Ostrzeżenie

- Witamy Pierwotnego. - Is nie odpowiadając, spojrzał na Silv.
Spała w najlepsze, brunet odetchnął i skinął głową.

- Czego chcecie? - głos Isa był wyprany z emocji. Mimo że nie chciały walczyć, uznał te kobiety za potencjalne zagrożenie.

Kobieta o najdłuższych, rozpuszczonych prostych włosach opadających jej lekko na piersi wystąpiła przed szereg. Jej głos był spokojny i pełen pokory.
- Nasza pani kazała przekazać ostrzeżenie.

Ich pani? Is przymknął niebezpiecznie oczy. Driady mogły pozbyć się całej armii kompletnie same. Las był ich domem i ignorowały wszystko, co działo się poza nim.
- Niedługo zza gór nadejdzie burza. - Is wytrzeszczył oczy, spojrzał na zachód, góry, które wcześniej przekroczył wraz z Ingurdem.
Nic od nich nie czuł. Is nie czekając na reakcję driad, stworzył lekką ognistą barierę na wozie, zamknął oczy i rozłożył ręce.
Potężny podmuch magicznej energii w jednej chwili wystrzelił z jego ciała, przeleciał obok driad i udał się w góry.

Minęło kilka minut w tym czasie, mana bruneta przeszukiwała każdy zakamarek gór nie chciał by coś mu umknęło.
Nagle Is otworzył szeroko oczy, upadł na ziemię, jego serce biło przerażająco szybko i ledwo mógł złapać powietrze.
Był przerażony. Driady mniej więcej znały siłę Isa, spodziewały się takiej reakcji.

- To nie jest coś z czym można walczyć. - wyszeptała driada.
Is wstał na trzęsących się nogach, bał się, ale pokiwał przecząco głową. W jego oczach można było zobaczyć pewien płomień.

- Ze wszystkim da się walczyć. - stwierdził. - Choć jeśli miałbym z tym walczyć, mógłbym kupić ze dwie minuty. - dodał cicho.
Przerażająca, ciężka, mordercze aura, ilość many, która była dziesięciokrotnie większa od niego i ta wielkość.
Nie wiedział, czym była ta istota, pewne było to, że chciał przed nią uciec, jak najdalej mógł.

Nie zamierzał bawić się w bohatera, cenił swoje życie, już raz omal go nie zmarnował, nie chciał popełniać podobnego błędu, a walka z tym czymś zdecydowanie nim była.
- Co zamierzasz? - spytała driada.  Brunet opanował się w kilka chwil i tym razem przemówił poważnym tonem.
- Uciekam. Widząc naturę tego..... nie skończy się tylko na tym prawda.
- To Behemot, gdy się pojawia, nigdy nie kończy się na jednym. - odpowiedziała smutno driada, po czym odeszła wraz z resztą.

Minęło kilkanaście minut.
Is stał samotnie, światło księżyca oświetlało jego ponurą twarz, wpatrywał się bezradnie w góry na zachodzie.
Pierwszy raz zapragnął większej siły.

***

Gdy Is rozmyślał o nowym zagrożeniu, głęboko pod królewskim pałacem w królestwie Vaern miała niecodzienna scena.
Na ziemi został wyrysowany olbrzymi dwunastokąt, obecnie świecił bladym światłem, była to wyjątkowo potężna magiczna formacja.
Wokół formacji stało ponad dwudziestu najpotężniejszych magów królestwa wraz z kardynałem świątyni światła, młodą księżniczką i jej świtą.
- Musi nam się udać. Musi. - szeptała księżniczka.
- Nic ci nie jest Pani? - spytał jeden z zaniepokojonych rycerzy.
- Wszystko w porządku.- odpowiedziała, choć prawda była inna.
Rytuał przyzwania bohatera, choć czytała o tym w starej, zniszczonej księdze nie sądziła, że to tak boli.
By rytuał się powiódł, potrzebna była mana, jaki siła życiowa członka rodziny królewskiej szczególnie kobiety. Do tej pory przez ten rytuał straciła swoje trzy starsze siostry, a dwie młodsze były przygotowywane do poświęcenia.
Nie mogła tego zaakceptować!
Nie mogła pozwolić, by ktoś jeszcze zginął!

- Nie przeszkadzaj! - wrzasnął z opóźnieniem kardynał. - Jeżeli teraz straci koncentrację, znowu się nie uda! - kardynał był obojętny. Czy księżniczka przeżyje, czy może zginie? Nie interesowało go to. Miał zastępstwo, ale nie tak wiele by wszystkie traciły życie przez tępych rycerzy! Poprzednie trzy zginęły właśnie przez zbyt nadopiekuńczego rycerza!

Czas mijał im nieubłaganie, a księżniczka słabła z każdą chwilą, obecnie całe jej ciało było blade, tak jakby ktoś wyssał z niej wszystko.
- Znowu się nie uda? - spytał samego siebie kardynał. Nagle w odpowiedzi magiczna formacja wydała oślepiające światło, każdy musiał zasłonić widok ręką by nie oślepnąć.

***

Co się stało?
W samym środku dwunastokątnej magicznej formacji stało ponad dwadzieścia osób.
Mężczyźni i kobiety wszyscy oprócz jednej mieli po dwadzieścia lat i nosili mundurki szkolnej. Odrobinę starsza od nich kobieta była ich nauczycielką.
- ...- wszyscy uczniowie wraz z nauczycielką patrzyli po sobie. Dopiero po wstępnym szoku zauważyli otoczenie.
Byli otoczeni przez zakapturzone postacie w długich szatach, a przed nimi stała piękna, ale strasznie blada bląd włosa kobieta. Wydawała się być w ich wieku, nosiła prostą lawendową suknię, za nią stał chudy starzec w kompletnie białych ubraniach.
- Witam bohaterów! - dziewczyna ukłoniła się i przedstawiła. - Jestem czwartą księżniczką królestwa Vaern, Laura Von Vaern, proszę, użyczcie nam waszej siły!

- Co? O co chodzi!? - spytała nauczycielka. Jeszcze kilka chwil temu prowadziła zajęcia! Nie trzeba mówić, w jakim nieładzie był jej umysł.
Przyzwani do innego świata? Takie rzeczy dzieją się tylko w filmach i książkach!

- Księżniczko proszę iść odpocząć. Sam zaprowadzę ich do królowej. - tym który zareagował był kardynał.

Udało się! W końcu się udało!

Ledwo powstrzymywał się od skakania, po trzech próbach w końcu, w końcu się udało! Na dodatek przyzwali całą grupę!! Następne słowa księżniczki wzbudziły w nim gniew.
- Nie sama to zrobię kardynale. - po tych słowach Laura wraz z pozostałymi udała się do swej matki.

W następnych dniach Królestwo Vern wyszkoli bohaterów i rzuci ich przeciwko Behemotowi, który będzie się zmagał z własnym wrogiem, ale to potem.

***

- Is patrz! - krzyczała Ledi, wskazując na mury małego miasteczka, minął tydzień od spotkania w środku nocy. Nie wiele się dotychczas zmieniło. Jedyną, która zbliżyła się do Isa była Ledi, pozostałe dwie albo rzucały mu pogardliwe spojrzenie, albo siedziały cicho.

- Nieźle! *gwizd* - Is zagwizdał z zachwytu, od kiedy pospieszył Silv, oddalili się o ponad piętnaście kilometrów od wolnego miasta.
- Tylko Stergen to mała wioska prawda?
- Oczywiście!
- Więc dlaczego są tu kamienne mury? - z tego co wiedział, wioski nie powinny mieć drewnianych murów, a co dopiero kamiennych.

- Stergen należy do miasteczka Ard. - sprostowała Ledi i wskazała na kilkanaście budynków, przed murami miasta. - To jest Stergen.
Is zamyślił się na chwilę.
- Czy w Ard nie ma żadnej z gildii. -blondynka pokiwała przecząco głową.
- Są Najemników, Kupców, Poszukiwaczy i kilka innych. Bez nich miasto nie mogłoby się rozwijać. - dla odmiany Iana mu to wyjaśniła, po czym skierowali się do wioski.

Na miejscu przyjął ich miejscowy sołtys albo raczej zleceniodawca, opowiedział im swoją historię, krzycząc jaki ten świat jest niesprawiedliwy i świdrował zboczonym wzrokiem całą czwórkę, nawet Isa. Is ledwo powstrzymywał się od związania i użycia go jako wabika.

- I co o tym sądzicie? - spytała Iana, gdy tylko sołtys zostawił ich samych.
- Czerwone i czarne ogry? Zmyśla albo był kompletnie pijany. I co do diabła miało znaczyć to o nie sprawiedliwości? - spytała Medi. Choć nie było widać jej twarzy, sądząc po tonie głosu, była zirytowana sołtysem. Is nie dziwił jej się, sam czuł wobec niego obrzydzenie. Ledi jako jedyna stanęła w obronie sołtysa i zaczęła się kłótnia.

Medi, Iana oraz Ledi. Is odsunął się jak najdalej od tej trójki i wyjrzał przez okno.
Przez ten tydzień zdążył zrozumieć, że gdy tylko one rozmawiają lub kłócą się przy nim tak jak teraz w jakiś sposób mu się oberwie.
Westchnął i spojrzał na Silv. Z okna doskonale ją widział, nic się przy niej nie działo, chyba nikt nie miał jaj by przy wielkim, srebrnym wilku coś podkradać.
- Is a ty co myślisz! - nagle Medi się do niego zwróciła.
O cholera!
Naturalnie nie słuchał, nie miał pojęcia, o co chodzi.
Wzrokiem błądził po całym pomieszczeniu i wpadł na pomysł.

- No wiecie ja.....- zaczął i nie skończył. W jednej chwili teatralnie wypadł przez okno, czym przestraszył dziewczyny. Najszybsza z nich chciała go złapać, ale było za późno. Budynek sołtysa miał ponad cztery piętra, mogły tylko czekać, aż rozpłaszczy się o ziemię.
...
Nic takiego się nie stało. Tuż nad ziemią niczym zwinny kociak zamortyzował upadek.
- Spotkamy się w karczmie! - krzyknął i uciekł tak, jakby gonił go sam diabeł.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top