Epilog

    Ile bólu jest w stanie znieść ludzkie ciało? Odpowiedź na to pytanie w większości przypadków jest możliwa do oszacowania liczbami.
Ile bólu jest w stanie znieść psychika? Tego nikt nie wie.
Patrząc na czarną trumnę, w której złożone było kolejne martwe ciało żałowałam, że nie znałam limitu — jakiejś granicy swojej wytrzymałości psychicznej, aby móc wiedzieć, jak daleko mogę się posunąć. Czy jest takie miejsce, gdzie ból staje się nie do zniesienia, a umysł po prostu się załamuje?
To była frustrująca prawda, że nie istnieje miernik, który mógłby mi powiedzieć, jak wiele cierpienia jestem w stanie znieść, bo może gdybym wiedziała, łatwiej byłoby mi się z nim uporać. Może nie bałabym się, że psychika mnie zawiedzie i popadnę w obłęd. Ale niestety, ta granica pozostała nieuchwytna, a ja musiałam polegać na swoim instynkcie i zdolnościach przetrwania, które nie miały jednoznacznych granic.

Czarna trumna, w której spoczywało jedno ciało, przypominało mi o dwóch ofiarach moich tragicznych decyzji. Karciłam się w myślach, że nie przeżywałam ich śmierci, tak jak powinnam była; zbyt szybko się pozbierałam, zbyt szybko ruszyłam naprzód, zapominając o tym, co zrobiłam. Zapominając, że była winna ich śmierci.
Wpatrywałam się w ułożony na trumnie stos wieńców; pięknych białych piwonii. Uwielbiałam piwonie, ale teraz już zawsze będą kojarzyć mi się z jednym; ze stratą, bólem i cierpieniem, tak mocnym, że mój umysł przekonywał mnie, że umierałam.

— Cierpienie jest niezbędnym nauczycielem, dzięki któremu możemy zrozumieć piękno życia... — głos księdza, nikł w odmętach moich myśli.

Nie byłam osobą wierzącą, więc żadne słowa o zbawieniu czy życiu wiecznym nie były w stanie ukoić mojego bólu.
Mój wzrok obserwował tylko czarną trumnę, po której spływały krople deszczu, które mogłyby również odzwierciedlać wylane łzy. Większość ludzi zebranych tego dnia nie znałam, byli mi zupełnie obcy — jedyne, co nas łączyło to smutek. Żałoba.
Nie płakałam do czasu, gdy nie spojrzałam na ojca, którego płacz widziałam pierwszy raz w życiu; rozrywający serce szloch, którego nie potrafiłabym opisać słowami. Całkowicie pochłonięta próbą oddychania bez ucisku w klatce nie zauważyłam, gdy trumna została złożona w ziemi. Słyszałam tylko, jak piach uderza o jej wieko i za każdym razem ten odgłos przyprawiał mnie o palpitacje serca.

Ile jeszcze bólu mnie czekało?

— Daj mi chwilę — szepnęłam do Layli, która od rana nie odstępowała mnie na krok.

Rudowłosa skinęła tylko głową, posyłając mi pełne współczucia spojrzenie, gdy położyłam dłoń na nagrobku, zaciskając mocniej powieki. Wiedziałam, że tuż za mną stoją moi przyjaciele; Layla, Will, Erika nawet Jackson przyszedł, mimo że nie pamiętałam, kiedy ostatnio ze sobą rozmawialiśmy. Powinnam czuć ich wsparcie i powinno mi to wystarczyć, ale nie potrafiłam przestać myśleć o osobie, której tu nie było.

Nienawidziłam się za to, że go potrzebowałam, kiedy on dał mi jasno do zrozumienia, że nie potrzebował mnie. Że mnie nie chciał.

— Spieprzyłam babciu — szepnęłam, sunąc dłonią po mokrym marmurze — Tak cholernie spieprzyłam.

W tamtym momencie zaczynałam wierzyć, że ktoś uczepił się mojego życia i za wszelką cenę chciał je zniszczyć. Nie obchodziło mnie, jak żałośnie to brzmiało, bo było to łatwiejsze, niż przyznanie się, że wszystko, co się stało było tylko i wyłącznie moją winą.

***

W ostatnich dniach przekonałam się, że próbując o czymś zapomnieć, człowiek sprawia tylko, że wspomnienia stają się bardziej wyraziste. Żałoba po śmierci babci Susan przyćmiła nieznacznie ból, tego, co wydarzyło się tamtej nocy w Tremont. Zagłuszyła dźwięk mojego złamanego serca, które na przemian tęskniło i nienawidziło chłopaka, który przypomniał mi o jego istnieniu.
Nie miałam siły udawać, że nie czułam się winna i zdruzgotana, że poczucie tęsknoty nie było tak ogromne, że aż dosłownie, fizycznie bolesne.

— Scarlett — głos Naomi rozniósł się po moim spowitym ciemnością pokoju — To chyba dla Ciebie.

Wychyliłam się spod kołdry, mrużąc oczy, gdy snop światła z korytarza padł prosto na moje łóżko.

— Dla mnie? — uniosłam brew, patrząc na małe kwadratowe czarne pudełko w jej dłoniach.

— Znalazłam pod drzwiami — odparła, podchodząc do mnie.

— I dlaczego myślisz, że to dla mnie? — zapytałam, podnosząc się do siadu.

Wzruszyła ramionami, kładąc pakunek na materacu przy moim boku.

— Przeczucie — uśmiechnęła się lekko — Otworzysz?

— Chyba powinnam — rzuciłam, łapiąc niepewnie za pudełko, które okazało się lekkie. Zupełnie, jakby było puste.

— Czekaj — Naomi nakryła moją dłoń nim zdążyłam otworzyć — A jeśli to jakaś bomba? Widziałam, takie rzeczy w filmach — powiedziała całkowicie poważnie — Aaron czeka na mnie na dole, pójść po niego?

Zaśmiałam się szczerze, patrząc na siostrę z politowaniem. Może i ostatnio moje życie przypomniało cholerny film akcji, ale raczej nikt nie chciałby mnie wysadzić w powietrze. Chociaż...

— Daj spokój — pokręciłam głową bez wahania, otwierając wieczko i przenosząc wzrok we wnętrze pudełka — Widzisz nic nie wybuchło, to tylk... — zamilkłam, dostrzegając połyskujący kawałek metalu na dnie.

— Klucz? — ściągnęła brwi, nachylając się nad pudełkiem — Nie rozumiem. Wiesz, co otwiera?

Nie odpowiedziałam, mimo że doskonale wiedziałam. Wyciągnęłam go z pudełka i ścisnęłam w dłoni, jakby, chcąc się upewnić, że był prawdziwy.

— Mówiłaś, że Aaron czeka pod domem, tak? — zapytałam, patrząc na Naomi, na której twarzy malowało się szczere zaskoczenie.

— Tak. Jedziemy do kina — odpowiedziała lekko zmieszana — Ale co to ma do tego klucza? — wskazała na przedmiot w mojej dłoni.

— Musicie mnie, gdzieś podrzucić — zerwałam się z łóżka, chwytając za bluzę przerzuconą przez oparcie fotela.

Mój pokój wyglądał ostatnio jak cholerne pobojowisko, ale nie miałam siły ani chęci, żeby coś z tym zrobić.

— Scarlett powiedz mi co się dzieje — w głosie Naomi słuchać było nutę podenerwowania.

— Zniszczyłam coś i teraz muszę to naprawić — odpowiedziałam jedynie, wychodząc z pokoju.

Ostre wypustki klucza wbijały mi się w dłoń, ale nie było fizycznej krzywdy, która mogłaby przyćmić ból wypełniający moje wnętrze.

— Wiesz, że nienawidzę, kiedy rzucasz tekstami bez kontekstu — szła za mną, a ja czułam jej spojrzenie wypalające dziurę w moich plecach.

— Pokłóciłam się z Ethan'em — rzuciłam, wsuwając na stopy białe conversy — Powiedziałam tyle okropnych rzeczy, których nie miałam na myśli. Byłam dla niego taka okropna — spojrzałam w jej tęczówki, zaciskając klucz w dłoni jeszcze mocnej — Muszę z nim porozmawiać, muszę go przeprosić, bo jeśli ten klucz oznacza, to co myślę nie wybaczę sobie tego nigdy.

Naomi wpatrywała się we mnie z uchylonymi lekko ustami. Była zaskoczona, nie tyle co moimi słowami, ale i samą postawą.

— Dobrze — skinęła głową po chwili, jakby moje słowa wystarczyły by ją przekonać — Pojedziemy tam z Tobą.

Wyszłam z domu, starając się nie dać szaleństwu. To tylko kolejna kłótnia, po której zaraz wyjdzie słońce — powtarzałam sobie w myślach. To była rutyna, której doświadczaliśmy wielokrotnie. Kłóciliśmy się o bzdety, wykrzykując sobie okropne słowa, by później i tak do siebie wracać, jak dwa magnesy, które przyciągały się bez względu na wszystko. Im bardziej się kłóciliśmy, tym bliżej siebie byliśmy.
Teraz też, tak musiało być, mimo że słowa, które padły z naszych ust, były ostre jak brzytwa i zraniły nas nieco mocniej niż wcześniej.

Aaron stojący przy swoim aucie poderwał głowę, gdy tylko wyszłyśmy razem z domu. Jego piwne tęczówki niemal od razu spotkały się z moimi.

— Jedziemy do Ethan'a — rzuciła Naomi, patrząc na swojego chłopaka.

Na samo wspomnienie tego miejsca, mina mu zrzedła, ale nie oderwał ode mnie oczu. On coś widział.
Oczywiście, że wiedział.

— To nie jest dobry pomysł — pokręcił głową, zerkając na moją siostrę, jakby w poszukiwaniu potwierdzenia jego słów.

  — Jedziemy tam Aaron — powiedziała jedynie i ruszyła w stronę auta.

Szatyn nie odezwał się słowem, ale zajął miejsce za kierownicą z miną, jakby Naomi zmuszała go do popełnienia zbrodni.
Nie miałam pojęcia, co takiego czekało mnie w Tremont, że chciał mnie od niego trzymać z daleka, ale trzymałam się przeświadczenia, że gorzej już być nie mogło.

Przejeżdżając przez znaną trasę, miałam wiele myśli w głowie. Co powiedzieć? Jak rozpocząć rozmowę? Czy mogłam to jeszcze naprawić? Musiałam, bo nie mogłam znieść myśli o tym, że to wszystko miało zakończyć się w ten sposób. Z winy moich naiwnych oczekiwań, do których nie miałam prawa.
Mieliśmy umowę. Umowę, którą sama wymyśliłam, więc nie powinnam się złościć, gdy chciał się jej trzymać. Nienawidziłam się za słowa, które padły z moich ust pod wpływem tego całego gniewu, który mną zawładnął. Nie mogłam sobie wybaczyć, że użyłam przeciwko niego tego, co powierzył mi w zaufaniu.

Zacisnęłam klucz w dłoni, czując, jak jego krawędzie przecinają mi skórę. Jakby to miała być wystarczająca kara za to, jaka byłam okropna i zła.

— Co chcesz zrobić? — pytanie Aarona przypomniało mi o tym, że nie byłam w aucie sama.

Zamrugałam, zauważając, że podjeżdżamy pod ten jednopiętrowy dom w Tremont, w którym robiłam rzeczy, których wstydziłaby się porządna dziewczyna, za jaką wszyscy mnie mieli.

— Cokolwiek co go zatrzyma — odpowiedziałam szczerze, przenosząc wzrok na podjazd, na którym stało czarne camaro.

Wystarczyło, żebym na nie spojrzała, a serce zacisnęło mi się w piersi. Gdy tylko wysiadłam z auta, nie zważając na nic potwierdziły się moje przypuszczenia. W otwartym bagażniku dostrzegłam równo ułożone papierowe kartony.
Chciał mnie zostawić. Chciał wyjechać bez słowa.
Nie byłam w stanie opisać tego, co poczułam, gdy doszło do mnie, że przecież robił to z mojej winy. To ja go do tego zmusiłam. Nikt inny.

— Nie powinnaś przyjeżdżać — do niedawna znajomy mi głos zabrzmiał przerażająco obco.

Ethan pojawił się znikąd przy boku swojego auta, zamykając klapę bagażnika. Patrzyłam na niego przez krótką chwilę i właśnie wtedy, w momencie, gdy spojrzałam mu prosto w twarz, poczułam, że coś we mnie drgnęło. Było tak, jakby serce zaczęło pompować krew czterema komorami naraz, zalewając nią i płuca, i całe ciało. Stał przede mną na wyciągnięciu dłoni, niczym odzwierciedlenie niespełnionych obietnic.
Wyglądał inaczej, zupełnie, jakby w ciągu tych kilku dni na jego barki spadł ciężar, który przytłaczał go z każdej strony.

— Dlaczego dajesz mi klucz do swojego domu? — zapytałam wprost, unosząc metalowy przedmiot na wysokość jego oczu.

Nie miałam pojęcia, czemu to zrobił. Chciał mi w ten sposób pokazać co zepsułam? Co straciłam przez swoją naiwność, że byłabym w stanie stać się dla niego wystarczająco dobra.

— Wyjeżdżasz? — zapytałam, gdy nie usłyszałam odpowiedzi — To przeze mnie? Przez to, co powiedziałam, tak?

Na jego twarzy pojawiła się delikatność, która zbiła mnie z tropu. Powinien być na mnie zły. Powinien mnie nienawidzić, dlaczego więc zamiast złości w jego spojrzeniu był tylko smutek i dziwna nostalgia.

— Nie Scarlett — pokręcił głową — To po prostu najlepsze wyjście.

Nie. Nie dla mnie.

— Nie mówiłam poważnie Ethan — spuściłam ramiona wzdłuż ciała znów, zaciskając w dłoni metalowy przedmiot — Byłam zraniona i cholernie zła. Wiem, że to wszystko to moja wina, ale daj mi to naprawić — głos mi dziwnie zadrżał pod wpływem emocji.

— To nie twoja wina Scarlett — zapewnił, cofając się o krok.

Dopiero teraz dostrzegłam kolejne pudła stojące na ziemi przy jego aucie. Ta cała sytuacja była tak cholernie nierealna. To miała być przecież tylko kolejna zwykła kłótnia. Nic więcej.
Wiedziałam, że może nigdy nie będę dla niego wystarczająca i że zawsze będę tylko drugim wyborem, ale wierzyłam, że nauczę się być z tego zadowolona.

Wiedziałam, że to mogłoby mi wystarczyć.

— Nie możesz wyjechać — powiedziałam, starając się  zwrócić na siebie jego uwagę, ale to nic nie dało. Pakował swoje rzeczy do auta, jakby moja obecność w cale go nie obchodziła.

Wiedziałam, że oddychanie nie powinno sprawiać bólu, nie kiedy fizycznie nic Ci nie dolega, a jednak z jakiegoś powodu ja go odczuwałam. Z każdym wdechem czułam zaciskające się wokół mnie żelazne ramiona, które ciągnęły mnie na samo dno. Jednak najgorsze było to, że wiedziałam, iż jedyna osoba, która mogłaby mnie uratować już tego nie zrobi.
Nie miałam pojęcia, kiedy aż tak bardzo zaczęło mi zależeć na tym, żeby być dla niego wystarczająca, ale stało się. A świadomość, że nie chciał mnie takiej, jaką byłam dobiła mnie.

— Ethan, proszę Cię — wyrwało się ze mnie desperacko.

Nie miałam pojęcia, czy to ton mojego głosu, może żałosna pozycja, w jakiej się znalazłam, a może fakt, że pierwszy raz go o coś poprosiłam sprawił, ale zamarł w bezruchu, z kartonem w dłoniach, obracając głowę w moją stronę.
Jego oczy były pełne żalu, a to uderzyło mnie tak mocno, że łzy zaczęły spływać po moich policzkach.

— Wiem, że nie jestem nią, ale daj mi szanse —  wyszeptałam, czując, jak emocje kłębią się we mnie — Będę się starać. Będę lepsza.

— Nie widzisz tego, że to jest toksyczne? — zapytał, patrząc na mnie pełnym współczucia spojrzeniem — Zniszczyłem Ci życie, a ty prosisz mnie, żebym w nim został.

— Nie — zaprzeczyłam z determinacją, walcząc z bólem, który rozsadzał moje wnętrze — To nieprawda. Nie zniszczyłeś mi życia — potrząsnęłam głową, wycierając łzy — Patrz, nic mi nie jest. Wybaczam ci wszystko, możesz zostać. Proszę.

— Nawet tego nie widzisz — jego oczy były pełne zawodu, a ja czułam się tak bezradna, nie wiedząc, jak go przekonać — Gdybyś tylko mogła spojrzeć na siebie moimi oczami, zobaczyłabyś prawdę. Niszczę ludzi, tak jak mówiłaś.

Pod wpływem impulsu, słysząc te okropne słowa ruszyłam w jego stronę. Chciałam krzyczeć, przekonywać go, że to nieprawda, że się myli, ale nie zrobiłam nawet kroku, gdy potknęłam się o nierówną kamienną płytę i z impetem padłam na kolana. Ostry piekący ból przeszył moje ciało, gdy tylko uderzyłam dłońmi o chropowatą powierzchnię. Czułam się tak bezsilna, że łzy same cisnęły się na moje oczy.
Jak mogłam dopuścić do tego, że uwierzył, że słowa jego matki były prawdą; jak mogłam być taka okropna wobec kogoś, kto odmienił moje życie.

Chciałam się podnieść, ale wtedy Ethan klęknął tuż obok mnie, wyciągając dłoń w moim kierunku, jakby chciał mnie dotknąć, ale zaraz ją cofnął. Moje serce zabiło mocniej. Boże, tak bardzo pragnęłam, żeby mnie wtedy dotknął; żeby wziął mnie w ramiona i powiedział, że wszystko będzie dobrze. On, jednak chwycił za klucz, który upuściłam i włożył mi go w dłoń. Poczułam, jak zimny metal przeszywa moją skórę, ale to nie był fizyczny chłód, który mnie ogarnął.
To była emocjonalna chłodna fala, która przetoczyła się przez moje wnętrze, sprawiając, że zadrżałam.

— Wiem, że polubiłaś to miejsce. Możesz tu przychodzić, kiedy zechcesz — powiedział spokojnie.

Przez chwilę poczułam ulgę, że nie stracę tego miejsca, które stało się dla mnie azylem. Ale zaraz potem przyszedł przygniatający smutek, kiedy zdałam sobie, że to wcale nie miejsce dawało mi bezpieczeństwo.

— Polubiłam je, bo ty tu byłeś — wydusiłam ze łzami w oczach, czując, jak duszący smutek wypełnia moje wnętrze — Wszystko naprawię, tylko proszę, nie zostawiaj mnie.

Patrzył na mnie intensywnie, a jego brązowe tęczówki były pełne sprzecznych emocji. Widziałam, jak jego spojrzenie przesuwa się po moich policzkach, obmywanych łzami. Jego spokojna odpowiedź była przerywana drżącym tonem.

— Prosisz mnie o coś, czego nie mogę zrobić, skarbie.

— Chcę tylko, żebyś został... — wyszeptałam z nadzieją, że to go przekona. Pragnienie jego obecności było tak silne, że aż bolało — Tylko tyle.

Słowa unosiły się w powietrzu, a łzy zalewały moje policzki. Moja desperacja była tak wielka, że ledwie mogłam oddychać.
Jego spojrzenie zastygło na chwilę, a ja przez tę chwilę łudziłam się, że może to wystarczy. Może zobaczy jak bardzo go potrzebuje i zostanie. Może to nie będzie koniec naszej historii.

Wreszcie uniknął mojego spojrzenia i westchnął ciężko.

— Nie mogę, nie teraz — odezwał się — Niedługo zrozumiesz, że postąpiłem słusznie — podniósł się z kolan i zaczął oddalać w stronę auta.

Wtedy poczułam, jak mój świat się zawalił.
Uniosłam głowę, dostrzegając, że na ziemi nie stał już żaden karton. Nie zostawił po sobie niczego prócz metalowego klucza, który ściskałam w dłoni, przypominając sobie jego dotyk, którego tak bardzo pragnęłam.

— Nie — pokręciłam głową, podrywając się z ziemi — Nie możesz mnie zostawić. Błagam nie rób tego — ruszyłam w stronę auta, gdy silne ramiona oplotły mnie w tali. Spanikowałam, ale szybko doszło do mnie, kto mnie złapał — Puść mnie Aaron! — wierzgałam nogami, desperacko próbując uwolnić się z jego zależnego uścisku.

Nawet nie zauważyłam, kiedy wyszedł z auta. Nie obchodziło mnie to. Nie liczyło się dla mnie, że zarówno on, jak i moja siostra byli świadkami mojego szaleństwa.
Nie liczyło się nic poza tym, żeby Ethan ze mną został; żeby jeszcze trochę poudawał, że byłam wystarczająca.

— Tak będzie lepiej — wyszeptał, nie zdając sobie sprawy, że Ethan był moim ostatnim oparciem, które trzymało mnie przy zdrowych zmysłach.

— Nie — serce biło mi jak szalone, a ciało, szarpało się w jego ramionach — Nie pozwól mu wyjechać, proszę! Nie przeze mnie. Nie z mojej winy.

— Tak będzie lepiej — powtórzył, a jego słowa brzmiały jak strzała w moje serce przeszywające mnie bólem i bezradnością.

Spojrzałam w kierunku, w którym odjeżdżał chłopak, dla którego gotowa byłam na największe głupstwa, nie mając pojęcia, dlaczego to robił, bo przecież byłam gotowa mu wybaczyć. Gotowa zrobić wszystko, byle przeczołgać się z powrotem przez czas i przestrzeń, i cały wymiar egzystencji, żeby tylko znów być w jego objęciach.
Nie wymagałam od niego odwzajemnienia uczuć, chciałam tylko, żeby został, żeby udawał, że jestem wystarczająca i żeby nie zostawiał mnie samej w tej ponurej rzeczywistości, gdzie każdy krok sprawiał mi ból.

Możliwe, że od początku wiedziałam, że to wszystko może źle się skończyć, ale nie chciałam myśleć o konsekwencjach. Skupiłam się na tych cudownych chwilach, które razem spędziliśmy, nie zauważając, że pogrzebaliśmy się pod kłamstwem, nienawiścią i każdym innym grzechem.
Nie dostrzegłam, że pod tą fałszywą fasadą wydrapaliśmy sobie dziurę prowadzącą do jakiegoś mrocznego miejsca, które stworzyliśmy specjalnie dla siebie. Miejsca, gdzie cierpienie tkwiło w każdym kącie, gdzie samotność przewijała się wokół nas, jak duszna mgła, a rozpacz wypełniała powietrze jej zgnębioną wonią.
To była nasza kryjówka przed światem, gdzie rządziła nasza nieodparta potrzeba bliskości, ale też nasza zdolność do skrzywdzenia siebie i innych. Nasz mroczny raj, w którym teraz zostałam całkiem sama. Bez wsparcia, bez ukojenia, gdzie na kolanach, zrzuciłam z siebie maskę pozornej siły, której tak długo się trzymałam.

      Ile bólu jest zatem w stanie znieść psychika?
Odpowiedź jest, przerażająco prosta; tyle, na ile jej pozwolimy.
    A ja, najwidoczniej byłam cholerną masochistką, której zdolność do znoszenia bólu okazała się zdumiewająco duża.


KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top