niestety, nie dziś.
— Nie wierzę — Jackson stanął, jak wryty na środku mojego pokoju — Ty posprzątałaś — zachwycił się udając niesamowite zdumienie.
— Zabawne — przewróciłam oczami i usiadłam na łóżku, otwierając paczkę ciasteczek, które przyniósł.
— Ale mięciutko — jęknął brunet, kładąc się na materacu i zakładając ręce za głowę — Idziemy spać? — zapytał, patrząc na mnie z nadzieją.
— Uwierz też bym chciała — przyznałam, wkładając do buzi kolejne ciastko — A więc od czego zaczniemy? — zwróciłam się do niego chwytając za książkę leżącą na biurku.
— Myślę, że od początku książki byłoby super.
Jęknęłam, zdając sobie sprawdzę, że wcale nie żartował.
Chwyciłam za książkę, puste kartki i długopis. Musiałam sobie sama przypomnieć materiał, żeby jak najprościej wytłumaczyć go Jacksonowi.
Nie był głupi, ale jak większość sportowców nie przykładał się do edukacji. Wierzył, że to osiągnięcia sportowe zapewnią mu miejsce na dobrej uczelni.
— Jeszcze raz zerkniesz na ten telefon, a wyrzucę go przez okno — zmrużyłam oczy, rzucając mu groźne spojrzenie.
Jackson już któryś raz oderwał wzrok od moich wielokolorowych rysunków przestawiających różnorakie wykres i przenosił go na ekran swojego telefonu.
— Poważne groźby Scarlett.
Po chwili jego telefon znów zawibrował. Bez zastanowienia chwyciłam go i położyłam po swojej stronie biurka.
— Rób przykład — machnęłam dłonią, wskazując na równanie na kartce.
Szatyn chwycił za długopis i pochylił nad zadaniem. Dochodziła osiemnasta, McCall radził sobie nawet dobrze, ale przed nami było jeszcze trochę materiału.
Kiedy ekran jego smartfona ponownie się rozświetlił mimowolnie przeniosłam na niego wzrok, widząc kilka nieprzeczytanych wiadomości od niejakiego Nicka. Zerknęłam na Jacksona, który skupiał się na zadaniach. Wiedziałam, że nie wypadało ich czytać, ale to było silniejsze ode mnie.
Znów przeniosłam spojrzenie na ekran, gdzie wyświetliła się najnowsza wiadomość o dość zwięzłej treści „Dziś 21 podziemia, idziesz?".
— Co to są podziemia? — wymsknęło mi się, zanim zdążyłam zapanować nad ciekawością.
— Czytasz moje wiadomości? — spojrzał na mnie z uniesioną brwią.
Przygryzłam wnętrze policzka, patrząc na niego ukosem.
— Niechcący zerknęłam — broniłam się.
Szatyn jedynie pokręcił głową i przeniósł wzrok na kartkę, wracając do obliczeń, nie odpowiadając na moje pytanie. Sprawiło to tylko tyle, że jeszcze bardziej ogarnęła mnie ciekawość, czym takim były podziemia.
Jackson doskonale wiedział, że nie lubiłam niewiedzy.
— To piwnice opuszczonej fabryki na Bronxie — rzucił, nie odrywając wzroku od zadań — Odbywają się nielegalne walki.
Na moją twarz wpłynął błysk rozbawienia. Założyłam, że to była wersja żartu, ale nie usłyszałam, żeby się zaśmiał.
— Ty tak na poważnie? Coś takiego, jak w Podziemnym Kręgu? — zażartowałam.
Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Nowy Jork był pełny zadziwiających rzeczy, ale coś takiego nigdy nie przeszłoby mi przez myśl.
Jackson odchylił się na krześle i założył splątane dłonie na kark, krzyżując ze mną spojrzenie.
— Prawdziwa jatka krew, pot i zero zasad — głos miał niesamowicie spokojny, jak na to, o czym mówił — Są nawet zakłady. Przelewają się tam naprawdę spore sumy.
— Nie potrafię sobie tego wyobrazić — odparłam szczerze.
Przed oczyma miałam scenę z filmu, gdzie walczy się jeden na jednego bez koszul i butów. Walka trwa do skutku, aż ktoś nie powie, że ma dosyć albo traci przytomność.
Naprawdę coś takiego mogło się dziać tak blisko mnie?
— Zabierzesz mnie tam?
Moje pytanie, zaskoczyło nas tak samo. Jackson rzucił mi ostre spojrzenie, marszcząc brwi.
W następnej sekundzie z jego twarzy nie dało się wyczytać niczego poza dezaprobacją i zaskoczeniem.
— Nie wiem, czy to dobry pomysł Scarlett — wbił wzrok w kartki.
— Jackson to pokręcone, ale chyba chcę to zobaczyć.
Nie miałam pojęcia, czemu, ale musiałam zobaczyć to na własne oczy i spróbować zrozumieć tych ludzi, którzy biorą w tym udział.
Jackson patrzył na mnie w ciszy, wiedząc, że nie odpuszczę. Znał mnie na tyle, że miał świadomość, iż moja potrzeba zrozumienia otaczającego mnie świata jest nad wyraz silna.
— Zabiorę Cię pod jednym warunkiem — uniósł palec — Cały czas będziesz trzymać się mnie, i to ja zadecyduję, kiedy wyjdziemy.
Przewróciłam oczyma.
— Rządzisz się — skrzyżowałam ramiona na piersi.
— Lubiłaś to O'Hara — poruszył dwuznacznie brwiami.
— Och spadaj McCall — trzepnęłam go w ramię, wstając z krzesła.
Potrzebowałam kawy. Najlepiej podwójnej dawki, jeśli miałam być na nogach do późnego wieczora.
***
Miałam podjechać po Jacksona o dwudziestej trzydzieści. Im bliżej tej godziny, tym bardziej kwestionowałam, czy aby to był dobry pomysł. Podświadomie wiedziałam, że nie powinnam jechać w takie miejsce, a tym bardziej odczuwać tej dziwnej ekscytacji na myśl, że zrobię coś, czego nie wypadało.
Zanim, jednak skierowałam się do niego zgodziłam się podrzucić Naomi do koleżanki, a przynajmniej tak mi powiedziała. Rodzice wyjechali na weekend do San Diego, żeby sfinalizować jeden z kontaktów, więc chyba obie zdecydowałyśmy wykorzystać ich nieobecność.
— Powiesz mi o nim więcej? — rzuciłam w stronę siostry, stojąc w kroku.
— O kim? — spojrzała na mnie, zerkając ukradkiem na telefon.
Przewróciłam oczyma, patrząc na nią. Czy ona naprawdę myślała, że uwierzę, iż zamierza w piątkowy wieczór oglądać z koleżanką film wystrojona w czarną sukienkę i kozaki na obcasach.
Zbyt dobrze znałam swoją siostrę.
— O tym swoim Aaronie. Nie jestem głupia, nie dla koleżanki się tak wystroiłaś. Pogodziliście się już?
Naomi przewróciła oczyma, przygryzając wnętrze policzka.
— Chce wiedzieć, z kim się spotykasz — ciągnęłam dalej ruszając przez siebie — Ile ma lat?
— Niedługo dziewiętnaście.
— Do przeżycia — skinęłam głową, patrząc, jak znów przewraca oczyma.
— Uczy się gdzieś? Pracuje?
— To przesłuchanie? — zapytała z nutą rozbawienia w głosie.
Wjechałam w jedną z ładniejszych dzielnic na Long Island. Astoria to jedna z kameralnych dzielnic Queens i moim zdaniem również jedna z bezpieczniejszych. Podjechałam pod czteropiętrowy budynek, w którym na partnerze mieściła się kawiarnia.
Okolica wyglądała na porządną.
Naomi odpięła pas i chwyciła za klamkę, otwierając drzwi.
— Chociaż mi podaj pełne imię i nazwisko — rzuciłam, nachylając się w jej stronę — Będę wiedziała, kogo szukać jak znikniesz.
Siostra parsknęła pod nosem, nachylając się otwartych jeszcze drzwiach.
— Aaron Wheeler.
— Ładnie — skinęłam głową — Drugie imię?
— Nie przesadzasz czasami? – westchnęła, patrząc na mnie.
Nie musiałam odpowiadać, żeby wiedziała, że nie zamierzałam odpuścić. Od kiedy Naomi odkryła uroki bycia nastolatką to ja byłam odpowiedzialna za jej bezpieczeństwo.
Czasami było to uciążliwe, ale chyba taka właśnie była rola starszego rodzeństwa.
— Scott — rzuciła — Jego drugie imię to Scott.
***
Stałam pod mieszkaniem Jacksona, czekając, aż zejdzie. Wypaliłam już dwa papierosy, starając się pozbyć z głowy chorego scenariusza, w którym Aaron Scott Wheeler jest psychopatycznym Scottem od Ethan'a.
Nie znałam Aarona, ale wydawało mi się, że znałam moją siostrę na tyle, żeby zaufać jej w kwestii doboru znajomych. Chyba nie była na tyle nierozsądna, żeby spotykać się z kimś takim.
— Jestem — głos Jacksona oderwał mnie od gonitwy myśli.
Potrząsnęła głową, powtarzając sobie, że Naomi była bezpieczna. Odwiozłam ją przed chwilą do bardzo ładnej dzielnicy, gdzie ma zamiar spędzić noc, a jutro w południe wrócić do domu.
— Jedziemy? — zgasiłam niedopałek i chwyciłam za klamkę.
— Nie pojedziemy Twoim autem.
Zmarszczyłam czoło patrząc na szatyna.
— Czemu?
— Zbyt rzuca się w oczy — odparł, wkładając dłonie do kieszeni czarnej bluzy — Jest zbyt drogie.
Nie sądziłam, że aż tak niebezpieczne jest miejsce, do którego zamierzamy pojechać.
Skierowaliśmy się do czarnej toyoty, która należała do matki Jacksona i zajęliśmy miejsca w ciszy. Szatyn wydawał się lekko spięty, pewnie miał nadzieje, że jednak odpuszczę ten pomysł i piątkowy wieczór spędzę na spokojnie w domu.
— Pamiętasz zasady prawda? — spojrzał na mnie, wyjeżdżając z parkingu.
— Czy ty przypadkiem nie przesadzasz Jackson? — zapytałam, patrząc na niego z lekkim niedowierzaniem.
Traktował to wszystko bardzo poważnie. Rozumiałam, że mógł mieć wątpliwości co do tego, żeby mnie zabrać, ale przecież ja chciałam tylko zobaczyć jak to naprawdę wygląda.
Bronx kiedyś nazywany był dzielnicą nędzy. Mimo że władze miasta walczą o porządek i stale kontrolują sytuację, tak, aby czasy, gdy panowało tutaj całkowite bezprawie, nigdy nie wróciły to nigdy nie zapuszczałam się tu po zmroku.
— Jesteśmy — głos szatyna wypełnił wnętrze auta.
Rozejrzałam się po ciemnym poboczu, na którym staliśmy. Jackson zgasił sinik i odpiął pas, wychodząc z auta. Zrobiłam to samo.
— To tu? — zmarszczyłam brwi, patrząc na opuszczone magazyny pogrążone w kompletnej ciszy i ciemności.
Nie wiem do końca jak to sobie wyobrażałam, ale na pewno nie tak.
Spodziewałam się większej liczby osób, a na poboczu stało może jeszcze kilka innych aut.
— To tylko wejście — odparł, ruszając przed siebie.
Włożyłam dłonie do kieszeni kurtki i podążyłam za nim, aż do pokrytej rdzą metalowej klapy umieszonej pod kątem z boku konstrukcji.
Jackson złapał za klapę i otworzył, ukazując mi spowite ciemnością schody prowadzące w dół.
Przełknęłam ślinę, myśląc, czy to na pewno był taki superpomysł przyjeżdżać tutaj.
— Trzymaj się mnie — polecił, wyciągając w moim kierunku dłoń. Bez słowa złapałam go i wzięłam głębszy wdech.
To wszystko było niepoprawne. Nie powinno mnie tu być.
Chłopak splótł nasze palce i ruszył sprawnym krokiem w przód.
Pokonując coraz większą odległość w ciemnym korytarzu zaczęły dochodzić mnie przeróżne dźwięki i zapachy, które przyprawiały mnie o zawroty głowy.
Czułam się, jakbym weszła do pieprzonych kanałów, w których coś zdechło.
Stając na ostatnim schodku ujrzałam jak Jackson wyciąga rękę, by popchnąć kolejne drzwi. Miałam nadzieje, że po ich otwarciu smród zelżeje.
Zrobiłam krok w przód, przekraczając próg i wchodząc do wielkiej hali oświetlonej słabym światłem przestarzałych żarówek.
Szłam prowadzona przez Jacksona po wąskich schodach, patrząc z góry na ludzi ustawionych wokół wyglądającego na ring bokserski, podczas gdy dwójka mężczyzn okładała się na nim gołymi pięściami.
— Jackson! — stłumiony męski głos rozbrzmiał gdzieś przed nami.
Stojący niedaleko czarnowłosy chłopak opierał się o metalowe barierki z wyciągniętą w górę dłonią. Był niewiele starszy, raczej szczupły i niesamowicie wysoki. Był to zapewne Nick.
Szatyn pociągnął mnie w jego stronę, zaciskając mocniej palce na mojej dłoni.
— Przyprowadziłeś dziewczynę? — zapytał, marszcząc lekko brew i wbił we mnie piwne tęczówki.
— To Scarlett — spojrzał na niego wymownie, przyciągając mnie do barierek.
Jego wyraz twarzy niemal od razu się zmienił, jednak nie miałam pojęcia, na jaki.
Nie znałam go.
— Ahhh przepraszam — rzucił, uśmiechając się łagodnie.
Wypadałoby się, chociaż przywitać, ale byłam tak zmieszana tym wszystkim co działo się wokół mnie, że lekki uśmiech, jaki mu posłałam powinien zastąpić konwersacje.
— Zaraz wychodzi Scott — odparł zaaferowany, wychylając się przez barierkę.
Scott. Słysząc to imię, nazwisko lub ksywkę mój żołądek zacisnął się w ciasny supeł.
Wszelkie wątpliwości co do tożsamości mężczyzny mnie opuściły, gdy znajomy mi szatyn stanął w lewym narożniku. Siedział na stołku, owijając dłonie bandażem. Nawet dzieląca nas odległość nie przeszkodziła w tym, żebym dostrzegła jego mocno zaciśniętą szczękę.
W prawym narożniku pojawił się szczupły blondyn. Jego sylwetka nikła przy posturze Scoot'a.
Jak to możliwe, że chciał z nim walczyć przecież gołym okiem było widać, że nie miał najmniejszych szans.
Obaj ubrani byli jedynie w krótkie sportowe spodenki, odsłaniając swoje nagie torsy.
Puściłam dłoń Jacksona i złapałam barierkę, stając przy, nim ramię w ramię.
Gdy rozległ się głośny dźwięk obaj zaczęli krążyć wokół siebie, powodując tym głośniejsze nawoływanie tłumu. Blondyn wymierzył cios prosto w szczękę Scotta, a ten nie pozostał mu dłużny.
Poczułam jak uderza we mnie fala nieznanych mi emocji. Wiem, że powinnam odwrócić wzrok, ale nie mogłam, jakby coś zmuszało mnie do patrzenia.
Słyszałam tylko świszczące oddechy walczących i głuche uderzenia pięści. Ich spocona skóra lśniła i prężyła się w świetle słabych żarówek.
Minęło pięść może siedem minut. W powietrzu unosi się smród ich potu i krwi.
W końcu blondyn padał z impetem wprost pod nogi przeciwnika.
Scott stał dumnie, ocierając krew spływającą mu z rozcięte wargi i uśmiechnął się w przeraźliwy sposób.
Tłum zaczął wiwatować, a ja dopiero teraz zobaczyłam jak wielu ludzi tutaj było. Niektórzy z nich byli młodsi ode mnie.
— W porządku? — głos Jacksona rozbrzmiał przy moim uchu, przypinając mi o jego obecności.
Już chciałam skinąć głową, gdy przeniosłam wzrok w lewy narożnik, gdzie siedział teraz brunet, słuchając mężczyzny opartego o liny prowizorycznego ringu.
Zacisnęłam dłonie na barierce, wyostrzając spojrzenie. Po chwili mężczyzna poklepał przyjacielsko Scotta po plecach i uniósł spojrzenie zupełnie, jakby wyczuł mój wzrok.
Mimo że jego osobę tylko w połowie oświetlało światło żarówek od razu go rozpoznałam, przeklinając w myślach. Nie powinno mnie tu być.
Ethan posłał mi aroganckie spojrzenie. Uniósł dłoń i poruszył palcami zupełnie, jakby do mnie pomachał. Tęczówki miał prawie czarne.
Przypominały oczy drapieżnika niezdolnego do odczuwania ludzkich emocji.
Patrzył na mnie jeszcze przez sekundę, po czym odwrócił głowę, ale mroczny uśmiech pozostał na jego twarzy.
— Muszę stąd wyjść — szepnęłam do Jacksona, zaciskając zęby tak mocno, że aż mnie rozbolały — Zabierz mnie stąd.
Szatyn skinął głową i złapał mnie za ramię, przepychając się przez tłum ludzi. W mojej głowie panował chaos. Oddychałam ciężko, chwiejąc się na nogach. Kręciło mi się w głowie od nadmiaru myśli.
Skoro Ethan był w stanie nastraszyć mnie, wyręczając się kimś, takim jak Scott, który przed chwilą zmasakrował mężczyznę nie chciałam nawet myśleć jak daleko był gotów się posunąć, jeśli znów wmieszam się w jego sprawy.
Niech ktoś inny gra w to jego chore gierki.
XX
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top